ROZDZIAŁ 84

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

                Niektóre wybory nie zawsze były łatwe. Najczęściej znalazł się ktoś, kto musiał pomyśleć, zanim coś zrobi, wbrew sobie lub zgodnie z własnymi myślami i odczuciami. Życie na krawędzi tego, co powinno się zrobić, a tego, co trzeba, nigdy nie było zbyt proste. W takich sytuacjach miałam problem z pogodzenia serca z rozumem. I tu powstawało jedno z najważniejszych pytań w życiu, co dalej?

               Wielokrotnie kierowałam się emocjami, które nie zawsze były pozytywne. Działałam instynktownie, a to najczęściej łączyło się z moją ciemną stroną, której w żaden sposób nie potrafiłam się pozbyć. Zew krwi był zbyt silny, żebym mogła go w jakikolwiek sposób przezwyciężyć. Chyba właśnie dlatego żałowałam decyzji, jaka została za mnie podjęta w przeszłości.

                 Bycie wampirem wiązało się nie tylko z dobrymi aspektami życia, ale również z tymi złymi. Owszem, byłam silniejsza, szybsza, zwinniejsza. Miałam wiele instynktów, o których mogłam jedynie pomarzyć jako czarownica czy zwykły śmiertelnik. Jednak to, co działo się z moim ciałem w chwili zdenerwowania przypominało mi o tym, ile złego wampiryzm wniósł do mojego życia.

                Niejednokrotnie klnęłam na samą siebie za to, jaka się urodziłam. Gdyby nie to, kim byli moi rodzice, najprawdopodobniej do tej pory żyliby i w dalszym ciągu próbowaliby kierować moim życiem. Gdyby nie to, kim była moja mama, nikt nie chciałby mnie w swoich kręgach, bo byłabym zwykłą osobą z magicznymi zdolnościami. Gdyby nie to, kim był tata, nigdy nikt nie chciałby mnie w swoim stadzie, chcąc uzyskać unikalną istotę, jedyną w swoim rodzaju. Gdyby nie moje narodziny, moja rodzina w dalszym ciągu cieszyłaby się z życia, które zostało im tak brutalnie odebrane.

                  Gdy tylko pojęłam swoją wartość i to, co mogę stworzyć i zniszczyć, całkowicie przewartościowałam swoje życie. Nie chciałam więcej tworzyć zła, którego i tak było wystarczająco dużo wokół ludzi. Chciałam zrobić coś, co odmieni świat, nawet jeśli kosztem było moje życie. Nie bałam się poświęcić dla innych, bo tak naprawdę po śmierci mojej rodziny nie widziałam większego sensu na istnienie w świecie żywych. Chyba sto razy bardziej wolałam znaleźć się po stronie Przodków, nawet jeśli mieliby mnie umieścić w miejscu, o którym nawet nie chciałam myśleć za życia.

                 Chaos, który dział się wokół mnie, był nie do opisania. Każdy chciał się wypowiedzieć, tworząc zamieszanie, które nie było nam na tą chwilę potrzebne. Najwyraźniej moi bliscy postawili sobie za cel wypowiedzenia się o aktualnej sytuacji, zapominając o tym, co kiedyś mieliśmy tworzyć. Każdy był sam, oddzielony grubą szybą od całej reszty. To nie prowadziło nas do niczego dobrego, a ja nie robiłam nic, aby to w jakikolwiek sposób powstrzymać.

                Chwilowo zakopałam się we własnych myślach, które nie należały do tych pozytywnych. Chciałam uporać się z tym, co działo się w mojej głowie, zanim zacznę nowe porządki wśród znajomych. Chciałam być pewna swoich ruchów, aby nikt tym razem nie musiał przy tym ucierpieć. Miałam cichą nadzieję, że tym razem mi się to uda.

                   Czułam bezsilność Liam'a, która docierała do mnie z każdej strony. Chłopak był totalnie załamany sytuacją, w której się znalazł. Hayden była jego wybranką, z której nie zamierzał rezygnować, co jedynie podbudowywało jego gniew względem mojej osoby. Nie zamierzałam wprowadzać między nami stanu wojennego, ale chyba nie miałam żadnego wyjścia. Liam wybrał swoją drogę, a ja musiałam to zaakceptować, nawet jeśli konsekwencje tego będziemy odczuwać przez długi czas.

                  Cała sytuacja coraz bardziej zaczynała wymykać się nam, a przynajmniej mi, spod kontroli. Tak mocno jak pragnęłam szczęścia bliskich, tak samo mocno nie potrafiłam im tego dać. Nie potrafiłam powstrzymać kataklizmu, który właśnie nadciągał nad Beacon Hills. Nie potrafiłam zrobić nic, aby powstrzymać szalonych Doktorów, chcących za wszelką cenę wprowadzić w życie swój własny, nikomu dotąd nie znany, plan.

                 Nigdy nie przejmowałam się wrogami, ponieważ zawsze rozpracowywałam ich słabe punkty w pięć minut. Czasami trwało to krócej, a czasami dłużej, jednak zawsze udawało mi się znaleźć coś, co mogło ich zniszczyć. Cóż, moja dobra passa trwała do czasu, gdy pojawili się Doktorzy. Oni byli dla mnie cholernie trudną zagadką, której rozwiązania nie widziałam na horyzoncie, a to zwiastowało jedynie kłopoty.

                W takich chwilach, jak ta, bardzo ważne było wsparcie wśród bliskich. Zależało mi na tym, aby moi przyjaciele stanęli za mną murem, który nie mógł się w żaden sposób rozpaść. Chciałam poczuć ich obecność za moimi plecami, aby wiedzieć, że w razie mojego upadku oni będą kontynuować moje dzieło ocalenia świata przed złowrogimi siłami. Cóż, na tą chwile zdecydowanie powinnam zmienić własne piorytety.

                Malia, co wcale mnie nie zdziwiło, miała kompletnie gdzieś sytuacje, która miała miejsce. Z wielkim zainteresowaniem oglądała swoje paznokcie, czekając na uderzenie wroga, aby mogła pokazać nam wszystkim swoją siłę. Jordan był, niestety, cholernie zdezorientowany, nie wiedział co robić i co mówić, jak się w tej sytuacji zachować. Stał się jebanym posągiem bez jakichkolwiek oznak życia. Scott utknął we własnym świecie, wspieranym przez Theo, i nie zamierzał do nas wracać w najbliższym czasie. Rebekah? No cóż, ona zawsze była inna od wszystkich, więc jej obojętność ani trochę mnie nie zdziwiła. Ja już dawno odpadłam z sił w walce z czymś, czego totalnie nie znałam i chwilami nawet nie rozumiałam. Zostali więc Lydia, Mason i Stiles, ta trójka jako jedyna z nas powstrzymywała się przed zbędnymi komentarzami i próbowała pogodzić całe ,,stado'', które, moim zdaniem, już dawno się rozpadło.

                  Na tą chwile w żaden sposób nie potrafiłam odnieść się do naszej sytuacji. Każda chwila naszego życia nie wydawała się być pozytywna, ściągając nas w coraz to gorsze dno, z którego mogliśmy nigdy się nie podnieść. Ja, niby tak silna i niezależna kobieta, stałam pośrodku pokoju i modliłam się po cichu o cud, który mógłby nas uratować, ponieważ sama nie miałam żadnego pomysłu.

                    Jedynymi osobami, które w miarę trzeźwo myślały, był Stiles, Mason i Lydia, co jakoś mnie nie zdziwiło. Ta trójka za wszelką cenę chciała powstrzymać złe wspomnienia i myśli, które były wokół nas. Pomimo tego, że mieli małe szanse na pokonanie naszej grupy, oni się nie poddawali i walczyli o coś, co było tak cholernie odległe. Chyba właśnie dlatego kochałam ich, nawet jeśli głośno tego nie mówiłam.

                  Szum, który powstał wokół mnie, zaczynał się robić nie do zniesienia. Miałam tak cholernie wielki mętlik w głowie, jak jeszcze nigdy wcześniej. Z jednej strony chciałam wysłuchać wszystkiego, co każdy z nich miał do powiedzenia, a z drugiej strony pragnęłam wyciszyć się na tyle mocno, aby żadne dźwięki do mnie nie docierały. Chciałam pomóc każdemu z nich, a jednocześnie pragnęłam powyrywać im wszystkim serca tylko po to, aby w moim domu nastała cisza. Zaczynałam wariować, to akurat wiedziałam na pewno.

                 Wydawało mi się, że moja głowa z każdą minutą zaczyna ważyć coraz więcej. Zbyt wiele myśli kłębiło się w niej w jednej chwili, nie pozwalając chociaż na krótki odpoczynek. Wszystko, co było dookoła mnie, zaczynało mnie powoli przytłaczać, odbierając mi jakikolwiek ruch czy swobodny oddech. Nie byłam pewna, czy jestem na tyle silna, aby to wszystko przetrwać.

- Dość! - krzyknęła nagle Rebekah, dzięki czemu udało mi się wyrwać z dziwnego transu, w który ostatnimi czasy wpadałam coraz częściej. - Zamknijcie się, do cholery!

- Musicie coś zrobić! - warknął Liam, patrząc wściekle na Rebekeh'e.

- Ja nic nie muszę, skarbie – cmoknęła, prowokując młodego wilkołaka. - Ja co najwyżej mogę.

- Możesz zrobić coś, co ją uratuje – Liam nie dawał za wygraną, co ani trochę nie było zadziwiające.

- A czy ja wyglądam Ci na tanią podróbkę Klaus'a? - prychnęła,odrzucając włosy do tyłu. - Na tą chwile mogę skręcić Ci kark, abyś przestał tyle gadać.

- Nikomu nie będziesz skręcać karku – warknęła Malia, stając obok młodego. - Najpierw musiałabyś pokonać mnie.

- Zrobiłabym to z wielką przyjemnością – blondwłosa uśmiechnęła się złowieszczo. - Od samego początku mnie wkurzasz.

- Nie jesteś tu wyjątkowa, Mikaelson. Nie Ty tu rozdajesz karty.

- A niby kto? Ty? - prychnęła Pierwotna, nawet nie zwracając uwagi na to, że Malia zna jej nazwisko. Czy tylko mnie to zaskoczyło? Nie sądziłam, że brunetka ma tak dobrą pamięć.

- Możliwe – prychnęła Tate. - Możemy sprawdzić, która z nas potrafi lepiej obronić swoich bliskich.

- Malia, przestań prowokować – mruknął lekko wystraszony Stiles. - Ta rozmowa nie idzie w dobrym kierunku.

- Z nią żadna rozmowa nie idzie w dobrym kierunku – odparła brunetka, wpatrując się z nienawiścią w Pierwotną.

- Zaraz mi głowa pęknie – jęknęłam, przykładając dłonie do skroni. - Czy możecie się na chwile zamknąć?

                  To pytanie chyba nie było na miejscu, ponieważ cała zgraja zaczęła przekrzykiwać się i próbować przekonać mnie do swoich racji. Nawet Lydia, którą uważałam na tą chwilę za oazę spokoju, nie wytrzymała i wybuchła, pozwalając mojej głowie eksplodować. Miałam dość tego, co działo się wokół mnie. Miałam dość tego, że przy każdej okazji, gdy jesteśmy wszyscy razem, zaczynamy skakać sobie do gardeł. Miałam dość tego, że to ja musiałam ich wszystkich uspokajać, chociaż sama byłam bliska wybuchu.

- Dość! - wrzasnęłam, ukazując swoje czerwone oczy. - Zabiję każdego, kto jeszcze raz podniesie głos w mojej obecności!

                  Groźby były czymś, co zawsze działało w moim przypadku. Każdy, kto choć trochę mnie znał, wiedział doskonale, że rzadko kiedy łamię. W niektórych momentach byłam gotowa rzucić się na własnych przyjaciół, za których kilka minut wcześniej chciałam oddać życie. Byłam cholernie nieprzewidywalna i czasem nawet mnie to przerażało. Bywały jednak momenty, w których ta zmiana zachowania była na moją rękę.

                   Z każdą chwilą coraz trudniej było mi zebrać własne myśli. Nie potrafiłam zrobić nic, co byłoby dla nas pozytywne choć w małym stopniu. Nie znałam Doktorów, a oni również nie należeli do istot, z których można było czytać jak z otwartych ksiąg. Nie miałam żadnego pomysłu, który pomógłby mi w dotarciu do ich umysłów. Nie potrafiłam ich rozgryźć, chodź bardzo się starałam i jeszcze bardziej tego chciałam.

- Ratuj ją, do cholery! - wrzasnął Liam, załamując mnie jeszcze bardziej.

- Nie potrafię – jęknęłam załamana. - To nie moja wina, że Hayden została wybrana przez Doktorów.

- Twoja! - ryknął młody, zadziwiając chyba nie tylko mnie. - Oni tu przyszli za Tobą!

- Co? - spojrzałam na niego zdziwiona, nie potrafiąc powiedzieć nic więcej.

                  Doktorzy pojawili się w mieście jakiś czas temu. Nikt nie wiedział, dlaczego akurat wybrali Beacon Hills i jaki mieli cel. Żadne z nas nie potrafiło odpowiedzieć na pytanie: czego Doktorzy od nas chcą? Natomiast osobiście wiedziałam jedno, nie ważne czego oni chcą ido czego dążą, z pewnością dostanie nam się po dupie, nawet jeśli będziemy z nimi walczyć do ostatniej kropli krwi.

- Liam, ja nie mam wpływu na decyzje innych – zaczęłam spokojnie, podnosząc dłonie w geście poddania. - Nie znam ich, nie mogą tu być z mojego powodu.

- Całą swoją uwagę skupiają na Tobie – warknął przez zaciśnięte zęby. - Twierdzą, że jesteś ideałem. Powtarzają, że jesteś sukcesem.

- Co? - ponownie spojrzałam na niego zdziwiona. - Niby kiedy tak mówili?

- Usłyszałem to wtedy, gdy więzili mnie i Hayden – spojrzał czule na dziewczynę. - Powtarzali, że jesteś rozwiązaniem.

- Tak, takie ze mnie rozwiązanie jak z koziej dupy trąbka.

- Podaj jej krew – stwierdził nagle entuzjastycznie chłopak. - Przecież Twoja krew uzdrawia, prawda?

- Nie zawsze – westchnęłam smutno. - Moja krew potrafi również zabić.

- Czyli co, nie zrobisz tego?

- Jeśli podam jej swoją krew, to ona zginie. Hayden jest wilkołakiem, nie potrafię jej uleczyć, nawet jako mieszanka wampira i czarownicy. Przykro mi, Liam, nie posiadam aż takiej władzy.

                  Miałam wyrzuty sumienia, ponieważ nie byłam w stanie uratować młodej, nikomu nie szkodzącej, dziewczynie. Na dobrą sprawę Hayden nawet nie powinna znaleźć się w naszym świecie, ponieważ nie to jej było pisane. Nigdy nie wyraziła zgody na przewrócenie własnego życia do góry nogami, ktoś podjął decyzję za nią. To nie było fair, nawet ja bym tak nie postąpiła.

                  Obawiałam się tego, że ktoś coś nagle zacznie sypać. Nie chciałam wywlekać własnej przeszłości na wierzch, bo wiedziałam, że wprowadziłoby to niepotrzebne zamieszanie. Liam był gotowy skoczyć każdemu z nas do gardła, a to nie wróżyło niczego dobrego. Był jedną z niewielu osób, z którymi nie zamierzałam toczyć jakiejkolwiek walki.

                Liam, co wcale mnie nie zdziwiło, cholernie mocno zaczął się buntować, pokazując swój gniew nie tylko mi, ale również całej reszcie. Ja, jako ktoś, kto powinien temu wszystkiemu zapobiec, stałam jak wryta w miejscu i nie zamierzałam odezwać się chociażby jednym słowem do niego. Chyba obrałam taktykę ,,Mnie to nie dotyczy, walczcie między sobą tak długo, jak starczy wam sił''. Cóż, chyba Nina Fortem zaczęła wymiękać.

                Jak przez mgłę słyszałam kolejną kłótnię przyjaciół, połowicznie odłączając się z tego świata. Próbowałam w umyśle znaleźć jakąś sytuację, dzięki której mogłabym uratować Hayden. Przeszukiwałam przeszłość w poszukiwaniu jakiegoś punktu zaczepienia, który pozwoliłby mi coś zrobić. Na dobrą sprawę jednak nie do końca wiedziałam, co jej jest. Moje wiadomości kończyły się na tym, że dziewczyna strasznie cierpiała , a z jej ust i oczu wydobywała się dziwna substancja, przypominająca rtęć. A może faktycznie nią była?

                 W tym momencie pojawiał się kolejny problem. Teoretycznie wiedzieliśmy, w co Doktory zmieniają swoje ofiary i co się z tym łączy. Wiedzieliśmy, że każda z tych osób musi posiadać podwójne DNA, bo inaczej ich eksperyment by się nie powiódł. Problem jednak był taki, że nie wiedzieliśmy, w co dokładnie zmieniają ich Doktorzy. W większości, a przynajmniej tak mi się wydawało, byli w połowie wilkołakami, jednak o drugiej stronie nikt z nas nie wiedział. To mogła być każda istota chodząca po tym świecie. Jak wiele tajemnic mieli przed nami Doktorzy?

- Nina nie jest Klaus'em, nie uratuje wilkołaka! - wrzasnęła Rebekah, powodując tym mój lekki podskok w miejscu. Tego chyba się nie spodziewałam, chociaż, znając ją, powinnam się spodziewać dosłownie wszystkiego.

               Klaus Mikaelson, Pierwotna Hybryda o niesamowitej mocy. Istota niosąca zniszczenie i ból każdej napotkanej przez siebie istoty. Osoba, która mogłaby zgładzić co najmniej połowę ludzkości w napadzie gniewu, a po wszystkim uśmiechnąć się szczerze i z satysfakcją, bez jakichkolwiek wyrzutów sumienia. Istota, która nie posiadała w sobie zbyt dużego pokładu uczuć, chcąca wprowadzić na świecie swój własny porządek. Ktoś, kto teraz, przynajmniej na tą chwilę, byłby idealnym kompanem do walki i kimś, kto byłby w stanie uratować Hayden z objęć śmierci, przynajmniej teoretycznie.

                     Klaus był świetny w tym, co robił, a przynajmniej w większości. Potrafił zachować się stosownie do danej sytuacji, nawet jeśli miał ochotę na istną rzeź. Wiedziałam, że w tej sytuacji potrafiłby zrobić wszystko, aby uratować Hayden, nawet jeśli nie miałby na to żadnej ochoty. Zrobiłby to dla mnie, ponieważ cenił mnie nad życie, tak samo, jak ja jego. Byliśmy w końcu tacy sami, odtrąceni, inni, zmutowani, jedyni w swoim rodzaju.

- Chwila – mruknęła nagle Lydia, powodując skupienie wszystkich na jej osobie. - Przecież uratowałaś Core.

- Tak – odparłam niepewnie, patrząc w jej zielone oczy.

- Podałaś jej wtedy krew, ponieważ stwierdziłaś, że to właśnie ona jest rozwiązaniem.

- Tak – ponownie przytaknęłam, bojąc się dalszej wypowiedzi Rudej. Czy ktoś może ją wyłączyć?

- Skoro wtedy Ci to wyszło, to dlaczego tym razem miałoby nie wyjść?

                   I w tym jakże pięknym momencie chciałam zabić Lydię Martin tak bardzo, jak ją kochałam. Czasami niewyparzony język Rudej prowadził nas do kłopotów, i tym razem właśnie tak mogło być. Owszem, uratowałam Corę, ale to była inna sytuacja, a wszystkie znaki na niebie prowadziły nas do mojej krwi. To była inna sprawa,inne okoliczności i inna osoba.

- Więc podaj jej krew – ożywił się ponownie Liam, patrząc na mnie z nadzieją w oczach. - To ją uratuje.

- Nie uratuje – odparła pewnie Rebekah.

- A to niby dlaczego? - chłopak spojrzał na nią zdziwiony.

- Bo to była inna sytuacja – westchnęłam ciężko. - Cora była otruta, a my wiedzieliśmy, co jej wcześniej podano.

- I jaki to ma związek z sytuacją z Hayden?

- Właśnie żaden, Liam. Cora została otruta, a antidotum było moją krwią. Hayden została stworzona przez Doktorów, a ja nawet nie wiem, w co ona się zamienia. Nie mam pojęcia, co oni jej podali i co mogłabym zrobić, aby jej pomóc. Nawet nie ma pewności, że krew Klaus'a i zamiana w Hybrydę coś by pomogła. Jest zbyt wiele minusów, ja nie zamierzam ryzykować.

- Czyli co, pozwolisz jej umrzeć?

- Jeśli dzięki temu nie przyczynię się do jej śmierci bezpośrednio, to tak, chociaż zdecydowanie bardziej wolałabym ją w wersji żywej.

- Ale przecież nie wiemy, jak Twoja krew zadziała na Hayden – wtrąciła Malia, wpatrując się w moją osobę.

- Właśnie, nic nie wiemy – kolejne westchnienie przedostało się przez moje usta. - Nie potrafię aż tak zaryzykować, nie chcę.

- W sumie możesz mieć rację – mruknęła brunetka, zerkając na Liam'a. - Na dobrą sprawę my nawet nie wiemy, czym jest Hayden. Z całym szacunkiem, ale na czystego wilkołaka to ona mi nie wygląda.

- Z pewnością czysta nie jest, Doktorzy by jej na to nie pozwolili – mruknęłam cicho, patrząc na dziewczynę leżącą na moim łóżku.

                 Z każdą chwilą nasza sytuacja zaczynała się bardziej komplikować, powodując u nas coraz większy lęk. Każdy z nas chciał jak najlepiej, jednak nikt nie znał rozwiązania, które poprowadziłoby nas do wygranej. Ja sama byłam kłębkiem nerwów, który nie potrafił poskładać się w jedną całość. Jak mam ich uratować, skoro w mojej głowie widnieje jedynie ciemna pustka?

                  Nigdy nie miałam do czynieni z takimi istotami, jak Hayden, a przynajmniej tak myślałam. Nigdy nie spotkałam na swojej drodze istoty takiej, jak ona. Choć podświadomie czułam, że mogłam być jakoś związana z Doktorami w przeszłości, za każdym razem wypierałam tą myśl. Nie chciałam się godzić z czymś, co mogłoby mi zaszkodzić. Wiedziałam, że jeśli oni mieli ze mną coś wspólnego w przeszłości, to z pewnością nie było to nic miłego.

                Najbardziej chyba bałam się tego, że mogłam jakoś przyczynić się do ich teraźniejszego zachowania. Skoro cały czas powtarzają, że jestem ideałem i rozwiązaniem, mogłam również w przeszłości doprowadzić ich do czegoś, co mogłoby im pomóc tworzyć idealne Chimery. Nie zniosłabym tego, nie darowałabym sobie, gdybym, nawet nieświadomie, przyczyniła się do stworzenia nowych istot bez ich wyraźnej zgody.

              Mogłabym tak rozmyślać w kółko, próbując w jakiś sposób przypomnieć sobie spotkanie z Doktorami w przeszłości, jednak nie mogłam trwać w tym stanie wiecznie. Wystarczył jęk bólu, który wydostał się z brunetki, która jeszcze chwile wcześniej leżała nieruchomo na moim łóżku, a mój umysł ponownie zaczął działać na zwiększonych obrotach, powodując mój powrót do rzeczywistości.

              Tak szybko, jak było to tylko możliwe, znalazłam się przy leżącej i zwijającej się z bólu Hayden. Byłam jej coś winna, przynajmniej tak się czułam w tej chili. Złapałam ją za dłoń, chcąc jej w jakiś sposób ulżyć. Wiedziałam, że dziewczyna nie była wstanie tego wytrzymać i chociaż nawet ja nie potrafiłam zatrzymać procesu jej umierania, nie zamierzałam pozwolić jej umrzeć w męczarniach. Nie potrafiłam, bo byłam zbyt dumna czy nie potrafiłam, bo nie chciałam jej cierpienia?

- Liam – spojrzałam załamana na chłopaka, który automatycznie spuścił wzrok, najwidoczniej nie chcąc na mnie patrzeć. - Ona tego nie przeżyje, Liam, a ja nie potrafię jej pomóc. Nie wiem kim są Doktorzy i co jej robili – westchnęłam załamana, przyjmując na siebie kolejną dawkę bólu Hayden. - Nie znam zaklęcia, które by jej pomogło. Przepraszam, Liam.



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro