ROZDZIAŁ 71

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

                Życie polega na ciągłym podejmowaniu decyzji i wybieraniu odpowiednich dróg. Mówi się, że każdy z nas jest kowalem własnego losu, jednak ja jakoś nie jestem do końca przekonana, czy aby na pewno tak jest. W moim życiu wydarzyło się wiele sytuacji, które jasno wskazywały na to, że tak naprawdę nie mam żadnej kontroli nad własnym życiem.

              Każdego poranka zastanawiałam się, co tym razem spotkam na swojej drodze. Rzadko kiedy zdarzał mi się dzień, w którym nie było większych rewelacji, a ja mogłam odetchnąć pełną piersią i cieszyć się spokojem. Tak naprawdę jeszcze krótko przed śmiercią mojej rodziny zaczęły się problemy, które do tej pory nie chciały się skończyć. Każdego dnia musiałam walczyć z czymś nowych, nieznanym, silniejszym lub słabszym. Nie znałam dnia ani godziny, gdy zakończy się moje prywatne piekło, które od lat nie chciało mnie opuścić.

               W Mystic Falls nauczyłam się żyć chwilą i cieszyć się z małych rzeczy. Każdy dzień był dla mnie inny i wyjątkowy, choć niektóre zdarzały się być do siebie całkiem podobne. Pomimo tego, że tata potrafił tłumaczyć mi jedną rzecz przez tydzień, ja cieszyłam się z tego, że spędzał ze mną czas. Mama powtarzała te same zasady, a ja cieszyłam się z tego, że się do mnie odzywa. Siostra truła mi tyłek na temat jednego faceta, a ja cieszyłam się, że jest obok mnie. Małe rzeczy, które dla większości były niewidoczne i nieistotne, dla mnie wtedy był całym światem.

                W Nowym Orleanie nauczyłam się walczyć o to, co należało do mnie. Potrafiłam zaatakować każdego, kto tylko spróbował zbliżyć się do moich bliskich, wcześniej nie sprawdzając jego intencji. Byłam wyczulona na krzywdę rodziny, którą wtedy zastępowali mi Pierwotni. Nauczyli mnie tego, że nigdy nie należy się poddawać, nawet jeśli sprawa z góry była przesądzona. Zawsze trzeba walczyć do końca, ponieważ los zawsze może odwrócić się na naszą korzyść.

               W Beacon Hills zdecydowanie musiałam nauczyć się cierpliwości, której przez ostatnie lata nie miałam zbyt wiele. Dosłownie wszystko mogło mnie zdenerwować, a w tym mieście było coś, co przyciągało moje nerwy niczym magnez. Musiałam walczyć o to, czego chcą moi bliscy, jednocześnie nie pozwalając im wejść sobie na głowę. Musiałam ich słuchać, wielokrotnie walcząc z odruchem wbicia kieł w ich tętnice i pozbawienia ich życia. Musiałam ich rozgryźć, powoli i delikatnie, choć to nie było moją mocną stroną. Beacon Hills miało w sobie magie, z którą nawet ja nie wiedziałam, w jaki sposób walczyć.

               Pomimo tego, że od porannego zdarzenia minęły już cztery godziny, moje nerwy w dalszym ciągu był poszarpane. Kilkukrotnie pokłóciłam się z nauczycielami, zaatakowałam dwóch uczniów, próbując rozerwać im tętnice, i byłam bliska wysadzenia sali chemicznej. Tak, dzisiejszy dzień zdecydowanie nie należał do tych najlepszych i najprzyjemniejszych.

                Od rana próbowałam złapać Stiles'a, który za każdym razem wymykał mi się spod rąk. Dziwnym trafem, gdy tylko miałam okazję go dorwać, ktoś zastępował mi drogę i skutecznie przeszkadzał w polowaniu. Tak, w normalnych okolicznościach mogłabym przecież namierzyć Stilinskiego i wziąć go z zaskoczenia, odcinając wszelkie drogi ucieczki, jednak i w tym aspekcie okazał się być sprytniejszy, ubrał mój cholerny amulet. Coraz bardziej zaczynałam żałować, że wpadłam na ten durny pomysł i podarowałam swoim bliskim coś, co mogło blokować nawet mnie.

               Moje życie nie mogłoby być piękniejsze bez samego Scott'a McCall'a. Ten chłopak musiał kiedyś pojawić się w moim życiu i tym samym wprowadzić do niego taki chaos, o którym nigdy mi się nie śniło. Do tego dochodził niejaki Theo Raeken, który samą swoją obecnością potrafił doprowadzić mnie do białej gorączki, wywołując we mnie same najgorsze cechy. Dodajmy do tego jeszcze zaawansowaną biologię i moje prywatne piekło gotowe.

- Uspokój się, bo zaraz złamiesz długopis i narobisz zamieszania – fuknęła dyskretnie Lydia. W jaki niby sposób mogłabym narobić zamieszania, łamiąc zwykły długopis?

- Złamać to mogę kark tym obu za nami – kiwnęłam w stronę Theo i Scott'a, zbytnio się z tym nie kryjąc. - Co za pierdolone dupki.

                Tak, doskonale słyszałam ich myśli, i słowa, które były skierowane w moją stronę. Dobra, słyszałam myśli McCall'a, gdyż Raeken w dalszym ciągu pozostawał poza moim zasięgiem, jednak nie zmieniało to faktu, że go nie trawiłam. Wiedziałam, że to wszystko zaczęło się od niego, ta nasza nienawiść w stadzie i cholerne nieporozumienia, których z dnia na dzień było coraz więcej. On był wszystkiemu winien, a ja zamierzałam to udowodnić, choćby za cenę własnego życia.

- Uspokój się, jesteś w szkole.

- Mi to nawet kościół by nie przeszkadzał – prychnęłam, coraz bardziej się nakręcając. - Związałabym ich, połamałabym wszystkie kości, porozcinała ciała, a następnie pozbawiłabym ich wszystkich wnętrzności w akompaniamencie krzyków bólu i rozpaczy, które napawałyby mnie radością. Na sam koniec, aby nie było zbyt nudno, uzdrowiłabym ich, aby rozpocząć zabawę jeszcze raz.

- Nina! - wrzasnęła Lydia, zwracając na siebie uwagę całej klasy i nauczycielki.

- Czy coś się stało, Panno Martin?

- Nie, przepraszam – mruknęła Ruda, spuszczając wzrok.

- To może Panna Fortem opowie nam, o czym tak zaciekle rozmawiała z koleżanką.

- Lepiej nie, nie chciałaby Pani tego słuchać – jęknęła załamana Lydia.

- Ależ nie, ja chętnie posłucham - odparła z satysfakcją nauczycielka, uśmiechając się do mnie triumfalnie.

- A więc tak chcesz się bawić? - szepnęłam sama do siebie pod nosem, po czym wstałam i spojrzałam na nią zwycięsko. - Właśnie opowiadałam Lydii mój plan odnośnie zabójstwa dwóch osób. Mam zamiar porwać te osoby, przywiązać do krzeseł, połamać wszystkie kości, a następnie rozciąć ich skóry i wypruć wnętrzności. Ale żeby nie było zbyt nudno, to mam zamiar...

- Dość! - przerwała mi wypowiedź blada nauczycielka. - Zabieraj swoje rzeczy i marsz do dyrektora!

- Myśli Pani, że on wysłucha mojej historii do końca? Zapewniam, że jest bardzo ciekawa.

- Wynoś się! - krzyknęła, na co zareagowałam uśmiechem, bo właśnie o to mi chodziło.

                Byłam osobą niezrównoważoną psychicznie, to było wiadome nie od dziś. Posiadałam również niezwykły dar jakim było podnoszenie ciśnienia innym. Potrafiłam grać na emocjach innych osiągając tym to, co aktualnie było mi potrzebne do życia. Teraz zdecydowanie musiałam wyjść z sali i dorwać pewnego osobnika, zwanego inaczej moim przyjacielem.

               Miałam w głowie ułożony plan, który chociaż w małej części musiał się udać. Dlatego właśnie z wielkim uśmiechem na twarzy wstałam ze swojego dotychczasowego miejsca i spojrzałam na twarz bladej jak kreda nauczycielki. Nie byłam do końca pewna, czy przeraziła ją sama moja odpowiedź czy to, że byłam na tyle bezczelna, aby jej coś takiego powiedzieć. Aktualnie jakoś mało mnie to obchodziło, jednak nie mogłam przejść obok tej sytuacji obojętnie, musiałam dolać jeszcze oliwy do ognia.

- Jest Pani pewna, że nie chce usłyszeć dalszej historii?

- Wynoś się, Fortem – westchnęła, łapiąc się za skronie. - Powinni Cie zamknąć w psychiatryku.

- Już próbowali – wzruszyłam ramionami, w dalszym ciągu mając triumfalny uśmiech na ustach. - Po kilku dniach stwierdzili, że to oni powinni być pacjentami, a nie ja.

- Zamknij się już – szepnął Scott tak, abym tylko ja mogła go usłyszeć.

- Ja popełnię przez was samobójstwo – jęknęła załamana nauczycielka.

- Ależ nie ma takiej potrzeby – odparłam uspokajająco. - Szkoda byłoby zmarnować taką krew. Mogłabym w tym Pani pomóc, mając z tego niemałą korzyść.

- Wyjdź! - ryknął Scott, podnosząc się ze swojego miejsca.

- Uważaj, bo Ci żyłka pęknie – parsknęłam śmiechem i spojrzałam na zegarek. - No nic, fajnie się rozmawiało, ale czas mnie goni. Do zobaczenia na kolejnych zajęciach.

               Z natury byłam osobą wredną, sarkastyczną i mściwą, często też bywałam egoistyczna i fałszywa. Od zawsze byłam świadoma swoich negatywnych cech i nigdy się tego nie wypierałam. Mogli nazywać się najgorszą istotą chodzącą po tej ziemi, jednak nigdy nie mogli mi zarzucić braku zainteresowania przyjaciółmi. Jeśli chodziło o życie i zdrowie moich bliskich, każde chwyty były dozwolone.

,,Nie zrób niczego głupiego'' poprosiła w myślach Lydia, przez co zatrzymałam się i spojrzałam na nią przez ramię.

,,Postaram się, obiecuję'' odpowiedziałam, posyłając jej delikatny uśmiech,i wyszłam z sali.

             Kolejny raz dzisiejszego dnia zerknęłam na telefon w nadziei, że Malia w końcu raczy się odezwać. Od rana, po sms'ie do Lydii, nie było z nią żadnego kontaktu. Zaczęłam poważnie zastanawiać się  nad tym, czy jej życiu nie zagraża jakieś niebezpieczeństwo. Z jednej strony niby nie miała przede mną żadnych tajemnic, z drugiej jednak Malia była cholernie podobna do mnie, uwielbiała samodzielnie rozwiązywać własne problemy, nie wciągając w to nikogo innego. To nie zawsze przyniosło pozytywne efekty, jednak ja w dalszym ciągu w to brnęłam, zatapiając się w coraz gorsze bagno. Malia była taka sama, a to ciągnęło ją na samo dno.

                Z całych sił chciałam najpierw dorwać Sties'a, aby to od niego rozpocząć naprawianie naszego stada. Musiałam go zaskoczyć, bo jak na razie to on prowadził w naszej walce. Był sprytny, tego nigdy nie mogłam mu ująć, więc tym bardziej miałam twardy orzech do zgryzienia. Gdy nareszcie znalazłam na niego sposób, coś musiało mi w tym przeszkodzić. Ostatnie, co zdążyłam zrobić, to wejście do pustej klasy i złapanie się biurka, a później było ciemno.


              Znalazłam się w miejscu, w którym dawno nie byłam, szkoła w Mystic Falls. Nie byłam tam jednak ciałem, stałam się jedynie obserwatorem, który widzi swoją kopie stojącą zaledwie parę metrów dalej. Byłam uśmiechnięta i otoczona przyjaciółmi, którzy zaakceptowali mnie od samego początku naszej znajomości.

               Damon Salvatore, który teoretycznie nie powinien być uczniem naszej szkoły, zabawiał innych swoimi kawałami które tak naprawdę wcale nie były takie śmieszne. Caroline śmiała się ze wszystkiego, co powiedział niebieskooki brunet, przez co momentami myśleliśmy, że coś do niego czuje. Bonnie stała z uśmiechem na twarzy i jedynie przyglądała się całej sytuacji, będąc najlepszym obserwatorem w całym mieście. Stefan stał obok mnie, będąc opartym o szafkę i obejmując mnie w talii. Czułam radość, jaką wtedy była wypełniona cała szkoła.

              W jednej chwili mrok wkroczył do budynku, nie zwracając na siebie uwagi uczniów. Mój sobowtór w dalszym ciągu uśmiechał się do Damon'a, jednocześnie sunąc delikatnie palcami po ramieniu Stefana, nie odkrywając żadnego niebezpieczeństwa. Jedyną osobą, która zwróciła uwagę na zmianę otoczenia, była Bonnie, która niepewnie rozglądała się dookoła. Czy tylko ona wyczuła, że coś jest nie tak?

              Nie byłam w tym momencie pewna tego, co działo się wtedy w szkole, jednak już po kilku sekundach otrzymałam swoją odpowiedź. Powolnym krokiem, omijając uczniów krążących po korytarzu, zmierzali doktorzy ubrani w swoje ciemne szaty i z zasłoniętymi twarzami przez dziwne maski, które do tej pory wywoływały ciarki na ciele. Byli blisko, cholernie zbyt blisko nas, a my w dalszym ciągu niczego nie wyczuliśmy.

- Już niedługo – powiedział jeden z nich, patrząc na naszą grupę.

- Cholera – mruknęła wystraszona Bonnie. - Chyba szykuje się wojna.


               Nie byłam pewna, przez jaki czas byłam oderwana od rzeczywistości, jednak zdołałam usłyszeć już głosy uczniów chodzących po korytarzu. Nigdy wcześniej nie przypuszczałabym, że spotkałam doktorów w Mystic Falls, a dodatkowo nie miałam żadnej pewności, że to było nasze pierwsze spotkanie. Dlaczego ja ich wtedy nie wyczułam? Dlaczego Bonnie nie wspomniała nigdy o tym, co wtedy poczuła? Dlaczego nikt z nas nie starał się odkryć prawdy? Pytań było wiele, jednak oprzytomniałam i przypomniałam sobie o moim dzisiejszym celu, pozostawiając kolejne zagadki do rozwiązania.

- No kurwa mać – mruknęłam pod nosem, otwierając drzwi od klasy. - Znowu?

- Nina! - Lydia w ułamku sekundy znalazła się u mojego boku. - Idziemy stąd.

- Ja nigdzie nie idę – warknęłam, próbując się wyrwać.

- Idziesz, świeże powietrze dobrze Ci zrobi – odparł Mason, łapiąc mnie z drugiej strony pod ramie. To ile ja byłam w tym innym świecie?

               Na samym początku stwierdziłam, że jestem na przegranej pozycji, bo pomimo siły, którą mogłam ich oddalić od swojej osoby, nie posiadałam tyle cierpliwości i wiary, aby przekonać ich do odpuszczenia. Duet Mason'a i Lydii wyróżniał się tym, że ta dwójka za cholerę nie dała się przegadać, uzupełniając swoje wypowiedzi tak, aby nie dać dojść do głosu innej osobie. Walka z nimi była z góry przegrana, więc nawet nie starałam się z nimi kłócić, bo po co?

               Jakim wielkim zaskoczeniem dla mnie było miejsce, w które zaprowadzili mnie moi przyjaciele. Niemal siłą wcisnęli mnie na krzesełko znajdujące się na trybunach szkolnych, zasiadając po obu moich stronach. Fakt, byłam w tym momencie nieco wściekła i nieobliczalna, ale wątpiłam w ich się i w to, że daliby radę mnie powstrzymać. Ale za to doceniałam ich ducha walki, to się zawsze ceni.

- Zaraz powyrywam im serca – mruknęłam, patrząc na stojących Scott'a i Theo obok drzwi.

- Uspokój się, Nina, nerwy w niczym Ci nie pomogą – przekonywała Lydia, co niezbyt mocno na mnie wpływało.

- Przecież jeszcze dwa dni temu stał po naszej stronie, był gotowy się dla nas poświęcić, a dzisiaj co? Nagle u się odwidziało?

             Byłam zła na Scott'a nie tylko ze względu na wczorajszą kłótnię. Byłam na niego zła za całokształt, który doprowadzał do rozpadu naszej paczki. Jako Alfa powinien robić wszystko, aby nas jednoczyć, natomiast robił co, co mogło nas jedynie podzielić. Nie rozumiałam jego poglądów i zapewne nigdy ich nie zrozumiem, chociaż starałam się to tolerować. Niestety, moja granica cierpliwości została przerwana, a wraz z nią zniknęła dobra Nina.

- Nie wytrzymam tego dłużej – wstałam z miejsca gotowa zrobić coś, za co później zapewne będę obwiniać jedynie samą siebie.

- Przestań – Lydia złapała mnie za nadgarstek, zatrzymując jednocześnie w miejscu. - To nie ma sensu, sam wybrał swoją drogę.

- Tylko dlaczego ta droga zawsze musi być zła?

- Tacy już jesteśmy – wzruszył ramionami Mason. - Każdy z nas popełnia błędy, aby później móc je naprawić.

- Problem Scott'a polega na tym, że on nie uczy się zarówno na własnych błędach, jak i innych. Zawsze musi postawić na swoim i zrobić wokół siebie wielkie zamieszanie, a ktoś musi go ratować z kłopotów.

- Tym razem tego nie zrobisz – odparła stanowczo Lydia. - Masz się w to nie wtrącać.

- Czyli co, mam pozwolić mu sięgnąć dna i dać się zabić?

- Jeśli będzie taka potrzeba, to tak. Sam dokonuje wyborów, więc niech sam mierzy się z konsekwencjami.

                Fakt, byłam tego samego zdania co Lydia i mogłam się do tego przyznać na głos. Problem polegał na tym, że zbyt mocno do każdego z nich się przyzwyczaiłam i zwyczajnie nie potrafiłam patrzeć na ich porażki i na to, jak popełniają błędy. Byłam wtedy bardziej zła na siebie, niż na nich, bo to ja nich nie uchroniłam. Włączyłam w sobie tryb obrońcy i z całych sił starałam się wywiązać z zadania, nawet jeśli ktoś tego nie chciał.

- Nie rób czegoś wbrew sobie, Nina – powiedział Mason, zmuszając mnie do ponownego zajęcia miejsca. - To nie ma sensu.

- Nie potrafię tego zmienić – jęknęłam załamana. - Co poradzę na to, że nawet po wyrwaniu mi serca będę w stanie uratować jego psi tyłek?

- Czasami warto się zatrzymać, aby przemyśleć to, co jet dla nas najważniejsze. Chodzi o to, żeby...

               Nie słuchałam dalszej wypowiedzi Lydii, gdyż coś mi w tym skutecznie przeszkodziło. Nagle do moich nozdrzy dotarł zapach cholernie znajomy, który tam bardzo mnie dzisiaj kiwał. Po każdej lekcji próbowałam go dorwać, a on za każdym razem wymykał mi się spod rąk. Tym razem postanowiłam nie dać za wygraną, choćbym miała pozostawić za sobą ciała niewinnych osób. To był mój czas, a ja miałam zamiar go wykorzystać jak najlepiej.

- Gdzie Ty znowu idziesz? - zapytał Mason, łapiąc mnie za dłoń. - Nie ma sensu atakować Scott'a, on...

- Stiles – przerwałam, wyrywając się z jego uścisku. - Stiles jest w pobliżu, tym razem nie pozwolę mu uciec.

                 Nie czekałam na żadną odpowiedź przyjaciół, bo doskonale wiedziałam o tym, że Stilinski w każdej chwili mógł mi się wywinął i ponownie zniknąć. Musiałam działać od razu, jeśli nie chciałam ponownie szukać go po całym budynku. Chciałam wykorzystać fakt, że przez chwile mój talizman przestał działać i pomógł mi w namierzeniu przyjaciela. Tym razem nie mógł mi uciec, nie mogłam na to pozwoli.

                Pomimo tłumu, jaki zawitał na szkolnych korytarzach, byłam w stanie go znaleźć. Niby nie był wyjątkowy, jednak ja doskonale potrafiłam odróżnić każdego z moich przyjaciół. Musiałam znać ich wygląd doskonale, aby kiedyś, w razie jakiegokolwiek wypadku, móc to wykorzystać. Na moją korzyść działał fakt, że miałam wyjątkowo dobrą pamięć fotogeniczną.

              Bardzo szybko wyłapałam Stiles'a w w tłumie, nie pozwalając mu się zgubić. Krążyłam za nim niczym cień, a on zdawał się to zauważać, gdyż chodził slalomem niczym prawdziwy agent próbujący zgubić swój ogon. Tym razem jednak nie zamierzałam dać za wygraną, on musiał się ze mną spotkać twarzą w twarz, nawet jeśli miałam później tego żałować.

           Zadanie okazało się nie być takie trudne, jak na początku mi się wydawało. Stilinski dosyć szybko zawitał w męskiej toalecie, dając mi doskonały dostęp do swojej osoby. W takich miejscach bez problemu mogłam przesłuchiwać swoich świadków bez przypadkowych słuchaczy, ponieważ droga ucieczki była tylko jedna, a ja zawsze skutecznie ją blokowałam.

- Długo masz zamiar się przede mną ukrywać? - zapytałam, stając twarzą w twarz z przyjacielem.

- Nie mam pojęcia, o co Ci chodzi – odparł Siles, kolejny raz udając głupiego.

- Powiem wprost – odparłam, zbliżając się do niego o kilka kroków. - Albo mówisz prawdę, albo złamię Ci kark bez żadnych wyrzutów sumienia.

- Nina – zaczął niepewnie, patrząc mi w oczy. – Bo ja zrobiłem coś bardzo złego.



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro