ROZDZIAŁ 104

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

               Życie w świecie, w którym rządziły istoty nadprzyrodzone, było trudne. Na każdym kroku można było napotkać kogoś, kto dążył do władzy, ponieważ sądził, że to właśnie on, bądź ona, jest idealnym kandydatem na władcę. Nikt inny nie mógł stać na czele, kiedy on żył. Był tym, który zasługiwał na władzę, choć kompletnie się do tego nie nadawał.

                Niejednokrotnie stawałam na czele innych, chcąc tym samym pokazać, że moja siła nie jest mniejsza od tych, którzy najwięcej ,,szczękają''. Od dziecka chciałam udowodnić swoją wartość, niejednokrotnie powtarzając błędy własnych przodków tylko po to, aby pokazać, że byłam o wiele więcej warta. Popełniałam błędy, które w przyszłości miały boleśnie odbić się na mojej osobie. Cóż, chyba właśnie nadszedł ten czas, w którym powinnam zapłacić za swoje grzechy, przynajmniej częściowo.

                 Moje pojawienie się w towarzystwie Scott'a, Stiles'a i Malii było czymś zaskakującym, przynajmniej dla mnie. Co prawda ja i Stilinski nie byliśmy na siebie źli, jednak moje kontakty z Malią i Scott'em ostatnimi czasy uległy znacznemu rozpadowi. Nie byliśmy dla siebie tymi, którymi staliśmy się na początku naszej znajomości. Byliśmy swoimi wrogami, ale przynajmniej nie skakaliśmy sobie do gardeł, przynajmniej do czasu.

                 Nie czułam się komfortowo z myślą, że moi przyjaciele mogli stać po przeciwnej stronie barykady. Od zawsze myślałam, że będziemy razem do końca, pomimo przeciwności losu. Zapewne wynikało to z relacji, którą stworzyłam z Pierwotnymi, nie ważne co się działo, zawsze na samym końcu stawaliśmy obok siebie. Nie powinnam mierzyć ich wszystkich jedną miarką.

                  Patrzyłam na te cholerne magazyny, myślami będąc całkowicie gdzieindziej .Nie miałam ochoty na poszukiwania młodego chłopaka, który, rzekomo, był eksperymentem Doktorów. Bardziej zależało mi na tym, aby pogodzić nasze stado, które ostatnimi czasy całkowicie zapomniało o tym, co tak naprawdę nas w przeszłości złączyło. Zapomnieliśmy o tym, co było dla nas ważne i co liczyło się dla nas najbardziej.

                Poniekąd czułam się winna sytuacji, która nas dopadła. Byłam tą, która miała ich uratować, a stałam się tą, która ich podzieliła. Wiedziałam, że moja osoba była przyczyną wielu starć i kłótni, które były w rezultacie niepotrzebne. Nie zamierzałam udawać, że mnie to nie dotyczyło, ponieważ wtedy nie byłabym sobą. Odkąd poznałam samą siebie wiedziałam, że odpychanie od siebie prawdy nie prowadzi do niczego dobrego, więc i tym razem nie zamierzałam tego robić.

               Niemal bez słowa ruszyliśmy przed siebie, unikając swojego wzroku. Bolało mnie to, że nie potrafiliśmy ze sobą rozmawiać tak, jak kiedyś. Bywały między nami kłótnie i nieporozumienia, jednak w obliczu śmierci potrafiliśmy się zjednoczyć, całkowicie zapominając o waśniach. A teraz? Cóż, żyliśmy w całkowicie innych światach, tak mocno poróżnionych i nie mogących się pogodzić.

                 Stanęliśmy przed rozdrożem dróg, które prowadziły w inne strony. To był cholerny paradoks, ponieważ czułam się tak, jakbyśmy stali przed wyborem dotyczącym naszej przyszłości. Co wybierzemy, wspólną podróż czy rozdzielenie się, aby każde z nas mogło pójść w swoją stronę? Cóż, z tego wszystkiego chciało mi się śmiać, chociaż postanowiłam pozostać poważna, przynajmniej z pozoru. Już dość napsociłam, więcej kłopotów i kłótni nie było nam potrzebne.

                Wiedziałam, że między nami było źle. Czułam to, jak napiętą atmosferę wprowadziliśmy wokół nas. Chciałam ją oczyścić, jednak nie miałam żadnego pomysłu, który pomógłby mi w tym. Pomimo tego, że wielokrotnie działałam po omacku, tym razem zamierzałam w stu procentach powierzyć działania swojemu umysłowi, który miał być łatwiejszy w obeznaniu od serca.

                 Mimo wszystko chciałam wierzyć w to, że nasze drogi jeszcze kiedyś się zejdą. To było dosyć śmieszne, ponieważ wtedy, gdy pierwszy raz przekraczałam granicę tego cholernego miasta nie myślałam o niczym innym, jak opuszczenie go jak najszybciej. Teraz, po takim czasie, marzyłam jedynie o tym, aby pozostać tu tak długo, jak to tylko możliwe. Wychodzi na to, że ludzie faktycznie potrafią się zmieniać.

- Chyba czas się rozdzielić – mruknął nieśmiało Scott, wpatrując się w drogi rozciągające się przed nami.

- Chyba tak – mruknął cicho Stiles.

- To najlepsze wyjście – odparła Malia, pewnie patrząc przed siebie.

- Nie mamy za bardzo innego wyjścia – powiedziałam, nie chcąc zdradzić swoich prawdziwych emocji. - Rozdzielenie się będzie najlepszym, co aktualnie możemy zrobić.

                Pomimo tego, co podpowiadało mi serce, postanowiłam iść tym razem za głosem rozsądku. Nie mieliśmy wyjścia, nasze rozdzielenie się było najlepszym krokiem, jaki mogliśmy poczynić w aktualnej sytuacji. Musieliśmy znaleźć tego chłopaka, zanim znajdą go Doktorzy, bo w innym wypadku będzie po nim.

- Skoro ustalamy szczegóły, to idę z Niną – powiedziała pewnie Malia, zbliżając się do mnie.

- Co? - zapytali jednocześnie chłopcy, nie kryjąc swojego zdziwienia.

- To idealny podział, chłopcy kontra dziewczyny.

- Akurat tego nie jestem pewien – mruknął wkurzony Stiles.

                  Doskonale rozumiałam Stilinskiego i, poniekąd, popierałam jego zachowanie. Działał tak, jak mówiło mu serce i rozum, chcąc jak najlepiej wypaść przed innymi. Przestał wierzyć w Scott'a, ponieważ miał ku temu powody. Był zły na swojego przyjaciela, który, jego zdaniem, zbratał się z wrogiem i go zdradził. Nie potrafiłam mu odmówić współpracy w takiej sytuacji, jednak musiałam to zrobić, dla dobra nas wszystkich.

- Musimy ze sobą współpracować – powiedziałam pewnie, patrząc na każdego z nich. - Bez tego nie pójdziemy dalej.

- Roszada mogła odbyć się inaczej – mruknął niezadowolony Stiles.

- Mogłeś odezwać się pierwszy – prychnęła Malia. - Byłam pierwsza, więc nie masz wybory, idziesz ze Scott'em.

- Jesteście pewne, że takie rozdzielenie sił jest właściwe? - zapytał Scott.

- Nic nie jest właściwe – powiedziałam spokojnie. - W tej chwili musimy liczyć tylko na siebie, bo tylko to nas może utrzymać przy życiu.

                 Wszystko, co działo się między nami do tej pory, nie było właściwe. Wkroczyliśmy na tory, które powinniśmy szerokim łukiem omijać, jednak jakimś cudem na nie natrafiliśmy. W tej chwili powinniśmy przestać ukazywać cholerną dumę i pogodzić się z losem, jaki nas spotkał. Poza tym były ważniejsze sprawy na głowie, niż nasze głupie sprzeczki. Musieliśmy stawić czoło wrogowi, o którym wiedzieliśmy naprawdę niewiele.

- Ten chłopak jest ważniejszy – mruknęłam. - Jego życie powinno być dla nas piorytetem.

- Przez taki podział sił możemy się jedynie pogrążyć – powiedział wkurzony Stiles.

- Nie byłabym tego taka pewna – odparłam spokojnie. - Chyba wyczerpaliśmy już limit złych decyzji na ten rok.

                     Przez tak krótki czas potrafiliśmy popełnić tak wiele błędów, które prowadziły nas wprost do piekła. Nie bałam się swojej przyszłości, ponieważ doskonale wiedziałam o tym, co czeka mnie po śmierci. Nie trafiłabym o nieba, nawet jeśli każdego dnia okazywałabym dobroć mojego serca. Moje złe uczynki nigdy nie zostaną przykryte tymi dobrymi, nawet jeśli byłyby ich miliony. Dlaczego więc miałam martwić się o to, co mnie czeka, skoro moje istnienie po śmierci było z góry zaplanowane?

                 Bez zbędnych słów skierowałyśmy się w prawą stronę, zostawiając chłopców za swoimi plecami. Ne dziwiłam się Malii, że podjęła taką, a nie inną decyzję. Z dwojga złego wolała spędzić ten czas ze mną, niż z chłopakiem, z którym nie tak dawno temu dzieliła łóżko. Tak, wiedziałam o ich nocnych schadzkach, jednak nigdy głośno się do tego nie przyznałam. Tajemnice innych były u mnie bezpieczne, zabiorę je kiedyś od grobu.

                  Czułam na sobie wzrok dziewczyny, który co chwile na mnie lądował. Byłam niemal pewna, że ma wiele pytań, jednak nie wiedziała, z której strony to ugryźć. Pomimo tego, że była uznawana za osobę bezpośrednią i szczerą, miewała swoje własne hamulce, jak każdy z nas. Chyba właśnie nadszedł ten czas, gdy postanowiła te hamulce ukazać w świetle dziennym.

                  Jako jedna z niewielu osób chodzących na tym świecie wiedziałam, co dolega Malii. Nie ważne było, jak mocno broniłam się przed wejściem w jej umysł, moje drugie ,,ja'' nie miało z tym żadnego problemu. Byłam świadoma tego, z czym aktualnie się zmaga i za wszelką cenę chciałam jej pomóc, lecz nie mogłam tego zrobić. Nie chciałam wchodzić w jej życie, gdy ona sobie tego nie życzyła. Ale wystarczyło jedno jej słowo, abym pomogła jej rozwiązać zagadkę, która od dłuższego czasu spędzała jej sen z powiek.

                    Po przejściu kilku metrów byłam niemal pewna, że Malia potrzebuje rozmowy. Czułam to, jak mocno próbowała wygadać się ze swoich zmartwień, jednak za cholerę nie wiedziała, jak to ugryźć. Ja postanowiłam jej nie pospieszać, dając jej jednocześnie czas na przemyślenia. Nigdy nie można wymuszać na kimś rozmowy, ponieważ wtedy dochodziło do momentu, w którym ktoś mógł się speszyć. Ona musiała być pewna tego, że to właśnie ze mną chciała porozmawiać, że to właśnie mi chciała się spowiadać z własnego życia, dlatego właśnie czekałam cierpliwie na jej pierwszy krok, nie utrudniając jej tego w żaden sposób.

- Nina – powiedziała niepewnie Tate, zerkając na mnie kątem oka.

- Tak? - zapytałam z lekkim uśmiechem, aby dodać jej otuchy.

- Myślisz, że jest jeszcze nadzieja?

                  Cóż, jej pytanie mogłam interpretować na różne sposoby. Od bardzo dawna żyłam z myślą, że nadzieja umiera ostatnia, więc tak, wierzyłam w to, że jeszcze kiedyś może być pięknie. Nie miało znaczenia to, czy aktualnie mówiłyśmy o naszym stadzie, o tym, że pokonamy Doktorów czy o tym, że znajdziemy Noah całego i zdrowego. Nadzieja była tym, co mnie napędzało, a ja nie zamierzałam z tego rezygnować.

- Nie martw się tym – powiedziałam spokojnie. - Znajdziemy Noah przed zachodem słońca.

- Ale ja... - zaczęła Malia, jednak jej przerwałam.

- Wiem, że ostatnimi czasy nie byłam zbyt pomocna, jednak tym razem zamierzam dotrzymać słowa.

- Ale ja wcale nie o to pytałam.

- A o co? - spojrzałam na nią zdziwiona.

- Pytałam o nas, Nina – dziewczyna zerknęła na mnie kątem oka. - Czy jest jakaś nadzieja dla nas?

- Nadzieja zawsze jest – odparłam, wpatrując się przed siebie. - Wystarczy umieć ją dostrzec.

                    Czy wierzyłam z to, że kiedyś jeszcze cała nasza grupa spotka się przy piwie i będzie się śmiać z grzechów przeszłości. Oczywiście, że tak! Każdego dnia marzyłam o tym, żeby nastał ten magiczny moment, w którym skończymy tą głupią grę i pokażemy, ile tak naprawdę dla siebie znaczymy. Wierzyłam, że jeszcze kiedyś będzie pięknie, a nasze problemy odpłyną w dal, zostawiając za sobą jedynie nieprzyjemny posmak.

- Zerwałam ze Stiles'em – powiedziała nagle Malia, patrząc na mnie niepewnie.

                      No cóż, to stwierdzenie powinno mnie zdziwić, jednak było całkowicie inaczej. Ostatnimi czasy każdy z nas miał problem, z którym nie potrafił sobie poradzić. Najgorzej w tym wszystkim było to, że nie potrafiliśmy poprosić o pomoc swoich bliskich, przyjaciół, z którymi tak wiele przeszliśmy. Każdy chciał zrobić wszystko po swojemu, całkowicie zatracając się we własnym świecie i kompletnie odcinając się od bliskich. Oczywiście na czele tej grupy byłam ja, Nina Fortem.

- Wiem – odparłam spokojnie, idąc przed siebie. - Chyba już każdy z każdym zerwał.

- To jest popieprzone.

- Jak wszystko, co ma z nami cokolwiek wspólnego – prychnęłam z lekkim uśmiechem na ustach.

- Kiedyś potrafiliśmy ze sobą rozmawiać dosłownie o wszystkim.

- Potrafiliśmy – przytaknęłam spokojnie. - Jednak później każde z was zaczęło dorastać.

- A to źle? - zapytała zdziwiona dziewczyna.

- Nie – pokręciłam głową. - Złe było nasze zachowanie. Wybyliście pewni, że ze wszystkim sobie poradzicie sami, a ja, zamiast wam pomóc zrozumieć ten świat, robiłam dosłownie wszystko, aby was do siebie zrazić. A to wszystko tylko po to, abyście się usamodzielnili.

                 Wiedziałam, kto i kiedy zawinił w tej sytuacji. Miałam świadomość tego, że ponosiłam winę za to, co się wydarzyło, a przynajmniej jakąś jej część. Byłam najstarsza, najbardziej doświadczona, jednak przy tej grupce osób zaczęłam czuć się jak nastolatka nie mająca pojęcia o istniejącym świecie. Pozwoliłam się omamić, czego skutki były widoczne aż do dnia dzisiejszego. Może gdybym była bardziej uważna i zwracała na wszystko uwagę, to nasza sytuacja byłaby o wiele lepsza.

- Myślisz, że jeszcze wszystko będzie tak, jak dawniej? - zapytała z nadzieją Tate.

- Nie wiem – westchnęłam ciężko. - Zawsze warto mieć nadzieję.

- I tu jest właśnie problem.

- Jaki? - zapytałam zdziwiona, patrząc na dziewczynę.

- A taki, że ta nadzieja kiedyś umrze.

- Wszystko kiedyś odchodzi z tego świata.

- Nie o to mi chodzi – pokręciła głową, przymykając przy tym oczy.

- Więc o co?

- To proste – Malia wzruszyła ramionami. - Jesteśmy jacy jesteśmy. Robimy to, co robimy. Ale w tym wszystkim tylko jedno jest pewne.

- Co? - cóż, jak wcześniej myślałam, że byłam zdziwiona, tak teraz mój stan sięgnął zenitu.

- Możemy robić rożne głupoty, z których później nikt z nas nie potrafi się wyspowiadać. Możemy popełniać błędy, za które przyjdzie nam kiedyś zapłacić. I wiesz? To wszystko jest do zniesienia, bo zawsze jest ta cholerna nadzieja – powiedziała smutno dziewczyna. - Ale jeśli Ty ją stracisz, Twoja nadzieja umrze, to wtedy nic nie będzie w stanie nas ocalić.

                 Byłam nieco zdziwiona wyznaniem Malii, ponieważ uważałam ją za jedną z tych osób w moim życiu, które doskonale poradziłyby sobie po moim odejściu. Nie wiedziałam, że byłam dla niej aż tak ważna, dopóki nie usłyszałam tego od niej samej. Sądziłam, że ona, jako jedna z niewielu, nie potrzebuje wierzyć w moją siłę, aby przetrwać. Wyglądało jednak na to, że się myliłam. Zresztą jak zawsze, zapominałam o tym, kim są moi przyjaciele, patrząc na nich przez pryzmat samej siebie. A to był mój największy błąd.

- Będę mieć nadzieję tak długo, jak będę żyć - zapewniłam twardo dziewczynie, patrząc w jej oczy. - Moja nadzieja nie wygaśnie tak długo, jak stąpam po tej ziemi.

                Pierwszy raz od dawna widziałam, jak usta Malii drgają w uśmiechu. Brakowało mi tego widoku, szczególnie w tak ciężkich czasach, które nas zastały. Dałabym wiele za to, aby każda z bliskich mi osób mogła uśmiechać się na dzień dobry i dobranoc. Nie posiadałam jednak takiej mocy, aby móc spełnić własne marzenie.

                 Wiedziałam, że czas, który nam pozostał, mógł być naszym przekleństwem lub naszym wybawieniem. To wszystko zależało od tego, w jaki sposób zagramy i w którą stronę podążymy. Pomimo tego, że każdy z nas chciał tego samego, mogliśmy grać do całkowicie innych bramek. Nikt tak naprawdę nie powiedział, którą dróg wybierał. Każdy w kółko powtarzał jedynie to, do jakiego celu dąży.

- Chwila – Malia nagle stanęła w miejscu, zaczynając kręcić powoli głową na różne strony świata. - Chyba właśnie znalazłam naszą zgubę.

- Jest daleko? - zapytałam skoncentrowana.

- Nie, jest dosyć blisko nas. I jest żywy – dodała pewnie dziewczyna.

- Wzywam chłopaków – mruknęłam, koncentrując się na swoim zadaniu.

                  Wejście do umysłów chłopaków rzadko kiedy sprawiało mi trudność. Nie chodziło o sam fakt, kim jestem i co potrafię, tu raczej większą robotę robiło to, jak łatwo wpuszczali do swoich myśli osoby niepożądane. Zaliczałam się do nich, to jasne, ponieważ większość ich myśli zdecydowanie nie powinna do mnie trafić, przynajmniej w ich mniemaniu.

                    Nim się obejrzałyśmy, chłopcy stali obok nas gotowi do roboty. Potrafiłam usprawiedliwić szybkie pojawienie się Scott'a, ponieważ był wilkołakiem i posiadał zdolności szybkiego przemieszania się. Nie potrafiłam jednak w racjonalny sposób ogarnąć, jakim cudem Stiles, cholerny śmiertelnik, znalazł się tak szybko obok nas.

- Śledziliście nas? - zapytałam, patrząc podejrzliwie na chłopców. Dlaczego ja tego nie sprawdziłam?!

- Znając was wiedzieliśmy, że traficie na jego trop szybciej od nas – mruknął McCall, drapiąc się po karku.

                   W tym momencie Scott miał wielkie szczęście, ponieważ w chwili, gdy zamierzałam się odezwać, Malia ruszyła przed siebie, całkowicie olewając naszą obecność. Dziewczyna szła przed siebie, wiedziona zapachem Noah'a, zapominając totalnie o tym, że byliśmy jej towarzyszami. To nawet lepiej dla mnie, odbyło się bez rozlewu krwi, albo chociażby bez ostrego opieprzu dla chłopców za śledzenie nas.

                   Z tego wszystkiego nawet nie wiem kiedy wkroczyliśmy do tuneli, które były cholernie ciemne i nie wyglądały zbyt przyjaźnie. Ja, jako ta mająca nad wszystkim kontrolę, chciałam iść pierwsza i przyjąć na siebie ewentualny atak wroga, jednak Malia stwierdziła, że skoro to ona wyczuwa zapach Patrick'a, to właśnie ona powinna przewodzić nasza grupą. Nie znałam go, więc co mogłam poradzić na to, że jego osoba mi mi totalnie obca?

- Nie podoba mi się to – mruknęłam, wchodząc w dalsze części ciemnych tuneli.

                Byłam zła, ponieważ moje instynkty w takich miejscach najczęściej zawodziły. Życie w ciemności nie było dla mnie, pomimo tego, że posiadałam siłę, która mogłaby to zmienić. Owszem, byłam wszechstronna i potrafiłam wiele, jednak moje wewnętrzne, całkowicie oddalone ,,ja'' szczerze gardziło ciemnością i tym, co moglibyśmy tam spotkać. Okazywało się, że nie posiadałam tylko dwóch stron, o które wszyscy mnie posądzali...

- To jest chore – powiedział wkurzony Stiles. - Mogłem być przy ojcu, a w zamian za to mam taplanie się w jakimś gównie.

               Chciałam odpowiedzieć Stiles'owi i poprzeć go w jego słowach, jednak coś skutecznie mnie powstrzymało. W jednej chwili złapałam Malię za dłoń, drugą powstrzymując chłopców, którzy szli za nami. Poczułam coś, co wcześniej było dla mnie niewyczuwalne. Miałam dziwne wrażenie, że nie jesteśmy jedynymi osobami znajdującymi się w tym miejscu. Znając naszą wcześniejszą historię postanowiłam tego nie ignorować.

- Nie jesteśmy tu sami – mruknęłam, wpatrując się w ciemność rozciągającą się naprzeciw nas. - On tu jest.



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro