Rozdział trzeci

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Wrzesień 2014 

Harry siedział na jednym z krzeseł ustawionych na korytarzu i nerwowo rozglądał się dookoła. Minęły dwa dni odkąd dowiedział się, że będzie miał dziecko. Przez ten czas siedział zamknięty w swoim pokoju nie rozmawiając z żadnym z chłopaków. Nie mógł spojrzeć im w twarze, bo jak niby miał  to wszystko wyjaśnić cześć chłopcy jestem w ciąży, a i zapomniałem wam powiedzieć, jestem gejem, po prostu cudownie. Westchnął głośno myśląc o rozmowach, które go czekały. Jak mógł dopuścić do tego, że jego życie stało się takim koszmarem.

Czuł jak sekretarka przez cały czas obserwuje go i posyła mu uśmiech, który miał go pewnie oczarować. Naprawdę aktualnie miał dosyć kobiet, które próbowały go poderwać. Jest facetem, który woli innych mężczyzn i w dodatku jest w ciąży, czy to mogłoby być jeszcze bardziej popieprzone, szczerze w to wątpił.

Zauważył jak kobieta wstaje zza swojego biurka i podąża w jego stronę.

- Za chwilę będzie mógł pan wejść do gabinetu, a może chciałby pan się czegoś napić?

- Nie dziękuję – odparł cicho, patrząc na drzwi naprzeciwko. Błagał w myślach, by otworzyły się nagle i uratowały go z tej sytuacji. 

- Och, a może jednak, przygotowałam pyszną kawę, a pan dziś tak blado wygląda, zaraz ją przyniosę.

Harry nie zdążył odpowiedzieć, że nie chce żadnej cholernej kawy i ma dać mu święty spokój, bo go drażni, ale kobieta odeszła szybkim krokiem dziwnie przy tym chichocząc. Po zaledwie minucie zjawiła się przed nim z tacą, na której stała filiżanka śmierdzącej kawy i talerzyk z ciasteczkami, na widok których poczuł mdłości. Przesunął lekko gorące naczynie i dostrzegł małą karteczkę wsuniętą między filiżankę, a talerzyk. Poniósł ją niepewnie, nie wiedząc co na niej zobaczy. Zerknął i jego oczom ukazało się nic innego, jak rząd cyfr z dopiskiem zadzwoń!, odłożył ją szybko na miejsce i postanowił, że dziś nie spojrzy już na tę kobietę.

Miał dość kartek z numerami od kobiet, które mogły być jego ciotkami. Zresztą nie chciał żadnych kontaktów z obcymi kobietami w zasadzie jedyny numer, który był dla niego ważny miał swoje specjalne miejsce w jego telefonie, niczego więcej nie potrzebował. No może tylko nieco więcej uwagi od właściciela tego numeru, tylko że na to nie miał co liczyć. Przywykł już do tego. Drzwi do gabinetu zostały otwarte i postawny mężczyzna przywołał go do siebie jednym ruchem dłoni i zniknął wewnątrz gabinetu. Harry podniósł się ciężko i szurając butami wszedł do środka.

- Siadaj Harry – wskazał krzesło na przeciwko dużego, drogo wyglądającego biurka – możesz mi wyjaśnić co miało znaczyć nie odbieranie telefonu kiedy do ciebie dzwoniliśmy? Chyba dość jasno się wyraziliśmy, że telefony od nas mają być zawsze odbierane, zawsze Styles.

- Źle się czułem i nie miałem siły na rozmowę.

- Jestem naprawdę wdzięczny, że łaskawie postanowiłeś się tu zjawić i znalazłeś na to siłę.

Harry przewrócił oczami słysząc sarkastyczny ton, pełen złości i irytacji. Mógł sobie wyobrazić co wydarzy się za chwilę, gdy powie mu o ciąży.

- Dobra wiem, że byłeś u lekarza. Jesteś zdrowy? – zapytał mężczyzna ,uderzając palcami o blat rozpraszając tym loczka i powodując u niego ból głowy.

- Tak jestem zdrowy – powiedział, wpatrując się w okno i błękit nieba. Tak bardzo chciałby być wolny, swobodny i niczym nie skrępowany jak ptaki lecące w oddali. Utkwił w nich swój wzrok, obserwując powolne ruchy ich skrzydeł. Ciekawe jakie to uczucie móc latać? Wznosić się wysoko nad ziemię, uciec od wszystkich.  Pamiętał, że w X factor Louis mówił, że chciałby potrafić latać. Wtedy Harry go nie rozumiał, teraz doskonale wiedział o co mu chodziło.

- Powiesz coś więcej, czy mam się domyślać? – głos brutalnie wyrwał go z rozmyślań i przerwał wpatrywanie się w ptaki.

- Właściwie to faktycznie muszę coś panu powiedzieć. Jestem zdrowy, ale nie do końca wszystko jest w porządku.

- Wyrażaj się jaśniej Styles. Nie mam całego dnia na wysłuchiwanie twojego gadania.

- Dobra powiem szybko – Harry wypuścił powietrze z ust, które nieświadomie wstrzymywał teraz albo nigdy. – Jestem w ciąży i wiem, że brzmi to niemożliwie dziwnie, ale taka jest prawda. – Zamilkł i patrzył na reakcję mężczyzny siedzącego na przeciwko, nie mógł nic wyczytać z jego twarzy.

- Coś ty powiedział?

- Jestem w ciąży – dotknął dłonią swojego brzucha i wzrok mężczyzny powędrował w tę stronę.

- Powiedz, że to twój kolejny pieprzony żart. Nie dość, że jesteś gejem i przysparzasz nam samych problemów, to teraz mówisz, że jesteś jakimś wybrykiem natury i urodzisz jakiegoś... jakiegoś potwora! – Krzyk rozniósł się po gabinecie, a Harry skulił się na swoim miejscu oplatając dłońmi swój niewidoczny jeszcze brzuszek.

- Proszę nie krzyczeć i nie mówić tak o dziecku – wyszeptał cicho, patrząc prosto w oczy wściekłego mężczyzny.

- Słyszysz się Styles? – Warknęła osoba stojąca teraz do niego plecami – musiałeś się pieprzyć z każdym kogo miałeś pod ręką i w dodatku wpaść? Może zaraz się okaże, że masz jeszcze HIV, po was nigdy nic nie wiadomo.

- Wie pan co? Nie pozwolę aby pan mówił tak o mnie i moim dziecku. Właściwie to mam zamiar teraz wyjść z tego przeklętego budynku, bo nie chcę się zarazić chamstwem i prostactwem – wstał z krzesła i ruszył w stronę drzwi nie patrząc na wkurzoną i czerwoną ze złości twarz mężczyzny.

- Kto jest ojcem?

- To nie jest ważne – odpowiedział Harry, trzymając dłoń na klamce.

- A moim zdaniem jest. Kto jest ojcem dziecka Styles?

- Nie, nie jest ważne i nie zamierzam wam powiedzieć! – Krzyknął zdenerwowany i zmęczony tym całym przesłuchaniem.

- Jutro zwołuję spotkanie zarządu, masz się pojawić i nie obchodzi mnie to, że źle się czujesz lub nie masz na to ochoty. Jesteś utrapieniem dla tego zespołu i nie musisz kupować dziecięcych ubranek, bo to dziecko się nie urodzi.

Styles trzasnął drzwiami i szedł korytarzem, kierując się do wyjścia mijając sekretarkę, która puściła mu oczko i wróciła do swojej pracy. Wyszedł na świeże, londyńskie powietrze oddychając głęboko i próbując uspokoić coraz mocniej bijące serce. Na samą myśl o aborcji zrobiło mu się niedobrze, nawet przez sekundę nie pomyślał o tym, by pozbyć się maleństwa, które nosił pod sercem. Może i był wybrykiem natury, ale to nie  zarząd będzie decydował o tym czy dziecko się urodzi czy też nie. To tylko i wyłącznie jego decyzja. Może też i drugiego ojca. No właśnie... musiał porozmawiać z Louisem. Jeżeli tamten facet zareagowało w ten sposób to chyba nic gorszego go już nie spotka. 

Harry nie miał pojęcia jak bardzo się myli.

***

Dotarł do domu zdeterminowany aby porozmawiać z szatynem. W środku panował względny spokój z salonu dobiegały dźwięki cicho grający telewizor i chłopaków, którzy ekscytowali się powrotem na trasę. Harry przystanął na szczycie schodów, przysłuchując się, próbując wyłapać ten jeden głos należący do Tomlinsona. Nie usłyszał go dziękując w duchu, że będzie mógł porozmawiać z nim na osobności. Ruszył w stronę pokoju najstarszego z nich. Musiał powiedzieć mu o dziecku w końcu i tak by się wydało, a on zdecydowanie wolał powiedzieć mu sam przed spotkaniem z całym zarządem. Nie do końca rozumiał co się dzieje, nie był w stanie ogarnąć wszystkich swoich myśli, które szalały w jego głowie. Miał być ojcem w wieku dwudziestu lat. Nie tak to sobie wyobrażał, nie w tym momencie swojego życia, gdy był nieszczęśliwie zakochany w swoim przyjacielu i szalały za nim miliony dziewczyn z całego świata. Wiedział, że nie cofnie czasu, stało się i teraz musiał być odpowiedzialny, ponieważ nie był już sam. Mała istotka która znajdowała się w jego brzuchu, była teraz najważniejsza, o on miał zamiar zrobić dla niej wszystko.

Zapukał do drzwi od sypialni Louisa, czekając aż przyjaciel pozwoli mu wejść do środka. Miał nadzieję, że nie spotka tam Eleanor, jeżeli tak to nie przeprowadzi tej rozmowy z chłopakiem.

- Właź, kimkolwiek jesteś – usłyszał głos Tomlinsona. Odetchnął głęboko i nacisnął klamkę, lekko uchylając drzwi.

- Cześć Lou, mogę wejść? – Zapytał, widząc przyjaciela klęczącego przed szafą i rzucającego swoimi ubraniami po całym pokoju.

- Jasne wchodź, pomożesz mi w porządkach w szafie.

- Po co robisz te porządki? – wszedł do środka i rozejrzał się po sypialni w której panował chaos.

- Za kilka dni wyjeżdżamy, więc muszę znaleźć sobie jakieś czyste ubrania, ale na razie są tu tylko same brudy. Dobrze, że zawsze mogę pożyczyć coś od ciebie, prawda? Usiądź sobie gdzieś tam, jeśli znajdziesz wolne miejsce. Będę podawał ciuchy, a ty mów czy są czyste czy brudne ok?

- Louis chciałbym z tobą o czymś porozmawiać – zaczął Harry, ale szatyn nie odwrócił się tylko nadal klęczał rzucając w loczka zawartością swojej szafy.

- A czy ja zabraniam ci mówić? No dalej, zaczynaj.

Styles odchrząknął i nerwowo ściskał jedną z koszulek Tomlinsona.  Spojrzał na przyjaciela, zastanawiając się przez chwilę, jak do cholery ma mu to powiedzieć Lou będziemy rodzicami to zdanie nie wchodziło w rachubę.

- Jezu możesz mówić i przeglądać moje rzeczy w tym samym momencie, czy to jest zbyt skomplikowane? – Lou obrzucił go wzrokiem lekko podirytowany, kiedy zauważył, że loczek trzyma w ręce tą samą koszulkę.

- Tak, tak mogę – przytaknął nerwowo chłopak, bojąc się spojrzeć na Louisa. Wiedział, że musi powiedzieć to teraz ponieważ później się nie odważy albo to Modest przekaże mu tę nowinę.

- Super, wiec zajmij się pracą i mów o co chodzi.

- Dobrze Louis – zaczął niepewnie drżącym od emocji głosem, spuszczając wzrok na swoje kolana. – Pamiętasz tę noc po imprezie, kiedy my... my... no wiesz...

- Przespaliśmy się, pamiętam. I co z związku z tym? Chcesz to powtórzyć, kiedy będziemy w Australii tak? Jak dla mnie super, Eleanor nie będzie, więc właściwie to mi się przyda. Fajnie, że sam to zaproponowałeś – Tomlinson mrugnął do niego okiem i wrócił do swojego zajęcia.

Ta rozmowa w ogóle nie szła po myśli Harry'ego, a słowa Louisa powoli wyprowadzały go z równowagi. Nie może się denerwować, nie w tym stanie.

- Louis nie o to mi chodzi, ja nie chcę tego powtórzyć... to znaczy chcę, chociaż właściwie to... Boże Lou nie wiem jak mam to powiedzieć – westchnął Harry, kryjąc twarz w dłoniach. Był tak zagubiony, a szatyn w niczym mu nie pomagał zachowując się w ten sposób. 

- Chyba najlepiej prosto z mostu mały – Lou obrócił się do loczka i ukucnął przed nim, odciągając jego ręce od twarzy – dalej mów.

- Louis... - zaciął się nie mogąc wydusić z siebie żadnego słowa. Błękitne oczy wpatrywały się w niego, a drobne dłonie pocierały jego kolana w pokrzepiającym geście.

- No mały, przecież zawsze mogłeś mi wszystko powiedzieć. Od X factora byliśmy najlepszymi przyjaciółmi, po prostu powiedz mi o co chodzi.

- Lou ja jestem w ciąży – wyszeptał Harry, patrząc na swoje dłonie, które nadal trzymały koszulkę chłopaka.

Po pokoju rozległ się śmiech starszego z nich, kiedy Lou chichotał jak szalony po usłyszeniu słów loczka.

- Dobra Hazz, a teraz serio, co się dzieje?

- Nie żartowałem, jestem w ciąży. Wiem, że to dziwne i wydaje się niemożliwe, ale zdarza się czasami i przytrafiło się też mi, to znaczy nam.

- Ty mówisz poważnie? – Harry poczuł jak Louis odsuwa się od niego, wstając i obserwując go z góry.

- Tak, mówię serio. Nie wiem jak, ale stało się i musimy teraz o tym porozmawiać.

- A co ja mam z tym niby wspólnego? – prychnął starszy nie zważając na uczucia młodszego.

- To chyba oczywiste, jesteś ojcem Louis – wyjąkał loczek podnosząc wzrok na chłopaka.

- Przepraszam, że co? Chyba coś ci się pomyliło, przespaliśmy się jeden pieprzony raz i niby co? Chcesz mnie wrobić w dzieciaka, bo sam jesteś jakimś potworem, wybrykiem natury. Ja pierdolę Hazz chyba nie sądzisz, że w to uwierzę, że „to coś" jest niby moje.

- A kogo ma być?

- Skąd mam to wiedzieć! – krzyknął Tomlinson. – Puszczasz się na prawo i lewo, ten potworny bachor może być każdego!

- Nie mów tak o dziecku! – Harry wstał, ochronnie otaczając swój brzuch rękoma. – To, że jestem gejem nie znaczy, że sypiam z każdym facetem, to dziecko jest twoje!

- Kim ty do cholery jesteś?! – ryknął Louis popychając Harry'ego tak mocno, że ten ponownie usiadł na łóżku.

- Jestem gejem – policzki zielonookiego pokryły się rumieńcem, gdy wyznał swoją tajemnicę, którą skrywał od kilku lat.

- O mój Boże! To są chyba jakiś popierdolone żarty! Ty zboczeńcu! Dobrałeś się do mnie kiedy byłem pijany! Wykorzystałeś i zrobiłeś sobie jakiegoś bachora! - szaty krążył po pokoju nerwowo gestykulując rękoma. 

- To ty się do mnie dobierałeś i to ty zrobiłeś mi dziecko! – Harry podniósł głos słysząc głupoty wygadywane przez przyjaciela, który robił z siebie ofiarę.

- Jezu! – Louis chodził po pokoju, depcząc swoje ubrania. – Jesteś jakimś pedałem, ciotą, która pieprzy się z facetami! Chciałeś mnie przelecieć i pewnie byłem na jakiejś twojej pedalskiej liście!

- Przestań! – krzyk Harry'ego mieszał się z podniesionym głosem Louisa, który wpadał w coraz większy szał.

- Jak mogłem pozwolić ci się dotykać! Przecież przebierałem się przy tobie, chodziłem w bieliźnie, a ty... O Boże! Chyba się porzygam! I jeszcze mówisz o jakimś dziecku! Pedał, który może mieć dziecko, jesteś jakimś demonicznym monstrum!

Łzy spływały  po twarzy Harry'ego, który próbował nie słuchać oszczerstw rzucanych przez miłość swojego życia. Nie spodziewał się takich słów, nie po Louisie, który od początku, gdy się poznali był dla niego najlepszym przyjacielem. Przecież dla niego to też był szok, nie wiedział że coś takiego jest możliwe, ale nie sądził, że chłopak w którym był zakochany potraktuje go jak potwora. Głośny szloch wydobył się z jego ust, kiedy widział jak Tommo patrzy na niego z obrzydzeniem w oczach. Rozumiałby taką reakcję ze strony obcej osoby, ale to był Louis, jego Louis najlepszy przyjaciel, chłopak z którym Harry dzielił pokój w X factorze. Sypiali w jednym łóżku, przytulali się, jak on mógł odrzucić go po usłyszeniu, że Styles jest gejem. Jakim człowiekiem był Louis? Jak wiele Harry o nim nie wiedział?

- Mam nadzieję, że nie jesteś zarażony żadnym gównem, które przenoszą cioty, bo wtedy chyba cię zabiję i nie będzie mnie obchodziło, czy nosisz w sobie jakiegoś potwora czy też nie.

- Jesteś drugim facetem z którym spałem Louis, to był mój drugi raz. Nie traktuj mnie jak męską dziwkę, bo na to nie zasługuję.

- Proszę cię Harry, bo jeszcze się wzruszę. Weź siebie i ten swój pedalski tyłek z mojego pokoju. Chcesz sobie rodzić „to coś" to proszę bardzo, ale mnie do tego nie mieszaj. Nie chcę mieć nic wspólnego z tobą i „tym czymś". Najlepiej po prostu nie patrz na mnie, nie odzywaj się i udawaj, że się nie znamy. Trzymaj się z daleka, a teraz wypierdalaj z mojego pokoju, bo nie mogę na ciebie patrzeć! - Louis odwrócił się do niego plecami i ponownie pochylił  nad szafą z ubraniami.

Harry odwrócił się i wyszedł z pokoju. Stanął przy ścianie i rozpłakał się na głos trzęsąc się w miejscu. Opadł na podłogę, umieszczając głowę między kolanami, ręce owijając wokół swojego brzucha. Nie spodziewał się takiej reakcji po człowieku, którego nadal kochał, który był ojcem jego maleństwa. Dlaczego wszystkim zależało, by pozbył się dziecka? Przecież ono niczego złego nie zrobiło, samo nie pchało się na ten świat. Harry jeszcze mocniej otulił swój brzuszek rękoma, cicho szepcząc w tamtym kierunku.

- Nie pozwolę cię skrzywdzić. Jesteś moim maleństwem, zaopiekuję się tobą nawet jeśli świat nas znienawidzi. Będę chronił cię każdego dnia. – Podniósł głowę i oparł ją o ścianę, pozostawiając dłonie na brzuchu, a łzy torowały sobie drogę przez jego policzki znikając w kołnierzyku jego koszulki. Nie zorientował się, że obok niego nadal leżała koszula Tomlinsona.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro