ROZDZIAŁ 103

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

                W życiu każdego człowieka nastaje moment, w którym nagle staje w miejscu. Przed nim rozciągają się drogi, każda skierowana w inną stronę, otoczona innym krajobrazem, obrazująca coś innego. Jedni potrafią podjąć decyzję niemal od razu, inni stają w miejscu i zastanawiają się, czasem krócej, a czasem dłużej, jednak ostatecznie udaje im się dokonać wyboru. Są też tacy, który zatrzymują się w miejscu, przez wieczność zastanawiając się, który wybór jest dla nich najlepszy, często tracąc przy tym najlepsze lata swojego życia.

                Wybór, wbrew pozorom, czasami sprawiał więcej kłopotu, niż sama walka z wrogami. Pomimo tego, że ktoś mógł być pewny swoich decyzji, w ostateczności zmieniał zdanie, będąc bardziej zagubiony, niż kiedykolwiek wcześniej. Stanie nad przepaścią wydawało się być łatwiejszym zadaniem, niż dokonywanie wyboru, od którego zależało życie nie tylko tej jednej osoby, ale również całego świata.

                  Od dziecka byłam postawiona przed wyborami, które wcale nie były dla mnie oczywiste. Wielokrotnie nie potrafiłam wybrać, kto był ważniejszy, ja czy inni, nieznani mi czasami, ludzie. Ktoś, kto nie był mną, nie czuł tego, co ja, nie przechodził tej samej drogi, co ja. Nie rozumiałam, dlaczego mama wciąż powtarzała, że to nie ja byłam tą najważniejszą, którą trzeba chronić, ale byłam tą, która powinna chronić innych, narażając samą siebie na śmierć. Wtedy było to dla mnie nielogiczne, teraz jest jasne jak słońce.

                 Stałam oparta o framugę drzwi ze skrzyżowanymi ramionami na piersi. Nie powiem, miałam niezły ubaw, widząc zakłopotanie i zdziwienie namalowane na twarzach moich przyjaciół. Kolejny raz ktoś z moich bliskich myślał, że przechytrzenie mnie nie jest trudne, ale cóż, prawda czasami potrafi zaboleć.

               Pomimo sytuacji, potrafiłam zachować resztki zdrowego rozsądku, choć to było dosyć trudne. Dzięki temu, że znałam dosyć dobrze zamieszane w to osoby, mogłam przewidzieć ich następne ruchy, przynajmniej w teorii. W praktyce to wszystko wyglądało inaczej, jednak w pewnych sytuacjach trzymałam się twardo teorii, wierząc w to, że to wystarczy do naszego przetrwania. Cóż, nikt nie powiedział, że zawsze musiałam mieć rację, prawda?

                Pomimo tego, że czułam pewnego rodzaju wygranej, w głębi duszy byłam zła, zrozpaczona, załamana. Chciałam być oparciem dla moich przyjaciół, od początku do tego dążyłam, dosyć krętymi ścieżkami, ale jednak, aż w końcu dowiadywałam się o tym, że nie byłam dla nich zbyt wiarygodna. Pomimo bólu i cierpienia, jakie dla nich znosiłam, w dalszym ciągu nie byłam osobą na tyle zaufaną, aby mogli powierzyć mi swoje sekrety, a to bolało, choć nikomu nie zamierzałam się z tego powodu zwierzać.

                 Każdy z nich pokazywał to, co naprawdę czuł. Cóż, mój punkt zaskoczenia działał, a to dla mnie było chwilowo najważniejsze. Stiles stał jak słup soli, wpatrując się we mnie z otwartą szeroko buzią. Scott, jak na Alfę przystało udawał, że moja obecność go nie dziwi, jednak jego uczucia zdradziły go zaraz po tym, jak tylko przekroczyłam próg szatni. Malia? Cóż, ta dziewczyna zbyt długo przebywała z dzikimi zwierzętami, aby tak łatwo można było ją rozgryźć. Niemniej jednak, po dłuższym poznaniu, wiedziałam, że nie spodziewała się mnie spotkać w tym miejscu. Plus dla Niny Fortem.

                Stojąc przed nimi wiedziałam, że mój wybuch nie poprowadzi nas do niczego dobrego. Z całych sił starałam się zapanować nad gniewem, który we mnie aktualnie buzował. Nie mogłam pozwolić sobie na chwile słabości, ponieważ nie wiedziałam, czy nie byliśmy przez kogoś wrogiego obserwowani. W takiej chwili musiałam pamiętać, że w każdej chwili mogłam pokazać słabość, z której mógłby skorzystać ktoś wrogi. Musiałam być opanowana, choć to wcale nie było takie proste, jak zdawało się na początku wydawać.

                Za każdym razem, znajdując się w takiej czy podobnej sytuacji, musiałam pamiętać o tym, że mogę być przez kogoś obserwowana. Moi wrogowie nie spali, mogli w każdej chwili pojawić się w miejscu, w którym aktualnie trwało moje spotkanie z bliskimi. Obserwowali każdy mój ruch, liczyli każdy mój oddech, sprawdzali każde moje wzdrygnięcie. Patrzyli na najmniejsze ruchy, które dla mnie nie miały znaczenie, ale dla nich znaczyły dosyć sporo.

                Tym razem postanowiłam, chwilowo, zapomnieć na trochę o tym, że ktoś był ważniejszy od nas samych. Musiałam kogoś postawić na pierwszym miejscu, a na tym miejscu zawsze musiała stać albo rodzina, albo przyjaciele. Nie mogłam cały czas myśleć o wrogach, gdy wokół mnie i moich bliskich panował taki chaos. W pewnym momencie zrozumiałam, że aby chronić moich przyjaciół przed wrogami, musiałam zbliżyć się do nich bardziej, niż dotychczas.

- Komunikacja między nami jest na niskim poziomie, zdecydowanie – powiedziałam, wodząc wzrokiem po osobach zgromadzonych w szatni.

               Widziałam zmieszanie na twarzach Stiles'a i Scott'a, jednak nie widziałam tego u Malii, która stała o krok za nimi. Dziewczyna była jak posąg, nie ujawniała żadnych swoich emocji, ale ja wiedziałam, że to tylko kwestia czasu. Malia miała to do siebie, że zbyt często ukrywała w sobie to, co czuła, aby w pewnym momencie wybuchnąć, totalnie zaskakując tym swoich wrogów. Cóż, wychodziło na to, że aktualnie nie zaliczałam się do grona jej bliskich.

- A kiedyś była lepsza? Czy kiedykolwiek nasza komunikacja była na lepszym poziomie? - zapytała Malia, prychając przy tym lekceważąco i krzyżując ramiona na piersi.

- Była – powiedziałam spokojnie, wpatrując się w jej twarz. - Była wtedy, gdy sobie udaliśmy wzajemnie, bez kłamstw, oszustw, wymijających odpowiedzi. Była wtedy, gdy byliśmy ze sobą całkowicie szczerzy.

              Wiedziałam, że moje słowa były skierowane do nas wszystkich, bez wyjątku, włącznie ze mną samą. Sama byłam winna, ponieważ wiele razy, odkąd przybywałam do tego cholernego miasta, kłamałam. Ukrywałam prawdę przed tymi, z którymi powinnam być szczera do bólu. Śmieszne w tym wszystkim było to, że wiele razy doświadczałam nieprzyjemnych sytuacji przez własne kłamstwo, jednak w dalszym ciągu to praktykowałam. Co ze mną jest nie tak?!

               Między nami zapadła cisza, dzięki której było słychać jedynie bycie naszych serc. Nie byłam najlepszą osobą, która mogła wytykać innym błędy. Byłam porywcza, kłamliwa i często niesprawiedliwa, jednak tym razem chciałam zrobić coś, co mogło przyczynić się dla dobra nas wszystkich. Pierwszy raz, od bardzo dawna, postanowiłam być szczera nie tylko z samą sobą, ale przede wszystkim z moimi przyjaciółmi. Postanowiłam być szczera do bólu, nie bacząc na jakiekolwiek konsekwencje.

               Miałam dwa wyjścia, pozwolić wszystkim na długie przemyślenia, które nie zawsze prowadziły do celu, albo ruszyć ich wszystkich z miejsca i zrobić to, co do nas należało. Zdecydowanie byłam za tą drugą wersją, gdyż stanie w miejscu i głębokie przemyślenia na tą chwilę nie był najlepszym rozwiązaniem. Na rozmowy przyjdzie jeszcze czas, teraz najważniejsze było życie kogoś, kogo kompletnie nie znałam.

               Między nami zapadła cisza, która chyba była nam potrzebna. W końcu musiał nadejść ten moment, w którym stanęliśmy naprzeciwko sobie, myśląc nad własnym zachowaniem i postępowaniem. Kiedyś musieliśmy zmierzyć się z własnymi zaletami i wadami, które mogły przyczynić się do zaistniałej sytuacji. Cóż, lepiej późno, niż wcale.

                Pomimo tego, co podpowiadało mi serce, to nie był najlepszy czas na przemyślenia, zdecydowanie. Mieliśmy wrogów do pokonania, którzy nie zmierzali tak szybko odpuszczać. Pomimo tego, że wiedziałam, iż taka cisza i chwilowy spokój dobrze na nas wpłyną, nie mogłam zrobić nic, aby tą chwilę wydłużyć. Skoro chcieliśmy ratować miasto i niewinnych ludzi je zamieszkujących, musieliśmy działać niemal natychmiast.

- Co wy tu robicie? - zapytałam, przerywając ciszę, która zapadła między nami.

- Zwiedzamy szkołę – palnął Stiles, jak to miał w zwyczaju.

- Jasne, bo za dnia nie macie takiej możliwości – prychnęłam, kręcąc przy tym lekko głową. - A tak na serio?

                 Cała trójka spojrzała na mnie, jakbym właśnie co najmniej groziła im śmiercią. Dobra, momentami zdarzało mi się całkiem bezsensownie wybuchnąć i powiedzieć coś głupiego, jednak nigdy w życiu bym ich nie zaatakowała czy ukarała za złe postępowanie, przynajmniej nie świadomie. Powinni już to wiedzieć, dosyć często musiałam przyjmować ich prawdę na klatę, więc moje zachowanie w takich sytuacjach nie powinno ich zaskoczyć.

- Obiecuję, że nie zabiję żadnego z was – mruknęłam, podnosząc dwa palce do góry. - Ale powiedzcie mi, po co się tu gromadziliście?

- Od dłuższego czasu próbowaliśmy ogarnąć schemat, którym kierują się Doktorzy – odparł w końcu Scott. - Nie mogli działać bez wcześniejszego planu.

- I co udało wam się wybadać? - zapytałam, jednocześnie wściekając się, że nie podzielili się ze mną tą informacją, i jednocześnie zaciekawiona tym, co mogli odkryć.

- Do tej pory ich ofiarami byli nastolatkowie. Nie wybierali dojrzałych osób, choć nie wiemy jeszcze dlaczego.

- To akurat proste – mruknęłam, w głowie układając sobie wszystko do samego początku. - Dziećmi i nastolatkami łatwiej jest kierować.

                 To powinno wcześniej zwrócić moją uwagę, jednak najwyraźniej zbyt często przebywałam w swoim własnym świecie. Przecież to było logiczne, Doktorzy brali pod uwagę tych, których mogli w łatwy sposób pojmać i później opętać, wmawiając im coś, czego nikt wcześniej nie był w stanie spełnić. Atakowali młodych, ponieważ to właśnie im było najłatwiej wkręcić to, jak bardzo są potrzebni i niesamowici, jedyni w swoim rodzaju.

                    Dla osoby doświadczonej w świecie nadprzyrodzonym nie powinno być problemem odnalezienie tak prostego schematu, jakiego używali Doktorzy. Okazywało się jednak, że ja nie należałam do tych doświadczonych. Dałam się łatwo zmanipulować ich sztuczkom, pozwalając im na granie w taki sposób, jaki by tylko chcieli. Pokazałam, że mogą zrobić dosłownie wszystko, a ja na to zbyt szybko nie wpadnę.

- Nie dla wszystkich było to takie proste – mruknęła Malia, unikając mojego wzroku.

- Nie każdy na to wpadł – odparł pewnie Stiles. - Nie każdy myślał tak, jak oni.

- Ja z pewnością zaliczam się do tego grona – prychnęłam, załamana samą sobą. Jak mogłam tego wcześniej nie rozszyfrować?!

- W każdym bądź razie ich plan był prosty – powiedział pewnie Scott, zwracając naszą uwagę na jego osobę. - Chcieli mieć kontrole nad każdą istotą, którą stworzą.

- Jednak do stworzenia idealnej chimery potrzebowali czasu – kontynuował Stiles. - Musieli dosyć dużo eksperymentować, aby stworzyć to, o czym marzyli.

- A Theo Raeken był jednym z ich eksperymentów. Udanych eksperymentów – dodałam, myśląc intensywnie nad ich słowami.

- Dokładnie tak – poparł mnie McCall. - Theo im się udał, choć w dalszym ciągu nie wiemy, dlaczego akurat on.

- To akurat najmniej ważne – mruknęłam, szukając w dalszym ciągu sensu ich działania. - Dlaczego tak uparci szukali rozwiązania w tym mieście?

- Bo najwyraźniej znaleźli to, czego szukali – powiedział niepewnie Stilinski. - Doktorzy stworzyli ostatnią Chimerę.

- Co? - spojrzałam zdziwiona na chłopaka, ostatecznie odrzucając od siebie wizję, w których pragnęłam ich zabić.

- Doktorzy stworzyli ostatnia Chimerę – powtórzyła Malia, patrząc wprost w moje oczy. - Tego jesteśmy pewni.

- Dlaczego? - zapytałam zdumiona. - Kim jest ta ostatnia Chimera?

- Od dłuższego czasu nie zaatakowali nowych osób – powiedział Scott. - Skupili się tylko na tych, których już mieli.

- Więc ofiar nie będzie więcej, niż do tej pory sądziliśmy?

- Tak, jednak ich grono się nie powiększy – potwierdził Stiles. - Oni nie muszą już szukać odpowiedniej osoby, odnaleźli już tego, kto jest ich idealną Chimerą.

                  Wszystko składało się w jedną całość, chociaż w dalszym ciągu było dla mnie wielkim zdziwieniem. Myśląc i analizując to wszystko na chłodno, Doktorzy ostatnimi czasy byli mniej aktywni, niż do tej pory. Mogłam się domyśleć, że coś było nie tak, jednak ja, jak zawsze, byłam zajęta czymś kompletnie innym. To, jak mocno ucierpiało na tym moje stado, chciałabym jak najszybciej usunąć z mojej pamięci.

- Chwila – mruknęłam nagle, przyglądając się im wszystkim dokładnie. - Dlaczego mnie to wszystko ominęło?

               Okazywało się, wbrew moim pozorom, że naprawdę mocno zaniedbywałam moich przyjaciół. Zamiast być dla nich, byłam przeciwko nim. Obiecywałam, że zrobię wszystko, aby ich ocalić, jednak za każdym razem, gdy mnie potrzebowali, byłam gdzieś daleko, w innych wymiarze, w innym świecie. Nie dawałam im tego, co obiecywałam na początku. Bezpieczeństwo, które miało płynąć ode mnie, popłynęło chyba nie w tym kierunku, co trzeba.

               Czułam na sobie wzrok jednej osoby, choć chwilowo nie miałam odwagi, aby komukolwiek spojrzeć prosto w oczy. Byłam zła na samą siebie za to, jak łatwo dałam pokonać się uczuciom, które powinny trzymać się ode mnie z daleka. Kiedyś obiecywałam sobie, że zawsze będę zdolna walczyć, niezależnie od tego kim będzie mój wróg i jakich sprzymierzeńców będę miała po swojej stronie. Miałam być zimna, bezuczuciowa, twarda i zdecydowana. Cóż, coś w tym wszystkim poszło nie tak.

- Pewnie dlatego, że złamaliśmy swoje własne zasady – mruknął smutny Stilinski. - Pewnie dlatego, że ostatnio nikt z nas nie był szczery.

              Cholera, kolejny raz wychodziło na to, że wina wcale nie leżała po stronie moich wrogów. To nie oni byli winni tego, że rozpadło się nasze stado. To wszystko zapoczątkowałam ja, wchodząc do tego miasta jak do siebie. Jakby od początku należało właśnie do mnie. Nie patrzyłam na zasady, robiłam to, co było mi na rękę. Wprowadziłam chaos, którego z czasem sama nie potrafiłam ogarnąć.

                Wiedziałam, że moje pojawienie się w Beacon Hills mogło wiele namieszać. Prowadzona poprzednimi doświadczeniami powinnam również wiedzieć, że moje słowo mogło bardzo dużo znaczyć. Miałam stać się wzorem do naśladowania, jednak nie takim, jakim się obecne stałam. Powinnam ich scalić, a nie rozdzielać pokazując im, że życie osobno również jest fajne i ekscytujące. Popełniłam wielki błąd, który musiałam naprawić, choć nie wiedziałam, czy to jeszcze możliwe.

                  Pomimo tego, że moje wyrzuty sumienia przewyższały najwyższe szczyty świata, postanowiłam wziąć się w garść i zrobić cokolwiek, co mogłoby nam pomóc. Owszem, byłam winna większości grzechów, jakie popełniono w tym miejscu, jednak to wcale nie oznaczało, że nie chciałam temu odpokutować. W końcu z każdej sytuacji jest jakieś wyjście, prawda?

- Kto jest ostatnią Chimerą? - zapytałam, błądząc wzrokiem pobliskich. Mogłam ich tak jeszcze nazywać, prawda? - Kto i dlaczego został stworzony?

- Pewności nie mamy żadnej – odpowiedział stanowczo Scott. - Wszystkie poszlaki prowadzą do Noah'a Patrick'a. Wygląda na to, że to on jest ostatnią Chimerą stworzoną przez Doktorów.

              Patrzyłam na nich, choć tak naprawdę nic nie widziałam. Zamgliło mnie zaraz po wieści o tym, że Doktorzy stworzyli ostatnią Chimerę. Nie dlatego, że dziwnym trafem nagle postanowili zwinąć swój biznes i uciec. Raczej dlatego, że to, co zostało stworzone jako ostatnie, zawsze było najbardziej niebezpieczne. Nie żyłam od wczoraj, doskonale wiedziałam, z czym musimy się liczyć.

- Dlaczego akurat on? - zapytałam, zachowując kamienną twarz.

- Zaginął – stwierdził pewnie Stiles.

- I co, teraz będziemy podejrzewać każdego nastolatka, który zaginął, o to, że jest Chimerą? - zapytałam, prychając przy tym.

- W tym mieście nastolatkowie nie giną ot tak – pstryknęła palcami Malia.

- Noah Parker znajduje się na policyjnej liście zaginięć – ciągnął pewny siebie Stiles. - Chłopak jest mniej więcej w naszym wieku, wcześniej miał dobre kontakty z rodziną, więc wykluczony jest wątek ucieczki z domu. Doktorzy musieli maczać w tym palce.

- Nie mamy żadnych dowodów na ich udział w jego zniknięciu.

- Był wzorowym uczniem, nie miał nawet jednego spóźnienia, uczęszczał na wszystkie lekcje – zaczął wymieniać Scott. - Zresztą, czy to nie Ty mówiłaś nam, że każdą poszlakę należy zbadać?

              No i proszę, nagle moje słowa zaczęły mieć dla nich jakieś znaczenie. Oczywiście, że wierzyłam w to, że każda, nawet najmniejsza poszlaka, wymaga sprawdzenia i ewentualnego wykluczenia bądź głębszego zbadania. Byłam przekonana, że wszystko, co może nam pomóc, było warte naszej uwagi. Dlaczego więc tym razem niestosowałam tej zasady?

- Skoro jest na liście, to musimy go sprawdzić – powiedziałam, patrząc na każdego z nich. - Każda poszlaka zasługuje na sprawdzenie.

- Co? - Stiles spojrzał na mnie zdziwiony, jakby widział mnie po raz pierwszy w życiu. - Ale przecież...

- Wszystkie poszlaki są warte sprawdzenia – odparłam twardo, aby nikt z nich nie miał żadnych wątpliwości. - Musimy odnaleźć Noah'a Parker'a, aby mieć pewność, że Doktorzy nie namieszali w jego życiu.

               Gdyby sytuacja wydarzyła się z co najmniej dwa lata temu, zapewne siedziałabym w domu na tyłku i czekała na rozwój sytuacji. Teraz, po tych wszystkich wydarzeniach, które wydarzyły się w tym mieście, nie potrafiłam siedzieć w miejscu i czekać na ciąg dalszy. Wiedziałam, że muszę coś zrobić, aby uratować tego chłopaka. Chciałam, aby chociaż jedna z potencjalnych ofiar Doktorów przeżyła.

- Takiego zwrotu akcji się nie spodziewałem – mruknął pod nosem Stiles.

- Znasz mnie już dosyć długo. Powinieneś wiedzieć, że ja i moje decyzje są dosyć niespodziewane, nagłe i trudne do wytłumaczenia.

- I co teraz? - zapytała Malia, ratując z opresji Stiliskiego.

- Jedziemy ratować tego całego Noah'a Parker'a – odparłam, natychmiast kierując się do samochodu.

              Może i byłam momentami lekkomyślna i nieobliczalna, a moje myślenie dosyć często zatrzymywało się w danym momencie, jednak moje zmysły odpowiedzialne za przewidywanie przyszłości nie spały. Wiedziałam, że Malia nie będzie miała zamiaru spędzić ze Stiles'em chociażby minuty w jednym pomieszczeniu, nie mówiąc już o samochodzie. Przewidziałam to, choć tym razem wolałabym nie mieć racji.

               Wraz z Malią wsiadłyśmy do mojego samochodu, w którym natychmiastowo odpaliłam silnik. Tym razem, totalnie wyjątkowo, nie zamierzałam jej zagadywać czy zmuszać do zwierzeń ze swojego prywatnego życia. Totalnie nastawiłam się na to, aby odnaleźć tego chłopaka, który mógł być pod wpływem Doktorów. Z nimi nie było żartów, co mnie nie pocieszało w obecnej sytuacji. Byli zimni, bezwzględni i nieobliczalni, a właśnie takich osób powinno się unikać jak najczęściej się da.

               Podczas jazdy do miejsca docelowego między nami panowała totalna cisza, której nie zamierzałam przerywać. Atmosfera była napięta nie tylko między mną, a Malią, ale również między resztą naszego stada. Już jakiś czas temu zapomnieliśmy, jak to jest się ze sobą komunikować w szczery i prawdziwy sposób. Zapomnieliśmy o tym, ile byliśmy dla siebie warci.

               Zatrzymując się pod magazynami, które były naszym docelowym miejscem, miałam świadomość tego, że to miejsce może nam przysporzyć jeszcze więcej problemów, niż do tej pory ich mieliśmy. Problemem nie była walka z wrogami, Problemem było to, że żadne z nas nie potrafiło schować swojej dumy w kieszeń i wyciągnąć dłoni w stronę przyjaciół, którzy kiedyś znaczyli dla nas więcej, niż nasze własne życie.

                Wychodząc z samochodu byłam pełna nadziei na to, że nasza sytuacja się jakoś zmieni. Szczerze? Miałam gdzieś Doktorów i ich kolejne eksperymenty na ludziach. Dla mnie na pierwszym miejscu były osoby, które, nie tak dawno temu, znaczyły dla mnie niemal wszystko, co posiadałam. Teraz? Cóż, byliśmy dla siebie zbyt obcy, aby wejść za sobą w ogień, choć mogłam się mylić. Czy była jeszcze dla nas jakaś nadzieja?

- Oby nie było za późno – mruknęłam, kierując się wprost do magazynów.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro