ROZDZIAŁ 90

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

               Przeszłość nigdy nie byłą przyjacielem, a przyszłość nigdy nie była sprzymierzeńcem. Życie teraźniejszością też nie zawsze bywało łatwe, ale to była jedyna droga, którą można było pójść, aby zniwelować błędy, które miały wpływ na dalsze życie. Należało żyć tym, co było teraz, bo zagłębianie się w to, co było kiedyś, było cholernie wielkim błędem. Rozmyślanie nad tym, co może się wydarzyć, nie pomagało w wybieraniu drogi, gdy stało się na samym rozstaju dróg.

                Zawsze byłam pewna tego, kim jestem i kim mogę się stać. Patrzyłam na świat z góry, ponieważ miałam pewność, że nie pojawi się na tym świecie istota, która mogłaby mnie przyćmić. W moim umyślenie było nikogo, kto mógłby zmienić bieg wydarzeń na moją niekorzyść. Nikt nie był w stanie mi zagrozić, przynajmniej w moim mniemaniu.

               Moi przyjaciele od zawsze potrafili mnie zaskoczyć. Ich zachowanie niejednokrotnie wprowadzało mnie w zdezorientowanie, a ich słowa w niemałe zakłopotanie. Byli zaskakujący w swoim żywocie, potrafili wywołać jednocześnie strach i radość, nawet jeśli żadne z tych zjawisk nie dało się racjonalnie wyjaśnić. Byli moją ostoją, ale również moją zgubą, której coraz mocniej się trzymałam, pozwalając złej mocy ściągnąć mnie na samo dno.

              Patrzyłam na chłopaków w niemałym zdumieniu. Ta dwójka z dnia na dzień udowadniała mi, że moje życie w dalszym ciągu było zbyt nudne bez nich, a moje nadprzyrodzone moce wcale nie były tak silne, jak wcześniej mi się wydawało. Oni potrafili obalić dosłownie wszystko, wpadając niespodziewanie i wyznając coś, co przewracało cały mój świat do góry nogami.

                Moim marzeniem było zapewnienie bliskich spokojnego życia. Chciałam dla nich jak najlepiej, nawet jeśli ceną za to byłoby moje życie. Nie przejmowałam się tym, bo uważałam, że przeżyłam wystarczająco dużo i mogę spokojnie oddać swój żywot komuś innemu. Chyba właśnie dlatego nie potrafiłam słuchać o tym, że któremuś z nich działo się coś złego.

              Lydia Martin była jedną z tych osób, z którymi nie chciałam się nigdy żegnać. Ta dziewczyna, pomimo swojego dziwnego usposobienia, potrafiła przyłączyć się do mnie i trwać u mego boku tak długo, jak tylko pozwolą jej na to siły. Była osobą, która potrafiła wyciągnąć mnie z najciemniejszych zakamarków mojego umysłu, ponownie wprowadzając w nie światło. Była kimś, kogo chciałam trzymać się przez resztę życia.

               Nigdy nie sądziłam, że ktoś taki, jak ja, odnajdzie odłamy swojej bratniej duszy. Tak, moją drugą połówką nie była jedna osoba, było ich kilka. Nie wierzyłam w to, że chodzi po tym świecie ktoś, kto potrafi, choć w małym stopniu, zapełnić pustkę w moim sercu, a już na pewno nie myślałam o takiej liczbie osób, którą spotkałam na swojej drodze. Kolejny raz przekonałam się o tym, że cuda się zdarzają, nawet jeśli w nie nie wierzymy.

               Nie do końca wiedziałam w jaki sposób powinnam się zachować w tej sytuacji. Chciałam krzyczeć z wściekłości, jednocześnie starając się nie skrzywdzić przy tym nikogo bliskiego. Z drugiej strony miałam zamiar walnąć tym wszystkim, olewając ich problemy, i wyjechać daleko stąd tak, aby nikt nie mógł mnie znaleźć. Cóż, kolejny raz sytuacja wydawała się być dla mnie chujowa.

                Patrzyłam na chłopaków tak, jakbym widziała ich pierwszy raz w życiu. Tak, byłam istotą rozumną, więc wiedziałam, co do mnie mówią, ale jakoś nie potrafiłam tego zrozumieć i zakodować. A może najzwyczajniej na świecie nie chciałam w to wierzyć? Przecież taka opcja również istniała, prawda?

- Powiedzcie mi, że to jakiś żart – jęknęłam, starając się jednocześnie w racjonalny sposób wyjaśnić to, co zostało mi przez nich przekazane.

               Gdyby tego było mało, żaden z nich nie chciał dokładnie powiedzieć mi tego, co tak naprawdę się wydarzyło. Wiedziałam tylko tyle, że Lydia Martin została uznana za zaginioną, i na tym kończyła się moja wiedza. To było jednocześnie wiele i niewiele, ponieważ wiedziałam, co się stało, ale nie wiedziałam, dlaczego i w jaki sposób do tego doszło, a to były bardzo ważne dla mnie informacje.

                Stiles i Scott mieli wspólne cechy, których nie dało się ukryć przed światem zewnętrznym. Oboje bywali uparci i zamknięci w sobie, nawet jeśli sytuacja wymagała ich otwarcia. Niejednokrotnie potrzebowałam uzyskać od nich jakichś informacji, ale oni, jak na złość, oboje milczeli jak grób. Zawsze w takich przypadkach zastanawiałam się, czy to dlatego, że nie znają szczegółów czy dlatego, że woleli mi się nie narazić i siedzieli cicho, aby mnie nie wkurzyć. Cóż, każda z tych dwóch opcji była cholernie zła, przynajmniej dla mnie.

               Granica mojej cierpliwości z miesiąca na miesiąc stawała się coraz to bardziej cieńsza, co odczuwałam za każdym razem, gdy ktoś próbował mnie przetestować. Czasami bywały chwile, w których ostatkiem sił trzymałam się ostatniej deski ratunku, aby tylko nie wyjść z siebie i nie rozszarpać każdego, kto stał blisko mnie w promieniu stu metrów. Było coraz gorzej i w najbliższym czasie nie zapowiadało się na poprawę.

               To miała być szybka akcja, odnalezienie Doktorów miało nie zająć mi więcej niż tygodnia. Prawda okazała się być jednak inna, całkowicie komplikując moją sytuację życiową, która już i tak do najłatwiejszych nie należała. Moje plany zostały brutalnie pokrzyżowane, a zmowa milczenia moich przyjaciół w niczym mi nie pomagała, a wręcz przeciwnie.

                Szczerze powiedziawszy byłam zmęczona wszystkimi problemami, które zalewały mnie w Beacon Hills. Marzyłam o krótkim urlopie z dala od nieszczęść i problemów, które doprowadzały mnie do granic możliwości. Chciałam jedynie chwili ukojenia i spokoju, która pomogłaby mi zregenerować siły po ciężkich walkach, które do tej pory musiałam stoczyć. Cóż, najwyraźniej nie było mi to dane, a los przygotował dla mnie kolejne przeszkody, z którymi musiałam sobie jakoś poradzić.

- Kto? Gdzie? Jak? I dlaczego? - zapytałam, siląc się na całkowity spokój.

              Kontrolowanie moich emocji było czymś nadzwyczajnie trudnym w tym momencie. Kilka lat temu mogłam się szczycić tym, że nikt nie był w stanie wyprowadzić mnie z równowagi i odkryć tego, co aktualnie myślę. Na tą chwilę stawałam się tam słabą aktorką, że pewnie nawet pięciolatek odkryłby to, w jakim aktualnie znajduje się nastroju. To nie wróżyło mi długiej przyszłości, zdecydowanie.

              Widziałam po minach moich przyjaciół, że żaden z nich nie był chętny do odpowiedzi. Każdy unikał mojego wzroku niczym ognia, który miał ich spalić i sprowadzić na samo dno ziemi, gdzie było ponoć cholernie gorąco. Chyba porównywali mnie do tego, który prowadzi pod ziemią prywatną szkolę tortur, ale chyba zbyt mocno się mylili. Przecież nie przypominałam kogoś, kto znęcałby się nad swoimi bliskimi, prawda?

               Scott starał się grać twardziela, co nawet mu w pewnych momentach wychodziło. Jego postawa jasno mówiła o tym, że niczego się nie boi i przyjmie wszystko na klatę. Gdybym go nie znała to zdecydowanie uwierzyłabym w jego mimikę twarzy oraz w gesty, które dobitnie starał się mi pokazać. Inna sprawa była ze Stiles'em, który jakby otwarcie pokazywał mi własne słabości i strach, który ewidentnie nad nim dominował. Ten chłopak nawet chyba nie próbował ukryć tego, że jego nogi stawały się jak z waty za każdym razem, gdy tylko na niego spojrzałam.

                  Traciłam zmysły, traciłam kontrolę nie tylko nad sama sobą, ale przede wszystkim nad tym, co działo się wokół mnie. Nie bardzo wiedziałam, z której strony mam zaatakować, skoro nie byłam pewna tego, kto tak naprawdę był sprzymierzeńcem Doktorów. Nawet jeśli miałam głównego podejrzanego, nie miałam żadnej pewności, że ktoś z bliskich mi osób również z nimi nie konspirował. To było tak cholernie popieprzone, że nawet mój umysł nie był w stanie tego udźwignąć.

               Moje rozdrażnienie sięgało zenitu, chociaż z całych sił chciałam się uspokoić. Wiedziałam, że w takich sytuacjach gniew nie był tym, który szedł w parze z powodzeniem. Nie mogłam jednak poradzić nic na instynkty, które nieoczekiwanie się we mnie zbudziły i chciały przejąć kontrole nad całą sytuacją. Nigdy nie ukrywałam tego, kim jestem, a przede wszystkim nie kłamałam na temat tego, czyim potomkiem jestem. Cóż, geny mówiły same za siebie, tego nie byłam w stanie okłamać czy zmienić.

                 W kółko wmawiałam sobie, że , mimo wszystko, chłopcy nie są niczemu winni. To, co działo się w mieście nie było wynikiem ich zachowania i nieodpowiedzialności w różnych dziedzinach. Nie szukałam w nich winnych, nie chciałam tego robić, bo wiedziałam, że błędy zdarzają się każdemu z nas. Najgorsza jednak była świadomość tego, że błąd każdego z nas mógł sprowadzić na setki ludzi śmierć.

                Byłam zmęczona, chociaż dzień nawet nie zdążył się dobrze rozpocząć. Mój umysł nie miał siły pracować, a mięśnie z każdą minutą coraz bardziej odmawiały współpracy. Mój stan pogarszał się, chociaż tak naprawdę nie brałam dzisiaj udziału w niczym, co wymagałoby ode mnie pokazania umiejętności umysłowych czy siłowych. Sama myśl na temat Doktorów męczyła mnie do tego stopnia, że przestawałam normalnie funkcjonować. To był początek mojego końca, tego byłam pewna.

- Obiecuję, że nie będę krzyczeć – zaczęłam spokojnie, zaciskając delikatnie dłonie w pięści. - Chcę jedynie wiedzieć jak to się stało, kiedy, gdzie i kto to zrobił.

                 Wiedziałam, że moja postawa niejednokrotnie kogoś mogła wystraszyć, nawet moich przyjaciół. Byłam osobą nieobliczalną z cholernie pokręconą przeszłością, która wypływała na wierzch przy pierwszej lepszej okazji. Byłam tą, co niosła śmierć, i tą, co dawała życie. Cóż, to drugie raczej mi się jeszcze nie zdarzyło, pomijając ratowanie kogoś przed śmiercią.

               Miałam dość życia w niepewności, chociaż tak ono zostało zaplanowane. To, co miało wydarzyć się w przyszłości, na zawsze miało pozostać zagadką, której nie mogłam rozwiązać. Nigdy nie miałam dowiedzieć się tego, co przyniesie jutro, i to właśnie tak bardzo mnie wkurzało. Nie pozwalało mi mieć kontrolę nie tylko nad moim życiem, ale również nad życiem innych. W dzieciństwie całkowicie inaczej widziałam swoje dorosłe życie, jednak rzeczywistość okazała się być cholernie okrutna wobec mnie.

- Nie zabiję żadnego z was, macie moje słowo – powiedziałam poważnie, ważąc każde z wypowiedzianych słów. - Nie zrobię wam krzywdy, bo jesteście mi zbyt bliscy. Chcę tylko wiedzieć, co przydarzyło się Lydii, abym mogła zapobiec tragedii, która, zapewne, może wydarzyć się na przestrzeni kilku następnych godzin. Chcę wiedzieć kto jej to zrobił i kiedy, abym wiedziała, jak mam działać.

               Już dawno temu opanowałam sztukę kłamstwa i manipulacji. Moi bliscy dosyć często nabierali się na moje słowa, które wypływały ze mnie niczym woda z kranu, co było ostatnio dla mnie dziwne ze względu na fakt, że wychodziło mi to coraz gorzej. Nie zawsze myślałam nad tym, co mówię, jednak w większości byłam zadowolona z efektów, więc przestawałam to analizować. Coś, co działa bez zarzutów, nie musiało być cały czas sprawdzane, takie było moje zdanie.

- Nie wiemy kiedy to się stało – westchnął Stiles, spuszczając od razu wzrok. Coś czułam, że on pęknie jako pierwszy, w końcu od dawna podkochiwał się w Martin. - Podejrzewamy, że stało się to tuż przed walką Liam'a i...

- Moją – dopowiedział Scott, przerywając Stilinskiemu. - To stało się przed tym, jestem tego pewien.

- Dlaczego? - zapytałam,patrząc na niego z zaciekawieniem.

- Dostałem wiadomość od Lydii, że chce się pilnie spotkać w szkolnej bibliotece, ale jej tam nie było.

- Zamiast niej zastałeś kogoś innego – domyśliłam się, częściowo zanurzając się we własnej wizji tego, co wydarzyło się poprzedniego dnia.

- To nie był przypadek, że dostałem od niej wiadomość, ona tam była – stwierdził pewnie nastolatek. - Pojawiła się tam przede mną, spotykając na swojej drodze Theo, który...

- Ją zaatakował – warknęłam, zaciskając mocniej pięści. - A więc to był Twój plan, Raeken?

                Od początku wiedziałam, że ten chłopak przyniesie ze sobą wiele problemów. Pomimo moich szczerych chęci zaufania mu nigdy do tego nie doszło, na całe szczęście. Od początku mi śmierdział, a jego postawa nie wydawała mi się być prawdziwa. Kłamał jak z nut, i chociaż ja sama byłam wyśmienitym kłamcą, w pewnych momentach udawało mu się mnie wykiwać. Całe szczęście, że moje drugie ,,ja'' było wtedy na miejscu i nie pozwalało rozdawać zaufania na prawo i na lewo.

- Jaki plan? O czym Ty mówisz? - zapytał zdezorientowany Scott.

- Theo od początku miał swój plan – powiedziałam, patrząc wprost na ścianę. - On chciał zrobić coś, czego nikt wcześniej nie zrobił.

- Co? - czułam zdziwione spojrzenie Stiles'a, jednak nie skierowałam na niego swojego wzroku, który był wbity w jedno miejsce.

- Od początku podejrzewałam, że z nim jest coś nie tak – wyjaśniłam spokojnie. - Od początku wiedziałam, że ten chłopak nie pojawił się tak nagle, nie mając żadnego zaplecza. Musiał wiedzieć o Tobie, Scott – spojrzałam na chłopaka, który stał sparaliżowany w miejscu. - Musiał wiedzieć, kim się stałeś i jakie możliwości miałeś. Musiał wiedzieć o tym, że miedzy nami ostatnio nie działo się najlepiej – tym razem swój wzrok skierowałam na Stiles'a. - On wiedział to, czego my nie wiedzieliśmy, albo nie chcieliśmy wiedzieć. Wyczuł moment, w których byliśmy słabsi.

- Byliśmy słabsi? Przecież nikt z nas nie stracił mocy.

- Ale straciliśmy siebie, Scott, a to wystarczyło - westchnęłam, ponownie przenosząc wzrok na ścianę. - Zaczynaliśmy kłócić się o coś, co kiedyś nie miałoby dla nas większego znaczenia. Zaczynaliśmy odnajdywać to, co nas różniło i zapominaliśmy o tym, co nas łączyło. Theo wiedział, jak i gdzie uderzyć, znalazł nasz słaby punkt. On od początku chciał nas złamać, i to mu się udało, przynajmniej częściowo. On chciał rozwalić nasze stado i to, co do tej pory zdołaliśmy zbudować. Jego działania były na tyle precyzyjne, że niektórzy z nas w nie uwierzyli. Zrobił to, czego tak bardzo się obawiałam.

- Czyli co? - zapytał niepewnie Stiles.

- Rozwalił nasze własne stado, rozdzielił nas – przyznałam smutno, wzdychając i spuszczając wzrok. - Rozwalił nas od środka.

               Theo Raeken okazał się być groźniejszym przeciwnikiem, niż myślałam na początku. Ten chłopak, z pozoru wyglądający niewinnie, był kimś o wiele potężniejszym, niż go widziano. Działał w taki sposób, w jaki nikt z nas by nie podejrzewał. Chciał osiągnąć cel i doskonale wiedział, w kogo uderzyć, aby rozpocząć nasz koniec, który miał nas wszystkich pogrążyć w chaosie. Doskonale wiedział, jak nas rozdzielić, abyśmy przez dłuższy czas nie potrafili ze sobą współpracować.

                Patrząc na każde wydarzenia z perspektywy czasu wiem, że daliśmy się zrobić w konia jak małe dzieci. Niektórzy z nas wierzyli w dosłownie każde słowo, które było wypowiedziane przez Theo. Chłopak doskonale wiedział jak dobierać słowa i co mówić, aby dana osoba mu wierzyła. Dobierał swoje ofiary bardzo precyzyjnie i przemyślanie, aby przypadkiem nie popełnić przy tym żadnego błędu. Znał nasze słabe punkty i tego czepiał się najbardziej, ukazując drugą twarz, którą nie każdy z nas widział.

- Wierzyłem mu – jęknął załamany Scott. - Opuściłem was, bo był wiarygodny. Zostawiłem własnych przyjaciół, bo...

- Nie mogłeś tego przewidzieć, Wilczku – położyłam mu dłoń na ramieniu, chcąc go jakoś wesprzeć. - On znał nas lepiej, niż my sami.

- Jak mogliśmy dać się tak podejść? - zapytał Stiles, kręcąc przy tym głową.

- Odnalazł słaby punkt w każdym z nas – stwierdziłam spokojnie. - Wiedział, że Scott nienawidzi przemocy, więc wykorzystał Twoją obronę przed Matt'em. Zdawał sobie sprawę z tego, że Alfa się wkurzy za to, że zabiłeś jakiegoś chłopaka.

- Był do uratowania – wtrącił Scott.

- Gdybyś zrobił mu pranie mózgu, to czemu by nie – wzruszyłam ramionami. - Zresztą nie o to tu chodzi – machnęłam lekceważąco ręką. - Theo po prostu wiedział, że będziesz zły za tą akcje na Stiles'a. Ty zawsze kierowałeś się dobrem innych, dlatego Raeken doskonale wiedział, w jaki sposób przeciągnąć Cie na swoją stronę – zerknęłam na Scott'a, po chwili odrywając wzrok od chłopaka.

- To wcale nie tłumaczy zachowania innych – powiedział McCall, wypuszczając powoli powietrze z płuc.

- Jakby głębiej nad tym pomyśleć, to wyjaśnia wszystko – stwierdziłam zamyślona. - Malia za wszelką cenę chciała odnaleźć tych, którzy spowodowali wypadek samochodowy, w którym zginęła jej rodzina. Podejrzewam, że ich znalazła, chociaż się tym z nami nie podzieliła. Liam, poprzez śmierć Hayden, został zmanipulowany do zaatakowania Ciebie, dzięki czemu Theo upiekłby dwie pieczenie na jednym ogniu.

- Niby w jaki sposób? - zapytał zdezorientowany Stiles.

- To proste, gdyby Liam zabił Scott'a, automatycznie stałby się Alfą. Zabicie Liam'a nie byłoby zbyt trudne dla Theo, który obserwował nas od dłuższego czasu i znał większość naszych ruchów. Nie wiem tylko do czego potrzebna była mu Lydia, ale tego się dowiem.

- Pozostajesz jeszcze Ty – mruknął Scott. - Co z Tobą?

- Nic – parsknęłam. - Chłopak od początku wiedział, że w moim przypadku za wiele nie ugra, bo zbyt mocno stąpałam po ziemi. Jego czułe słówka w żaden sposób na mnie nie wpływały, a jedynie powiększały mój gniew skierowany w jego stronę. U mnie nie mógł ugrać nic, więc postanowił się mnie pozbyć.

- Nastawił mnie przeciwko Tobie – powiedział smutno Scott. - Wygadywał rzeczy, w które normalnie nigdy bym nie uwierzył.

- Taka była jego rola, miał nas nastawić przeciwko sobie tak mocno, jak to tylko było możliwe. Miał zrobić wszystko, abyśmy...

                Zamilkłam, nie kończąc zdania. Zamilkłam nie dlatego, że tego chciałam, ale dlatego, że coś mi kazało się zamknąć. Nagle przed oczami stanęła mi czarna chmura, która przysłoniła dosłownie wszystko, co znajdowało się przede mną. To było na tyle mocne, że przez chwile nie potrafiłam dojść do siebie i opowiedzieć chłopakom na pytania, które co chwile rzucali w moją stronę.

                To nie był zwykły trans, z którego mogłam w każdej chwili się obudzić. To nie była zwykła wizja, która ukazywała mi mój triumf lub zgubę. To było coś całkowicie innego, co ostrzegało mnie przed czymś, co miało się wydarzyć. Tym razem jednak nie widziałam tego, nie czułam, to po prostu było. Instynkt zadziałał, ale nie tak, jak zawsze. Przestrzegł mnie, ale nie wiedziałam, przed czym dokładnie. Wie wiedziałam, co wydarzy się tym razem, a to było cholernie dziwne.

- Nina, do cholery, bo zejdę zaraz na zawał.

- Słownictwo, Stilinski – powiedziałam, wpatrując się w jedno miejsce. - Coś jest nie tak.

- Za każdym razem, gdy tak mówisz, to ktoś umiera.

- Nie rób ze mnie wyroczni - mruknęłam, z całych sił starając się powrócić do nich w całości.

                   Mój umysł był przyćmiony, ale ciało w dalszym ciągu pozostawało pod moją kontrolą. To był dobry znak, bo przynajmniej wiedziałam, że to, co opanowało mój umysł, nie mogło kierować moimi ruchami. Dawało mi to przewagę, ponieważ, przynajmniej tym razem, nie zaatakowałam moich bliskich, całkowicie nieświadoma i odłączona od mojego ciała. Mały plus, ale cholernie ważny, przynajmniej dla mnie.

- Coś jest nie tak – powtórzyłam, po chwili słysząc policyjne radio, które odezwało się w plecaku Stilinskiego. Nawet nie zauważyłam, kiedy on go wniósł do domu.

                 Za każdym razem, gdy odzywało się policyjne radio ukradzione przez Stilinskiego pewnego wieczoru z komisariatu, mieliśmy niemal pewność, że w mieście stało się coś złego. Chłopak wiedział, jak je ustawić, aby wszystkie złe wiadomości do nas docierały, za co niejednokrotnie chciałam go kopnąć tam, gdzie słońce nie dochodzi. Gdybyśmy mieli zbyt mało kłopotów bez tego co mówiła policja, to może nawet byłabym mu wdzięczna za dostarczenie świeżej dawki adrenaliny.

                Patrzyłam na Stiles'a jak na wariata, gdy wyciągał policyjne radio z plecaka. To, że kiedyś zabrał go tacie z komisariatu wiedziałam, bo nigdy nie potrafił go przede mną ukryć, ale teraz trzymane przez niego radio było inne, nowsze. Serio ukradł je teraz, gdy w mieście szalały eksperymenty Doktorów, a policja musiała być na bieżąco z informacjami? Nie wiedziałam, że będzie do tego zdolny, bo jego ojciec mógł stracić jedyne źródło, z którego mógł się dowiedzieć o niebezpieczeństwie. Cóż, Stiles czasami był ponad wszystkimi, nawet ponad mną.

- No co? Każdy zabezpiecza się jak może.

               Doskonale rozumiałam chłopaka, chociaż nie zawsze to okazywałam. Stiles był zwykłym śmiertelnikiem, który mógł stracić życie przy pierwszej, lepszej walce. Jego organizm nie był tak wytrzymały, jak nasz. Jego serce mogło kiedyś paść przez adrenalinę, a my w dalszym ciągu chodzilibyśmy po tym świecie. Chłopak za wszelką cenę chciał nam pomóc i przeżyć to, co nas czekało, więc łapał się wszystkiego, co dawało mu tą sposobność.

- Czy ktoś widział Szeryfa? - zapytał głos dobiegający z radia. - Nigdzie nie można go znaleźć, coś jest nie tak.

                   To mi wystarczyło do przejścia na kolejny poziom wkurwienia. Nie dość, że gnoje zaatakowały moich nastoletnich przyjaciół, to wzięły się zapewne za osoby, które były z nimi blisko wiązane. Nie mogłam pozwolić na to, aby Doktorzy się panoszyli po mieście, nawet jeśli nie miałam na to zbyt wielkiego wpływu. Jednocześnie nie potrafiłam upewnić nikogo w tym, że nikt z ich rodziny nie jest w niebezpieczeństwie. Byłam w cholernej kropce, która z minuty na minutę się powiększała.

- Tragedii ciąg dalszy – mruknęłam, zaciskając mocno pięści.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro