ROZDZIAŁ 87

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

                Uczucia dosyć często bywają nieprzewidywalne i zgubne. Nikt nie potrafi przewidzieć dnia, w których miłość będzie ponad wszystkim. Cienka granica między nienawiścią, a miłością, zostaje przekroczona wtedy, gdy nikt się tego nie spodziewa. Strach zaczyna dosyć mocno oddziaływać na teraźniejsze życie, które do tej pory było pod kontrolą. Coś, co było Twoje, przestaje mieć nagle znaczenie.

                Zaczynałam powoli gubić się w tym, co sama stworzyłam. Chciałam mieć kontrolę nad wszystkim, co działo się wokół mnie, a skończyło się na tym, że nie mam o niczym pojęcia, totalnie zapominając o tym, że inni mieli całkowicie odmienne plany. Chciałam kontrolować każdy ruch moich bliskich, zapominając o tym, że oni posiadają własne rozumy, z którymi nie zamierzałam walczyć. Zapomniałam o tym, że każde życie musiało toczyć się własnymi torami, a ja nie miałam nic do powiedzenia.

                Nie mogłam powiedzieć, że czułam się pewnie na tą chwilę. Wszystko wymknęło mi się spod kontroli, gdy tylko zaczęłam się oddalać od moich przyjaciół. Tak, stado nie rozpadło się może z mojej winy, jednak ja nie uczyniłam nic, aby temu zapobiec. Robiłam wszystko pod siebie, nie patrząc na uczucia innych. Moim głównym piorytetem było utrzymanie nas razem, nie pytając o zdanie całej reszty. Może oni już od dawna chcieli się odciąć?

                Za całe zło obwiniałam jedną osobę, Theo Raeken'a. Chciałam, aby każdy uwierzył w jego winy. Nie byłam pewna co do jego współpracy z Doktorami, jednak każdemu uparcie wmawiałam, że to właśnie brunet ściągnął ich do miasta. Dosyć mocno sugerowałam to, że to właśnie on jest winny całemu zamieszaniu i bólu, jaki nas dotknął. Cóż, zapomniałam o jednej osobie, która potrafiła sprowadzać innych na ciemną stronę mocy, o mnie same.

               Miałam cholernie złe przeczucia po telefonie Mason'a. Przez dwa, cholernie długie, dni byłam całkowicie odcięta od świata na własne życzenie. Aktualnie miałam wyrzuty sumienia, ponieważ to, co działo się w szkole, mogło rozegrać się inaczej. Mogłam spokojnie zapobiec temu, co miało się wydarzyć, jednak moja własna głupota była zbyt duża, aby ją pokonać. Byłam winna, wiedziałam o tym i nie zamierzałam się z tym kryć.

               Ciało Rebekah'i zapewne leżało spokojnie w przedpokoju czekając na moment przebudzenia. Już teraz wiedziałam, że gdy tylko blondynka otworzy oczy, zacznie się pościg za moją osobą, w którym zapewne stracę życie, wcześniej będąc torturowana przez kilka ładnych godzin. Czy byłam na to przygotowana? Absolutnie nie, nigdy wcześniej nawet przez myśl mi nie przeszło zaatakowanie Pierwotnej, a co dopiero wyrwanie jej serca czy skręcenie karku. To był błąd, który mógł mnie kosztować bardzo wiele.

                Byłam zła na samą siebie, ponieważ mogłam temu jakoś zapobiec. Mogłam schować cholerną dumę w kieszeń i zachować się jak na dojrzałą istotę nadprzyrodzoną przystało. Wystarczyło uwierzyć nie tylko w samą siebie, ale również w moich bliskich. Wystarczyło poświęcić im trochę więcej czasu i spróbować zrozumieć ich tok myślenia. Próba zrozumienia innych nie była zła, posiadała cholernie wiele zalet, których ja wcześniej nie dostrzegałam. Teraz jedynie mogłam pluć sobie w brodę za to, że byłam tak cholernie lekkomyślna i egoistyczna.

- Dlaczego, do cholery, odpuściłam?! Dlaczego nie walczyłam do końca?! - warknęłam wściekle, waląc w nerwach w kierownicę.

                Aktualnie nie obchodziło mnie to, że inni mogli na mnie patrzeć jak na wariatkę, którą zresztą byłam. Moim celem była szkoła, w której, według słów Mason'a, działo się coś złego. Nie mogłam do tego dopuścić, chociaż doskonale wiedziałam, że to wcale nie zależało ode mnie. Zaniedbałam moich bliskich, chcąc uchronić samą siebie przed złem, które w moich życiu było nieuniknione.

                Miałam dziwne wrażenie, że tym razem chodziło o kogoś, kto wyjątkowo szybko znalazł miejsce w moim sercu. O kogoś, kto był dla mnie wszystkim, za kogo mogłabym oddać życie bez mrugnięcia okiem. Kogoś, kto był przy mnie od najmłodszych lat, uprzykrzając mi wolne chwile. Kogoś, kto, pomimo różnicy charakteru i wyglądu, wyjątkowo mocno przypominał mnie samą. Miałam dziwne wrażenie, że w tym wszystkim chodziło, nie o kogo innego, jak o samego Scott'a McCall'a.

                Ja i Scott mieliśmy własną historię, z która nie każdy mógł się zapoznać. Mieliśmy własne tajemnice, które na zawsze pozostawały między nami. Chcieliśmy mieć coś, co należałoby tylko do nas, iw tej chwili właśnie tak było. Nikt nie miał pojęcia o tym, co nas spotkało i o tym, co mogłoby nas spotkać, gdyby historia potoczyła się całkowicie inaczej. To był tylko nasz świat, Niny Fortem i Scott'a McCall'a.

               Między mną, a Prawdziwym Alfą, zaszło w ostatnim czasie wiele zmian. Nie zgadzaliśmy się co do życia i zachowania wobec wroga. Byliśmy jak ogień i woda, cholernie odmienni, całkowicie inni, niepasujący do siebie. Scott za wszelką cenę chciał ratować dosłownie każdego,nawet tego, który minutę temu chciał go zabić w najgorszy z możliwych sposobów. Ja natomiast byłam zdania, że takie osoby należy wyeliminować, ponieważ jeśli raz się targnął na czyjeś życie, to zapewne zrobi to ponownie. McCall chciał działać zgodnie z prawem, ja natomiast byłam cholernie wielkim przeciwieństwem prawa. Alfa za wszelką cenę chciał się trzymać zasad, które ktoś kiedyś ustanowił, a ja za wszelką cenę chciałam udowodnić innym, że zasady są po to, aby je łamać. Mówiłam, cholernie inni, odmienni i niepasujący do siebie.

                  Scott był pierwszą osobą, która tak naprawdę pokazała mi, że istoty nadprzyrodzone mogą żyć w zgodzie z śmiertelnikami. Nigdy wcześniej nie pomyślałabym o tym, aby w jakiś sposób przywiązać się do ludzi, którzy najczęściej uciekali na mój widok z krzykiem, ewentualnie atakowali mnie widłami, ale to zależało od miejsca, w którym aktualnie się znajdowałam. McCall złamał wtedy wszystkie istniejące reguły, które znałam. Pokazał mi, kompletnie nieświadomie, że nie liczy się rasa, a to, co ma się we wnętrzu siebie. Pokazał mi świat, którego wcześniej nie znałam, albo raczej nie chciałam do siebie dopuścić.

                   Za każdym razem, gdy pomyślałam o tym, że Scott'a miałoby zabraknąć w moim życiu, chciałam odnaleźć broń, która mogła mnie uśmiercić raz na zawsze, i wbić ją sobie prosto w serce. Owszem, chciałam kiedyś wyjechać i zająć się sobą, pozostawiając Beacon Hills i jego mieszkańców daleko w tyle, ale chciałam mieć również świadomość tego, że jeśli kiedykolwiek zadzwonię do McCall'a, ten odbierze i będzie zadawał milion pytań na sekundę. Musiałam mieć świadomość tego, że brunet z krzywą szczęką jest gdzieś tam, daleko od mnie, szczęśliwy i spełniający własne marzenia. Bez tego nie byłoby mnie, nie byłoby Niny Fortem, która potrafiła się kontrolować i żyć na własnych zasadach.

                 Pomimo tego, że byłam określana jako osoba silna i bezuczuciowa, nie potrafiłam wyobrazić sobie życia bez bliskich. Tak naprawdę to każdy z nich mnie tworzył, bo bez nich byłabym nikim. Każdy z nich był puzzlem, które po połączeniu stawały się całością. Wiem, że gdyby kogoś z nich zabrakło w moim życiu, stałabym się wybrakowanym obrazem, który już nigdy nie będzie pełny.

                 Gwałtownie przyspieszyłam, coraz bardziej wierząc w perspektywę straty Scott'a. Nie miałam co prawda żadnej wiedzy na temat tego, co działo się w szkole i tego, kto mógł być poszkodowany, ba, ja nawet nie wiedziałam czy ktoś był poszkodowany, ale mój umysł, jak to miał w zwyczaju, sam stworzył własny scenariusz. To był mój błąd, zawsze widziałam to, co było najczarniejsze i najgorsze nie tylko dla mnie, ale przede wszystkim dla moich bliskich.

- Nikt dzisiaj nie zginie, Nina – wysyczałam spomiędzy zaciśniętych zębów.

                 Z doświadczenia wiedziałam, że negatywne myślenie ciągnęło mnie na samo dno. Tak, niby zwykła wyobraźnia, a jednak potrafiła płatać niezłe figle. Za każdym razem, gdy wmawiałam sobie, lub podświadomie przywoływałam obraz tego, że coś złego się wydarzy, działo się coś, co cholernie mocno mnie bolało. Siła umysłu okazywała się zbyt silna, aby móc ją w łatwy sposób pokonać, nawet ja nie zawsze miałam z nią szanse.

                  Musiałam znaleźć w sobie siłę, która pozwoliłaby mi zrobić kolejny krok do przodu. Nie mogłam pozwolić ciemnej stronie na zawładnięcie moim życiem, musiałam z tym walczyć do ostatniego oddechu. Na szali było życie tych, których kochałam ponad wszystko i za których dałabym wyrwać sobie serce. To nie było coś, co mogłabym odpuścić, tym razem w grę wchodziło życie nie tylko istot nadprzyrodzonych, ale również zwykłych śmiertelników, którzy nie zasłużyli na śmierć.

                Gdy tylko zobaczyłam przed sobą rozciągający się widok szkolnego budynku, moje ciśnienie trzykrotnie skoczyło do góry. Owszem, miałam zachować całkowity spokój, jednak w tej sytuacji najzwyczajniej na świecie nie potrafiłam tego zrobić. Targały mną cholernie duże emocje, nad którymi już dawno straciłam jakąkolwiek kontrolę. Musiałam być silna dla przyjaciół, ale czy potrafiłam taka być?

                    Było mi coraz trudniej zapanować nad nerwami, które zaczynały powoli całkowicie przejmować nade mną kontrolę. Nie mogłam na to pozwolić, bo doskonale pamiętałam chwile, w których nie byłam sobą. Atakowałam wtedy tych, których miałam ochotę, bez wcześniejszego przemyślenia. Robiłam to, co podpowiadał mi wampirzy instynkt, a jak wiadomo, on podpowiada tylko w kwestii krwi i śmierci. Zdecydowanie nie chciałam powtórki z rozrywki, nie wyszłoby to nikomu na dobre.

                   Zastanawiałam się, jak zachować się w tej sytuacji. Wpaść spanikowana do środka budynku i krzyczeć jak opętana czy jednak zachować zewnętrzny spokój i skierować się do środka z pokerową miną. Tak naprawdę żadna z tych opcji nie była dobra, jeśli się im przyjrzeć bliżej. Każda posiadała minusy, jednak musiałam coś zrobić, by nie stać jak kołek na szkolnym parkingu. Zrobiłam to, co było do mnie najbardziej podobne, przynajmniej w ostatnim czasie. Tak, wybrałam opcję numer jeden, jednak histeryczne krzyki w całości pozostawiłam na inną okazję.

               Wbiegłam do szkoły, prawie zabijając się o własne nogi. Byłam w połowie w transie, z którego aktualnie, o dziwo, nie zamierzałam się wyrwać. Mogłam się przyznać bez bicia, że ta sytuacja mnie przerastała i nie potrafiłam myśleć logicznie. Musiałam złapać się czegoś, co pozwoli mi pozostać na powierzchni normalności, ale czy coś takiego jeszcze istniało? Czy było coś, co mogłoby pomóc mi wyjść z bagna, w które tak pięknie się wpakowałam?

                 Mogłabym stać teraz w miejscu i wymyślać coraz to nowsze i czarniejsze scenariusze na temat naszej przyszłości. Mogłabym nawet rozrysować naszą historię na kartce, która kończyłaby się naszą bolesną i nagłą śmiercią. Tak, śmierć była najprawdopodobniejszym scenariuszem, jaki rozegra się w naszym życiu, a przynajmniej w moim, i coś czułam, że zbyt długo nie będę musiała na nią czekać. Mogłabym wiele, gdyby nie jeden, malutki szczegół, który nie pozwalał mi pozostać w krainie wyobraźni trochę dłużej.

                 Stanęłam niemal na baczność, gdy tylko usłyszałam zrozpaczone głosy dochodzące z biblioteki, która znajdowała się kilka korytarzy ode mnie. Nie potrafiłam jednak rozpoznać osób, które w tym pomieszczeniu się znajdowały, a tym bardziej nie potrafiłam odgadnąć słów, jakie były przez nich wykrzykiwane. Czułam w powietrzu ból, strach oraz panikę, i dzięki temu wiedziałam jedno: przybyłam za późno.

              Niemal natychmiast skierowałam swoje kroki w stronę pomieszczenia, w którym najprawdopodobniej znajdowali się moi bliscy. Przez nerwy, które coraz bardziej ogarniały moje ciało, nie potrafiłam dokładnie określić, kto znajduje się w tym pomieszczeniu, ilu ich jest i czy wśród nich są wrogowie. Nie potrafiłam, gdyż mój umysł przestał prawidłowo działać, pozwalając wyobraźni grać po swojemu.

                    Szłam coraz szybciej, jednocześnie chcąc odwrócić się i uciec od tego miejsca jak najdalej. Z jednej strony musiałam im pomóc i byłam tego całkowicie świadoma, a z drugiej pragnęłam zniknąć z tego miejsca i zaszyć się gdzieś, gdzie nikt mnie nie znajdzie. Mój stan spowodowany był świadomością, że ponownie mogłam kogoś stracić, a tego już bym nie przeżyła. Ewentualnie ponownie wyłączyłabym uczucia, ale tego wolałam uniknąć za wszelką cenę, gdyż życie mogłaby stracić każda osoba, która stanęłaby mi na drodze.

                   Z każdym krokiem, który przybliżał mnie do biblioteki, byłam coraz bardziej skupiona na głosach wydobywających się z tego pomieszczenia. Chciałam dowiedzieć się jak najwięcej, zanim przekroczę jej próg. Chciałam w jakiś sposób być przygotowana na to, co mogę tam zastać. Musiałam uodpornić się na widok, który mogę zobaczyć. Chciałam, ale moje plany zostały pokrzyżowane przez jedną, bardzo dobrze mi znaną osobę.

- Cholera – mruknęłam, odbijając się od męskiego torsu. - Co jest?

                   Podniosłam wzrok i spotkałam się z niebieskimi tęczówkami, które aktualnie wyrażały jedynie strach. Brunet wpatrywał się we mnie takim wzrokiem, jakby najpierw moja osoba doprowadziła go do szoku i zdziwienia, a następnie zaczął bać się o swoje życie. Patrzył tak, jakbym miała go za chwilę zabić, używając przy tym wielu niebezpiecznych narzędzi leżących w mojej piwnicy. Cholera, to było mało możliwe, bo leżały w mojej piwnicy zamknięte na cztery spusty, a mi jakoś nie uśmiechało się tam schodzić z wiadomych tylko mi powodów.

- Liam? - zapytałam, próbując nawiązać kontakt wzrokowy z chłopakiem, który chwile temu postanowił unikać kontaktu z moimi oczami. Ich kolor przestał już mu się podobać czy jak? - Co tam się wydarzyło, Liam?

                  Starałam się być jak najbardziej delikatna, ponieważ nie zależało mi na wystraszeniu chłopaka. Potrzebowałam informacji, a na tą chwile on był jedynym moim źródłem. Nie mogłam wejść w umysły osób znajdujących się w bibliotece, no bo niby jak? Przecież ja nawet nie wiedziałam kto tam jest i co tam się dzieje. Liam musiał mi jakoś pomóc, a przynajmniej miałam cichą nadzieję, że to zrobi.

                   Moje modły nie pozostały spełnione, co wcale nie powinno nikogo dziwić. Liam stał w miejscu ze spuszczoną głową i trząsł się tak, jakby właśnie szedł na jakąś egzekucje. Jego nerwy były wykrywalne z pięciu kilometrów, więc, na tą chwilę, nikt nie miałby problemu ze znalezieniem chłopaka. Byłam również niemal pewna, że nie potrafiłby się obronić, a jedynie pozwoliłby wrogom się wykończyć bez żadnej próby ratunku. Ta informacja, a raczej moje własne domysły, ani trochę nie podniosły mnie na duchu.

                   Brunet co chwile otwierał usta i zamykał, jakby chciał coś powiedzieć, ale nie był do końca pewny, co dokładnie chce mi przekazać. Jego wzrok zaczynał błądzić między mną, a mało interesującą ścianą w kolorze beżu. Z jednej strony pragnęłam przycisnąć go do niej i zmusić do gadania, jednak z drugiej strony wiedziałam, że takie zachowanie jedynie podłamie chłopaka i kompletnie zamknie się w sobie. Musiałam pokazać mu, że jestem z nim nawet w najgorszej sytuacji, a on może mi zawsze ufać. Musiałam przekonać go do siebie, co w tej sytuacji wcale nie było takie łatwe, gdy targały mną negatywne emocje. Cóż, czego nie robi się dla przyjaciół, nie?

                   Liam po chwili chciał coś powiedzieć, ba, on nawet coś powiedział, ale ja kompletnie nic z tego nie zrozumiałam. Był tak zdenerwowany, że nie panował nie tylko nad swoim ciałem, ale najwyraźniej również nad językiem. Nie potrafił wypowiedzieć poprawnie żadnego zdania, które miało mi przybliżyć obraz tego, co mogę zastać za drzwiami biblioteki. Nie byłabym sobą, gdybym czegoś nie zrobiła, musiałam go jakoś uspokoić.

- Liam – złapałam go za dłonie, uniemożliwiając mu wymachiwanie nimi an wszystkie strony świata. - Uspokój się i powiedz, co tam się stało.

- Nie potrafię – wyszeptał, zaciskając mocno powieki.

- Musisz, Liam, potrzebuję tej informacji – odpowiedziałam spokojnie, zaczynając rysować tylko sobie znany znak na jego dłoni za pomocą kciuka. - Powiedz mi, co tam się stało, muszę być na to przygotowana.

                     Chłopak nie chciał, a raczej nie potrafił ze mną współpracować, a mi zaczynał kończyć się czas. Musiałam jakoś się tego wszystkiego dowiedzieć, ponieważ zachowanie Bety nie należało do tych normalnych, naturalnych. Nawet jakby mu zabijali Alfę, chłopak, zgodnie z swoim instynktem, byłby z nim od początku do końca, patrząc na jego śmierć. Tam stało się coś więcej, wiedziałam to, czułam to całym sercem.

- Jeśli nie po dobroci, to po złości – mruknęłam, zaciskając mocniej dłonie i włamując się do głowy nastolatka.

                 Obrazy, które pojawiły się przed moimi oczami, nie wyglądały zbyt optymistycznie. Widziałam każdy szczegół sytuacji, która wydarzyła się kilkanaście minut temu. Patrzyłam z boku na jego kłótnie z nami w moim domu, na jego wściekłość i bezsilność, na jego ostatnie chwile z Hayden, na rozmowę ze Scott'em odnośnie zamienienia dziewczyny w wilkołaka, o której kompletnie nie miałam pojęcia, jego rozmowę z Theo i na końcu coś, czego w życiu bym się po nim nie spodziewała. Emocje, które wtedy nami targały, okazały się być o wiele silniejsze od zdrowego rozsądku, którym mieliśmy się kierować.

- Powiedz mi, że to nie prawda – szepnęłam, puszczając natychmiastowo jego dłonie i instynktownie cofając się o krok.

- Nina – spojrzał mi prosto w oczy, ukazując swój cholernie potężny strach.

- Powiedz mi, że to wszystko jest wytworem mojej wyobraźni, że to wszystko nie wydarzyło się naprawdę.

                  Patrząc w tej chwili na Liam'a, widziałam samą siebie sprzed wielu lat. Byłam wtedy zagubiona, smutna i zdenerwowana, dokładnie tak, jak chłopak stojący przede mną. Bałam się tego, co przyniesie jutro, a najbardziej bałam się tego, że ktoś odkryje mój sekret. Dunbar był idealnym odzwierciedleniem mnie, choć zapewne nawet nie zdawał sobie z tego sprawy. Był mną, w innej wersji i w innym czasie, i właśnie chyba to przerażało mnie najbardziej.

                  Nie chciałam wierzyć w winę młodego, bo wtedy musiałabym go zabić. Chciałam wierzyć w to, że cała sytuacja była wybrykiem mojej wyobraźni albo nieśmiesznym żartem moich bliskich. Nie potrafiłam przyswoić sobie tego, że ktoś, kogo kiedyś nazywałam przyjacielem, mógł zaatakować drugą osobę, która, według mojej hierarchii, stała na tym samym miejscu. To wszystko zaczynało być tak cholernie złe, że nawet ja zaczynałam się tego bać.

                 Ponownie złapałam Liam'a za dłonie, zmuszając go tym samym do podniesienia na mnie wzroku. Odczuwałam jego strach i smutek, jednak w dalszym ciągu wmawiałam sobie, że to tylko wybryk mojej wyobraźni, która uwielbiała płatać sobie figle. Nie chciałam wierzyć w to, że młody mógłby kogoś skrzywdzić. Nie mogłam uwierzyć w to, że przyjaciel mógłby skrzywdzić przyjaciela. Nie mogłam, a może raczej nie chciałam tego robić?

- Nina – jęknął załamany chłopak, patrząc na mnie ze łzami w oczach. - Ja naprawdę nie chciałem go zabić.

                 To zdanie chyba najbardziej mnie zszokowało i zdziwiło. Moja reakcja była niemal natychmiastowa, ponieważ ponownie wypuściłam z rąk dłonie Liam'a i wpatrywałam się w niego z niedowierzaniem. Tym razem to nie sama śmierć mną wstrząsnęła, a raczej to, kto tego dokonał i na kim. Nie potrafiłam zrozumieć tego, jak bliscy sobie ludzie mogli skoczyć sobie wzajemnie do gardeł, nawet jeśli ja kilkanaście minut temu zrobiłam dokładnie to samo. Cóż, najwyraźniej byłam cholernym wyjątkiem od reguły.

                  Nie zdążyłam zadać żadnego pytania, gdyż Liam postanowił ulotnić się tak szybko, jak to tylko było możliwe. Wykorzystał fakt, że w tym momencie stałam w miejscu niczym kołek i wpatrywałam się w niego pustym wzrokiem. Uciekł z miejsca zdarzenia, pozostawiając mnie z wieloma pytaniami, na które chyba wolałam nie znać odpowiedzi. A może tylko tak sobie wmawiałam?

                Musiałam działać, bo inaczej mogłam pożałować każdej straconej minuty. Od razu zerwałam się z miejsca, tym razem nie biegnąc za młodym, a kierując się do miejsca, w którym, najprawdopodobniej, wydarzyło się coś cholernie złego. Zebrałam w sobie wszystkie siły, aby zobaczyć to, co działo się za drzwiami biblioteki szkolnej, do której rzadko kiedy zaglądałam.

                 Czułam się tak, jakbym szła na stracenie. Miałam dziwne wrażenie, jakbym to właśnie ja miała stracić zaraz życie. Istniała możliwość, że to wszystko było stworzone przez moją własną wyobraźnie, która za cholerę nie chciała przyznać się do błędu, tworząc świat, w którym to właśnie ja oddaję życie za swoich bliskich. Nie potrafiłam przyjąć do siebie scenariusza, w których to ktoś z mojej rodziny umiera. Zdecydowanie wolałam oddać własne życie za ich szczęście, co było niepodważalne i niezmienne.

                 Stanęłam pośrodku wielkiej sali, z wieloma książkami, których w życiu by mnie przeczytała. W powietrzu było czuć zapach staroci oraz krwi, która w dziwny sposób przyciągała mnie ku sobie. Nie potrafiłam opanować swojego drugiego ,,ja'', które za wszelką cenę chciało wyjść na zewnątrz. Nie zamierzałam nawet sprawdzać tego, czy było spragnione czy kusiło mnie coś innego, nie miałam na to siły. Liczyło się to, co widziałam przed sobą, a ten widok zdecydowanie nie należało d najprzyjemniejszych.

- Zrób coś, do cholery! - wrzasnęła Melissa, reanimując własnego syna.

                 To doprowadziło mnie do stanu, w którym od bardzo dawna nie byłam. Nie potrafiłam się poruszyć, coś powiedzieć lub chociażby mruknąć. Byłam niczym posąg, który wystawiony jest na widownię dla innych. Byłam całkowicie sparaliżowana, choć nie do końca wiedziałam,co było dla mnie większym ciosem: Widok matki reanimującej syna czy ciało przyjaciela, który był przy mnie do wielu lat? Byłam w labiryncie, a wyjście z niego wcale nie było takie proste.

               Wpatrywałam się w twarz Melissy, która za wszelką cenę chciała uratować jedynego syna. Patrzyłam na Mason'a, który był cholernie blady, patrząc na ciało chłopaka, który okazał mu zrozumienie. Patrzyłam na twarz Stiles'a, który nie dopuszczał do siebie myśli, że jego najlepszy przyjaciel może być już po drugiej stronie. W tym wszystkim stałam ja, Nina Fortem, niegdyś uważana za niezniszczalną i bezuczuciową sukę, dziś zwykła laska, która nie potrafi nawet obronić własnej rodziny.

                   Już dawno przestałam kontrolować własne ciało, które żyło własnym życiem. Nie kontrolowałam łez, które strumieniami spływały po moich policzkach. Pierwszy raz od bardzo dawna pozwoliłam sobie na publiczne okazanie uczuć, i, o dziwo, nie czułam się z tym źle inie chciałam tego ukryć za wszelką cenę. Było mi wszystko jedno, czy ktoś z moich wrogów mnie teraz widzi. Miałam gdzieś to, że ktoś kiedyś mógłby to wykorzystać przeciwko mnie. Miałam gdzieś to, co ktoś mógłby o mnie pomyśleć. Tak naprawdę wszystko miałam gdzieś, nic już nie miało dla mnie znaczenia. A to wszystko z jednego, dla niektórych błahego powodu:

- On nie żyje – szepnęłam, wpatrując się w nieruchome ciało Scott'a McCall'a.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro