Rozdział szósty

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

W noce takie jak ta Harry zaczynał zastanawiał się, co też najlepszego teraz wyprawiał. Był w piątym miesiącu ciąży i kiedy wcześniej myślał o tym czasie, nie planował mieć Louisa obok siebie, w ogóle nie planował jakiegokolwiek kontaktowania się z szatynem oprócz oczywistego widywania się na koncertach, wywiadach i promocji. Okazało się jednak, że albo jest całkowicie głupi, albo zwariował, bo obecnie wszędzie gdzie się ruszył widział lub czuł obecność Louisa. Pamiętał jak kilka miesięcy temu kupił sobie dom, by uciec jak najdalej od Louisa Tomlinsona, a teraz kto okupował jedną z sypialni w nowym domu? Nie kto inny, jak Louis. Gdyby szatyn miał go gdzieś, wszystko byłoby łatwiejsze do przetrwania, ale najwyraźniej w jego życiu nic nie mogło być łatwe, więc Lou przejmował się, troszczył i był obok przez cały czas, a on pozwalał mu na to wszystko i w dodatku zaczynał czuć, że traci kontrolę.

Przed samym sobą nie musiał oszukiwać, wiedział co czuje i zdecydowanie to nie była nienawiść, wprost przeciwnie coś zgoła odmiennego, ale na co dzień nie mógł dać sobie szansy na okazywanie uczuć. I tak pozwolił Louisowi na zbyt wiele, mężczyzna przytulał go, dotykał i spędzał z nim czas, a serce Harry'ego powoli otwierało się na niego coraz mocniej. Niestety przy tych wszystkich ciepłych uczuciach Harry nadal pamiętał o przeszłości i czasami, kiedy patrzył na spokojny profil Louisa, kiedy ten był czymś zajęty, wracał myślami do tamtych chwil, gdy spojrzenie szatyna było pełne nienawiści i pogardy, a każde słowo, jak kolejny zadany cios. Wydawało mu się, że czasami powinien odpuścić, zapomnieć o tym co było, zresztą nigdy nie był pamiętliwą osobą, a Lou jak i każdy inny człowiek zasługiwał na drugą szansę, ale to wydawało się trudniejsze niż mogłoby się zdawać.

Najtrudniej było utrzymywać urazę w stosunku do szatyna w takie noce jak ta, kiedy z sypialni obok słychać było krzyki. To zdarzało się od czasu do czasu, ale Harry nigdy nie odważył się zapytać o te koszmary, które męczyły mężczyznę i nie chciały odejść. Może powinien czerpać z tego satysfakcję, że jednak Tomlinson cierpi tak jak on, ale wcale tak nie myślał, nikomu nie życzył takiego cierpienia i bólu jaki odczuwał, a najwyraźniej Louis przeżywał swój mały koszmar, gdy tylko zapadał w sen.

Znał siebie, znał swoje serce i wiedział, że to co czuje każdego dnia przybiera na sile, przed samym sobą mógł powiedzieć szczerze, że kocha, ale pamięta.

***

Od jakiegoś czasu wydawało mu się, że coś jest nie tak. Czuł się inaczej niż zwykle i to go niepokoiło. Najgorsze było to, że tylko wmawiał sobie, że nie wie w czym rzecz, kiedy doskonale zdawał sobie sprawę o co chodzi. Zastanawiał się, kiedy wszystko się tak spektakularnie spieprzyło. Zaledwie rok temu był jednym z najszczęśliwszych facetów na świecie i wcale nie przesadzał używając tego określenia, a teraz czuł jakby to wszystko się nie wydarzyło, nie miało miejsca.

Wiedział, że ma faceta, ale wydawało się, że od dawna nie są już razem tak jak być powinni. Czasami myślał o tym, czy Zayn czuje się podobnie, miał nadzieję, że tak. Przecież musiał zauważyć, że między nimi od dawna nie jest dobrze, że jakoś udało im się zepsuć to co mieli jakiś czas temu. Jeśli miał być całkowicie szczery już nawet nie pamiętał, kiedy ostatni raz normalnie ze sobą rozmawiali. Nie wiedział, czy to on zrobił coś nie tak, czy po prostu Zaynowi już nie zależało, ale był pewien jednego, pomiędzy nimi nie było już żadnego uczucia, wszystko zniknęło tak szybko jak się pojawiało. I kiedy uzmysłowił to sobie, poczuł ulgę i wolność.

Nigdy nie uważał się za geja, nie patrzył na innych facetów, nie interesował się nimi, zauroczenie Zaynem było dla niego największą życiową niespodzianką i było im ze sobą naprawdę dobrze, ale tylko do czasu. Zaczął sobie uzmysławiać pewne szczegóły związane z samym sobą, na przykład to, że nie lubi kiedy ktoś się nim opiekuje, to irytowało go i sprawiało, że zaczynał być złośliwy, dlatego lubił spędzać czas z Harrym, który w ciąży sam prosił się o troskę, o opiekę. Niall wiedział, że chce się kimś opiekować, być dla kogoś wparciem, a Zayn nigdy nie potrzebował od niego zupełnie niczego. To tylko uzmysłowiło mu, że nie nadaje się do związków z facetami, kochał Harry'ego z całego serca, ale wiedział, że nie zniósłby bycia z nim.

Było mu głupio gdy tak o tym myślał, ale najwyraźniej to co miał z Zaynem było tylko krótkotrwałym eksperymentem, który skończył się już jakiś czas temu. Jednak to co najgorsze było dopiero przed nim, musiał porozmawiać z przyjacielem i wyjaśnić mu, że już nic do niego nie czuje. Nie wydawało mu się, by Zayn miał dramatyzować, ale bał się że może się wkurzyć i odrzucić powrót do tego co mieli przed tym pseudo związkiem. Najbliższą okazją do rozmowy mógł być ślub Jay i to właśnie wtedy powinni ze sobą pogadać jak na dorosłych ludzi przystało.

***

Louis zastanawiał się jak rozpocząć rozmowę na niezbyt przyjemny temat. Gdyby mógł po prostu wybrałby unikanie go w nieskończoność, ale niestety nie miał tej możliwości, musiał załatwić to jak najszybciej i najlepiej bezboleśnie. W niczym nie pomagało zachowanie Harry'ego, który ponownie stał się oschły i odpychał go od siebie na wszelkie sposoby, starając się go zniechęcić. Teraz loczek krzątał się po kuchni i Lou nie miał śmiałości, by odezwać się i zaproponować, że posprząta za niego. Widział jak co jakiś czas Harry kładzie dłoń na wyraźnie zaokrąglonym brzuchu i pociera go czule. Dzięki głupim książkom od jeszcze głupszego Nialla, wiedział zbyt dużo na temat ciąży i bał się, że gdy otworzy usta i zacznie mówić na ten temat, brunet zamknie się w swoim pokoju i postanowi unikać go do dziewiątego miesiąca ciąży.

- Harry, wiesz że teraz nasi chłopcy mają już włosy na swoich główkach – zagadnął chłopaka wchodząc do kuchni i wyraźnie zobaczył, jak loczek przewraca oczami, ale uśmiecha się lekko – mam nadzieję, że będą mieć takie same loki jak ty.

- Nie zapominaj, że kiedy byłem mały, moje włosy były proste jak druty, całkowity brak loków – zauważył Harry, szturchając go zaczepnie, kiedy przechodził obok.

- Jak mógłbym zapomnieć, Anne pokazywała mi twoje zdjęcia z dzieciństwa tyle razy, że obraz małego Harry'ego nigdy nie zniknie sprzed moich oczu – zażartował, siadając na krześle nieopodal Stylesa.

- Bardzo śmieszne – prychnął młodszy, ale nie odsunął się od niego – mogą nawet urodzić się bez włosów, wiesz o tym prawda?

- Wiem, wiem, ale później i tak będą mieć loki, jestem tego pewien.

- Zobaczymy – stwierdził zdawkowo Harry, wkładając do ust równiutkie kawałki owoców, które chwilę temu kroił.

- Chciałem z tobą o czymś porozmawiać – zaczął, wiedząc, że musi w końcu poruszyć ten temat, nawet jeśli bardzo nie chciał.

- O czym?

- Wiesz, że niedługo jest ślub mojej mamy – powiedział, ostrożnie dobierając słowa, tak by nie zdenerwować chłopaka.

- Tak wiem, przecież dostałem zaproszenie – odparł jak gdyby nigdy nic loczek.

- I co sądzisz na ten temat?

- Pytasz mnie, co sądzę na temat tego, że twoja mama wychodzi za mąż? – Harry spojrzał na niego jak na wariata i w sumie dobrze zrobił, ponieważ Louis czuł się kretyńsko zadając to pytanie.

- Nie, po prostu zastanawiam się, czy zdecydowałeś się na skorzystanie z zaproszenia, czy może nie chcesz się tam pojawić – starał się powiedzieć to najdelikatniej jak tylko umiał, ale widząc, jak zmienia się wyraz twarzy loczka, wiedział, że spieprzył po raz kolejny.

- Nie chcesz żebym był na weselu prawda? – zapytał Harry, unikając jego wzroku, wpatrując się w coś bardzo interesującego na kuchennym blacie.

- Co? Skąd ci to przyszło do głowy? – mógł się domyślić, że Styles odbierze to pytanie właśnie w ten sposób, czasami zapominał jak nadwrażliwy jest teraz, jak nieracjonalne jest jego zachowanie i niektóre reakcje.

- Nie musisz teraz udawać, nie jestem aż tak głupi, mogłeś od razu powiedzieć o co ci tak naprawdę chodzi – stwierdził beznamiętnym tonem, cały czas odmawiając spojrzenia w oczy Louisa.

- Harry, naprawdę nie wiem dlaczego od razu tak pomyślałeś, ale jesteś w błędzie. Zapytałem o ślub mamy, ponieważ chciałem wiedzieć, czy będziesz tam czy nie. Nie wymuszam na tobie żadnej decyzji, przecież wiesz, że cieszę się z każdej chwili spędzonej z tobą i Śnieżynkami, ale wiem też, że moja rodzina potrafi być męcząca i nieznośna, a ostatnie czego chcę to twoje zmęczenie – postanowił, że nie będzie ukrywać prawdziwych motywów, miał dość unikania odpowiedzi, udawania, że Harry nie jest dla niego tak ważny, jeśli w rzeczywistości potrafił myśleć tylko o nim i dzieciach.

- Chcę być na tym ślubie – wymamrotał zawstydzony loczek i Lou naprawdę nie rozumiał ludzi w ciąży, przed chwilą był obrażony i niezadowolony, a teraz rumienił się i mruczał coś pod nosem.

- Świetnie, więc będziesz – stwierdził ostatecznie – tylko to chciałem usłyszeć, nie trzeba było tak dramatyzować.

- Nie dramatyzowałem – zaprotestował słabo brunet, ale widać było, że ten dzień nie należał do najlepszych i chłopak nie miał sił na kłótnie – po prostu... - przerwał nagle i pierwszy raz od dłuższego czasu spojrzał na Louisa, ale jego oczy pokazywały jak bardzo jest spanikowany.

- Co się stało? – Louis obszedł stół i zatrzymał się przed Harrym, którego policzki ozdobione były rumieńcami w kolorze zakwitającej piwonii.

- Nic takiego – mruknął zielonooki, odsuwając się od szatyna, który nie miał zamiaru mu odpuścić.

- Hej, o co chodzi, po prostu to powiedz – zachęcił, odgarniając z jego czoła zabłąkane loki.

- Po prostu chciałem... chciałem poczuć, chciałem wiedzieć, że jestem chciany – wydusił prawie szeptem, a całe jego ciało wręcz krzyczało, jak bardzo jest zawstydzony.

- Och Hazz, zawsze jesteś chciany – nim Louis zorientował się co robi, przytulał młodszego, głaszcząc uspokajająco jego plecy, składając małe pocałunki na jego czole – myślałem, że o tym wiesz Harry, kocham cię tak mocno, chcę cię nawet kiedy ty mnie nie chcesz.

- Czyli mogę przyjechać na wesele twojej mamy? – zapytał cicho, wciskając twarz w szarą koszulkę Louisa.

- Oczywiście, że tak. Będę szczęśliwy widząc cię tam – mógł poczuć, jak chłopak rozluźnia się w jego ciepłym uścisku i wcześniejsze napięcie odchodzi w zapomnienie. Nie powiedział tego głośno, ale zastanawiał się, co chciała osiągnąć jego mama, zapraszając Harry'ego. Lou był pewien jednego, na pewno nie chodziło jej o zbliżenie się do loczka i szczerze obawiał się, co z tego wszystkiego może wyniknąć.

***

Nie mógł w to wszystko uwierzyć, wesele trwało od kilku godzin, ale on nadal czuł, że czegoś tutaj nie rozumiał. Wpatrywał się w roześmianych gości krążących dookoła, śmiejących się, rozmawiających głośno i bawiących się w najlepsze i miał ochotę krzyczeć, by zwrócić uwagę swojej mamy, która promieniała otoczona uwagą wszystkich obecnych. Żałował, że w ogóle się tutaj pojawił, wydawało mu się, że wszystko odbyłoby się bez niego, przecież nie był tutaj nikomu potrzebny. Oprócz pamiątkowych zdjęć i życzeń, nie przebywał ze swoją matką nawet przez pięć minut. Za to ciągle czuł przy sobie Eleanor, która jakimś cudem okazała się być druhną, tak jakby cokolwiek łączyło ją z tą rodziną. Najwyraźniej los dobrze bawił się jego kosztem, podrzucając mu pod nogi takie drobne przeszkody. Miał dość, podniósł się z krzesła i zdecydowanym krokiem podszedł do mamy, która akurat skończyła rozmawiać z jakimiś dalekimi kuzynkami i nareszcie stała zupełnie sama.

- Musimy porozmawiać – powiedział krótko i szedł dalej nawet nie sprawdzając, czy rodzicielka idzie za nim.

- Dlaczego jesteś taki niezadowolony? Mógłbyś chociaż spróbować dobrze się bawić – zganiła go, równając się z nim krokiem, idąc tuż obok.

- Powiedz mi co do cholery robi tutaj Calder? – warknął, nie siląc się na uprzejmości, rozejrzał się pospiesznie, czy nikt nie usłyszy ich wymiany zdań i z zadowoleniem zauważył, że są oddaleni od reszty gości.

- Kochanie Eleanor jest bardzo bliska całej naszej rodzinie, twoje siostry ją uwielbiają, ja traktuję ją jak córkę, więc twoje zdziwienie jest co najmniej śmieszne – stwierdziła spokojnym tonem, ściskając krótko jego dłoń, nim zdołał wyrwać się z jej uścisku.

- Przestań wygadywać takie bzdury, dziewczynki praktycznie wymazały już Eleanor z pamięci i lepiej daj sobie spokój z tymi tekstami o traktowaniu jej jak córki, masz wystarczającą ilość swoich dzieci, skup się może na nich – wiedział, że stąpa po grząskim gruncie, ale w tym momencie mówił wszystko co leżało mu na sercu nie zważając na mocne słowa – a tak w ogóle gdzie są bliźniaki?

- Zważaj na słowa Louis – głos Jay był  twardy jak stal – nie jestem twoją koleżanką, więc uważaj na to co mówisz. Bliźniaki są z opiekunką, chyba nie sądziłeś, że niemowlaki będą na weselu.

- Mam to gdzieś – odwrócił się do niej plecami i chciał odejść, ale nagle coś sobie uzmysłowił – jak śmiałaś zaprosić tutaj Eleanor wiedząc, że będzie tu również Harry? Co jest z tobą nie tak?!

- Nie rób scen. Nie doszukuj się w tym jakiś ukrytych znaczeń, bo ich nie ma – powiedziała obojętnie, klepiąc Louisa po policzku – chyba nie myślisz, że uknułam jakąś intrygę za twoimi plecami, jestem twoją matką, a nie wrogiem, więc uspokój się i korzystaj z tego miłego dnia.

- Doskonale wiem co zrobiłaś, ale jeżeli myślisz, że uda ci się pozbyć Harry'ego to jesteś w błędzie – z tymi słowami odszedł od matki z postanowieniem, że nie zamieni z nią dziś nawet jednego słowa.

Musiał odszukać Harry'ego, a w tym tłumie ludzi to wcale nie było proste zadanie.

***

- Całkiem przyjemna impreza prawda? – zapytał Niall obserwując mamę Harry'ego, która rozmawiała o czymś zawzięcie z dziadkiem Louisa, można było wnioskować, że się kłócą, gdyby nie to, że po chwili wybuchnęli śmiechem i odeszli razem w stronę stolika.

- Taa, bardzo – mruknął Harry, nawet nie starając się brzmieć pogodnie.

- Jak się dziś czujesz? Nie jesteś zmęczony tą całą muzyką, ludźmi? Wesele to jednak męcząca sprawa – kontynuował blondyn, starając się wciągnąć loczka w rozmowę, ale do tej pory jego działania były bezskuteczne.

- Jest w porządku, to miły dzień i nic mi nie jest, nie przejmuj się i idź się bawić – zielonooki posłał mu krzywy uśmiech, odganiając go ręką, ale Horan nadal trwał u jego boku nie ruszając się z miejsca.

- Tutaj jest mi dobrze i jeżeli nie chcesz rozmawiać o sobie, to pogadamy o mnie, dobrze?

- Co się stało? – Harry posłał mu zaniepokojone spojrzenie, powoli obrócił się w jego stronę, obejmując dłonią swój brzuch, ten gest stawał się dla niego czymś naturalnym, jak oddychanie. Nie wiedział nawet, że to robi, często uświadamiał mu to Louis, uśmiechając się do niego jak głupek, chociaż Lou przez większą część czasu wyglądał jak głupek.

- Muszę zerwać z Zaynem – powiedział szybko Horan, opierając łokcie na kolanach, pochylając się i wpatrując w soczystą zieleń trawy.

- Słucham?

- Muszę zerwać z Zaynem – powtórzył Irlandczyk, zerkając krótko na Harry'ego.

- Słyszałem co powiedziałeś, ale jak to? Dlaczego? – nie mógł uwierzyć, że Niall chce zrobić coś takiego. Nie wiedział, że między nimi dzieję się coś złego, może ostatnio nie był zbyt dobrym przyjacielem, martwił się tylko o siebie i nie zauważył, że dookoła dzieją się jakieś dramaty.

- Tak naprawdę my od dawna nie jesteśmy już razem – zaczął Horan, prostując się i opierając o ławkę – wiesz, że nawet nie pamiętam, kiedy z nim rozmawiałem, my po prostu mijamy się i nie potrzebujemy siebie nawzajem. Nie kłóciliśmy się, bo nie mieliśmy takiej możliwości, jesteśmy sobie obojętni i jeśli mam być szczery, to chciałbym znów przyjaźnić się z Zaynem jak kiedyś, to chyba wychodziło nam lepiej, bycie przyjaciółmi.

- Kiedy to się stało? Niczego nie zauważyłem – wymamrotał, czując się kretyńsko, bo Niall był dla niego tak dobrym przyjacielem, a on zawalił – przepraszam.

- To po prostu się stało, zresztą wydaje mi się, że z Zaynem coś się dzieje, może Louis będzie wiedział więcej, bo tych dwóch zawsze było ze sobą blisko. On mnie nie potrzebuje, a ja nie potrzebuję jego, to tyle. I wydaje mi się, że nie jestem gejem, bi też nie, po prostu to był eksperyment, dość nieudany moim zdaniem. Faceci są chyba jeszcze bardziej skomplikowani niż dziewczyny – powiedział z cichym śmiechem Niall – i nie przepraszaj Hazz, nie masz przecież za co – poklepał go po kolanie – no rozchmurz się już.

- Ale byliście tacy szczęśliwi, kiedy byłem w pierwszej ciąży, kochałeś go przecież.

- Myślę, że po prostu wtedy się potrzebowaliśmy, wszystko było bardzo skomplikowane i na tamtym etapie życia byłem słaby, ty też taki byłeś Harry. Mi wydawało się, że muszę być przy Zaynie, bo tylko przy nim mogę być szczęśliwy, a ty sądziłeś, że bez Louisa nie dasz rady być dobrym ojcem, że życie skończy się, kiedy on nie będzie się tobą opiekował, a spójrz na nas teraz. Jesteśmy zupełnie innymi ludźmi i szczerze mówiąc wole nas takich.

- Tak, cóż może masz rację – wydukał po dłuższej chwili Harry, nie chcąc mówić Niallowi, że jest w błędzie, bo może teraz faktycznie nie czuł się już słaby, poradził sobie z poronieniem, drugą ciążą, ale nadal pragnął być przy Louisie, chciał go obok siebie, uwielbiał wiedzieć, że Lou troszczy się i martwi. To czyniło go szczęśliwym. Niestety dzisiejsze wydarzenia pokazały mu, że po raz kolejny był w błędzie i zaufał nieodpowiedniej osobie. Jeden rzut oka wystarczył, by zobaczyć, że druhną Jay jest Eleanor. Dziewczyna wyglądała ślicznie i nawet on potrafił to dostrzec, a co dopiero Louis, który jeszcze nie tak dawno nie potrafił oderwać od niej wzroku i rąk, tego drugiego w szczególności. Domyślił się co może oznaczać jej obecność na weselu mamy Louisa. Mógł się tego spodziewać, w końcu szatyn niczego mu nie obiecywał, nie składał żadnych deklaracji – muszę się trochę poruszać, pójdę się przespacerować – powiedział nagle, nie chcąc rozklejać się przy Niallu, który i tak przyglądał mu się zbyt intensywnie.

- Pójść z tobą?

- Nie, idź lepiej porozmawiać z moją mamą, ostatnio narzekała, że już w ogóle do niej nie dzwonisz, chyba się za tobą stęskniła – skłamał szybko, jego mama i tak bardzo lubiła Nialla, więc nikt nie dowie się, że naciągnął trochę fakty – zobaczymy się później.

***

Obiecał Lottie, że z nią porozmawia, ale na razie starał się unikać jej jak tylko mógł. Po rozmowie z mamą, wolał nie zbliżać się do nikogo ze swojej rodziny, chciał tylko znaleźć Harry'ego i spędzić z nim trochę czasu. I może zadzwonić do Zayna i pogratulować mu dobrej decyzji olania tej imprezy, żałował że sam nie wpadł na ten pomysł.

Minął Anne i Robina do których przyczepił się Niall, pomachał jakiejś ciotce którą ostatni raz widział, gdy miał może sześć lat, nim w końcu znalazł Harry'ego. Loczek przechadzał się powoli po trawniku z dala od wszystkich gości. Lou nawet mu się nie dziwił, chłopak zaczął pokazywać się dość wyraźnie, jasne ktoś mógłby stwierdzić, że przytył, ale taki brzuch był głośną zapowiedzią czegoś więcej. Zadowolony z odnalezienie chłopaka postanowił do niego dołączyć.

- Jak się bawisz? – odezwał się zaskakując Harry'ego, który obrócił się szybko w jego stronę – przepraszam, nie chciałem cię wystraszyć.

- Gdzie zgubiłeś swoją dziewczynę? – zapytał krótko loczek, odwracając się od Louisa, idąc powoli przed siebie.

- Co masz na myśli?

- Mam na myśli dokładnie to co powiedziałem, gdzie zgubiłeś swoją dziewczynę?

- Och – Lou uzmysłowił sobie, że plan matki najwyraźniej doszedł do skutku i Harry pomyślał, że Eleanor i on zeszli się – cóż – zaczął nonszalanckim tonem, wyprzedzając chłopaka, odwracając się tak, by widzieć jego twarz. Miał tylko nadzieję, że nie przewróci się spektakularnie na tyłek – jak już to zgubiłem chłopaka, ale właściwie to właśnie go znalazłem, i teraz na niego patrzę – powiedział to specjalnie, chcąc zawstydzić Stylesa i najwyraźniej udało mu się, ponieważ loczek uderzył go lekko w ramię, unikając jego wzroku.

- Bardzo śmieszne – prychnął cicho.

- Wcale nie żartowałem, ale jeśli cię rozśmieszyłem to miło mi maluchu – odparł żartobliwie i starał się zdusić w sobie śmiech, ponieważ Harry obrzucił go morderczym spojrzeniem.

- Nie jestem maluchem, nie jestem mały, to... to ty jesteś mały, jesteś kurduplem, masz rozmiar kieszonkowy i... i jesteś jak skrzat – loczek zakończył swoją tyradę mocnym tupnięciem.

- Jasne Harry, cokolwiek powiesz – powiedział powoli, obawiając się dodać co jeszcze, bo cóż, dawno nie usłyszał tylu komplementów, wolał nie ryzykować.

- I w dodatku wróciłeś do Eleanor, dlaczego rozmawiasz ze mną zamiast spędzać swój czas z dziewczyną? – zapytał zielonooki po chwili, gdy usiadł na ławce, starając się uspokoić szalejące serce.

- Nie wróciłem do Eleanor, nie jesteśmy razem i nie będziemy, mówiłem to już tyle razy, dlaczego nikt mnie nie słucha? – naprawdę najpierw jego mama, teraz Harry, pewnie Lottie będzie chciała poruszyć ten sam temat, miał już dość – nawet nie wiedziałem, że ona tutaj będzie, byłem tak samo zaskoczony jak ty.

- A kto powiedział, że byłem zaskoczony, niczego takiego nie mówiłem – stwierdził obronnym tonem Harry, głaszcząc swój wystający brzuch.

-Dobra, w takim razie ja byłem zaskoczony, może tak być?

- Jeżeli naprawdę byłeś, to może – brunet zgodził się łaskawie, uśmiechając się łagodnie – więc nie wróciliście do siebie tak?

- No nareszcie, cały czas o tym mówiłem – westchnął z ulgą i opadł na miejsce obok niego – ale nie odpowiedziałeś mi na pierwsze pytanie, jak się bawisz? Wiem, że pewnie nie jest idealnie, ale tutaj z dala od tej całej zgrai jest miło.

- Jest dobrze Louis, pogoda jest piękna, może jest mi trochę za ciepło, ale obaj wiemy, że nie mogę zdjąć marynarki, bo nie jestem najszczuplejszy.

- Nie jesteś gruby – zaprotestował błyskawicznie szatyn – jesteś w ciąży i nosisz nie jedno a dwóch naszych chłopców, wyglądasz uroczo, ale wiem co masz na myśli – wyciągnął dłoń w stronę brzucha, ale zawahał się, Harry nigdy nie zainicjował takiej sytuacji, ani razu nie zachęcał go do położenia dłoni na brzuchu, ale Louis zawstydzająco mocno tego chciał, dlatego też odważył się zapytać – mogę?

- Tylko nie bądź zdziwiony, gdy poczujesz coś dziwnego – ostrzegł pośpiesznie Harry – od tygodni czuję coś dziwnego, jakby bulgotanie, mało przyjemne jakby mnie ktoś pytał.

- Mogę cię dotknąć? Poważnie? – zapytał powątpiewając, ale najwyraźniej podczas ciąży Harry nie słynął z cierpliwości, ponieważ chwycił jego dłoń i sam położył ją sobie na brzuchu.

- Widzisz nic niezwykłego – oznajmił, wzruszając ramionami – w zasadzie prawie nic nie czuć po za... - urwał raptownie, otwierając usta w szoku, spojrzał na Louisa, który rozpromienił się i westchnął w zachwycie, przyciskając swoją dłoń jeszcze mocniej do ciała Harry'ego – nie mogę uwierzyć, że któryś z nich kopnął akurat teraz, czekałem na to od tak dawna, a kto poczuł to jako pierwszy? Oczywiście ich tata – mówił nadąsany, robiąc przy tym niezadowoloną minę.

- To najcudowniejsze uczucie na świecie – wyszeptał oczarowany Louis, wpatrując się z miłością w Harry'ego – kocham was tak mocno i nazwałeś mnie tatą – jeśli jego uśmiech mógł być jeszcze jaśniejszy, to stał się taki właśnie w tym momencie.

- Cóż w końcu nim jesteś prawda? – wymamrotał speszony.

- Tata Louis – powiedział głośno Tomlinson, poruszając zabawnie brwiami, a jego dłoń została automatycznie odepchnięta – hej, nie rób tak, to niegrzeczne.

- Nie ucz mnie kultury.

- Nie mogę uwierzyć, że jestem lepszy od Nialla. Blondi ciągle czaił się obok ciebie, pewnie liczył, że to on pierwszy poczuje kopnięcie, a tutaj taka niespodzianka, bo to nie super blondi, a tata Lou jest zwycięzcą – mówił podekscytowany i dumny w tym samym czasie.

- Brzmisz jak kretyn, mam nadzieję, że zdajesz sobie z tego sprawę – skwitował pogardliwie Harry, ale cień uśmiechu majaczył na jego twarzy.

- Ale tata kretyn, a teraz kiedy jesteśmy przy temacie ciąży...

- Ostatnio ciągle jesteśmy przy temacie ciąży – wtrącił Harry, ale pozwolił mu kontynuować.

- Wydaje mi się, że to najwyższa pora żeby przestać koncertować – zaproponował ostrożnie, obserwując reakcję młodszego.

- Nie zgadzam się, przecież czuję się dobrze, nic mi nie jest, mam siły i energię żeby występować – zaprotestował Harry, ale jego głos pozbawiony był tej waleczności i zapalczywości, która zwykle towarzyszyła temu tematowi.

- Harry, dobrze wiesz, że już najwyższy czas wziąć sobie przerwę, pani doktor jest tego samego zdania, wszyscy troszczymy się o dzieci prawda? I to ich dobro jest najważniejsze, pomyśl o tym, proszę cię, albo po prostu zabronię ci koncertować.

- Żartujesz sobie ze mnie? – prychnął loczek – nie masz najmniejszego prawa zakazywać mi czegokolwiek. Co ty sobie wyobrażasz, że kim niby jesteś? Nie jesteś moim mężem, nie masz do mnie żadnego prawa, a już tym bardziej nie będziesz mi mówił co mogę, a czego nie – zaplótł ramiona i patrzył przed siebie ostentacyjnie ignorując Louisa i pokazując mu, że jest obrażony.

- Wiesz... świetnie, że o tym mówisz Hazz, myślę, że ksiądz jeszcze gdzieś się tutaj kręci, więc powiedz tylko słowo, a zaraz możemy zmienić nasz stan cywilny – głos Louisa był pełen szczęścia i nadziei, zachowywał się tak jakby nie żartował i miał na myśli dokładnie to co powiedział przed chwilką.

- Jesteś chory psychicznie – oświadczył Harry, starając się utrzymać maskę obojętności.

Zerknął szybko na Louisa, który cały czas uśmiechał się tak szczerze. Nie mógł uwierzyć, że praktycznie mu się oświadczył, tutaj dosłownie chwile temu. To było niewiarygodne i cieszył się z tego, jak mała dziewczynka, jego serce biło jak szalone i może tylko mu się wydawało, ale dzieci poruszyły się po raz kolejny, wyczuwając jego szczęście. Ten dzień zaczął się zupełnie obojętnie, później stał się zły i pełen bólu, by ostatecznie zakończyć się w ten sposób, uczuciem miłości i oczarowania.

***

Louis szedł zadowolony i uśmiechał się do siebie jak szaleniec. Wiedział, że pewnie wygląda dziwacznie i zwraca na siebie uwagę, ale miał to gdzieś, był szczęśliwym szaleńcem. Nieoczekiwanie poczuł jak ktoś chwyta go za rękę i już chciał odepchnąć intruza, gdy zauważył swoją siostrę. Lottie przyglądała mu się oskarżycielsko i pociągnęła go w bardziej ustronne miejsce. Pewnie mógł spodziewać się najgorszego, miał tylko nadzieję, że jego młodsza siostrzyczka nie jest w ciąży, wszystko wszystkim, ale nie zniósłby takiej ilości bobasów dookoła siebie. Chociaż z tego co wiedział ona zawsze była zauroczona Harrym, więc pewnie ciąża jak na razie nie była jej problemem.

- Co się stało? – zapytał, gdy stanęła na przeciwko niego, opierając ręce na biodrach. Zaczynała przypominać ich matkę i to było przerażające.

- Lepiej ty mi powiedz co się stało – zażądała twardym głosem – i to już.

- Nie wiem o czym mówisz – naprawdę nie wiedział, nigdy nie rozumiał nastolatek.

- Dobrze spróbuję trochę rozjaśnić, mama chodzi wściekła i jeży się na każdą wzmiankę o Harrym, później on tutaj przyjeżdża, a ty wodzisz za nim spojrzeniem niczym zakochany szczeniaczek. Jest jeszcze Eleanor, nie jesteście razem, więc co ona tutaj robi do cholery?

Cóż nie tego się spodziewał i nie miał pojęcia jak wybrnąć z tej sytuacji. Lottie cały czas go obserwowała, gdy starał się wymyślić jakieś wiarygodne kłamstwo.

- Możesz nie kłamać Lou, naprawdę wydaje mi się, że wszyscy nas oszukują, chociaż ty bądź z nami szczery, proszę.

- Lottie, to nie takie proste – powiedział zmęczonym głosem, dzisiejszy dzień był prawdziwą huśtawką emocji – chciałbym powiedzieć ci wszystko, ale na razie nie mogę, to nie zależy tylko ode mnie, ale obiecuję, że niedługo wszystko się wyjaśni i dowiesz się pierwsza dobrze? – popatrzy na nią błagalnie po czym objął ją i przytulił mocno – nie bądź zła, ale muszę z kimś uzgodnić kilka spraw, a później odwiedzisz mnie w Londynie i spędzimy razem jakiś weekend. Co ty na to?

- Obiecujesz? Powiesz całą prawdę, bez kłamstw i wciskania mi kitu? – odsunęła się od niego i uważnie obserwowała, gdy przytakiwał i obiecywał, że nie będzie jej więcej okłamywał – i tak wiem, że w to wszystko wplątany jest Harry, nie trudno dodać dwa do dwóch.

- A od kiedy z ciebie jest taka dobra matematyczka? – prychnął i odsunął się nim zdążyła zepsuć mu misternie stworzoną fryzurę.

- Doigrasz się – krzyknęła i puściła za nim biegiem, gdy zaczął uciekać.

***

Siedział cały czas w tym samym miejscu, gdy usłyszał dziewczęcy pisk i głośny śmiech, a po chwili zobaczył Louisa uciekającego przed ścigającą go Lottie. Słyszał ich rozbawione głosy i mimowolnie sam zaczął się uśmiechać. Nie mógł uwierzyć, że ojciec jego dzieci, sam jest takim dzieciakiem, ale tym co w tej chwili uderzyło w niego mocniej, była wizja dwóch małych chłopców biegających po ogrodzie razem z ich tatą. Mógł wyobrazić sobie ich dziecięcy śmiech, małe stópki i szczęśliwe buzie, a tuż obok nich Louisa, który obserwował ich z rosnącym poczuciem dumy. Oczyma wyobraźni widział swoją rodzinę i pierwszy raz w życiu myśląc swoja rodzina nie miał przed oczami rodziców i siostry.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro