ROZDZIAŁ 105

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

                Czas, oczekiwanie na coś, co może kiedyś nastąpił. Chwila, która może zaważyć nad przyszłością. Moment, przez który wszystko może zostać stracone. Wszystko, co ma cokolwiek wspólnego z czasem, było niebezpieczne. Nie dało się przeskoczyć niektórych momentów z wiadomego powodu: scenariusz w świecie nadprzyrodzonym był nie do ruszenia.

                 Wchodząc do tych tuneli wiedziałam, że nie będzie to miła wyprawa. Od początku miałam dziwne wrażenie, że nie jesteśmy tu sami. Tłumaczyłam to sobie swoim nadmiernym szukaniem w każdej sytuacji niebezpieczeństwa, jednak z czasem zrozumiałam, że mój instynkt miał racje: my naprawdę nie byliśmy tu sami. To było dosyć zabawne, ponieważ już kiedyś miałam dokładnie taka sama sytuację. Czyżby dopadło nie sławne deja vu?

- To już się kiedyś wydarzyło – mruknęłam pod nosem, zanurzając się coraz bardziej w otchłani ciemności.

                 Ta sytuacja uzmysłowiła mi to, jak życie potrafi być przewrotne. Tak naprawdę nigdy nie możemy być niczego pewni, ponieważ w każdej chwili może pojawić się ktoś, kto całkowicie zrujnuje nasze plany. Zawsze należy mieć plan awaryjny, który, choć trochę, poprawi nasze położenie. Zdecydowanie nie należy się poddawać, bo każda porażka powinna nas umocnić, nie obalić.

                Wszystko, co działo się w tym miejscu, było niczym w filmie. W jednej chwili byliśmy my, przyjaciele, którzy wybraki się na niebezpieczną misję, a w drugiej chwili byliśmy ofiarami, które wpadły w sidła potężnego wroga. Nawet nie wiem kiedy ktoś skoczył na Stiles'a, skutecznie powalając go nieprzytomnego na ziemię.

               Skłamałabym, gdybym stwierdziła, że spodziewałam się takiego ataku. Wcześniej byłam niemal pewna tego, że jestem w stanie wykryć każde zagrożenie, w szczególności w takim miejscu, jak to. Zazwyczaj wyróżniałam się niesamowitymi zmysłami, które potrafiły wykryć zagrożenie z kilometra, a tu się okazywało, że zawiodły mnie na całej linii. A może naprawdę ze mną było coś nie tak?

                Zanim zdążyłam zakodować to, co się wydarzyło, oraz ruszyć się z miejsca, w którym aktualnie się znajdowałam, Scott mnie wyprzedził i już klęczał przy nieprzytomnym Stiles'ie. Początkowo bardzo się wystraszyłam, jednak zaraz po usłyszeniu bicia serca Stilinskiego moje nerwy lekko opadły. Żył, a to w tej chwili było dla mnie najważniejsze. Pozostawał jedynie fakt tego, kto go zaatakował i dlaczego. Przecież młody nikomu nic nie zrobił, wybrał się jedynie na spacerek, który nie należał to tych normalnych, ale to można było mu wybaczyć.

                Moje myślenie i ruchy były zdecydowanie zbyt wolne, ponieważ zanim zdążyłam zakodować upadek Stiles'a i wroga, który czyhał na nas, Malia rzuciła się na tego, którego ja początkowo nie mogłam namierzyć. To było nawet śmieszne, ponieważ ktoś taki jak ja, niby potężna i nie dająca się zaskoczyć, dałam się złapać w pułapkę, a ktoś, kto od wielu lat żył jako zwierzę, od razu namierzył przeciwnika. Chociaż, patrząc na to z innej strony, pod tym względem zmysły Malii mogły być bardziej wyostrzone, niż moje. Czy to coś zmienia?

                 Spojrzałam w kierunku stwora, który się na nas zaczaił i nas zaatakował, i mogłam stwierdzić jedno, zbyt ludzki to on nie był. Z jego ciała wystawały kolce, które skutecznie odganiały jego wrogów. Z jego dłoni wystawało coś na kształt noży, jednak zdecydowanie bardziej zaokrąglone i drewniane, co było dosyć dziwne. Cóż, ciężko było stwierdzić, czym był i kim miał się stać w mniemaniu Doktorów. Wiedziałam jedynie tyle, że należało go unieszkodliwić w taki sposób, aby nie zrobił krzywdy sobie i innym.

- Ale Ty jesteś paskudny – mruknęłam, chwile później łapiąc rzuconą przez niego Malię.

                 Musiałam przyznać, że chłopak robił wrażenie. Nie wyglądał zbyt pozytywnie, jednak jego postawa kazała przeciwnikom dobrze przemyśleć swoje następne kroki. Noah wyglądał na takiego, z którym walka wcale nie musiała być prosta, a wręcz przeciwnie, pokonanie go mogło sprawić niejednemu problem.

- Teraz moja kolej – warknęłam, szykując się do ataku na chłopaka.

                    Moim celem nie było skrzywdzenie go. Zamierzałam go unieszkodliwić tak bardzo, jak tylko byłam w stanie, jednocześnie chcąc pozostawić go w niemal nietkniętym stanie. Wiedziałam, że Doktorzy nie byli głupi i mogli wczepić w swoje eksperymenty geny osób, które mogły z łatwością mnie powalić. Musiałam działać rozważnie, z głową, a nie tylko z chęcią zabicia wroga. Szczególnie teraz, gdy przeciwko mnie stał chłopak, który był niewinny. Nie mógł odpowiadać za to, że Doktorzy wybrali akurat jego.

                  Rzucając się w stronę naszego aktualnego wroga musiałam pamiętać o tym, że to nastolatek. Nie ważne było to, że był stworzony przez Doktorów. Dla mnie musiał się liczyć fakt, że znalazł się w tym miejscu nie z własnej winy i nie chciał mnie skrzywdzić, przynajmniej ta jego bardziej ludzka strona. Musiałam być mniej porywcza, a bardziej wyrozumiała, a to mogło być dosyć trudne w moim przypadku.

                 Nie musiałam zbyt dużo wysilać się, aby powalić Noah na ziemię. Przyznaję, walka z nim nie należała do najłatwiejszych, bowiem chłopak był otoczony kolcami, zdecydowanie miał w sobie coś z Berserków, których nienawidziłam równie mocno, co głodu. Ten egzemplarz jednak był takim dzieckiem wśród swoich pobratymców, więc walka nie była zbyt trudna.

                 Powaliłam chłopaka na ziemię, przygniatając go do niej całym swoim ciałem. Zamierzałam utrzymać go w tej pozycji tak długo, jak to tylko możliwe. Na efekty swojej pracy nie musiałam zbyt długo czekać, ponieważ już po chwili Noah zaczął odzyskiwać swoją ludzką twarz, pozbywając się tej okropnej charakteryzacji, która aż kuła mnie w oczy. Czy każdy eksperyment Doktorów musiał wyglądać aż tak okropnie? Nie mogli ich pozamieniać w motyle?

- To nie ja – jęknął chłopak ledwo słyszalnie.

- W nic mu nie wierz – warknął Stiles, który powoli zaczął odzyskiwać przytomność. - On kłamie, trzeba go zabić.

- Nie! - krzyknął chłopak na tyle głośno, jak pozwalało mu ściśnięte przeze mnie gardło. - Nie możecie tego zrobić, błagam.

- Dlaczego mamy Cię oszczędzić? - zapytałam spokojnie, rozluźniając lekko uścisk.

- Ja nie chciałem nikogo skrzywdzić – odpowiedział Noah.

- Zaatakowałeś mojego ojca! - krzyknął Stilinski, ledwo podnosząc się z ziemi. - I niby dlaczego my mamy oszczędzić Twoje życie?

- Błagam – chłopak spojrzał wprost w moje oczy, ignorując wściekłego Stiles'a. - Pomóżcie, oni nadchodzą, zabiją mnie.

                  Patrząc w jego oczy widziałam przerażenie i strach przed utratą życia. Z jednej strony chciałam go zabić za to, co zrobił. Z drugiej jednak strony wiedziałam, że to, co działo się wokół niego, nie było jego winą. Nie był winnym tego, że Doktorzy wybrali go na swoją ofiarę. Nie mógł nic poradzić na to, że okazał się być łatwym celem. Był eksperymentem, nad którym mieli kontrolę Ci źli, nie on sam.

               Byłam skołowana. Rzadko kiedy zdarza mi się sytuacja, w której zaczynam współczuć osobie, którą wcześniej brałam za swojego wroga. Noah zranił jedną z najważniejszych dla mnie osób, więc, logicznie myśląc, powinnam go zabić. Problem polega jednak na tym, że mój umysł wcale się na to nie zgadzał. Jeszcze gorsze było to, że serce również trzymało jego stronę.

                  Postanowiłam mu pomóc, mimo tego, co zrobił kilka minut temu. Wiedziałam, że moje zachowanie spotka się z gniewem moich przyjaciół, jednak zamierzałam to zignorować. Mogłam uratować kogoś, kogo życie zostało wystawione na ogromną próbę, która miała zakończyć się śmiercią. Cóż, gdybym chociaż na chwile odstawiła te swoje altruistyczne zachowanie i emocje, może nic złego by się niestało.

                 Nie trwałam przy Noah zbyt długo, gdy ten postanowił nagle zmienić swoje plany. Odepchnął mnie z taką siłą, że aż upadłam natyłkiem na ziemię, tracąc chwilowo kontakt z rzeczywistością przez uderzenie głową o ścianę. Zajęło mi chwile to, aby ogarnąć sytuację, która miała miejsce kilka sekund temu. Czy ja zawsze musiałam zapominać o splądrowaniu czyjegoś umysłu?

- Nie tym razem – warknął Stiles, stając przed chłopakiem. - Otrułeś mojego ojca, on teraz umiera.

                  Musiałam szczerze przyznać, że Stiles robił postępy. Nigdy wcześniej nie widziałam go tak wściekłego i zmotywowanego jednocześnie do walki z wrogiem. Chłopak swoją postawą podkreślał to, że tym razem nie da się wykiwać, nawet jeśli ceną za to będzie jego własne życie. Bezpieczeństwo jego ojca było najważniejsze, choć miał marne szanse na wygranie pojedynku z Noah. Stiles mi zaimponował i po raz kolejny udowodnił to, że stawiał swoje życie o wiele niżej od życia jego bliskich.

                Nie tylko Stiles mnie zaskoczył. Noah również nie zachowywał się tak, jakbym to wcześniej przewidziała. Byłam niemal pewna, że chłopak rzuci się na nas, próbując albo nas zabić, albo chociaż uciec przed nami. W rezultacie stał przed nami, z bólem i rozpaczą wypisanymi na twarzy. O dziwo, nie mogłam powiedzieć, że to był fałsz. Od niego biły prawdziwe emocje, które z kłamstwem miały dosyć mało wspólnego.

- Nic nie pamiętam – wyjąkał zrozpaczony Noah. - Ja naprawdę nie wiem, co się wydarzyło. Nie chciałem nikogo skrzywdzi, przysięgam!

                Mimo tego, co podpowiadał mi rozum, musiałam mu uwierzyć. Jego emocje były czyste, a serce w żadnym wypadku nie wskazywało na to, aby chłopak nas okłamywał. W sumie, patrząc na działania Doktorów, byłam skłonna uwierzyć mu w to, że jego zachowanie nie było przez niego kontrolowane. Przecież oni musieli mieć plan, w którym wykorzystają naiwne osoby do popełnienia największych zbrodni i jednocześnie pozostając ,,czyści''.

- On nie kłamie – mruknęłam, patrząc wprost w oczy Noah. - Ma czyste serce.

- Słucham?! - oburzył się Stilinski. - On chciał zabić mi ojca!

- Nie on – zaprzeczyłam spokojnie. - On był jedynie narzędziem.

- Że niby Doktorzy chcieli zabić tatę?! - zapytał Stiles, patrząc na mnie jak na wariatkę. - A niby czemu mieliby chcieć to zrobić?

- Mnie się pytasz? - zapytałam, prychając cicho. - Wiem tyle co i Ty.

- To jest popieprzone – stwierdziła nagle Malia. – Rzuca się na nas, ale nie jest winny?

- Nie chciałem was skrzywdzić, przysięgam – wyjęczał załamany Noah.

- Ale to zrobiłeś, świadomie bądź nie – wtrącił Scott. - Dlaczego Doktorzy chcieli naszej śmierci?

- Akurat w moim przypadku to dosyć proste – prychnęłam. - Na to pytanie każdy zna odpowiedź.

- Ty jesteś wyjątkiem od reguły – parsknęła dziewczyna, lekkosię do mnie uśmiechając.

- Nie da się ukryć, jestem wyjątkowa w każdym znaczeniu tego słowa.

                 Owszem, miałam wysokie mniemanie o sobie, ale to wszystko wynikało z mojej przeszłości. Każdy mój wróg, a przynajmniej ich większość, chciała mnie dorwać nie dlatego, że wyrządziłam im krzywdę, a dlatego, że byłam wiele warta. Potrafiłam przyczynić się do czyjejś zguby, jak również potrafiłam ratować życie tych, którzy nie zasługiwali na śmierć. Byłam idealnym narzędziem w rękach psychopatów, którzy chodzili po tym świecie, a ich wcale tak mało nie było. Byłam również idealnym lekarstwem dla tych, którzy nie zdążyli pożegnać się z własnym życiem, czekając cierpliwie na drugą szansę, która mogła nigdy nie nadejść.

- Chwila, to już kiedyś się wydarzyło i zadziałało - stwierdził nagle Stiles. - Skoro otrułeś mojego ojca, to również potrafisz go uratować.

                 Chciałam się wtrącić, jednak z rytmu wybiło mnie to, co usłyszałam. Dzięki temu, że posiadałam wampirzy słuch, potrafiłam usłyszeć cichy dźwięk z kilku kilometrów. Może to miało również związek z moim pochodzeniem, i chociaż było to bardzo prawdopodobne, jakoś mało chciałam w to wierzy. Miałam inne piorytety, aby się nad tym bardziej zastanowić. Mieliśmy problemy, to było niemal pewne.

                 Natychmiast, tchnięta poprzednimi wydarzeniami, stanęłam przed przyjaciółmi i Noah w miejscu, z którego słyszałam dziwne dźwięki. Zamierzałam ich wszystkich bronić przed wrogiem, nawet jeśli niektórych z nich chciałam wcześniej zabić. Cóż, kobieta zmienną jest, więc miałam jakieś tam prawo do zmienienia zdania, prawda?

- Mamy kłopoty – szepnął Scott, stojąc za moimi plecami.

- Wyjąłeś mi to z ust – mruknęłam, wpatrując się w ciemność. - Mamy mało czasu, musimy podjąć jakąś decyzję.

- Decyzję? - zapytała zdziwiona Malia.

- Mamy do wyboru pozostanie tutaj i walkę z Doktorami albo ratunek Szeryfa, co jest dla was lepsze?

                Moje pytanie było całkowicie retoryczne, ponieważ nie oczekiwałam od nich żadnej odpowiedzi. Wiedziałam na co większość z nich postawi, ale zapytać z kultury musiałam. Dla mnie osobiście ważniejsze było zdrowie i życie bliskich, niż walka z wrogiem, któremu mogłabym spuścić krew do ostatniej kropelki. Każdy musiał mieć swoje piorytety, moje już dawno zostały postanowione.

               Tak jak myślałam, moje pytanie zostało olane i puszczone w przestrzeń. Stiles prawie natychmiast złapał Noah za ramię, dosyć mocno go ściskając, i powlókł w stronę wyjścia z tuneli. Scott i Malia przez chwile stali zdziwienie tylko po to, aby za chwilę ruszyć za Stilinskim. A ja? Cóż, jak ta mała, zbłąkana owieczka, poszłam za resztą bydła, modląc się o lepsze jutro.

                  Musiałam to wszystko zatrzymać z prostego względu, Doktorzy. Wiedziałam, że jeśli ich teraz nie zatrzymamy, to nasza misja dotycząca uratowania Szeryfa mogła iść się paść na łąkę. Decyzja nie była zbyt skomplikowana, musiałam tu zostać po to, aby odwrócić uwagę Doktorów od naszego celu. Nie mogłam kolejny raz pozwolić im na atak na moich bliskich. Coraz trudniej było mi się z tym pogodzić.

- Ty – warknęłam, przyciskając wystraszonego Noah do ściany.

- Co Ty robisz?! - krzyknął zdziwiony Stiles.

- Jeśli spadnie mu włos z głowy, zginiesz z mojej ręki – warknęłam, totalnie ignorując młodego Stilinskiego. - A uwierz, śmierć z mojej ręki nigdy nie przebiega szybko i łagodnie.

               Wiedziałam, że kolejny raz nastał czas, abym stanęła naprzeciw tym, którzy prawdopodobnie namieszali w moim umyśle. Pomimo tego, że zbyt wiele z tego nie pamiętałam, gdzieś w głębi duszy wiedziałam, że mieli z tym coś wspólnego. Musiałam ratować swoich bliskich. Już jednych straciłam w podobnej walce, nie mogłam pozwolić na to, aby sytuacja ponownie się powtórzyła.

- Co Ty robisz? - zapytał zszokowany Stiles, gdy popchnęłam Noah w jego stronę.

- To, co dawno powinnam zrobić – mruknęłam spokojnie. - Idźcie ratować Szeryfa.

- A wy? - zapytał zdziwiony Scott.

- Ktoś musi ich pilnować.

- Ciebie też – odparła Malia, stając obok mnie. - Samej Cię nie zostawię.

- Wystarczy, że ich przyblokujemy – powiedział spokojnie Scott. - Stiles sobie poradzi.

- Poradzę – natychmiast zareagował chłopak, patrząc na mnie pewnie. - Samej Cię tu nie zostawię.

- Więc uważajcie na siebie, a my zajmiemy się Doktorami – odparłam z lekkim uśmiechem na twarzy. I jak tu ich nie kochać?

              Chociaż miałam ogromną ochotę na kłótnie dotyczącą tego, kto powinien zostać, a kto nie, tym razem zamierzałam trzymać język za zębami. Wiedziałam w jakim jestem stanie i co mogłabym aktualnie osiągnąć, a to wcale nie napawało mnie optymizmem. Tym razem musiałam schować dumę w kieszeń i przyjąć pomoc, którą oferowali mi przyjaciele.

                 W trójkę pożegnaliśmy Stiles'a, patrząc mu prosto w oczy i niemal równocześnie kiwając głową. Musiał być silny, nie było innego wyjścia. Wierzyłam, że poradzi sobie z Noah, pod warunkiem, że nastolatek mówił prawdę i wcale nie chciał nas zranić. Musieliśmy jednak zaryzykować, nie było innego wyjścia z tej sytuacji.

                Staliśmy plecami do drogi, którą podążył Stiles wraz z Noah. Zaciskałam mocno pięści, gotowa do ataku na wrogów, którzy powinni pojawić się lada chwila za zakrętem. Odczuwałam zdenerwowanie Malii, która stanęła po mojej lewej stronie. Rozumiałam ją, ponieważ, w porównaniu do mnie, nie należała do tych najbardziej nieśmiertelnych. Chociaż, patrząc na to wszystko chłodno, ja również nie mogłam mieć pewności co do tego, że po uśmierceniu mojej osoby przez Doktorów zmartwychwstanę, tak jak dotychczas. To robiło się coraz bardziej popieprzone.

- Przeżyjemy to – powiedział pewnie Scott, patrząc na Malie. - Jesteśmy w tym razem.

- A niby skąd masz taką pewność, co? - prychnęła dziewczyna, nawet na niego nie zerkając. - Nie znamy ich możliwości, nie wiemy co potrafią. Jak możesz być pewny naszej wygranej?

- Nie jesteśmy tutaj sami, to powinno Ci wystarczyć.

- Co? - zapytałyśmy jednocześnie, patrząc na niego zdziwione.

- Nie byłyście jedynymi osobami, które zostały tu sprowadzone.

- O czym Ty, do cholery, mówisz? - zapytałam zdziwiona, patrząc chłopakowi prosto w oczy.

                     Nie musiałam czekać na jego odpowiedź, aby wyczuć znajomy zapach unoszący się w powietrzu. Z jednej strony chciałam skakać pod niebo wiedząc, że mamy kogoś jeszcze po swojej stronie. Z drugiej jednak strony chciałam krzyczeć za to, że się tu pojawił. Cóż, miałam sprzeczne emocje w sobie, jednak zdecydowanie, w naszej aktualnej sytuacji, przeważyła radość i myśl, że jednak mogliśmy wyjść z tego cało.

- Przyjemnie jest wrócić na stare śmieci – głos, ten głos, który dotarł do moich uszu, był chyba najprzyjemniejszą dla mnie melodią od dłuższego czasu.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro