ROZDZIAŁ 19

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

               W niektórych momentach swojego życia zastanawiam się, czy na pewno ze mną jest wszystko dobrze. Czy przypadkiem faktycznie nie siedzi we mnie jakaś inna osoba, która kieruje moim ciałem i rozkazuje mi na każdym kroku. Czuję się tak, jakbym nagle traciła kontakt z rzeczywistością i pojawiała się w całkowicie innym świecie, z którego nie potrafię wyjść. To chyba nie jest normalne, przynajmniej tak mi się wydaje.

               Zbyt wiele wydarzyło się w ostatnich latach, abym mogła wszystko rozumieć. Zbyt wiele złego się wydarzyło, abym mogła odróżnić to od zła. Zbyt wiele wycierpiałam, abym mogła korzystać z dobroci życia, które mnie spotkały lub mogą mnie spotkać. Jednak nie potrafię narzekać na życie, jakie mnie spotkało. Nie tylko zło jest obecne w moim świecie, zdarzają się również sytuacje, w których potrafię odnaleźć dobro.

              Zastanawiam się, czy faktycznie ze mną jest wszystko dobrze. Niby fizycznie czuję się dobrze, nic mnie nie boli, nie odczuwam pragnienia czy głodu, a jednak psychicznie jestem wyczerpana. Nie do końca wiem, czy powodem tego jest moja kłótnia ze Scott'em czy może te cholerne głosy, które szepczą wokół mnie jak opętane. Nie potrafię rozróżnić żadnych słów, jednak wiem, że skierowane są one w moją stronę. Nie widzę nikogo, kto byłby za to odpowiedzialny, nie czuję niczyjej obecności, jednak wciąż słyszę coś, czego nie słyszy Lydia. To uleczalne?

               Starałam się jak tylko mogłam nie okazywać tego, że ze mną jest coś nie tak. Nie chciałam zamartwiać Lydii, która wystarczająco dużo już przez nas ma na głowie. Niby również stara się ukrywać swoje uczucia, jednak wiem, że to wszystko ją boli. Dziewczyna należy do tych osób, które za swoich mogłaby skoczyć w ogień nie pytająco przyczynę kłopotów. Wiem, że w każdej chwili gotowa jest stanąć u mojego boku i walczyć z wrogami, którzy mogliby ją zmieść z powierzchni ziemi jednym ruchem ręki. Wiem, że mogę do niej zadzwonić o każdej porze dnia i nocy, a ona rzuci wszystko i przybędzie z pomocą. Taki przyjaciel, jak Lydia Martin, to prawdziwy skarb.

              Zmrużyłam lekko oczy, patrząc na Rudą i próbując odkryć to, co właśnie do mnie mówi.  Widziałam jak jej usta cały czas się nie zamykają, wymachuje rękoma, chcąc dodać sytuacji obrazu, kręci głową i chodzi w kółko jak opętana. Ja jedynie przytakuję lekko głową i staram się udawać, że jej słowa do mnie trafiają, jednocześnie próbując odgonić od siebie stado niewidocznych osób szepczących coś pod własnymi nosami.

               Nie do końca wiem, w których momencie wyszłam z domu, zabierając ze sobą telefon i klucze, a następnie zamknęłam drzwi. Nawet nie jestem pewna, czy faktycznie przekręciłam zamek i ochroniłam dom przed ewentualnymi włamywaczami. Nie wiem, kiedy wsiadłam do samochodu Lydii i zapięłam pasy, gotowa do jazdy. Nie potrafię nawet przypomnieć sobie, dlaczego tak właściwie wsiadłam do jej samochodu, a nie do swojego, skoro uwielbiam być kierowcą. Chyba zbyt wiele się dzieje, a ja po prostu przestaję myśleć. A może to mój rozum wziął sobie urlop?

               Patrzyłam na obraz mijany przez nas i co chwile zerkałam na dziewczynę siedzącą obok mnie. Chciałam przynajmniej udawać, że słucham uważnie tego, co do mnie mówi. Tak na serio to chciałam to wszystko słyszeć, ale jakoś nie potrafiłam się na tym skupić. Niby szepty zaczęły stopniowo zanikać, jednak w głowie w dalszym ciągu pozostawała jedna myśl: Co ze mną jest nie tak? Nie miałam nigdy wcześniej takiej sytuacji, pomijając tą, w której błagałam o własną śmierć. Nie przydarzyło mi się słyszeć czegoś, co dla innych osób było niesłyszalne. Były tylko dwa wyjścia z tej sytuacji, dwa wytłumaczenia na tą sytuacje: albo coś złego zaczyna się ze mną dziać, albo zbyt mocno uderzyłam się w głowę.

               W pewnym momencie, którego nawet nie potrafię przybliżyć dokładnie, rzucił mi się w oczy krajobraz, który się nie poruszał. Za oknem widziałam drzewa, które lekko kołysały na wietrze. Stałyśmy w jednym miejscu, to było pewne, ale jak długo już tu jesteśmy? Nie byłam pewna, czy ten moment nastąpił chwile temu, czy kilka minut temu. Ciekawa jestem tylko, czy Lydia zauważy mój stan, dosyć dziwny stan.

- Czy z Tobą na pewno jest wszystko dobrze?

               Czyli jednak, niezawodna Lydia Martin widzi wszystko i słyszy wszystko. Zaczynam powoli podejrzewać, że jako Banshee ma o wiele więcej zdolności, niż my wiemy. Może ma jakieś specjalne moce, które nie zostały jeszcze odkryte? A może zwyczajnie, jak ja, potrafi wchodzić do umysłów i czytać to, co tylko chce? W sumie to chyba nie byłoby to takie dziwne, skoro potrafi odkryć czyjąś śmierć.

- To zależy od punktu widzenia – mruknęłam cicho, jednak dziewczyna zdołała to usłyszeć.

- Co się z Tobą dzieje? Jesteś jakaś nieobecna odkąd przyszłam do Ciebie.

               I tu pojawia się pytanie, które dla niektórych wydawałoby się głupie: Jak umiejętnie skłamać, aby Lydia tego nie zauważyła? Od zawsze podziwiałam tą dziewczynę za odkrywanie tego, co dla innych było niemożliwe. Ona potrafiła wykryć kłamstwo na kilometr, po jednym spojrzeniu wiedziała, w jakim stanie czy humorze jest dana osoba. Jak można kogoś takiego okłamać?

- Martwię się o tą kłótnie ze Scott'em – a właśnie tak, zawsze to jakiś sposób na odwrócenie jej uwagi.

- Wiem, ja też – westchnęła ciężko i spojrzała przed siebie. - To się robi chore.

               Jedno mogłam jej przyznać, w większości sytuacji miała racje. Cała sytuacja ze Scott'em robiła się chora. Chciałam uniknąć nieprzyjemności związanych z kłótnią z jego osobą, jednak to było niemożliwe. Nie potrafiłam czasami usiedzieć cicho i musiałam powiedzieć to, co leżało mi na sercu. Cóż, to chyba był mój największy błąd, czasami zdecydowanie powinnam się zamknąć.

- Nie powinnam się odzywać – westchnęłam ciężko, patrząc na kołyszące się drzewa.

- Co? - dziewczyna z wyraźnym zdziwieniem spojrzała w moją stronę.

- Może powinnam przemilczeć kilka kwestii i się nie odzywać na niektóre tematy – wyjaśniłam. - Przez to pokłóciłam się kolejny raz ze Scott'em, a tego chciałam uniknąć.

- Czasami lepiej jest powiedzieć więcej, niż mniej, Nina – Lydia uśmiechnęła się do mnie lekko, co od razu oddałam. Jak ona to robi? - Możemy jechać dalej?

- Tak – kiwnęłam głową i zaczęłam zastanawiać się, gdzie konkretnie zmierzamy. - Gdzie jedziemy?

- Ty faktycznie mnie nie słuchałaś – parsknęła śmiechem. - Na komisariat.

               Czyli faktycznie musiało być ze mną tak źle, że aż pominęłam wątek komisariatu. Wszystko byłoby dobrze, gdybym chociaż wiedziała, w jakim konkretnym celu się tam wybieramy. Raczej wątpię w to, że jedziemy odwiedzić Szeryfa czy popatrzeć na przystojnych policjantów, których trochę tam jest. Ponoć mundur przyciąga kobiety, muszę się z tym stwierdzeniem zgodzić.

- Po jaką cholerę tam jedziemy? - zapytałam nagle, jakbym doznała jakiegoś olśnienia.

- Czy z Tobą na pewno jest dobrze?

- Nie powiem, że jest, bo mogłabym skłamać.

- Kojarzysz to, co mówiłam o Stacy?

- Ta dziewczyna od nas ze szkoły, co rzyga piórami?

- Tak, ta – odpowiedziała zniesmaczona Lydia. - Jedziemy na komisariat, aby poprosić o pomoc w dostaniu się do jej domu.

- I myślisz, że Szeryf nam w tym pomoże?

- Akurat pomyślałam o kimś innym – uśmiechnęła się pod nosem.

- O kim? - spojrzałam na nią zdziwiona.

- O Jordan'ie – wzruszyła ramionami.

               Jordan Parrish, jeden z tych przystojnych policjantów, za którym nie da się nie obejrzeć. Wysoki, umięśniony, przystojny brunet z ładnymi, zielonymi oczami, w których można zatonąć. Nie mówię tego z własnego doświadczenia, gdyż nie zdarzyła mi się taka sytuacja, mówię tak ogólnie. Jordan jest całkiem fajnym facetem, ale nie jestem pewna, czy akurat dla mnie. Mogłabym wciągnąć go do piekła zwanego życiem Niny Fortem, a tego bym nie chciała.

- Skąd masz pewność, że nam pomoże?

- Nie mam – ponownie wzruszyła ramionami, zatrzymując się na czerwonym świetle. - Powinnaś się z nim umówić.

- Co? - spojrzałam na nią zdziwiona.

               Odkąd moje i Dereka drogi się rozeszły, przestałam spotykać się z facetami. To nie tak, ze żaden mi się nie podoba i nie zdoła zastąpić Hale'a, po prostu chcę cieszyć się życiem singielki. Po co mi facet, który sprowadzi kłopoty? Dobra, to ja sprowadzę na niego, ale to prawie to samo. Gdy jestem sama, przynajmniej nie muszę uważać na to, co robię czy mówię, mogę być sobą.

- Pasujecie do siebie, powinnaś się z nim umówić.

- Mam dosyć facetów na następne sto lat.

- Przestań, nie możesz być wiecznie sama.

- Nikt nie powiedział, że będę. Kiedyś na pewno się z kimś zwiążę, ale na razie wystarczy mi to, co mam.

- Wszystko wina Dereka, to on doprowadził Cie do takiego stanu.

- Do jakiego? - spojrzałam na nią, gdy ona była wpatrzona w drogę przed nami.

- Jesteś cholernie uparta, nie chcesz imprezować, przestałaś umawiać się z facetami, żaden nawet Cie nie interesuje. Może wróć do Hale'a, co?

- Nie ma takiej opcji – zaprzeczyłam od razu. – Rozdział z Derekiem uważam za zamknięty.

- A ja myślę, że jeszcze do siebie wrócicie – uśmiechnęła się pod nosem. - A teraz idziemy na spotkanie z Jordan'em.

- Nie próbuj nas umawiać, błagam – jęknęłam, jakby to miało mi w czymś pomóc.

- Tego nie mogę Ci obiecać – puściła oczko, zgasiła silnik i z prędkością światła wyszła z samochodu, trzaskając drzwiami.

               Kocham Lydie jak własną siostrę, ale momentami mam ochotę zabić ją, ożywić, a później ponownie zabić, tak dla pewności, że na pewno nie wstanie. Tak, moje psychopatyczne ''ja'' wraca do żywych, oby tylko nie przeszkodził mi w poprawieniu kontaktów z przyjaciółmi. Chyba zaczyna brakować mi adrenaliny i zabijania, wtedy z pewnością większość nerwów by ze mnie uleciała.

               Westchnęłam ciężko i podążyłam za dziewczyną, która wyraźnie była z siebie zadowolona. Nie jestem pewna, czy jej nowym hobby jest wkurzanie mnie i umawianie z facetami, ale zaczynało mi się to nie podobać. Każdy wie, że Lydia Martin to cholernie uparta osoba, zdolna do wszystkiego i dotrzymująca słowa. Tego właśnie obawiam się najbardziej, wolałabym, aby pięknie kłamała i nie próbowała nic kombinować z moim życiem, które i tak jest wystarczająco porąbane.

               Stanęłam przed ogromnym budynkiem komisariatu i przyjrzałam mu się, wspominając lata wstecz. Do tej pory pamiętam chwile spędzone w tym miejscu, walkę z Kanimą i ratowanie ludzi po wybuchu. Nie wiem dlaczego, ale to miejsce kojarzy mi się z Derek'iem, chociaż wolałabym, aby było całkowicie odwrotnie. Jak zapomnieć o kimś, kogo przypomina każde miejsce w tym cholernym mieście? Nie da się, po prostu się nie da.

               Westchnęłam ciężko, pokręciłam lekko głową i weszłam przez wielkie drzwi do środka, od razu wyczuwając mieszankę uczuć. Na początku przeszkadzało mi to, że odczuwam czyjeś uczucia, było to po prostu męczące. Z biegiem czasu zauważyłam, że jest to bardzo przydatne i pomagające w większości sytuacji. W każdej chwili mogę kogoś sprawdzić i dowiedzieć się, czy kłamie lub się czegoś obawia.

               Skierowałam swoje kroki w stronę recepcji, przy której stała już Lydia. Z kilometra można było wyczuć jej zdenerwowanie, które było spowodowane rozmową z kobietą siedzącą po przeciwnej stronie biurka. Nie wyglądała zbyt miło, miałam wrażenie, że siedzi tu za karę, a uprzykrzanie życia innym ludziom jest jej ulubionym zajęciem. Na jej nieszczęście, mój humor wcale nie był w wyśmienitej formie i nie miałam zamiaru się w żaden sposób hamować, nawet jeśli oznaczało to śmierć policjantki. Cóż, jednej osoby mniej na tym świecie, kto by za nią płakał?

- Jakiś problem? - zapytałam spokojnie, podchodząc do biurka.

- Ona nie chce nas wpuścić – warknęła Lydia, mierząc kobietę złowrogim spojrzeniem.

- Nie mam obowiązku wpuszczać każdego, kto tego chce – prychnęła kobieta. - Nie byłyście umówione, nie zamordowałyście nikogo, nikt nie popełnił przestępstwa, więc nie musicie tam wchodzić i przeszkadzać innym w pracy.

- Ma Pani racje – przytaknęłam z uśmiechem, przez co policjantka się zmieszała. - Nikt nie popełnił przestępstwa, jeszcze. Nie byłyśmy umówione, ale uwielbiamy sprawiać komuś niespodzianki, a Pani to właśnie niszczy. Nikogo nie zamordowałyśmy, ale to tylko kwestia kilku minut.

- O czym Ty mówisz? - spojrzała na mnie zdziwiona.

- Nie przypominam sobie, abyśmy były na Ty – warknęłam. - W każdej chwili mogę pozbawić Cie życia i wtedy spokojnie wejdziemy do środka, nie pytając nikogo o zdanie. Możesz też być na tyle miła, aby nas wpuścić i pożyć sobie jeszcze kilka lat, dopóki nie wkurzysz kogoś innego.

- To jest grożenie funkcjonariuszowi na służbie, grozi za to..

- Tak bardzo mnie to interesuje – odparłam sarkastycznie, udając ziewanie. - Wpuścisz nas, czy mam Cie zabić?

- Nina – Lydia złapała mnie za łokieć, aby przytrzymać w razie mojego ataku.

- No co? Przecież ją uprzedziłam – wzruszyłam ramionami, nieprzejęta strachem kobiety.

               Dobra, może nie zawsze jestem tą miłą i kochaną Niną, dosyć często wychodzi ze mnie psychopatyczna strona, która zabiłaby wszystkich ludzi spotkanych na mojej drodze, ale tym razem uprzedziłam. Nie zdarza mi się to często, wiec, jak dla mnie, to wielki postęp i duży krok w stronę dobroci. Zawsze mogłam ją zabić bez słowa i mieć to z głowy, prawda?

- Co się dzieje? - zapytał męski głos dochodzący zza moich pleców.

- Rozmawiamy o pogodzie, prawda? - odparłam, patrząc na kobietę, która z przerażeniem wpatrywała się w moją osobę.

- Alice? - kobieta przeniosła wzrok na osobę stojącą za moimi plecami.

- Tak, o pogodzie – kiwnęła niepewnie głową.

- Dlaczego więc jesteś wystraszona?

- Pewnie dlatego, że ma padać – odwróciłam się i stanęłam twarzą w twarz z nikim innym, jak samym Jordan'em Parrish'em.

- Nina? - spojrzał na mnie zdziwiony. - Nie poznałem Cie.

- Tak szybko o mnie zapomniałeś? Przykre, Jordan – zrobiłam smutną minę.

- Nie zapomniałem, o Tobie nie da się zapomnieć - uśmiechnął się lekko. - Co was do mnie sprowadza?

- Musimy porozmawiać, potrzebujemy Twojej pomocy – odpowiedziała szybko Lydia, nie dając mi dojść do słowa.

- Chodźcie za mną – kiwnął głową i wskazał nam kierunek drogi.

               Ruszyłam za mężczyzną i Lydią, ostatni raz odwracając się do wystraszonej kobiety z recepcji i posyłając jej szyderczy uśmiech. Nie moja wina, że straszenie innych mam we krwi i ani trochę mi tonie przeszkadza. Od zawsze uwielbiałam czuć władzę nad innymi i pokazywać im swoją siłę, która mogłaby znieść ich z powierzchni ziemi.

               Weszliśmy do pomieszczenia, które zapewne było biurem Parrish'a i usiedliśmy wygodnie naprzeciwko siebie. Oczywiście, jak to ja, całkowicie wyłączyłam się z rozmowy pomiędzy mężczyzną, a Lydią i nie słuchałam tego, co zaczynają uzgadniać. Zapewne powinnam być bardziej uważna, ale ufałam Rudej na tyle, aby pozwolić jej załatwiać wszystko samodzielnie. Moja obecność mogła jej tylko pomóc, mogłam ją wspierać, ale nic więcej nie byłam w stanie zrobić. Przecież ja nawet do końca nie wiedziałam, po jaką cholerę my tu jesteśmy.

               Zaczęłam dyskretnie rozglądać się dookoła, aby cokolwiek ciekawego dostrzec. Przypomniał mi się widok komisariatu zaraz po wybuchu, do którego doszło za sprawą Nogitsune. Wszystko było rozwalone, ludzie zakrwawieni leżeli na ziemi, niektórzy przeszli już na drugą stronę, inni jeszcze oddychali. To był zły okres w życiu każdego z nas, gdyż wiele osób straciliśmy. Stiles był jedną nogą w grobie przez cholernego demona, który zawładnął jego ciałem. Allison, przeze mnie, stała się wampirem, ponieważ jeden z piesków Nogitsune usiłował ją zabić. Aiden stracił życie walcząc po naszej stronie, tym samym udowadniając nam swoją przemianę na lepsze. Ja podjęłam jedną z najgłupszych i najbardziej ryzykownym decyzji, jakie przyszło mi podjąć w życiu. Na całe szczęście większość z nas wyszła z tego cało, jednak brak Aiden'a do tej pory niektórych z nas boli, na przykład mnie.

- Nina? - poczułam szturchnięcie z lewej strony, więc odwróciłam swój wzrok na Lydię, która z uśmiechem na twarzy wpatrywała się we mnie. - Zrobisz to?

- Pewnie – odpowiedziałam, nawet nie wiedząc, na co się zgadzam.

- Piątek popołudniu Ci pasuje? - zapytał Jordan, przez co spojrzałam na niego zdziwiona.

- Co? - chyba jednak na nic nie powinnam się zgadzać.

- Zgodziłaś się iść ze mną na kawę – odpowiedział niepewnie,patrząc na mnie.

- Pewnie, że z Tobą pójdzie – odpowiedziała Lydia, a ja jedynie siedziałam i patrzyłam na nich zdziwiona. W co ja się znowu wpakowałam? Poprawka, w co Lydia Martin mnie wpakowała?



***************************

Hej, Kochani :*

Nie będę was po raz kolejny przepraszać za brak rozdziału od dłuższego czasu, gdyż zapewne macie tego dosyć. Nie będę się tłumaczyć ogromem pracy, bo nie każdego to interesuje. Nie obiecam wam, kiedy ponownie coś się pojawi, gdyż nie chcę was zawieść.

Z każdym rozdziałem mam dziwne wrażenie, ze jest was coraz mniej. Komentarzy jest mało, gwiazdek również coraz mniej. Co się dzieje? Macie dość? Czy może faktycznie długi czas oczekiwania na rozdziały wam przeszkadza? Dajcie znać, postaram się rozwiązać każdy problem ;)

Wasza obecność jest czymś, co daje mi ogromnego kopa w tyłek i każe pisać nawet w nocy, po ciężkim dniu pracy. Jeśli tu jeszcze jesteście, dajcie znać, skomentujcie, gwiazdkujcie, mi to bardzo pomaga w dalszym pisaniu ;) 

Miłej nocki :*

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro