ROZDZIAŁ 102

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Rozdział z dedykacją dla smile_34_badgirl (troszkę później, niż zakładałam, ale jest) <3

                 Na świecie istnieje kilka grup osób, które są przypisane do danych społeczeństw. Jedni są skazani na sukces, zdolni i wytrwali w swoich działaniach, mający na koncie pełno pozytywnych chwil, tacy, którzy nawet nie muszą się starać. Inni są skazani na porażkę, i choć starają się żyć inaczej, życie zawsze rzuca im kłody pod nogi, niezależnie od ich działania. Są też tacy, którzy stoją pomiędzy szczęściem, a porażką, biorąc od życia to, czego w danym momencie potrzebują. Nie przejmując się niczym, dążą do celu, mniej lub bardziej pozytywnego.

                 Analizując moje własne życie, mogę śmiało stwierdzić, że zdecydowanie należę do tej drugiej grupy społeczeństwa. Nie ważne było to, ile poświecę i jak mocno będę dążyć do wymarzonego, pozytywnego celu, zawsze na mojej drodze pojawi się coś lub ktoś, co dosłownie zwali mnie z nóg i uniemożliwi dalszą drogę do sukcesu. Zawsze było coś, co sprowadzało mnie jedynie do porażki, pozwalając sukcesowi odpływać najdalej, jak to tylko możliwe.

                  Stojąc na szpitalnym korytarzu niemal czułam, jak grunt pod nogami zaczynami się palić. Byłam jednocześnie przerażona i wściekła na chłopaków, którzy postanowi działać według własnych zasad. Bałam się o ich życie, szczególnie teraz, gdy dwie bliskie mi osoby znajdowały się w tym cholernym szpitalu. Najwyraźniej moi przyjaciele mieli inne plany i nie zamierzali z nich zrezygnować. Szkoda tylko, że nie uprzedzili mnie o tym wcześniej.

                  Miałam dziwne przeczucie, że chłopcy wcale nie działali pod wpływem impulsu. Znając ich mogłam odnieść wrażenie, że wcześniej zaplanowali sobie każdy z ruch z wyjątkową precyzją. Musieli mieć jakiś plan, skoro postanowili uciec ze szpitala i oddalić się ode mnie wiedząc, że naszymi wrogami nie są osoby, których ot tak można się pozbyć. Oni musieli mieć świadomość tego, jakie konsekwencje nas czekają i ile przyjdzie nam za to zapłacić. Oni wiedzieć, a ja głupia nie potrafiłam tego wcześniej przewidzieć.

                 Chciałam jak najszybciej opuścić mury szpitala i pobiec za chłopakami, którzy mogli w każdej chwili znaleźć się w niebezpieczeństwie. Sama myśl o tym, że ktoś mógłby wyrządzić im krzywdę, cholernie mocno mnie bolała. Sam fakt, że mogłoby mnie przy nich nie być, gdy tego potrzebowali, zabijała mnie, powoli i cholernie boleśnie.

                   Wiedziałam, że czas grał na nasza niekorzyść. Nic nie szło tak, jakbyśmy tego chcieli. Każda sytuacja upewniała mnie w tym, że byłam przegrana. Każda chwila udowadniała mi, że moje doświadczenie życiowe było niczym w porównaniu do tego, co działo się wokół nas. To miasto było czymś nowym, czymś, z czym musiałam, a może nawet chciałam, się zmierzyć. Czymś, o czym nigdy wcześniej nie śniłam. Czymś, co było tak daleko, a jednak zbyt blisko.

- Co się dzieje? - zapytał zdziwiony moją postawą Jordan.

- Zbyt wiele – mruknęłam, wpatrując się przed siebie.

- Ale co dokładnie?

                   Nie miałam czasu na szczegółowy raport. Nie mogłam liczyć na łut szczęścia, nie mogłam liczyć na nic, nawet na własną siebie. Musiałam działać, Robić to, co podpowiadał mi pieprzony instynkt. To był jedyny punkt zaczepienia, który aktualnie posiadałam i któremu musiałam w jakimś tam stopniu zaufać. Nie miałam wyjścia, bez tego najprawdopodobniej stałabym w miejscu, modląc się do czegoś, co nigdy nie istniało.

- Nie mam teraz czasu na wyjaśnienia – warknęłam, zaciskając dłonie w pięści. Oczywiście nie byłam zła na Jordan'a za dociekanie, miał prawo chcieć wiedzieć, co się wokół niego dzieje. - Innym razem Ci to wyjaśnię.

- Chcę pomóc, Nina, a bez tej wiedzy jestem bezużyteczny.

- Ale ja naprawdę nie mam czasu na tłumaczenia – jęknęłam, łapiąc się przy tym za lewą skroń. - Tego jest zbyt dużo.

- To wytłumacz mi to powierzchownie.

                Powierzchownie? Gdyby to wszystko było takie proste, to zapewne już dawno znajdowałabym się w miejscu, które śmiało można by nazwać rajem. Problem był taki, że powierzchowne podawanie informacji i szczęście nijak miały się do mojego życia. Wszystko, co zostało przekazane przez moją osobę, musiało być podawane w najmniejszych szczegółach, nie pomijając dosłownie niczego, co mogłoby mieć jakiekolwiek znaczenie w sprawie. Z doświadczenia wiedziałam, że pominiecie choćby najmniejszego szczegółu mogło kosztować kogoś życie. Nie chciałam powtórki z rozrywki, moje serce mogłoby tego nie przeżyć.

- Chcę wam pomóc – powiedział pewnie mężczyzna. - Jednak bez informacji nie jestem w stanie tego zrobić.

- Chcesz nam pomóc? - prychnęłam niechcący, patrząc wprost w jego oczy. Cóż, kontrolowanie odruchów szło mi coraz gorzej.

- Tak – odparł pewnie Jordan, nie zrażony moim tonem. - Chcę wam pomóc.

- Świetnie! - palnęłam, nie myśląc o ewentualnych konsekwencjach, jakie mogły nas dosięgnąć. - W takim razie pilnuj Szeryfa i Lydii.

- I niby w jaki sposób ma to wam pomóc?

- A w taki, że ja nie będę musiała tego robić – mruknęłam, puszczając mu oczko i odwracając się do niego plecami, jednocześnie uciekając z zasięgu jego oczu.

                 Nie chciałam czekać na jego reakcję, która mogła być różna, zważywszy na okoliczności. Moim planem było jak najszybsze opuszczenie tego cholernego budynku, bez większych wyrzutów sumienia, i skierowanie się tropem za Stiles'em i Scott'em, którzy najwyraźniej zamierzali pobawić się w bohaterów miasta. Musiałam ich jakoś wspomóc, ponieważ w innym wypadku miałabym cholerne wyrzuty sumienia, gdyby stała im się jakaś krzywda.

                 Wiedziałam, że zarówno Stiles, jak i Scott, gdyby tylko tego chcieli i się do tego przyłożyli, daliby radę bez mojej pomocy. Wiedziałam, że mogli sobie poradzić bez mojego wsparcia, i to właśnie ta informacja dobijała mnie najbardziej. Bolało mnie to, że byłam niepotrzebna, że byłam wyjściem awaryjnym, że byłam totalnym przypadkiem. Pocieszał mnie jedynie fakt, że to była moja wyobraźnia, a w rzeczywistości beze mnie mogliby nie dać sobie rady. Za marzenia nie karają, prawda?

                   Analizując każdą sytuację, która nas spotkała, mogłam szczerze przyznać, że moja osoba nie zawsze była im potrzebna. Owszem, poniekąd wprowadziłam wiele zmian w różnych sytuacjach, jednak znając ich umiejętności wiedziałam, że i bez mojej pomocy by sobi eporadzili. Na dobra sprawę moja osoba wcale nie robiła im wielkiej różnicy, nawet jeśli oni sami nie mieli takiej świadomości. Byłam, po prostu byłam, jednak brak mojej osoby zbyt wiele mógłby niewiele tu zmienić.

                     Przepełniona negatywnymi myślami wsiadłam do samochodu, zwlekając z odpaleniem silnika. Z jednej strony chciałam jak najszybciej odnaleźć przyjaciół i zrobić wszystko, aby zapobiec tragedii. Z drugiej jednak strony miałam dziwne wrażenie, że moja osoba wcale nie była im potrzebna do przetrwania, co nieco mnie blokowało do działania. Mogli uratować miasto beze mnie, samodzielnie, razem. Byli w stanie to zrobić, więc po co im byłam potrzebna?

                     Pomimo tego, jak mocno druga strona na mnie napierała, odpaliłam w końcu ten cholerny silnik i ruszyłam przed siebie. Nie ważne było to, co czuła większa część mnie, ja zawsze będę w gotowości do pomocy osobom, które znaczyły dla mnie o wiele więcej niż ja sama dla siebie. Mogłam nie widzieć celu w ratowaniu kogoś, kto wielokrotnie mnie zranił, jednak ta wrażliwa część mnie zawsze stanęłaby za tymi osobami, nawet jeśli miałoby się to równać z moją własną śmiercią.

                   Odpalając silnik wiedziałam, że poniekąd podpisałam na siebie wyrok. Miałam to generalnie gdzieś, skoro na szali ważyło się życie wielu niewinnych osób. Od dłuższego czasu byłam gotowa na śmierć i na to, co spotka mnie zaraz po niej. Wiedziałam, jakie grzechy nosiłam w sobie i jaki ciężar niosłam na własnych barkach. Byłam na to gotowa, nawet jeśli miałabym na swojej drodze spotkać same najgorsze tortury, o których na co dzień nie śniłam. Cóż, dla niektórych warto było zaryzykować.

                    Moim celem stało się namierzenie chłopaków. Za wszelką cenę chciałam ich znaleźć i wybić z ich głów durne pomysły, na które, zapewne, zdążyli wpaść, a z pewnością to nie był jeden pomysł. Poniekąd wychodziło na to, że nie mam do nich zaufania, jednak to była nieprawda. Ufałam im, chwilami chyba aż za bardzo. To mogło się przyczynić do sytuacji, w której aktualnie się znajdowaliśmy.

                      Ruszając z parkingu szpitalnego tak na dobrą sprawę nie obrałam żadnego konkretnego celu. Błądziłam, szukając rozwiązania, które nie mogło nadejść. Sięgając po telefon byłam pełna nadziei na to, że któryś z tych baranów odbierze telefon i raczy mi podpowiedzieć, w którą stronę mam się kierować. Cóż, oczywistym jednak było to, że żaden z szanownych Panów nie ułatwi mi zadania, bo to by oznaczało moje małe zwycięstwo.

- Sami tego chcieliście – warknęłam, rzucając telefon nasiedzenie pasażera.

                      Pomimo tego, jaka byłam i jak przez wielu byłam odbierana, nie chciałam nigdy ingerować w intymność moich przyjaciół czy innych obcych mi osób. Czasami, gdy zdarzało mi się wchodzić w ich myśli, widziałam rzeczy, o których z pewnością nie chcieliby mnie informować. To było naruszenie ich prywatności, o którą, niektórzy, dosyć mocno dbali. Włamywanie się do ich umysłu było zbrodnią, której nie powinnam popełniać. No, przynajmniej niezbyt często.

                      Tym razem postanowiłam zapomnieć o obietnicach, które sobie niegdyś złożyliśmy, i złamać nasze własne prawo, które w niedalekiej przeszłości zostało przez nas ustanowione. Skoro oni sami nie chcieli mi pomóc, musiałam sięgnąć po środki, które nie zawsze były mile widziane w naszych kręgach. Cóż, tonący brzytwy się chwyta, czyż nie?

                     Nie zastanawiałam się zbyt długo nad tym, do którego umysłu muszę się wedrzeć. Padło na Stiles'a, który nigdy nie był w stanie mnie wyczuć czy w jakikolwiek sposób zablokować. Pomimo tego, że Scott również nie był w stanie mi przeszkodzić, on należał to istot nadprzyrodzonych, a włamywanie się do jego umysłu czasami kosztowało mnie zbyt sporo energii. Za każdym razem musiałam pamiętać o tym, że w jego ciele niedawno znajdował się potężny demon, który pozostawił po sobie ślad, dosyć potężny ślad. Tym razem musiałam iść na łatwiznę, ponieważ siła i pełna magia mogły mi się jeszcze przydać.

                   Mój cel został namierzony, a na tym aktualnie najbardziej mi zależało. Wcisnęłam gaz do dechy, kierując się najkrótszą drogą do szkoły, do której na co dzień uczęszczaliśmy. Byli tam, cholera wie po co, ale zapewne po coś, co mogłoby im zaszkodzić. Znając chłopaków mieli w zanadrzu plan, który mógłby pozbawić niejedną osobę życia, wliczając w to oczywiście nas. Musiałam temu zapobiec, chociaż, dzięki ich wykonaniu, mogło być to dosyć trudne zadanie.

                  Nie patrzyłam na samochody, które znajdowały się na drogach. Nie myślałam o ludziach, których aktualnie mogłam pozbawić życia. Nie zwracałam uwagi na ryzyko, jakie niosła ze sobą szybka jazda. Miałam przed sobą jasny cel, który przysłaniał wszystko inne. Musiałam wybierać, albo przyjaciele, albo nieznajomi mi ludzie. Dla mnie wybór był prosty i oczywisty, pewnie i za to będę musiałam zapłacić po własnej śmierci, ale cóż, kto nie ryzykuje, ten nie pije szampana.

                   Niejednokrotnie w swoim życiu musiałam wybierać między czymś, co podpowiada mi rozum, a tym, co mówiło serce. Moje wybory nie zawsze niosły za sobą pozytywne skutki, ba, nawet dosyć często przez mojej decyzje ginęli niewinni ludzie. Nie mogłam jednak nic poradzić na to, że w większości to właśnie serce wygrywało. Moje uczucia, moja miłość, moje oddanie, to było coś, czego nie dało się zignorować.

                    Pamiętam moment, kiedy zjawiłam się w Beacon Hills i poznałam przyjaciół Scott'a McCall'a. Byłam do nich sceptycznie nastawiona, a widząc ich po raz pierwszy w życiu przeszło mi przez myśl, że prędzej pozbawię ich życia niż pozwolę im się zbliżyć do mojego serca. Nie potrafiłam wtedy w pełni zaufać nowo poznanym osobom, naznaczona niezbyt ciekawą przeszłością. Byłam na wszystko negatywnie nastawiona, więc kto by przypuszczał, że nasze losy potoczą się tak, a nie inaczej?

                     Przez dłuższą chwilę śmiałam się z samej siebie i z mojego podejścia do tych osób. Byłam tak negatywnie nastawiona do nich, że początkowo nie planowałam dać im chociażby cienia szansy na wykazanie się i przekonanie mnie do siebie. Pomimo tego, że jawnie nie ukazywałam niechęci do nich, w środku gotowałam się za każdym razem, gdy musiałam spędzić z nimi chwilę czasu. Teraz? Cóż, oddałabym wszystko, co mam, aby oni nie musieli przechodzić przez to cholerne bagno, w które zostaliśmy wplątani. Kolejny raz przekonywałam się o tym, jak mylne potrafi być pierwsze wrażenie.

- Dlaczego tak łatwo przestaliśmy sobie ufać?

                     To było pytanie, które dosyć często sobie zadawałam. Od momentu, w którym zaczęliśmy sobie ufać, wiedziałam, że tylko prawdomówność może pomóc nam w dotarciu do wspólnego celu. To, jak wiele prawdziwych informacji sobie przekazujemy, mogło mieć wielkie znaczenie dla nas w przyszłości. To, ile było prawdy w nas samych, mogło nas kiedyś uratować.

                     W pewnym momencie utraciliśmy to, co od początku niektórzy z nas chcieli pielęgnować. Utraciliśmy zaufanie, prawdę. Ciężko się do tego głośno przyznać, lecz byłam pierwszą z takich osób. Oczywiście nie robiłam tego z własnego względu, a raczej po to, aby chronić ich przed okrutną prawdą, która kryła się za moimi wspomnieniami i za moją przeszłością. Teraz, patrząc na to wszystko z perspektywy czasu wiem, że przyznanie się do niektórych celów nie byłoby ujmą na moim honorze, a jedynie lekkim kopniakiem, który pokierowałby nas na prawidłową drogę do zwycięstwa.

                     To, co nas poróżniło najmocniej, to kłamstwa, które wypowiadaliśmy codziennie wobec siebie. Powoli zaczynaliśmy zacierać granicę między prawdą, a kłamstwem, całkowicie zatapiając się w złym świecie. Każdy z ans, w jakimś tam stopniu, myślał, że okłamanie kogoś w ,,dobrej wierze'' nie uczyni nas tymi złymi, że małe kłamstwo nie zaszkodzi naszym relacją. Cóż, od małego kłamstwa się zaczęło, aktualnie znajdowaliśmy się w cholernym bagnie, z którego nikt z nas nie potrafił się samodzielnie wydostać.

- Odkąd tu jestem, cały czas kłamię – jęknęłam cicho, przyznając się sama przed sobą do błędu. - Czy to ja zapoczątkowałam kłamstwo wśród nich?

                   Miałam wyrzuty sumienia, ponieważ wiedziałam, że moje przybycie do tego miasta mogło wiele zmienić. Już nie chodziło o sam pech, który prześladował mnie od najmłodszych lat ani jakieś tam legendy ze mną związane. Chodziło raczej o mój własny styl bycia, o podejmowane przez mnie decyzje, podchodzenie do różnych sytuacji czy olewanie wrogów. Nie oszukujmy się, w ignorowaniu przeciwników byłam mistrzem, który nie mógł mieć sobie równych.

                   Zaparkowałam na szkolnym parkingu mając dosyć mocno mieszane uczucia. Z jednej strony wiedziałam, że tym razem zrobiłam wszystko, aby obronić przed złem moich bliskich. Z drugiej jednak strony miałam wrażenie, że to całe zło to właśnie ja na nich sprowadziłam. Idąc tym tokiem myślenia Doktorzy z jakiejś przyczyny chcieli mnie, nie Scott'a, Stiles'a czy innych. Chcieli mnie, a to mogło oznaczać, że zjawili się w tym mieście, ponieważ i ja tu byłam.

                    Siedząc w samochodzie zastanawiałam się, czy faktycznie to ja byłam winna wszystkim klęskom, które przeszły przez to miasto. Z jednej strony owszem, przyciągałam kłopoty jak mało kto, byłam na nie niesamowicie mocnym magnesem. Z drugiej strony nie zawsze chodziło o mnie, nie zawsze musiało chodzić o mnie. Skoro tu byłam, to wcale nie oznaczało, że jestem wszystkiemu winna, prawda?

                    Zauważyłam Jeep'a Stiles'a, który został niedbale zaparkowany pod samymi drzwiami szkoły. To mogło oznaczać tylko jedno, cholernie mocno palił im się grunt pod nogami i chcieli załatwić sprawę najszybciej, jak się da. W związku z tym musiałam chwilowo totalnie odrzucić swoje własne myślenie, oskarżanie się o wszystko i snucie czarnych scenariuszy, ponieważ gdybym w dalszym ciągu o tym myślała, moja pomoc na nic by im się zdała. Musiałam wykazać się profesjonalizmem, w końcu nie pierwszy raz stawiam czoło czemuś, czego nie znam i ratuje kogoś, kto jest mi kompletnie obcy lub bliski mojemu sercu.

                    Wyszłam z samochodu, mając przed sobą tylko jeden cel: znaleźć moich kochanych bałwanów. Co prawda nie byłam do końca pewna, co im zrobię, gdy już ich zobaczę, jednak postanowiłam iść na totalny żywioł. Nagrabili sobie, zostawiając mnie z głupią wiadomością przesłaną sms'em, ale istniała możliwość, że tym razem ujdzie im to płazem. To wszystko zależało od mojego humoru, który, cóż, ostatnimi czasy nie należał do najlepszych. Może miłość do nich jakoś złagodzi im tą karę?

                    Wchodząc do budynku byłam pełna nadziei, że moi przyjaciele nie zdążyli się jeszcze w nic wpakować. Co prawda nie wiedziałam, po jaką cholerę przyjechali do szkoły o tak później godzinie, jednak, znając ich, mogłam się spodziewać dosłownie wszystkiego. Na moje nieszczęście, również tego złego. Skoro ukrywali przede mną prawdę, to jak niby miałam ich ochronić przed śmiercią?

                   Od razu po wejściu do szkoły doszło do mnie to, że Stiles i Scott nie byli jedynymi osobami znajdującymi się w budynku. Dosyć mocno odczuwałam obecność trzeciej osoby, jednak przez zdenerwowanie nie bardzo potrafiłam określić, kim była ta osoba. Były dwie opcje, albo to ktoś przyjaźnie do nich nastawiony, albo wróg, który tylko czeka, aż odwrócą się do niego plecami i zaatakuje znienacka.

                  Złapałam za telefon, aby dokładnie sprawdzić wiadomości, które napłynęły do mnie w przeciągu ostatnich kilkudziesięciu minut. Niestety, żaden z moich przyjaciół nie poinformował mnie o tym, że jakaś trzecia osoba może im towarzyszyć w ich chorej misji. To jeszcze bardziej mnie zdziwiło i jednocześnie lekko wystraszyło, bo to mogło oznaczać jedno, nie zdążyłam na czas.

                   Nie myśląc więcej nad tym, gdzie mogłam popełnić błąd, ruszyłam przed siebie w poszukiwaniu przyjaciół. Kierowałam się głównie węchem, choć instynkt w dalszym ciągu pozostawał na swoim miejscu. Pragnęłam być już przy nich i ocenić sytuację na chłodno. Mogłam to wykonać tylko i wyłącznie w momencie, gdy będę miała pewność, że im nic nie grozi.

                    Dosyć szybko odnalazłam ich w męskiej szatni, która znajdowała się na drugim końcu szkoły. Równie szybko okazało się, że towarzysząca im osoba wcale nie miała złych zamiarów, przynajmniej tak mi się wydawało. Byłam pełna nadziei, chociaż, tak na dobrą sprawę, nawet nie znałam sytuacji i nie wiedziałam, w jaki sposób ta trójka znalazła się w tym samym miejscu o tym samym czasie.

                       Zaraz po dotarciu do szatni oparłam się o najbliższą ścianę, jednocześnie nie zwracając na siebie zbyt dużej uwagi. Scott, Stiles i Malia byli chyba zbyt zajęci sobą, aby, chociażby cząstkowo, wyczuć moją obecność. Trochę mnie to wkurzyło, przynajmniej w małym stopniu, ponieważ od dawna powtarzam im, że powinni zawsze zwracać uwagę na otoczenie, w którym się znajdują. Każdy może się pojawić nagle, niespodziewanie, a oni powinni być na to gotowi. I jak ja miałam ich opuścić, skoro oni nie potrafią wyczuć dosyć sporego ruchu wokół nich?

                    Szczerze powiedziawszy nie bardzo zarejestrowałam to, o czym rozmawiają. Wpatrywałam się w nich niczym w obrazek, który był jednym z moich ulubionych. Nie ma co się oszukiwać, marzyłam o tym, aby Malia wróciła do nas i pomogła nam w walce ze złem, pokazując swoje pazury. Takich osób, jak ona, potrzebowałam w swoim życiu, choć nie zawsze potrafiłam to pokazać. Ceniłam sobie lojalność i wariactwo, a to było dosyć bliskie tej dziewczynie.

                 Nie chciałam chować się w cieniu przez resztę nocy, która nas zastała. Postanowiłam w delikatny sposób da im znać, że nie są jedynymi osobami, które aktualnie znajdują się w budynku, jednocześnie pokazując im, jak bardzo są nieuważni. O wiele bardziej wolałabym, aby sami do tego doszli, ale w tym momencie nie zmierzałam prawić im kazań. Były ważniejsze sprawy do załatwienia, moja osoba i mój styl walki czy rozpoznawania wrogów była tu na ostatnim miejscu.

- Ładnie to tak kraść czyjeś ubrania? - zapytałam, gdy tylko zobaczyłam, że Scott trzyma w dłoniach obcą koszulkę. - Czyli ominęło mnie więcej, niż bym chciała.



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro