Rozdział jedenasty

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Mam nadzieję, że wszyscy jakoś się trzymacie w tym trudnym czasie. Jeżeli macie taką możliwość zostańcie w domu i dbajcie o siebie i swoich najbliższych. A teraz przed wami kolejny rozdział. Miłego czytania.

Wszystko działo się bardzo szybko. Dzieci pojawiły się na świecie. Chłopcy byli cali i zdrowi, płakali, jedli, spali i wydawali się najnormalniejszymi bobasami na świecie. Z Harrym było nieco inaczej. Jego stan fizyczny był dobry, oczywiście był zmęczony, obolały po operacji, ale lekarze zapewniali, że wszystko jest w jak najlepszym porządku. Niestety aż nazbyt widoczne było, że jednak coś jest nie tak.

Przez kilka dni, które spędzili w szpitalu. Harry zachowywał się, jakby dzieci nadal się nie urodziły. Louis za każdym razem z przerażeniem i niedowierzaniem obserwował, jak loczek odwraca się bokiem, tak by nie widzieć chłopców. Nie reagował na ich płacz, ciche kwilenie czy jakikolwiek ruch w łóżeczku. Był całkowicie obojętny, a każdą próbę rozmowy na temat dzieci kończył bardzo szybko, zwyczajnie zmieniając temat na jakiś inny, całkowicie przypadkowy, niezwiązany z maluchami.

Wszystko miało wyglądać zupełnie inaczej. Mieli razem dzielić szczęśliwe chwile, wpatrywać się z zachwytem w swoich synów, szeptać między sobą tak, by ich nie obudzić. Rzeczywistość jak zawsze prezentowała się inaczej od wyobrażeń. Tego dnia mogli wyjść do domu i Lou cały czas miał nadzieję, że kiedy Harry znajdzie się w miejscu, w którym czuje się bezpiecznie, postanowi wrócić do niego, do nich. Wiedział, że wszyscy czekają w środku, ale nie potrafił się tym przejmować, gdy widział, jak Harry wysiadł z samochodu i nawet nie obejrzał się na chłopców, śpiących smacznie w nosidełkach zamontowanych na tylnym siedzeniu. Gdy loczek wszedł do domu, Lou wiedział, że na poprawę nie ma raczej żadnych szans, dlatego opuścił auto i po zabraniu dzieci ruszył w ślad za Stylesem.

***

Minęło kilka dni i sytuacja nie uległa zmianie. Zajmował się dziećmi dzień i noc, a Harry był gdzieś obok, ale nie dało się czuć jego obecności. Nie dotknął dzieci, raczej unikał wszystkich, którzy ich odwiedzali, rozmawiał tylko z Louisem. Temat dzieci dla niego nie istniał, a Lou powoli wariował z bezsilności. Nie wiedział, co mógłby zrobić, jak przekonać Harry'ego, że czas się przełamać i poświęcić synkom choć trochę uwagi. Był tak zestresowany, że postanowił porozmawiać z lekarką, która opiekowała się ciążą chłopaka, ale ta kazała mu się uspokoić i wyluzować. Wyjaśniła, że to pewnie tak zwany baby blues i nie ma czym się przejmować, bo minie szybciej, niż się pojawił. Wierzył jej, bo w końcu znała się na ciążach, a on miał zerowe doświadczenie w tej kwestii, ale jakiś wewnętrzny głos nadal mówił mu, że to nie to. Otrząsnął się ze swoich uporczywych, przygnębiających myśli, gdy usłyszał rozczulone głosy przyjaciół.

-Nadal nie mogę uwierzyć, że udało wam się do samego końca utrzymać to w tajemnicy – powiedział Liam, wpatrując się w niemowlaki spokojnie śpiące w wózku.

-A mnie zadziwia to, że chłopcy są identyczni, dwa małe klony – stwierdził Niall, stojący obok Liama.

-Nie nazywaj ich klonami – Gemma podeszła do mężczyzn i teraz trzy głowy zwisały nad wózkiem, przyglądając się dzieciom. – Oni cię słyszą.

-Wybaczą wujkowi – Horan mrugnął do niej okiem i ponownie skupił na maluchach, które zaczęły się kręcić przez sen.

Louis stał obok Zayna, który opierał się o ścianę. Szatyn nadal nie mógł uwierzyć, że Malik zaszczycił ich swoją obecnością. Przyglądał się chłopakom i Gemmie, którzy gruchali nad bliźniakami, ale jego wzrok cały czas uciekał w stronę Harry'ego, który siedział na fotelu najbardziej oddalonym od dzieci i nie odzywał się ani słowem, odkąd przyszedł do salonu jakiś czas temu. Anne wpatrywała się w swojego syna i Lou miał wrażenie, że ona też zauważa to samo co on, że dzieje się coś, nad czym nie mogą zapanować i jeśli czegoś nie zrobią, będzie tylko gorzej.

-Wyglądasz beznadziejnie stary – Zayn powiedział to na tyle cicho, że usłyszał to tylko Lou.

-Dzięki, nie wiem czy zauważyłeś, ale zajmuję się kilkutygodniowymi bliźniakami w dzień i w nocy. To raczej jest mało relaksująca czynność – sarknął, nie mając ochoty wdawać się w głupią dyskusję z Malikiem, który o niczym nie miał pojęcia.

-Wyluzuj, nie ma potrzeby tak na mnie naskakiwać. Stwierdziłem tylko fakt.

-Od kiedy jesteś taki rozmowny? Jakoś w ciągu ostatnich miesięcy nie dawałeś nawet pieprzonego znaku życia. Harry zamartwiał się i ciągle o ciebie pytał – nie potrafił być uprzejmy do Zayna, pamiętał jak byli ze sobą blisko, ale później przyjaciel postanowił się od nich odciąć i słuch o nim zaginął.

-A właśnie, co z nim? Nie wygląda na szczęśliwego tatusia – zauważył brunet, zręcznie zmieniając temat na wygodniejszy dla siebie.

-Nie mam pojęcia – westchnął, po raz kolejny wracając myślami do całej tej popieprzonej sytuacji. – Myślałem, że będzie szczęśliwy, że to będzie nasz czas. Wiesz, tylko my i chłopcy, ale nic nie idzie po mojej myśli. Harry nawet ich nie dotknął, nie patrzy na nich, nie reaguje na ich płacz, jest całkowicie obojętny. Wyobrażasz to sobie? Oni płaczą w nocy leżąc w swojej kołysce, a on jest obok i nie zareaguje, nie pomoże im. Jestem w tym sam Zayn, dlatego wyglądam jak chodząca śmierć.

-To jakaś depresja czy co? Coś takiego jak wtedy, gdy poronił?

-Gdy poronił? – zmarszczył brwi i spojrzał na przyjaciela, a po chwili olśniło go i przypomniał sobie to, co kiedyś opowiadał mu Zayn, a później zresztą był świadkiem tych wszystkich sytuacji. – Masz rację, ale wtedy chociaż płakał i krzyczał, a teraz jest taki cichy i smutny. Nie wiem, co się z nim dzieje. Lekarka powiedziała, że to wszystko minie i mam dać mu czas, ale mam przeczucie, że to coś więcej niż tymczasowy zły nastrój.

-Rozmawia w ogóle z tobą?

-O dziwo tak, ale nie o dzieciach. Kiedy zaczynam mówić o chłopcach, wydaje się zły i zazwyczaj wychodzi z pokoju – widział jak Anne pochyla się w stronę loczka i coś do niego mówi, ale z tej odległości nie mógł wywnioskować, o czym rozmawiają. Mógł zobaczyć tylko, jak ramiona Harry'ego prostują się, a całe ciało chłopaka emanuje wrogością i złością.

-Pokręcona sprawa stary. Nie zazdroszczę ci w ogóle, a teraz idę pooglądać twoje dzieci. Nie planuję wpadać w odwiedziny każdego dnia, jak Niall, więc poprzyglądam się im trochę – po tych słowach zostawił szatyna, który chciał podejść do Harry'ego i dowiedzieć się, co go tak zdenerwowało. Nie miał jednak w sobie aż tyle odwagi, dlatego usiadł obok Anne, która chyba nie poradziła sobie ze swoim synem.

-Lou, Harry – mocny głos Gemmy zwrócił jego uwagę, jak i chyba wszystkich obecnych w pomieszczeniu. – Dlaczego wybraliście takie imiona dla chłopców? Nie żebym miała coś przeciwko, ale są totalnie pokręcone.

-Zgadzam się z Gemms – oczywiście od razu odezwał się Horan, który jak zwykle miał dużo do powiedzenia. – Są ładne, ale dziwaczne, bo sami musicie przyznać Tristan i Kieran, kto to wymyślił?

-Ty Niall, ostatnio ciągle zgadzasz się z Gemmą – słusznie zauważył Liam, odrywając na chwilę wzrok od śpiących chłopców.

-To był pomysł... – zaczął Louis, ale przerwał mu Harry, gdy gwałtownie podniósł się z fotela i wymaszerował z salonu, a po chwili po domu rozniosło się głośne uderzenie, co mogło oznaczać tylko, że loczek zamknął się w swoim pokoju. Nie minęła nawet chwila, a dźwięk płaczu, który Lou znał już na pamięć, rozbrzmiał w salonie. – Imiona wybrał Harry – powiedział szybko i podszedł do wózka, gdzie dwóch, identycznie wyglądających chłopców wpatrywało się w niego załzawionymi tęczówkami.

-Pomóżmy Louisowi – Anne może i nie darzyła go sympatią, ale nie mogła patrzeć już na to, jak szatyn radzi sobie ze wszystkim w pojedynkę. – Gemma tak bardzo chciałaś być chrzestną, więc teraz zaangażuj się i uspokój chrześniaka – zarządziła kobieta i podała dziewczynie głośno płaczącego bobasa.

-Cześć Tristan – blondynka zagruchała do maluszka, który nie zwracał na nią uwagi, wypłakując się w najlepsze. – Bo masz na imię Tristan prawda? Nie pomyliłam cię z bratem? Niall – zawołała spanikowana, gdy dziecko nie przestawało płakać. – Twoja kolej.

Louis przyglądał się, jak przyjaciele starają się zapanować nad chaosem, który nastał. Nie potrafił nie roześmiać się na widok Nialla i Gemmy, którzy razem starali się uspokoić rozhisteryzowanego Tristana. Liam wydawał się dużo bardziej opanowany, chociaż na jego twarzy również malowała się panika, gdy Kieran nie przestawał płakać. To wszystko było jednym wielkim szaleństwem i naprawdę miło byłoby stąd uciec i zaszyć się w jakimś spokojnym miejscu, ale nie to obiecywał Harry'emu, gdy ten był jeszcze w ciąży i mimo, że teraz sprawy przyjęły zupełnie inny obrót, wiedział, że musi podołać zadaniu. Nie był na tym statku zupełnie sam i wiedział, że nie utonie, dopóki ci wszyscy ludzie będą razem z nim.

***

Spacerował po swoim pokoju kołysząc w ramionach cicho kwilącego Tristana. Chwilę wcześniej udało mu się uśpić Kierana, który był zdecydowanie głośniejszy od swojego brata. Obserwował, jak starszy o kilka minut chłopiec cicho śpi, ułożony na dużym łóżku Louisa. To był rozczulający widok i sprawiał, że jego serce biło zdecydowanie zbyt mocno, ale nadal nie potrafił do końca cieszyć się tym wszystkim, gdy miał świadomość, że za ścianą samotnie siedzi Harry. Gdyby mógł się rozdwoić, zająłby się bliźniakami i loczkiem, ale musiał wybrać i wiedział, że dzieci potrzebują go mocniej niż Styles. Wiedział też, że musi zrobić jeszcze coś, przed czym wzbraniał się z całych sił. Nie mógł pozwolić sobie na ciągłe niewyspanie, żeby móc opiekować się chłopcami. Musiał kontaktować, potrzebował chociaż trzech godzin snu, a nie mógł sobie na to pozwolić w obecnej sytuacji. Dzieci nie mogły spać z nim, bał się, że obróci się nagle i je zrani, dlatego kilka nocy z rzędu leżał na łóżku z otwartymi oczami i gapił w sufit, bojąc się chociażby drgnąć.

Oczywiście w sypialni Harry'ego stały piękne kołyski i duże łóżeczko, ale po kilku nocach, gdy usypiał tam chłopców, a później w nocy musiał wstawać, by pójść do pokoju Stylesa, wiedział, że to nie ma sensu. Loczek nie reagował na płacz dzieci. Był obojętny, tak jakby ich nie słyszał. Spojrzał na Tristana, który spał spokojnie w jego ramionach. Odłożył go ostrożnie na łóżko i gdy już zabezpieczył poduszkami z każdej strony, wyszedł z pokoju.

-Niall – to była ostatnia osoba, którą chciał o cokolwiek prosić, ale nie miał wyboru. Teraz w pewnym sensie został z dziećmi sam i każda pomoc była mu potrzebna.

-Co jest? – chłopak spojrzał na niego pytająco, przerywając rozmowę, którą prowadził z Anne.

-Mógłbyś mi pomóc?

-W czym? – Irlandczyk posłał mu podejrzliwe spojrzenie i po części Lou wcale mu się nie dziwił. W końcu w ostatnich miesiącach potrafili się tylko kłócić.

-Muszę przenieść łóżeczko chłopców do swojego pokoju.

-Ale... - widać było, że młodszy chce zaprotestować, ale wtedy Anne westchnęła głośno i chyba wszyscy poczuli, jak bardzo są zmęczeni i zestresowani obecną sytuacją. Nikt nie zasłużył na to, co działo się teraz, najbardziej Harry, ale najwidoczniej los nie zamierzał ich oszczędzać. – Jasne stary, chodźmy.

-Dzięki, dziękuję wam wszystkim za pomoc i ... - brakowało mu jednej osoby, tęsknił za swoją mamą, bo to jej potrzebował teraz najbardziej, ale wiedział, że musi zadowolić się wsparciem rodziny Harry'ego i kumpli z zespołu. Jednak cały czas miał te myśli, które mówiły mu, że z Jay u boku wszystko wydawałoby się łatwiejsze do pokonania.

-Nie masz za co dziękować Louis – Anne przerwała mu przemowę, nim rozkleiłby się całkowicie. – Zróbcie, co musicie chłopcy, a ja przygotuję nam coś do jedzenia.

-Muszę się zbierać do siebie. Zostałabym z wami, żeby pomóc, ale jutro rano idę do pracy – Gemma brzmiała jeszcze żałośniej niż on i chyba wszyscy zaczynali na siebie oddziaływać w ten sposób. Czuli potrzebę przepraszania i pomagania sobie wzajemnie.

-Poczekaj na mnie chwilę, odwiozę cię. Wpadnę po drodze po jakieś zakupy dla Louisa i wrócę – powiedział Niall, nim zniknął na schodach, a Lou mógł tylko posłusznie poczłapać za nim.

***

To było tylko przeniesienie łóżeczka do innego pokoju, ale czuł się, jakby wszystko co dotąd znał, skończyło się właśnie z tą chwilą. Wszystkie marzenia o dzieciach, wspólnych rozmowach, karmieniu maluchów musiały zniknąć, bo i tak nie miały prawa się ziścić. Okazało się, że karma istnieje naprawdę i kiedyś Harry musiał zmagać się z myślą o samotnym rodzicielstwie, a teraz spotkało to jego. Został sam z Tristanem i Kieranem. Mógł mieć tylko nadzieję, że w pewnym momencie Harry postanowi do nich dołączyć. I stworzą coś, o czym marzyli przez ostatnie miesiące.

***

To był kolejny wieczór, gdy sam nakarmił dzieci, umył je, przebrał i starał się zrobić wszystko, by zasnęły. To nie była dla niego żadna nowość, w końcu miał młodsze rodzeństwo, był świadkiem niejednej ciąży swojej mamy i nie raz musiał usypiać bliźniaczki i opiekować się nimi, gdy Jay była w pracy. Niemiej jednak miło byłoby mieć jakieś wsparcie, towarzystwo kogoś, z kim można byłoby dzielić troski. Oczywiście była tu Anne, Gemma odwiedzała ich każdego dnia, Niall zresztą też, ale nie o nich mu chodziło i to był największy problem.

Słyszał spokojny głos Harry'ego, który rozmawiał o czymś z Anne. Nie miał pojęcia, o co w tym wszystkim chodzi. Chłopak czuł się dobrze, ból po operacji już dawno minął, rozmawiał z każdą osobą, która przychodziła do ich domu, jadł, pił, spał, wszystko wyglądało całkowicie normalnie. Nieraz usłyszał nawet śmiech chłopaka, ale gdy tylko temat schodził na dzieci, Harry milknął w jednej chwili, albo wychodził z pokoju. Unikał dzieci, nie dotykał ich, nie patrzył na nie, zachowywał się tak, jakby nie istniały. Słyszał, jak Harry żegna się z kimś, a później drzwi zostają zamknięte. Westchnął głośno, bo to oznaczało tylko jedno, Anne wyszła, więc czeka go całkowicie nieprzespana noc. Z drugiej strony kobiecie należał się odpoczynek, w końcu Tristan i Kieran to nie jej synowie.

Musiał spędzić trochę czasu z loczkiem, dopóki chłopcy spali. Kiedy usłyszał spokojne kroki chłopaka, postanowił opuścić sypialnie w momencie, gdy Harry wszedł do siebie. Nie czekając pospieszył za nim i wślizgnął się do pokoju akurat w chwili, kiedy Styles chciał zamknąć drzwi.

-Och Louis – powiedział zaskoczony nim obrócił się do niego plecami i zaczął szukać czegoś w szafie. – Coś się stało?

-Nie – miał ochotę krzyknąć, że tak stało się bardzo dużo, ale nie miał siły kłócić się z Harrym, z którym działo się coś złego. Nie mógł pozwolić, by chłopak odsunął się też od niego. – Pomyślałem, że spędzę z tobą trochę czasu, dzieci już śpią, więc możemy pobyć razem – chciał dodać coś jeszcze, ale Harry zniknął za drzwiami łazienki i gdy Lou usłyszał dźwięk przekręcanego zamka, sapnął cicho i upadł na łóżko.

Nie rozumiał, dlaczego brunet wyszedł z pokoju, by się przebrać. Nigdy tego nie robił, nawet na początku budowania ich relacji. To było dziwne i niepokojące, oczywiście nie sposób było pominąć, że zniknął na samo wspomnienie o dzieciach. Po chwili zielonooki wrócił trzymając ubrania w jednej ręce. Louis obserwował, jak odkłada je na jednym z foteli i kieruję się w stronę łóżka.

-Mama pojechała do swojej przyjaciółki, mówiła, że wróci jutro – powiedział Harry, układając się wygodniej po swojej stronie łóżka. – Kładziesz się?

-Tak, jasne – wsunął się pod kołdrę i zapatrzył na spokojną twarz bruneta. – Twoja mama potrzebuje trochę odpoczynku.

-Nie rozumiem, dlaczego cały czas tutaj jest. Przecież mogłaby wrócić do siebie – mruknął z niezadowoleniem młodszy, kręcąc się w łóżku i starając znaleźć najwygodniejszą pozycję.

-Chce nam pomóc, to dlatego – wyjaśnił krótko szatyn, nie chcąc wdawać się w szczegóły. – Szczerze mówiąc, bez niej nie dalibyśmy rady – te słowa nie doczekały się żadnej reakcji Harry'ego, który patrzył się w jakiś punkt i niechętnie podniósł na niego swój wzrok, gdy Lou połaskotał go lekko. – Co porabiałeś przez cały dzień? Nie widziałem cię.

-Nic niezwykłego – loczek wzruszył ramionami pod kołdrą. – Pisałem trochę nowych tekstów, oglądałem jakiś nudny program dokumentalny o dinozaurach, rozmawiałem z Gemmą. Jak mówiłem, nic niezwykłego.

-Dinozaury nie są nudne Haroldzie – zażartował szatyn, czekając aż na twarzy chłopaka pojawi się ten słynny uśmiech. Nie zawiódł się, po chwili loczek uśmiechał się do niego śpiąco i to był tak domowy i uroczy widok, który wstrząsnął Louisem.

-Wiem, wiem jesteś małym chłopcem, który lubi dinozaury – prychnął rozbawiony Styles, przewracając oczami.

-Tylko nie mały ok.? Z każdym innym słowem się zgodzę, dinozaury są świetne – przysunął się bliżej i ten jeden ruch, zachęcił loczka do całkowitego przylgnięcia do Tomlinsona. – Tęskniłem za tobą.

-Przecież cały czas tu byłem – mruknął, wciskając twarz w jego koszulkę.

-Wiem, ale i tak tęskniłem. Nie lubię nie dotykać cię przez cały dzień – pogłaskał go po włosach, zauważając jak splątane i długie były.

-Mogę powiedzieć, że też za tobą tęskniłem, ale obiecaj, że nie będziesz się szczerzył jak wariat.

-Zgoda, obiecuję – spojrzał na zielonookiego, który leżał wtulony w niego z przymkniętymi oczami i małym uśmiechem na ustach.

-Ok., więc tęskniłem za tobą troszkę – wyznał, a Lou naprawdę starał się powstrzymać swój uśmiech, przygryzł nawet wargę, ale to nic nie dało. – Nawet na ciebie nie patrzę, a wiem, że się uśmiechasz –odezwał się Harry, szturchając go palcem w pierś.

-Co mogę powiedzieć, ty i nasi chłopcy sprawiacie, że cały czas uśmiecham się jak wariat – gdyby nie miał loczka w swoich ramionach, nie zauważyłby jakiejkolwiek reakcji na to, co powiedział, ale teraz poczuł, jak całe ciało chłopaka spięło się. A to wszystko tylko przez wspomnienie o Kieranie i Tristanie. Nie rozumiał, co się dzieję, ale gdy Harry chciał się odsunąć, przytrzymał go mocno w miejscu, nie pozwalając na to.

-Chciałbym pójść spać – powiedział chłodnym tonem w którym nie pozostało nic z wcześniejszego ciepła.

-Dobrze, więc chodźmy spać – zgodził się, nie chcąc drażnić go niepotrzebnie. Zsunął się ostrożnie w dół, kładąc wygodnie nadal z Harrym w ramionach. Po dłuższej chwili, gdy żaden z nich nie odezwał się, postanowił coś powiedzieć. – Hazz – zaczął cicho, nie chcąc budzić bruneta, jeśli ten by już zasnął.

-Tak?

-Wiesz, że cię kocham prawda? –gdy zielonooki nic nie odpowiedział, musiał powiedzieć coś jeszcze. – Hazz kocham cię, musisz to wiedzieć.

-Wiem Louis. Wiem, ale nie jestem przekonany, czy kochasz mnie tak, jakbym tego chciał – po tych słowach Harry zamilkł i nie odezwał się już ani słowem, zostawiając Louisa z kłębiącymi się myślami i kolejnym problemem na głowie.

***

To był kolejny wieczór, jakich wiele w ostatnim czasie. Louis nie wiedziałyby, jaki jest dzień tygodnia, gdyby nie Anne, która odrywała kolejne kartki w kalendarzu ze smutnym uśmiechem. Jeśli liczyli, że Harry'emu przejdzie w ciągu kilku dni, to pomylili się i to bardzo. Siedzieli w salonie, ostatnio większość czasu spędzali w tym miejscu i rozmawiali przyciszonymi głosami, tak by nie obudzić śpiących w wózkach chłopców. Mieli za sobą wyjątkowo szaloną noc i niezbyt dobre przedpołudnie. Lou miał wrażenie, że cały czas słyszy dźwięk ich głośnego płaczu w swoich uszach. Harry siedział razem z nimi, nawet włączał się w rozmowę, ale milknął, gdy tylko pojawiał się temat dzieci i jego głos zdecydowanie nie był przyciszony. Lou krzywił się za każdym razem, gdy loczek powiedział coś głośniej.

-Lou może chcesz teraz iść wziąć prysznic? – zagadnęła Gemma, zerkając na niego z miłym uśmiechem. – My zajmiemy się Kieranem i Tristanem, jeśli się obudzą.

-Nie, posiedzę jeszcze z wami – na samą myśl, że miałby zostawić dzieci zupełnie same, zaczynał czuć się źle. Jasne, wiedział, że przecież zostaną ze swoją najbliższą rodziną, ale jednak wolał być na miejscu, jeśli coś by się stało. Wystarczyło, że jeden z ich ojców był praktycznie nieobecny.

-Stary zaczynasz śmierdzieć, Gemms ma rację, idź do łazienki, a my tutaj wszystko ogarniemy. Jest przecież Harry, więc to nie tak, że zostawisz ich samych – powiedział Niall i szatyn doceniał to, jak starał się włączyć Harry'ego do rozmowy o dzieciach, ale to i tak w niczym nie pomagało.

-Zaraz pójdę i nie musisz być taki dosłowny Horan – westchnął i wiedział, że tym razem nie uda mu się wymigać.

Będzie musiał zrobić to, czego chcieli. Cały czas czuł na sobie wzrok Anne, ale starał się ja ignorować. Dobrze wiedział, co sądzi o nim kobieta, był jej wdzięczny za całą tą pomoc i opiekę nad chłopcami, ale oczywistym było to, że on nadal jest na warunkowym i raczej w najbliższym czasie to nie miało się zmienić. Widać było, że kobieta chciała coś powiedzieć, ale w tym samym momencie Tristan rozpłakał się i cała jej uwaga została skierowana w stronę wnuka. Szybko spojrzał na loczka, który oczywiście nie poruszył się i nawet nie udawał, że dziecko cokolwiek go obchodzi. Miał dość i chyba Anne zdążyła to zauważyć, bo postanowiła zareagować.

-Louis idź wziąć prysznic, przebierz się i odpocznij chwilę – zarządziła głosem nie znoszącym sprzeciwu. Nawet gdyby chciał, nie potrafiłby się jej sprzeciwić, ale w tym momencie naprawdę miał ochotę opuścić to pomieszczenie tak szybko, jak to tylko możliwe. Zerknął jeszcze na Tristana, który nadal cicho kwilił, ale gdy Anne przytuliła go i powoli kołysała, chłopiec zaczął się uspokajać. – Zajmiemy się chłopcami, możesz być spokojny – zapewniała uśmiechając się, co zaskoczyło go dużo bardziej niż wszystko inne.

-Dzięki Anne – mruknął i obrócił się na pięcie znikając z pokoju.

***

-Harry musimy porozmawiać – Anne popatrzyła na swojego syna, który siedział i obojętnie wpatrywał się w okno, za którym i tak nie mógł nic dostrzec, ponieważ na dworze panowała już ciemność.

-Pewnie, o czym? – brunet z uśmiechem zerknął na matkę, ale jej mina wyrażała tylko zawód i niezadowolenie. Nie tego się spodziewał.

-Nie tutaj i nie teraz – powiedziała kobieta kołysząc w ramionach maleńkiego chłopca. Przypominał jej Harry'ego, jej małego synka, który dorósł i zmienił się w młodego mężczyznę. Nie miała tylko pojęcia, co zrobić ze swoim dzieckiem, które teraz zachowywało się w taki obcy i nieznany sposób.

-Dlaczego? Coś się stało? – zmarszczył brwi i zaczął żałować, że w ogóle pojawił się w tym pokoju. Mógł siedzieć w swojej sypialni i unikać wszystkich. Tak byłoby lepiej.

-Porozmawiamy po kolacji, teraz zajmij się swoim synkiem albo... - nie zdążyła dokończyć, bo Harry zerwał się z miejsca i wyszedł z pokoju szybciej, niż pozwalałaby mu na to gojąca się rana po operacji.

-Co się z nim dzieje Anne? – Niall podszedł do kobiety i wziął z jej drżących ramion Tristana. – Hej kolego, nie denerwuj się, twój tatuś jeszcze się ogarnie, a teraz może skombinujemy dla ciebie jakieś jedzonko. Co ty na to?

-Nie mam pojęcia, ale muszę się dowiedzieć.

-Nie poznaję go mamo, przecież on nigdy nie zachowywał się w ten sposób – Gemma poszła do kuchni za swoją matką, a Niall dołączył do nich po chwili, przelotnie zerkając na śpiącego Kierana.

-To nie chodzi o dzieci, jestem przekonana, że on kocha chłopców, jak nikogo na świecie. Harry zawsze uwielbiał dzieci, nie wiem, czy znam innego mężczyznę, który byłby tak zauroczony każdym napotkanym maluszkiem. Przecież wiecie to sami, znacie go.

-Tak i przecież on był szczęśliwy w trakcie ciąży – dodała skonfundowana Gemma, siadając na jednym z krzeseł. – Nie rozumiem, co się z nim dzieje.

-Jestem pewna, że coś się stało. Ubzdurał coś sobie w swojej głowie i trzyma się tej myśli mocniej niż tego, co czuje w sercu. Muszę z nim porozmawiać, zanim nie jest za późno.

-Myślę, że Louis długo tego nie wytrzyma – powiedział Niall i chociaż chciał czuć do Tomlinsona złość, to nie potrafił, ponieważ szatyn stanął na wysokości zadania i nie porzucił dzieci i Harry'ego.

-Musimy wspierać Lou, cokolwiek o nim myślimy – Anne spojrzała na Nialla, który zrozumiał doskonale, co miała na myśli. – Teraz to nie jest ważne. Tristan, Kieran i Lou nas potrzebują, a Harry udaje twardziela, ale potrzebuje nas bardziej, niż oni wszyscy razem wzięci.

***

Lou wpatrywał się w kołyskę, w której leżeli chłopcy. Nie spali, ale leżeli cichutko wpatrując się jego twarz. Nie potrafił od nich odejść mimo później godziny. Powinien się położyć i korzystać z ciszy, która nastała, gdy Niall i Gemma wyskoczyli na kolejne wspólne zakupy. Westchnął głośno i uśmiechnął się do dzieci.

-Nie miałem pojęcia, że mogę kochać was tak mocno. Czekaliśmy na was przez tyle miesięcy i wydawało mi się, że jestem na to przygotowany, a później gdy was zobaczyłem, to było takie nieoczekiwane. Wiem, co sobie myślicie, ale to nie tak. Jestem pewny, że on was kocha jeszcze bardziej niż ja. Wasz tatuś jest najlepszym, co mogło nas spotkać, mówię poważnie. Kiedyś sami to zobaczycie, jakimi szczęściarzami jesteśmy. On jest najukochańszą, najczulszą i najbardziej opiekuńczą osobą, jaką znam. Był w was zakochany, jeszcze zanim się pojawiliście. Rozmawialiśmy tyle razy o tym, jak będziemy spędzać z wami czas teraz i później, gdy będziecie trochę starsi. Wyobrażaliśmy sobie nasze wspólne wakacje, święta i cały ten szalony czas. On was kocha i nie wiem dlaczego teraz zachowuje się w ten sposób i nie ma go obok was, ale obiecuję wam, że to się zmieni. Widzę, że go potrzebujecie, tęsknicie za jego głosem i dotykiem i przyrzekam, że postaram się coś zrobić, sprawię, że wróci do nas i już nigdy nie zniknie z waszego życia, ale na razie jesteśmy trzema muszkieterami i musimy sobie jakoś poradzić.

Odsunął się od łóżeczka i usłyszał ciche chrząknięcie od strony drzwi. Zaskoczony zauważył Anne, która przyglądała mu się z czułym i smutnym uśmiechem na twarzy. Domyślił się, że kobieta słyszała każdego słowo, które powiedział i poczuł ciepło rozprzestrzeniające się na policzkach. Było mu głupio, nikt nie powinien tego słyszeć.

-Chodź Lou, zjemy coś i porozmawiamy – nie zareagował, dopóki Anne nie wyciągnęła w jego stronę rąk, a on odrzucając dumę wpadł w jej ramiona, delektując się tym matczynym i ciepłym uściskiem. Nawet nie wiedział, jak bardzo tego potrzebował.

-Przepraszam – wydusił z trudem opanowując emocje.

-Nie masz za co, przepraszałeś już zbyt wiele razy, teraz chodź – brunetka chwyciła go za dłoń i pociągnęła w stronę kuchni po raz kolejny uświadamiając mu, że nie został sam.  

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro