ROZDZIAŁ 10

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

               Kiedyś zastanawiałam się, co tak naprawdę daje nam siłę. Doszłam do wniosku, że wcale nie jest to ilość magii, jaką w sobie posiadamy czy umiejętności w walce. To przyjaciele, rodzina, która wspiera Cie na każdym kroku. To ludzie, którzy stoją u Twego boku dniami i nocami, w dobrych i złych momentach Twojego życia. Ktoś, kto zaakceptuje Cie w całości, pomimo wad. Ktoś, kto Cie pokocha za to, jaka jesteś, a nie kim jesteś. To jest prawdziwa siła, która umacnia mnie każdego dnia.

               Kiedyś pragnęłam mieć władzę. Chciałam być postrachem innych i szczycić się swoją potęgą. Chciałam pokazywać innym, że nie mają ze mną najmniejszych szans, gdyż jestem istotą na tyle potężną, aby zmieść ich wszystkich z powierzchni ziemi jednym machnięciem ręki. Chciałam być królową świata i karać tych, którzy się ze mną nie zgadzają i mnie nie akceptują. Chciałam, aby się mnie bali i mnie szanowali, ale czy to byłoby dobre?

               Z czasem uświadomiłam sobie, że nie o to mi w życiu chodziło. Nie powinno mi zależeć na zbudzaniu w innych strachu, a na wzbudzaniu zaufania. To jest ważniejsze od ludzi, którzy będą bali się na Ciebie spojrzeć. Lepszym uczuciem był widok ludzi, którzy przychodzili do Ciebie po poradę czy pomoc i dziękowali na każdy, możliwy sposób. Ich wiara w moją osobę i dozgonna wdzięczność, radość i ten piękny uśmiech rosnący na ich twarzach. Zachwyt i podziw, którym mnie obdarzali. A jak to się zaczęło? Wszystko było niewinne, niewinna mała istotka, która zmieniła moje podejście do życia.

               Podczas mojej chorej wizji przejęcia kontroli nad światem, ktoś pojawił się na mojej drodze, całkowicie przypadkowo i niespodziewanie. Mała dziewczynka, około ośmioletnia o imieniu Maddie. Siedziałam tego dnia w lesie i zastanawiałam się, jak podejść wilkołaki i w jaki sposób zmusić ich do uległości. Chciałam, aby ich Alfa, wraz z całym stadem, całkowicie mi się podporządkowali i byli na każde moje zawołanie. W tym samym czasie Maddie, ranna i zapłakana, wbiegła do lasu i kierowała się, całkowicie nieświadomie, w moją stronę. Była wilkołakiem, który nie był do końca rozwinięty. Niektóre wilcze dzieci dopiero w późniejszym wieku stają się bardziej wytrwałe, silniejsze i mają rozwinięte zmysły. Zdarzają się niestety tacy, którzy od samego urodzenia posiadają w sobie cechy prawdziwego wilkołaka. Maddie należała do tej pierwszej grupy, przez co dzieci z jej szkoły z niej szydziły, wyzywały, a nawet atakowały. Przypadkowo wpadła na mnie i wystraszona krzyczała, abym jej nie zabijała. Strach, jaki pojawił się w jej oczach na mój widok, roztrzaskał moje serce. Ona doskonale zdawała sobie sprawę z tego, kim jestem, ponieważ w całym mieście byłam znana z wybuchowego charakteru i chęci dominacji nad innymi. W chwili, gdy ujrzałam jej zapłakaną twarz i pokaleczone ciało, zrobiło mi się okropnie źle na sercu. Zdałam sobie sprawę, że to przecież ja mogłam być przyczyną jej stanu. Musiałam długo starać się, aby ją uspokoić, a później opowiedziała mi swoją historie. Przyznała się, że dzieci się nad nią znęcają, ponieważ nie objawia żadnych cech prawdziwego wilkołaka. W moim sercu powstała rana, która cholernie mnie bolała. Czy każdy, którego ja zastraszam i atakuję tak wygląda? - pomyślałam. Wystarczył mi widok jej biednej twarzy i cholernego smutku w oczach, aby moje nastawienie do świata natychmiast się zmieniło. Jednocześnie byłam zła na tych, którzy ją tak załatwili. Złapałam ją za dłoń i wspólnie wybrałyśmy się do miejsca, w którym urzędowało jej stado. Chciałam dać nauczkę tym, którzy zranili tą biedną, nic niewinną dziewczynkę. Chciałam pokazać im, że przemoc i szydzenie z innych nie jest najlepszym rozwiązaniem. Sama nie byłam lepsza, przecież robiłam to samo, więc dlaczego chciałam się zmienić? Najwyraźniej moje serce tego chciało, a ja poszłam za jego słowami. Znalazłyśmy się na terenie wilkołaków, które zaraz po zobaczeniu dziecka w okropnym stanie, zaczęli się przemieniać i szykować do ataku na moją osobę. Trudno było mi przekonać ich, że to nie ja zraniłam małą, a jedynie chcę ukarać winnych. Po długiej debacie i oczywiście po słowach Maddie, które potwierdziły moje, nareszcie mogliśmy w spokoju porozmawiać i ukarać tych, którzy szydzili z dziewczynki i pokazywali swoją wyższość nad nią. Okazało się, że to nastolatki, które twierdziły, że mają do tego prawo. Długo nie zastanawiałam się nad ich karą, wyzwałam ich naraz do walki, aby pokazali swoją siłę. Jak można się domyśleć, nie zdołali mnie chociażby zadrapać, cała piątka padła na ziemie posiniaczona i bez sił. W ten sposób, tego dnia, uświadomiłam sobie, jak życie i szczęście innych jest dla mnie ważne.

               Później, po całej tej akcji, spotykałam się jeszcze kilka razy z Maddie. Dziewczynka była mi wdzięczna za pomoc, a rodzice przeprosili za próbę ataku na mnie. Oczywiście nie miałam im tego za złe i całkowicie rozumiałam ich postępowanie. Sama sobie zapracowałam na złą opinie i postanowiłam zrobić wszystko, aby to się zmieniło. Zaczęłam brać przykład z mamy i pomagać wszystkim potrzebującym. Pokazałam im, że świat bez przemocy jest o wiele piękniejszy. Sama wiele nauczyłam się od Maddie, która pokazała mi, że należy cieszyć się z małych rzeczy, bo to właśnie one prowadzą nas do czegoś wielkiego. Jeden, niby zwyczajny dzień, jedna mała dziewczynka, jedna tragedia, to odwróciło moje życie o sto osiemdziesiąt stopni.

               Dlaczego przypomniałam sobie o tej historii? W nocy przyśniła mi się Maddie i jej pozytywne nastawienie do życia. Jej piękny uśmiech i wdzięczne spojrzenie, które widziałam za każdym razem, gdy jej pomagałam. Ta dziewczynka była moim promykiem nadziei, który nigdy nie zgaśnie. Z tego, co mi wiadomo, jest już teraz nastolatką, która urodą urzeka męską część ludności. Jest niezwykle pomocna i dobra, lubiana w swoim stadzie i szanowana przez innych. Taki los dla niej chciałam, chciałam dla niej jak najlepszego życia. Zdecydowanie zasłużyła na to po tym, co ją spotkało.

               Z uśmiechem na twarzy wstałam z łóżka i stwierdziłam, że muszę ją kiedyś spotkać. Muszę odnaleźć jej miejsce zamieszkania i odwiedzić, sprawdzając przy okazji, jak jej się układa. Niestety, nasz kontakt urwał się zaraz po śmierci mojej rodziny, ponieważ przestałam nad sobą panować, jednak co jakiś czas ktoś donosił mi informacje na jej temat. Ciekawa jestem, czy mnie pozna i czy pamięta każdą sytuacje ze mną związaną.

               Skierowałam się z pozytywną energią do łazienki, w której odetchnęłam z ulgą. Dlaczego? Nie mam pojęcia, ale postanowiłam się w tym nie zagłębiać. Doszłam również do wniosku, że nie będę się przejmować wszystkimi problemami, jakie mogą na nas spaść. Nie ma co gdybać, bo wtedy człowiek może zwariować. Uśmiechnęłam się do własnego odbicia i odkręciłam wodę pod prysznicem, która natychmiast zaczęła działać na mnie kojąco. Zrzuciłam z siebie ubrania i weszłam pod strumień, rozkoszując się chwilą ciszy i spokoju. Ciało namydliłam brzoskwiniowym żelem, którego zapach niezwykle mocno mi się podobał. Nawet nie wiedziałam, jaki był tego powód, ale nie przejmowałam się tym.

               Kilkanaście dobrych minut spędziłam pod prysznicem, zachwycając się tym, w jaki sposób woda mnie uspokajała. Nie mam pojęcia, dlaczego tak się dzieje, ale byłam wdzięczna. Przynajmniej to był jeden z najprostszych sposobów, abym mogła się uspokoić.

               Owinęłam się ręcznikiem i podeszłam do lustra, przecierając je ręką z pary, która zdążyła się na nim nagromadzić. Nie wyglądałam aż tak źle, jak przez ostatnie noce, które spędziłam w Beacon Hills cztery miesiące temu. To był okropny czas zarówno dla mnie jak i moich przyjaciół. Miałam cichą nadzieję, że nie będziemy musieli ponownie przez to przechodzić.

               Postanowiłam zrobić dzisiaj wszystko magicznie, więc kilkoma machnięciami ręką ogarnęłam swoją twarz i włosy, nakładając makijaż i układając fryzurę, która wyglądała w miarę możliwości normalnie. Nigdy nie zrozumiem swoich włosów, mają własne życie i robią, co chcą. Parsknęłam śmiechem i skierowałam się do garderoby. Wybrałam na dzisiejszy dzień zwykłą, ciemnoszarą bluzkę z długim rękawem, ciemne jeansy, czarne, długie buty na obcasach oraz czarną skórę. Coś czuję, że Lydia mnie zabije i pewnie zmusi do jazdy na zakupy.


               Wyszłam z garderoby, złapałam za telefon i zeszłam na dół. Dobry humor mnie nie opuszczał, pozytywne nastawienie do życia również było na swoim miejscu. Nie mam pojęcia, co było tego powodem, ale nie miałam zamiaru narzekać. Nucąc jakąś nikomu nie znaną melodie pod nosem, zaczęłam robić kawę, jednocześnie czarując naleśniki, które stały się ostatnio moim życiem. Tak, wiem, wyborna kuchnia, ale co poradzić na zachcianki?

               Ostatnimi czasy uzmysłowiłam sobie, że magia jest częścią mnie i powinnam z niej korzystać jak najwięcej się da. Wydaje mi się, że po śmierci mamy przestałam akceptować tą magiczną siebie i dlatego właśnie nie używałam jej tak, jak powinnam. Jakby nie patrzeć, jestem w połowie czarownicą i rzucanie zaklęć powinno być dla mnie czymś normalnym. W Nowym Orleanie bez tego nie dało się żyć, tam magia była przy mnie przez cały czas i wiele razy ratowała nasze życia. Dlatego właśnie postanowiłam z niej korzystać tak długo, jak tylko będę w stanie.

               Usiadłam szczęśliwa przy stoliku i zaczęłam się zjadać naleśnikami, które wyszły mi bardzo dobre. Nie ukrywam, że magia jest trudną dziedziną. Wyczarowanie jedzenia, dobrego jedzenia, wcale nie jest taką prostą sprawą, jakby się mogło wydawać. Początkowo sprawiało mi to dużo trudności i wiele razy jedzenie trafiało do śmietnika, jednak z czasem zaczęłam jakoś nad tym panować. Do perfekcji mi jeszcze daleko, ale przynajmniej niektóre potrawy potrafię wyczarować.

               Patrzyłam na krajobraz rozciągający się za oknem i cieszyłam się chwilą spokoju i ciszy, która niestety nie potrwała zbyt długo. Usłyszałam dźwięk przekręcanego klucza w drzwiach, a następnie ktoś wszedł do środka. Na początku chciałam rzucić się na niespodziewanego gościa, jednak gdy tylko dotarł do mnie dźwięk serca i specyficzny zapach, postanowiłam się nawet nie ruszać. Czy we własnym domu mogę mieć trochę prywatności?

- Ojciec Cie wyrzucił? - zapytałam, nie odrywając wzroku od okna.

- Bardzo miłe powitanie – prychnął chłopak. - Przyszedłem pogadać.

- I musiałeś to zrobić z samego rana?

- A kiedy? - zapytał zdziwiony Stiles. - Sprawa jest bardzo poważna.

- To fakt, muszę wymienić zamki – odpowiedziałam, gryząc naleśnika.

- Zrobiłaś śniadanie, jak cudownie – uśmiechnął się szeroko, przez co zmarszczyłam brwi.

- Nie masz domu? - prychnęłam z uśmiechem i podałam mu swoje śniadanie.

- Mam, ale uwielbiam przesiadywać w Twoim.

- To mnie jakoś nie dziwi – parsknęłam śmiechem. - Co to za ważna sprawa?

- Chodzi o Theo – odpowiedział tajemniczo.

- Wiele mi to mówi – prychnęłam. - Co z nim?

- Co z nim? - spojrzał na mnie z niedowierzaniem. - Przecież on coś kombinuje!

- Nie mamy dowodów – odpowiedziałam spokojnie.

- To je znajdźmy – jęknął chłopak. - On coś knuje, mówię Ci.

- Skąd takie przypuszczenia? Twój detektywistyczny radar tak Ci podpowiada?

- A żebyś wiedziała – mruknął zły. - Będziemy mieli przez niego kłopoty, musimy coś zrobić.

- Niewiele możemy, Stiles. Chwilowo oboje mamy związane ręce – westchnęłam.

- Musimy coś zrobić – jęknął załamany chłopak.

- I zrobimy, spokojnie – zapewniłam go. - Ale w tym momencie nie możemy go o nic oskarżyć, Stiles. Jesteśmy bezradni, a on nie zrobił nic złego. Za co niby mamy go ukarać?

- Za przyjazd do Beacon Hills – wzruszył ramionami.

- To akurat nie jest karalne – parsknęłam śmiechem.

- Ale on coś knuje, z nim jest coś nie tak – jęknął załamany chłopak.

- Stiles – westchnęłam ciężko i spojrzałam na niego. - Wiem, że źle się czujesz z tym, że nie możemy nic zrobić. Chwilowo jesteśmy bezradni, bo nie mamy podstaw do ukarania go czy chociażby rzucenia oskarżeń. Pojawił się w Beacon Hills, jest wilkołakiem i szuka stada. To jedyne, co na tą chwilę mamy. Dajmy sobie chwilowy spokój.

- Ale tylko chwilowy? Pomożesz mi, prawda?

- Tylko chwilowy – przytaknęłam. - Dobrze wiesz, że nie popuszczę nikomu, kto zagrozi moim bliskim.

- I to jest Nina, którą kocham!

- Nina mówi, że jedziemy do szkoły.

- Tej już nie kocham – jęknął, a ja się zaśmiałam.

               Stiles jest jedną z tych osób, których za cholerę nie potrafię wyrzucić ze swojego życia. Co więcej, nie potrafię się na niego długo gniewać. Chyba nigdy się nie pokłóciliśmy, pomimo tego, że w niektórych sprawach mamy odmienne zdanie. Zawsze, jakimś cudem, dochodziliśmy do porozumienia, czego nie mogę powiedzieć o Scott'cie. Z Wilczkiem potrafiliśmy się kłócić i to nie jest tajemnicą. Stiles raczej starał się mnie przekonać do swoich racji bez krzyku, co bardzo w nim doceniałam. Walka ze mną była bezsensowna, gdyż należę do osób cholernie upartych i nie poddaję się bez walki.

               Wyszliśmy z mojego domu, który chyba powinnam nazywać naszym, i skierowaliśmy się do swoich samochodów. Ja wsiadłam do BMW, które zostawiłam poprzedniego dnia przed domem, a Stiles do swojego Jeep'a, który chyba chciałby iść już w stan spoczynku. Wiedziałam, że chłopak łatwo nie odpuści tematu Theo i wcale mu się nie dziwiłam, sama nie miałam zamiaru tego robić.

               Odpaliłam silnik i ruszyłam przed siebie, nie zwracając uwagi na Stiles'a i jego kochanego Jeep'a. Miałam chwile dla siebie, którą wykorzystałam na przemyślenia związane z Theo. Nie byłoby w nim nic dziwnego, gdybym poczuła go wcześniej. Jestem dosyć silną istotą, która odczuwa przybycie nowych do miasta i wiem, kiedy ktoś się zjawi. Bez problemu wyczułam Klaus'a, który przekroczył granice. Dlaczego więc nie poczułam Raeken'a? Dlaczego nie mogłam zobaczyć jego myśli? Te pytania nie dawały mi spokoju i zmuszały mnie do myślenia na jego temat. Umysł Theo nie mógł mnie zablokować, nawet nieumyślnie, gdyż jest na to zbyt młody. Ewentualnie mógłby być kimś bardzo potężnym, jednak wtedy bym go zdecydowanie poczuła, tak jak Pierwotnych.

               Istnieje wiele odmian osób, które blokują swój umysł. Jednymi z nich są czarownice, które od małego są tego uczone. W takich przypadkach nie jestem w stanie łatwo się do nich dostać, jednak nie jest to niemożliwe. Wampiry i wilkołaki, w pewnym wieku, również potrafią mnie blokować, jednak przy użyciu dużej ilości mocy przebijam się przez barierę stworzoną przez nich. Są również Ci, którzy nieumyślnie mnie blokują, ale to najczęściej osoby o wielkiej sile i starsze od Raeken'a. Ten chłopak nie mógł mnie zablokować, choćby nie wiem co.

- Co Ty ukrywasz? - mruknęłam sama do siebie, wjeżdżając na parking szkolny.

               Prawda była taka, że nieco zaniepokoił mnie ten stan rzeczy. Wolałam mieć wszystko czarno na białym i nie musiałam się martwić o przyszłość. Niewiedza jest czymś, czego cholernie nienawidzę. Uwielbiam mieć wszystko pod kontrolą i znać szczegóły. W takich chwilach zaczynam się gubić i szukać winnych, próbując ich później unicestwić. Problem jednak polega na tym, że nie mogę nic zrobić. Dałam słowo Scott'owi, które mam zamiar dotrzymać. Chyba, że będzie im grozić niebezpieczeństwo, to wtedy zabiję każdego, kto stanie na mojej drodze.

               Zaparkowałam na swoim stałym miejscu, które w dalszym ciągu nie zostało zastawione przez inny samochód, i wyszłam na zewnątrz, ciesząc się piękną pogodna. W tym momencie miałam ochotę klnąć sama na siebie za nieubranie czegoś letniego, ale jestem wampirem, który nie odczuwa zbyt mocno temperatur. Stiles zaparkował niedaleko mnie, co mnie dosyć zdziwiło. Myślałam, że będę na niego czekać, a tu taka niespodzianka.

               Oboje ruszyliśmy w stronę szkoły, przy której stała Malia. Dziewczyna stała i patrzyła w naszą stronę, ubrana w jasną koszule i krótkie spodenki. Dlaczego ja się tak nie ubrałam? Podążyłam tropem Stiles'a i już po chwili znalazłam się przy całującej się parze. Nie powiem, ten widok był dosyć przyjemny, przynajmniej się nie kłócili. Dziewczyna po chwili oderwała się do chłopaka i przytuliła mnie na powitanie, całując w policzek.

- Jak noc? - zapytała spokojnie.

- Dobrze – uśmiechnęłam się. - Wspominałam stare czasy.

- W których nie było nas? - zapytał z lekkim niepokojem Stiles.

- Zgadza się – kiwnęłam głową. - Ale to wcale nie oznacza, że bez was było mi lepiej.

- Nie miałaś na głowie stada Alf, Daracha, jakiejś tam Kanimy, mrocznego demona z przeszłości i dziwnej ciotki tej brunetki – odparła Malia, patrząc na mnie uważnie.

- Zgadza się, ale za to miałam na głowie Łowców, wilkołaki, czarownice, wilkołaki i przodków. Uwierzcie, było o wiele gorzej.

- Pocieszenie pierwsza klasa – prychnął Stiles.

- Moje życie nie było usłane różami, Stiles. Miałam zawsze pod górkę i wiem, co oznacza walka o swoje. Cieszę się, że trafiłam do Beacon Hills i będę wdzięczna Scott'owi za ściągnięcie mnie tutaj.

- Wybroniła się – parsknęła śmiechem Malia. - Co Ty taki nie w humorze?

- On mi go zniszczył – mruknął Stiles i wskazał na parking.

               Spojrzałam we wskazana przez niego stronę i już wiedziałam, o co mu chodziło. Z jednego z samochodów zaparkowanych na szkolnym parkingu wyszedł nie kto inny, jak sam Theo Raeken, który roztaczał wokół siebie dziwną aurę. Nie potrafiłam rozgryźć tego chłopaka, jednak postanowiłam się nie poddawać. Skoro Stiles twierdzi, że jest z nim coś nie tak, to ja mu ufam. W końcu to mój przyjaciel, którego powinnam wspierać w każdej sprawie.

- Jeszcze bezczelnie macha – prychnął

- Daj spokój – westchnęła Malia. - Nie robi nic złego. Jest normalny – wzruszyła ramionami.

- Nie lubię go – mruknął chłopak.

- Dlaczego? Jest przystojny, umięśniony, ma fajne włosy i ładne oczy.

- Nie pomagasz – szepnęłam.

- To może zamień mnie na niego – wkurzył się Stiles.

- Ty pociągasz mnie bardziej – odpowiedziała ze spokojem Malia. - Mogę go zabić, jeśli Cie to uszczęśliwi.

- A ja Ci pomogę – odpowiedziałam z uśmiechem.

- Nikt nikogo nie zabije – powiedział nagle Scott, podchodząc do nas z Lydią i Kirą. - Nie zabijamy.

- A mogło być tak pięknie – mruknęłam pod nosem.



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro