ROZDZIAŁ 107

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

                Każda sytuacja w naszym życiu jest inna. Pomimo tego, co aktualnie widzimy, nie zawsze to wydaje się być rzeczywistością. Dosyć często wierzymy jedynie w to, co aktualnie widzimy i rzadko analizujemy to, co dzieje się dalej, a to nasz największy błąd. Sztuką nie jest uwierzyć w to, co się widzi. Sztuką jest odkryć to, co jest prawdziwe.

               Z doświadczenia wiedziałam, że analizowanie danych sytuacji jest kluczem do sukcesu. Chyba właśnie dlatego dosyć chłodno podeszłam do naszej sytuacji i oceniłam wszystko na milion możliwych wyjść. Nie mogłam zawalić, nie teraz, gdy pod moją opieką byli nie tylko moi młodociani przyjaciele, ale również Chris, który znajdował się w moim sercu.

                Podejmując ryzykowną decyzję o naszej ucieczce miałam przed sobą dwie wizję, powodzenie lub śmierć. W obu tych wizjach to ja byłam tą, która stała z przodu i nastawiała swoją głowę. Nie potrafiłam narazić nikogo na śmierć, chociaż w niektórych momentach życia nie było wyjścia. Tym razem wiedziałam, że jedyną poszkodowaną, lub martwą, kto co lubi, mogę być tylko ja. Chris był na tyle ogarniętą osobą, że był w stanie uciec, nie patrząc za siebie i nie zatrzymując się w miejscu, mimo wszystko.

               Chris Argent znał mnie na tyle dobrze, aby wiedzieć, kiedy ma iść za mną, a kiedy ma uciekać w drugą stronę. To właśnie dzięki niemu podjęłam ryzykowną decyzję z Doktorami. Wiedziałam, że akurat on nie będzie się ze mną kłócił, a zrobi to, o co go poproszę. Był świadomy tego, że każde jego sprzeciwienie się może się dla nas źle skończyć.

                Wszystko poszło zgodnie z moim planem, a przynajmniej miałam taką nadzieję. Doktorzy nieźle musieli być zaskoczeni atakiem z mojej strony, skoro udało nam się bez większych komplikacji opuścić tunele po tym, gdy kula ognia wystrzelona z moich dłoni poleciała w ich stronę. Cóż, jakoś nie zamierzałam tego analizować, zależało mi na ucieczce i obronie mojej bliskiej osobie i to mi się udało, chyba.

             Oboje wystrzeliliśmy z tych tuneli niczym poparzeni. Można było to jednak w łatwy sposób usprawiedliwić, gdyż moje kule ognia wcale nie zostały wystrzelone tak precyzyjnie, jakbym chciała, i stworzyłam lekki pożar, który z niezłą prędkością zaczynał rozprzestrzeniać się w okolicy wybuchu. To mogło skończyć się niezłą katastrofą, ale jakoś nie zamierzałam się tym przejmować. Cholera, właśnie udało nam się uniknąć śmierci!

- Ty zawsze masz plan awaryjny, co? - wysapał Chris, gdy znaleźliśmy się na zewnątrz.

- Serio? - prychnęłam. - Pytasz się tak, jakbyś nie nie znał.

               Wiedziałam, że Chris się jedynie ze mną drażni. Znał mnie, wiedział o moich podchodach i mógł mniej więcej przewidzieć moje ruchy. Znał mnie na tyle dobrze, aby wiedzieć, że zawsze mam plan awaryjny, Nigdy nie zostaję z niczym, zawsze przed walką, albo czasami w trakcie niej, pojawia się mój plan awaryjny, który zawsze mogę wprowadzić w życie. Nie zawsze jest idealny, ale chociaż istnieje.

               Musieliśmy działać dosyć szybko, ponieważ wiedziałam, że moja ,,tajna broń'' długo nie utrzyma Doktorów w miejscu. Mieliśmy dwa wyjścia: albo czekać na ich pojawienie się i przygotować się na kolejną walkę, albo uciekać tam, gdzie ktoś inny potrzebuje naszej pomocy. Cóż, dla mnie to była dosyć prosta decyzja. Pomimo tego, że walka zawsze była dla mnie najlepszym wyjściem, to tym razem postanowiłam iść za dobrem innych.

- Jedziemy do szpitala – powiedzieliśmy oboje w tym samym czasie, co wywołało małe uśmiechy na naszych twarzach.

              Za każdym razem mnie to rozśmieszało. Pomimo naszych różnic i pochodzenia z dwóch innych światów, Chris okazał się być jebanym wyjątkiem, którego wpuściłam tak głęboko w moje prywatne życie. Potrafił odkryć, co w danej chwili czuję i co myślę. Jakie mam plany i jakie mam zamiary. Kiedyś w życiu bym mu na to nie pozwoliła. No, przynajmniej tak mi się wydaję.

              Musiałam myśleć nie tylko o naszej dwójce, ale również o naszych bliskich. Doktorzy deptali nam po piętach i nawet moja interwencja nic nie dawała. Czułam się cholernie bezsilna, ponieważ miałam świadomość tego, że tym razem naszymi wrogami nie był ktoś, kogo potrafiłam pokonać lekkim kiwnięciem palca. Oni byli kimś więcej, niż zwykłymi demonami w maskach. Mieli w sobie coś, co było ciężkie do zrozumienia i przerażało nie tylko innych, ale również mnie.

- Może uda nam się zgarnąć Scott'a i Malię – stwierdził Chris, idąc wprost do swojego samochodu.

- Raczej w to wątpię – prychnęłam, patrząc kontem oka na Chris'a. - Przecież oni nie są ludźmi.

- I niby tak szybko się przemieścili?

- Zrobili Ci pranie mózgu w Nowym Orleanie? - zapytałam zdziwiona, patrząc wprost na mojego towarzysza. - Przecież to istoty nadprzyrodzone, zmiennokształtni, czego Ty się po nich spodziewasz?

              Czasami takie sytuacje mnie śmieszyły, choć nie powinny. Wiedząc, jakie istoty żyją w Nowym Orleanie powinnam wiedzieć, że tam życie tętni swoim własnym rytmem. Tam nie ważne było to, z jakiego gatunku pochodzisz. Ważne było to, jak silny i szybki jesteś. Tutaj to wszystko działało inaczej, więc zdziwienie Chris'a nie powinno być dla mnie czymś dziwnym. Cóż, chyba zbyt długo siedzę w tym cholernym mieście.

- Myślisz, że są już na miejscu?

- Jestem tego pewna, Chris – odparłam spokojnie – To zmiennokształtni, mają dosyć szybkie tempo.

- To dziwne, żyjemy na tej samej planecie, a w niektórych miejscach życie toczy się inaczej.

- Nowy Orlean jest wyjątkiem od reguły – parsknęłam. - Nigdy nie porównuj innych miejsc do tego miasta. Tam rządzą Pierwotni, to inny wymiar rzeczywistości.

             Znałam styl bycia Pierwotnych i wiedziałam, do czego są zdolni. Pewnie dlatego potrafiłam odciąć ich życie grubą linią od życia innych. Nie każdy to potrafił, ponieważ, aby zrozumieć życie Pierwotnych, trzeba było najpierw dużo czasu spędzić z nimi i zrozumieć ich sposób bycia. Czasami potrzeba było kilku lat, jak nie kilkudziesięciu, więc nie miałam za złe Chris'owi jego przemyśleń.

- Widzimy się na miejscu – rzuciłam, wchodzą co samochodu i zamykając za sobą drzwi.

              Nie mogliśmy zwlekać, Doktorzy w każdej chwili mogli za nami wyjść z tuneli, utrudniając nam zniknięcie z tego cholernego miejsca. Pomimo tego, że posiadałam dosyć pokaźną ilość mocy, oni najwyraźniej żyli w innej rzeczywistości, do której ja nie miałam wstępu. Tym razem nie zamierzałam pokazywać przed innymi, kim to ja nie jestem i jak wielką moc w sobie mam. Postanowiłam uciekać, może jak tchórz, ale przynajmniej z klasą.

               Ruszyłam z piskiem opon, aby jak najszybciej uciec od tego cholernego miejsca. Chciałam jak najszybciej dostać się do szpitala, choć wiedziałam, że sprawa nie była taka łatwa, jakby się wydawało. Odczuwałam brak pożywienia i utraty kolejnej dawki mocy. Nie ważne było to, jak bardzo mocno chciałam żyć jako czarownica. Moja druga strona nie chciała dać zapomnieć o sobie i jedyne, co mi pozostawało, co pogodzenie się z tym chorym losem.

- Bez krwi się nie obejdzie – mruknęłam sama do siebie, skręcając gwałtownie w prawo, jednocześnie zbaczając z kursu.

               Nie chcąc wyjść na tą złą, od razu wykręciłam numer Chris'a i poinformowałam go o tym, że moje plany lekko się zmieniły. Mężczyzna ewidentnie domyślił się o co mi chodzi, ponieważ bez żadnych pretensji oznajmił, żebym robiła swoje. Nie ma co się dziwić, dosyć długi czas spędził z wampirami pod jednym dachem i musiał być świadomy tego, czego i w jakich ilościach potrzebujemy, aby przetrwać. Kolejny punkt, dla którego uwielbiałam Chris'a Argent'a.

- Widzimy się na miejscu – powiedziałam z lekkim uśmiechem i cholernie lekkim sumieniem. Przynajmniej tym razem nie musiałam kłamać odnośnie mojej decyzji i tego, co zamierzałam zrobić.

               Skręciłam w boczną drogę patrząc chwile we wsteczne lusterko. Gdy tylko zobaczyłam, że Chris trzymał się głównej drogi i nie skręciłam, gdzie ja, wyraźnie odetchnęłam z ulgą. To dało mi jasność, że mężczyzna mi ufa i nie zamierza podważać moich decyzji. Było to dla mnie bardzo miłe, patrząc na wsteczne doświadczenia z bliskimi mi osobami pochodzącymi z tego miasta.

               Nie zamierzałam nikogo zabijać, zdecydowanie. Chciałam jedynie nakarmić moją wampirzą stronę na tyle mocno, aby móc normalnie funkcjonować, i na tyle lekko, aby nikogo nie zabić. Ze względu na swój zły stan, tym razem postanowiłam nie wybrzydzać. I tak wiedziałam, że tego dnia nikomu nie pozwolę zginąć i tego zamierzałam się trzymać.

               Zatrzymałam samochód na poboczu i zgasiłam silnik. Wypatrywałam jakiejkolwiek osoby, która mogłaby posłużyć za mój chwilowy posiłek. Czułam, że dłużej nie mogłam jechać na ludzkim jedzeniu, musiałam się posilić krwią, w innym wypadku Doktorzy mogliby zrobić ze mną wszystko, co tylko by chcieli. Nie mogłam zapominać o mojej wampirzej stronie, w końcu ona również mnie tworzyła.

               Zauważyłam młodego chłopaka na chodniku i niemal od razu wiedziałam, że nie należał do tych najbardziej miłych i uczciwych. To trochę uciszyło moje sumienie, gdyż chłopak do aniołków nie należał, miał wiele zła za uszami. Niewiele myśląc wyszłam z auta i podążyłam jego śladem, patrząc wprost na jego plecy.

               Nie chcąc marnować cennych minut, których zbyt wiele nie posiadałam, postanowiłam od razu przejść do ataku. Nie byłam głupia, nie mogłam tak po prostu, w biały dzień, pozbawić go odrobiny krwi. Musiałam działać przemyślanie, aby nie zwrócić na siebie uwagi przypadkowych przechodniów. Nie chciałam wzbudzać zainteresowania niepotrzebnych widzów.

- Hej – mruknęłam, wyrównując z nim kroku.

- Hej, piękna – mruknął chłopak, automatycznie się zatrzymując. - Mogę Ci w czymś pomóc?

- W sumie tak, jest taka jedna rzecz.

- Jaka? - zapytał, mierząc mnie w góry do dołu. Typowe zachowanie napalonego nastolatka.

- Mogę Ci pokazać – odparłam, starając się być jak najbardziej kusząca. - Ale wolałabym to zrobić na osobności.

- Do mnie czy do Ciebie?

- Aż tyle nie wytrzymam - uśmiechnęłam się zalotnie. - W tej uliczce nie będzie nas widać.

- Nie musisz mi powtarzać dwa razy – mruknął, pokazując mi, abym szła pierwsza.

                Zachciało mi się śmiać, lecz mimo to zachowałam powagę. Śmiertelnicy niejednokrotnie udowadniali mi to, że nie zawsze kierowali się umysłem. Młodych mężczyzn nie trudno było zbajerować, wystarczyło ładnie się uśmiechnąć i już byli Twoi. Z jednej strony było to śmieszne, a z drugiej przerażające. Można było zrobić z nimi dosłownie wszystko, a oni lgnęli do kobiet niczym ćma do światła, nieświadomi niebezpieczeństwa jakie mogło na nich czekać za rogiem.

- Nie krzycz – powiedziałam, patrząc mu prosto w oczy.

                Gdybym miałam więcej czasu zapewne bajerowałabym z nim o wiele dłużej. Wiedząc, w jakiej sytuacji jestem zarówno ja, jak i moi bliscy, musiałam liczyć każdą sekundę. Nie czekając ani chwili dłużej, wbiłam kły w jego szyje i zasmakowałam młodej krwi, która musiała mi przynieść ukojenie, którego tak bardzo mi brakowało. Cóż, nie myliłam się, to dosyć szybko pomogło mi wrócić do mojej wcześniejszej równowagi, której tak bardzo mi brakowało.

              Nie było łatwo przerwać naszego ,,połączenia'', gdyż naprawdę od dawna nie piłam ludzkiej krwi prosto z żyły. Dodatkowo ten chłopak nie był czysty, co wzbudzało we mnie chęć mordu. Potrzebowałam tego, a on nie pomagał mi w pokonaniu chęci mordu. Jedyne, co trzymało mnie przy zdrowym rozsądku był fakt, że teraz toczyła się walka o życie Szeryfa, a to utrzymywało mnie aktualnie przy zdrowych zmysłach.

                Z wielką ledwością oderwałam się od chłopaka w ostatniej chwili. Nie był w zbyt dobrej kondycji, więc natychmiast przegryzłam własne żyły i podałam mu swoją krew, aby utrzymać go przy życiu. Nie chciałam go zabić, choć, patrząc na jego przeszłość, śmierć była najlepszym, co mogła go spotkać. Tym razem nie zamierzałam być katem, który miał wykonać odpowiednią karę dla skazanego. Miałam ważniejsze rzeczy na głowie od skazywania nastoletnich kretynów, którzy nie znali życia.

- Nie spotkałeś mnie – powiedziałam, patrząc mu prosto w oczy. - Wracałeś ze szkoły i uciekł Ci autobus. Chciałeś iść przed skróty i się zgubiłeś.

                   Moja forma hipnozy zdecydowanie kulała, ale nie zamierzałam się tym teraz przejmować. W szybkim tempie znalazłam się we własnym samochodzie, od razu opierając głowę na kierownicy. Byłam tak bliska zabicia tego chłopaka, że aż mnie to przerażało. Wiedziałam kim jestem i do czego byłam zdolna, jednak nie chciałam tego przyjąć do mojej świadomości. Nie chciałam taka być, lecz nie potrafiłam wyrzec się tego, kim byłam, a to mnie czasami zbyt mocno dołowało.

- Co się ze mną dzieje? - zapytałam samą siebie, zaciskając dłonie w pięści.

            Zdecydowanie musiałam się ogarnąć, ponieważ miałam na głowie zbyt wiele rzeczy naraz. Ruszyłam z piskiem opon, zerkając w lusterko wsteczne, czy chłopak wyszedł z tego nieszczęsnego zaułku. Na moje szczęście tak, co prawda nie wyglądał na w pełni zdrowego, ale wystarczyło mi to, że poruszał się o własnych siłach.

                W dosyć szybkim tempie pokonywałam kolejne zakręty, chcąc jak najszybciej oddalić się od tego feralnego miejsca i pojawić się tam, gdzie od kilku dobrych minut powinnam się znajdować. Musiałam przestać zapominać o tym, kim jestem i o tym, co potrzebne mi do przetrwania. Przez moją lekkomyślność mogłam właśnie zabić niewinnego człowieka, a wystarczyło tylko pamiętać o regularnym piciu krwi. Czy to aż tak wiele?

                   Nawet nie wiem kiedy znalazłam się na szpitalnym parkingu. Moje dłonie wciąż się lekko trzęsły, a puls był zbyt wysoki, abym mogła udawać, że nic się nie stało. Miałam mało czasu, ponieważ chciałam jak najszybciej wejść do środka i sprawdzić co z Szeryfem. Musiałam się uspokoić, choć to wcale nie było łatwe. Pozostało mi jedno: w razie niewygodnych pytań kłamać tak, jak zostałam tego nauczona.

                W szybkim tempie wyszłam z samochodu i skierowałam się do wejścia budynku. Byłam zestresowana z dwóch powodów: pierwszy, po tak długim czasie omal nie zabiłam człowieka, druga, nie byłam pewna, czy lekarze zdołali uratować życie Szeryfa. Naprawdę mi na nim zależało, był osobą, która zdecydowanie nie zasługiwała na tak nagłą i bolesną śmierć. Miał jeszcze wiele do zrobienia, a ja zamierzałam mu w tym pomóc.

              Wchodząc do budynku od razu uderzył we nie zapach krwi, bólu i śmierci. Co prawda byłam przyzwyczajona do takiego obrotu sprawy, jednak teraz wyjątkowo nie spłynęło to po mnie jak woda po kaczce. Potrząsnęłam głową i skupiłam się na węchu, aby już po chwili szybkim ruchem skierować się w stronę sali, na której leżał Szeryf. Po dotarciu na miejsce odnalazłam wszystkich przyjaciół, prócz jednego.

- Gdzie jest Stiles? - zapytałam niepewnie, nie potrafiąc wyczuć ich uczuć. - Czy z nim wszystko w porządku?

- Tak, Nina – Melissa uśmiechnęła się do mnie lekko. - Stiles jest przy tacie, uratowali go.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro