ROZDZIAŁ 79

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

              Spontaniczne decyzje nie zawsze przynosiły efekty, które byśmy chcieli. Przewidzenie tego, co mogłoby się stać, graniczyło z ogromnym cudem, ponieważ zawsze po drodze działo się coś, co całkowicie zniszczyć nasze plany i doszczętnie niszczyło marzenia. Nie warto zatem nastawiać się na coś, na co nie mamy żadnego wpływu, ponieważ najczęściej spotkamy się z przykrym zakończeniem, którego wcześniej nie braliśmy pod uwagę.

              Gdy dowiedziałam się o sprawie z doktorami byłam niemal pewna, że bardzo szybko ją rozwiążemy. Początkowo przypuszczałam, że to młodzi kretyni chcący zrobić wokół siebie szum. Z każdym dniem oddalałam od siebie tą myśl wiedząc, że to wcale nie była niewinna zabawa, której szybko zaradzę. Rzeczywistość okazała się być bardziej pokręcona, niż początkowo obstawiałam.

              Chwilami zaczynałam obawiać się tego, w co pozwoliłam wplątać siebie i swoich bliskich. Z początku niegroźne istoty stały się dla nas przeszkodą, której ciężko będzie się pozbyć. Sprawiali nam coraz więcej problemów, doprowadzając do śmierci niewinnych i młodych osób. Zaczynałam dostawać przez nich szału, bo z każdym dniem rozwiązanie ich zagadki oddalało się ode mnie, wprowadzając coraz więcej niewiadomych, które aktualnie nie były mi potrzebne do spokojnego życia.

               Wiedziałam, że każdy z nas miał inny plan i co innego myślał na temat doktorów i sytuacji, w jakiej się znaleźliśmy. Tym razem nie zamierzałam od nikogo wymagać prawdy, która mogłaby mi w jakikolwiek sposób pomóc. Chciałam pozwolić im żyć tak jak, chcieli i myśleć to, co chcieli. Postanowiłam nie narzucać im tego, co czułam i tego, co myślałam o danej sytuacji. Musieli odczuć to, że im całkowicie ufam i wiem, że by mnie nie zdradzili, wykluczając z tego oczywiście Scott'a. Alfa był na mojej czarnej liście przez bliskie kontakty z Raeken'em i za niedługo miał się o tym dowiedzieć.

               Podczas drogi do szpitala w moim samochodzie było czuć napiętą atmosferę. Z jednej strony chciałam zrobić wszystko, aby temu zapobiec, jednak nie miałam co do tego żadnego pomysłu. Z drugiej jednak strony postanowiłam nic z tym nie robić, mając gdzieś z tyłu głowy to, że kiedyś mnie zabraknie i będą musieli radzić sobie ze wszystkim sami. Nie mogli całe życie na mnie polegać, ponieważ ilość moich wrogów mówiła jasno o tym, że prędzej czy później odejdę z tego świata, zostawiając za sobą wiele nierozwiązanych spraw.

               Chciałam w jakiś sposób przygotować moich bliskich na moje odejście, jednak chwilowo brakowało mi pomysłów. Nie dlatego, że było mało czasu czy brakowało mi na to siły. Problem leżał gdzie indziej, a mianowicie w ich zachowaniu. Mogłam w łatwy sposób trafić do Stiles'a, Lydii, Liam'a i Mason'a, jednak Malia i Scott zostawali poza moim zasięgiem. Pomimo tego, że brunetka wykazywała chęć współpracy ze mną, wiedziałam, że ma własne problemy, którymi nie chciała się ze mną dzielić. Nie mogłam nic z nimi zrobić, skoro oni sami nie chcieli ze mną w żaden sposób współpracować.

              Parkując pod szpitalem wiedziałam, że to mógł być ostatni moment, w którym odczuję jakikolwiek spokój. To, co mogło dziać się w budynku, działało na mnie w sprzeczny sposób. Z jednej strony odczuwałam gniew i strach, a z drugiej strony odczuwałam dziwną ekscytacje tym, co mogę tam zastać. Może najzwyczajniej na świecie brakowało mi walki i adrenaliny płynącej w żyłach? Nic dziwnego, skoro ostatnie lata swojego życia spędziłam u boku Pierwotnych, z którymi nie dało się nudzić.

               Zgasiłam silnik i przez chwile pozostałam w całkowitym bezruchu zastanawiając się, do jakiego miejsca prowadzi mnie życie. Owszem, byłam gotowa stawić czoła wszystkiemu, co spotka mnie po drodze, jednak nie byłam pewna tego, czy zdołam to wszystko pokonać, mając w związku z tym na swoim koncie jak najmniejszą ilość ofiar. Może i byłam tą złą, morderczą istotą, którą widział we mnie każdy, jednak za wszelką cenę chciałam zmienić tą opinię osobie. Czas najwyższy dorosnąć, prawda?

             Nie spodziewałam się zastać w szpitalu niczego innego, jak zwykłego chaosu. Byłam na to totalnie przygotowana, dlatego widok, jaki zastaliśmy zaraz po przekroczeniu progu, absolutnie mnie nie zdziwił i w żaden sposób na mnie nie wpłynął. Wszystko, co miało kiedyś swoje miejsce, było porozrzucane na wszystkie strony świata, tworząc krajobraz rozpaczy wpływającej na umysł innych osób.

              Myślałam, że uda mi się chociaż przez chwile ogarnąć cały syf samodzielnie, jednak moje marzenia jak zwykle zbyt szybko prysły. Pomimo spokoju, jaki próbowałam w sobie zatrzymać, aktualnie byłam cholernym kłębkiem nerwów. Widok zamieszania i totalnej rozróby, która nie powinna nawet mieć miejsca się w naszym mieście, powodował u mnie tak wielki gniew, że nie potrafiłam go w żaden sposób zatrzymać.

              Naprawdę chciałam wszystko załatwić tak, aby nikt przy tym nie ucierpiał. Starałam się zachować całkowity spokój, który w żaden sposób nie był do mnie podobny, jednak miałam świadomość tego, że musiałam chronić nie tylko swoich bliskich, ale również ludzi, którzy nie byli niczemu winni. Chciałam, naprawdę chciałam, ale gniew i zemsta były o wiele silniejsze od mojej własnej woli walki, która chciała być na pierwszym miejscu. Czasami nie jestem wstanie nad tym zapanować, i właśnie tak było w momencie.

- Nie dam rady – warknęłam cicho pod nosem. - Ja go zabiję.

- Nie teraz, Nina – mruknął Stiles. - Teraz nie mamy na to czasu, są ważniejsze sprawy do ogarnięcia.

               Tak bardzo, jak chciałam zabić Theo, tak bardzo wiedziałam, że Stilinski miał racje. Nie mogłam w żaden sposób tego podważyć, ponieważ moje wewnętrzne ,,ja'' mi na to nie pozwalało, co było cholernie wkurzające. Nie mogłam działać samodzielnie wiedząc, że tym razem to nie ja miałam racje. Tym razem to ktoś inny był górą i na całe szczęście całkowicie to akceptowałam, przynajmniej połowicznie.

- Corey uciekł – powiedział nagle Scott, jakby wiedział, że jego słowa przywrócą mi racjonalne myślenie.

- Jak to wam uciekł? - spojrzałam na niego zdziwiona. - Wasze zadanie raczej nie należało to tych bardzo skomplikowanych, powinniście sobie z tym poradzić.

- Zniknął, rozpłynął się w powietrzu – odparł McCall.

- A Ty mu tak po prostu pozwoliłeś uciec? - zapytałam, choć jego odpowiedź była dla mnie jasna.

               Czy byłam zła? Nie, ja byłam cholernie wściekła. Ich zadanie, które zresztą sam Scott McCall im przydzielił, było pilnowanie nowo powstałym chimer i dopilnowanie, by doktorzy ich nie dorwali. Proste? Nie dla naszego bohatera, który, pomimo młodego wieku, uważał się za cholernie doświadczonego wilkołaka, który poradzi sobie w każdej sytuacji. Cóż, kolejny raz udowodnił jedynie to, że w dalszym ciągu kieruje nim naiwność i wiara w to, że potrafi zrobić więcej, niż od niego się oczekuje.

             Możliwe, że w tym momencie kierowałam się jedynie gniewem, który ogarnął moje ciało, i całkowicie zapomniałam o racjonalnym myśleniu. Istniała również możliwość, że potrzebowałam się na kimś wyżyć, a pod moją ręką znajdował się właśnie Scott i to on miał oberwać najbardziej. Nie wiedziałam do końca co robię i mówię, chyba totalnie straciłam kontrolę nie tylko nad nimi, ale również nad samą sobą.

- Nie miałem nad tym żadnej kontroli – odparł niby spokojnie Scott.

- Nie miałeś nad tym kontroli? - prychnęłam rozbawiona. - A kto w kółko powtarzał, że jest w stanie ochronić każdego, kto tylko będzie tego potrzebował?

- Jego nie mogłem ochronić, doktorzy są zbyt silni.

- Serio? Kiedy na to wpadłeś? - zapytałam sarkastycznie, patrząc na niego spod byka.

- Przestań szukać pretekstu do nowych kłótni. Dobrze wiesz, że są zbyt silni, aby...

- Przecież od początku Ci to powtarzałam! - przerwałam mu, chcąc oszczędzić sobie jego gadania. - Od początku mówiłam, że doktorzy to nie Alfy czy wampiry, którym wystarczy wyrwać serce i po sprawie. Oni są zbyt silni, aby walczyć w pojedynkę. Jednak nie, Wielki Alfa jak zwykle musiał działać po swojemu.

- Bo nie chciałem działać tak, jak Ty? Jestem gorszy, bo nie chcę zabijać?

- Jesteś gorszy, bo Twoja naiwność przerasta Twoją głupotę, Scott!

- Chyba nie powinniśmy się teraz kłócić – wtrącił Theo. –Powinniśmy...

- Zamknij się! - krzyknęliśmy razem ze Scott'em, przynajmniej w tym się zgadzając.

- Gdybyś mnie chociaż posłuchał wiedziałbyś, że doktorzy to cholerne wybryki nie stworzone w naturalny sposób – kontynuowałam. - Oni nie są stworzeni takimi, jak my.

- Ty jesteś tak stworzona - prychnął Alfa, doprowadzając mnie do szału. - Jesteś wybrykiem, którego nie powinno być.

- I teraz właśnie zginiesz bolesną śmiercią – warknęłam, ruszając w jego stronę. Zabiłabym go, gdyby nie nagły ból, który dostał się do mojej głowy, hamując przy tym wszystkie moje ruchy.

,,Błagam, usłysz mnie'' głos Liam'a przebił się ponad wszystko, chwilowo odbierając mi racjonalne myślenie i całkowicie paraliżując moje ciało. ,, Mamy kłopoty, bar Sinema''.

               W normalnej sytuacji olałabym wszystko i w dalszym ciągu kłóciłabym się ze Scott'em, jednak nie w tej chwili, nie w tym momencie. Teraz musiałam zjawić się tam, gdzie najbardziej mnie potrzebowali. Nie mogłam pozwolić na kolejny atak doktorów, w którym zginęłaby niewinna osoba. Musiałam działać, aby zapobiec kolejnej tragedii, która mogła rozegrać się pod moim nosem.

              Postanowiłam działać natychmiast, chcąc uratować Liam'a i Hayden. Nie obchodziło mnie to, że pieprzony Theo Raeken mógł znaleźć się w tym samym miejscu, wprowadzając jakikolwiek chaos. Na tą chwile to właśnie oni byli moim piorytetem, którego zamierzałam się trzymać. Oni byli najważniejsi, a moim zadaniem było ochronić ich przed doktorami, którzy czaili się na życie dziewczyny.

              Od początku wiedziałam, że Liam i Hayden mają się ku sobie. Nieważne było, jak mocno ze sobą walczyli, jak bardzo chcieli pokazać innym swoją nienawiść wobec siebie. To przypominało mi moją własną sytuację, której Derek Hale był głównym bohaterem. U nas wszystko zaczynało się tak samo, a jednak byliśmy w stanie stworzyć związek, który był dziwny i dosyć skomplikowany, ale istniał przez jakiś czas.

- Trzeba ratować Liam'a i Hayden, mają kłopoty w Sinema.

- Cholera – mruknął Scott. - Ile mamy czasu?

- Licząc od teraz? - udałam, że patrzę na zegarek na nadgarstku, którego tak naprawdę nie posiadłam. - Zero.

- Musimy jak najszybciej się tam znaleźć i im pomóc – stwierdziła Malia, patrząc na każdego z nas.

- Kolejny raz się z nią zgadzam – powiedziałam, kiwając w jej stronę głową. - Najszybciej będzie, jeśli się teleportujemy.

- Chyba żartujesz – prychnął Theo, za co chciałam go zabić. - Oni od razu to wyczują.

- Jazda autem zbyt długo nam zejdzie, musimy się teleportować.

- Doktorzy mogą to przewidzieć, a wtedy nie będziemy mieli żadnych szans.

- Na tą chwile ani trochę nie interesuje mnie to, co pomyślą doktorzy – odparłam twardo, chcąc mu dobitnie pokazać, że nie ma ze mną żadnych szans w tej kwestii. - Interesuje mnie to, co stanie się z Liam'em i Hayden, i tego zamierzam się trzymać.

               Owszem, w jakimś tam stopniu Raeken mógł mieć racje, nie zaprzeczę. Doktorzy faktycznie mogli zastawić na nas pułapkę, która miała na celu wyłapanie nas i ewentualnie wyeliminowanie z grona osób mogących im zagrozić. Nie mogłam jednak o tym myśleć, gdy moi bliscy byli w niebezpieczeństwie. Aktualnie nie obchodziło mnie to, że zmutowani mężczyźni mogli mnie zabić albo wykorzystać do swoich cholernych eksperymentów, których totalnie nie ogarniałam. W tym momencie najważniejsze było to, aby uratować Liam'a i Hayden.

- To nie jest dobry pomysł – powiedział lekko zestresowany Theo, zwracając na siebie moją uwagę. - Oni mogą o tym wiedzieć, mogą znać nasze ruchy.

- A może Ty się boisz, że coś przez przypadek odkryjemy, co? –spojrzałam na niego prowokująco, chcąc okryć jego myśli i zamiary. - Boisz się tego, że coś odkryję? Coś, co będzie w stanie udowodnić Twoją winę i powiązania z wrogami?

- Zwariowałaś? Nie mam z nimi nic wspólnego - prychnął chłopak, skutecznie unikając mojego wzroku. To był kolejny dowód na jego kłamstwa, które próbował przed nami ukryć.

- Może i zwariowałam, ale wiem jedno, nie jesteś z nami do końca szczery.

- Nie okłamuję was, chcę wam pomóc.

- Gdyby nie to, że Liam i Hayden są w potrzebie, chętnie użyłabym na Tobie sztuczek Klaus'a. Uwierz, nie należą one do tych przyjemnych.

                  Nie chcąc tracić więcej czasu na głupie pogaduszki z Raeken'em, złapałam Malię za dłoń, co powtórzyła niemal od razu z całą resztą, zmuszając ich tym do natychmiastowego działania, i teleportowałam nas do klubu Sinema. Miałam totalnie gdzieś to, co mogło mi się stać, byłam gotowa oddać życie na Liam'a i pozwolić doktorom mnie złapać, jeśli to równało się z bezpieczeństwem chłopaka i jego dziewczyny. Mogłam poświęcić naprawdę wiele w zamian za ich wolność i spokój, który im się należał. Przecież czas Niny Fortem nie może wiecznie trwać, prawda?

               Kolejny raz byłam zaskoczona widokiem, który zastałam. Pomimo tego, że byłam gotowa na niemal wszystko, widok doktorów, a raczej ich ilości, trochę mnie zaskoczył. Spodziewałam się góra dwóch, trzech, a jak na tą chwile naliczyłam ich sześciu. Z moim szczęściem było ich o wiele więcej, chociaż osobiście wolałam ich już w takiej ilości. Po jaką cholerę przybyło ich aż tyle, skoro chcieli złapać tylko jedną osobę, która była ich eksperymentem?

- Za wszelką cenę chronimy Hayden – warknęłam doniosłym głosem, aby do każdego dotarła ta informacja i ruszyłam na doktorów.

              Jak na złość, doktorzy wyczuli nasze intencje i ruszyli na nas w tym samym momencie, co my. Aktualnie chciałam powyrywać im serca, jeśli oczywiście je posiadali, i na zawsze zakończyć ich żywot. Tak na dobrą sprawę to nawet nie wiedziałam, w jaki sposób można ich zabić. Informacje na ich temat były cholernie skromne i dość dobrze ukryte, co ani trochę nam nie sprzyjało. Musieliśmy liczyć na łut szczęścia, z którym ostatnimi czasy bywało różnie.

               Z każdą sekundą starałam się znaleźć jak najbliżej Hayden, aby móc ją ochronić przed doktorami. Z każdym ciosem czułam na sobie ich siłę, która była nieporównywalna do niczego. Myślałam, że to Klaus był istotą nie do przebicia, jednak w tej chwili miałam co do tego mieszane uczucia. Mogło to być spowodowane brakiem krwi, którą ostatnimi czasy przyjmowałam w małych ilościach, co było całkowitą głupotą z mojej strony. Gdybym bardziej słuchała swojego organizmu, niż rozumu, to może nasza sytuacja wyglądałaby trochę inaczej.

               Musiałam przyznać doktorom jedno, mieli głowy na karku. Z łatwością potrafili odkryć nasze kolejne kroki, broniąc się przed prawie każdym naszym atakiem. Byli zmobilizowani i zorganizowani, a to nie działało na naszą korzyść. W naszym przypadku wszystko działało inaczej, każdy robił to, na co miał ochotę, całkowicie zapominając o jakiejkolwiek współpracy, która powinna nas łączyć.

               Za swoimi plecami odczuwałam obecność zdenerwowanej i przerażonej Hayden, co utwierdziło mnie tylko w przekonaniu, że udało mi się dostać do celu, jakim na tą chwilę była dziewczyna. Na dobrą sprawę mogłam to olać i oddać ją doktorom, ponieważ da mnie osobiście nie miała ona żadnego znaczenia, jednak była ważna dla Liam'a, który był bliski. Ze względu na chłopaka postanowiłam ją chronić, nawet jeśli równało się to z moją śmiercią.

              Od początku przeczuwałam, że największy atak będzie na moją osobę i wcale się nie myliłam, gdyż trójka doktorów starała się mnie unicestwić, aby dostać się do swojego eksperymentu. Tym razem nie zamierzałam ukrywać tego, kim tak naprawdę jestem i co potrafię, chciałam wyjąć wszystkie działa na wierzch, aby nasi wrogowie wiedzieli, że ze mną mnie będzie im łatwo.

                 Moje oczy zabłysnęły czerwienią, a pod nimi pojawiły się czarne żyłki, które podkreślały mój gniew. Moje dłonie zapłonęły żywym ogniem, gotowe wbić się w ciała wroga, chcąc pozbyć się go na zawsze. Ciało gotowe do odparcia każdego ataku, kły przygotowane do wbicia się w skórę tych, którzy chcieli wyrządzić zło. Byłam gotowa na to, co mogło się wydarzyć, tym razem nic nie mogło mnie zaskoczyć.

               Walczyłam zaciekle, starając się wbić kły w szyję któregoś z doktorów. Ale, jak na złość, byli chyba gotowi na takie ataki z mojej strony, nie pozwalając mi dostać się do ich żył. Może wiedzieli, do czego byłam zdolna i co mogę zrobić z ich ciałem, gdybym tylko miała bliższy kontakt z nimi. Na moje szczęście pozostawała mi magia, która była cholernie nieprzewidywalna, niejednokrotnie zaskakując mnie samą. Nie było szans, aby oni odkryli każdy mój, a raczej jej, krok.

- Te cholery są bardzo silne! – warknęłam, kolejny raz odrzucając od siebie jednego z doktorów. - Ktoś ma jakieś pomysły?!

- Trzeba ją gdzieś ukryć! - wykrzyczał Scott chwile przed tym, jak wylądował na ścianie.

               Nie trzeba było mi dwa razy powtarzać. Wiedziałam, że Hayden nie była bezpieczna w Sinema, ponieważ doktorzy mieli do tego miejsca całkowity dostęp. Nie była również bezpieczna we własnym domu, bo ten również nie był w żaden sposób chroniony przed nimi. Musiała znaleźć się gdzieś, gdzie oni nie mieli żadnego dostępu. Gdzieś, gdzie żadna ich sztuczka nie przejdzie, a ona sama będzie chroniona ponad wszystko. Gdzieś, gdzie czarna magia nie ma wstępu, poza właścicielką posiadłości, która nigdy nie liczyła się z dobrem i konsekwencjami.

- Tam będziesz bezpieczna – mruknęłam i złapałam Hayden za dłoń, posyłając ją do miejsca, w którym nikt nie mógł jej dopaść. - A to na wszelki wypadek.

                Tworzenie bariery na odległość nigdy nie było łatwym zadaniem. Biorąc pod uwagę fakt, że musiałam jednocześnie walczyć z wrogiem i tworzyć coś, czego nie mogłam dotknąć i do końca wyczuć, było to cholernie ryzykownym i prawie niemożliwym zadaniem. Nie należałam jednak do osób, które szybko się poddają bez walki, więc musiałam spróbować zrobić coś, aby Hayden pozostała bezpieczna tam, gdzie ją wysłałam.

                Doktorzy prawie od razu zauważyli brak swojego eksperymentu, co dodatkowo ich zdenerwowało. Zaczęli atakować z taką wściekłością, której nigdy u nikogo nie widziałam. Napierali na mnie z całych sił, jakby wiedzieli, że w końcu mnie złamią. I mieli całkowitą rację, nie miałam siły na dalszy kontratak, poddając się z każdym ich ciosem. Wiedziałam, że mój koniec był coraz bliżej, jednak przyjmowałam to z uśmiechem na twarzy, ponieważ uratowałam kogoś, kto zdecydowanie nie zasługiwał na śmierć.

- To Twój koniec – wycharczał doktor, stojąc nade mną i trzymając swoją dłoń w mojej klatce piersiowej. - To Twój koniec, Nino Fortem – powtórzył, wykonując gwałtowny ruch, który pozbawił mnie jakichkolwiek funkcji życiowych. Z uśmiechem na twarzy przywitałam ciemność, która ogarnęła całe moje ciało.



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro