ROZDZIAŁ 109

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


               Życie lubi zaskakiwać nas w różnych aspektach. Czasami są to miłe niespodzianki, niosące ze sobą radość, a czasami są złe, skutkujące smutkiem i łzami. Nigdy nie jesteśmy w stanie przewidzieć co los przygotował dla nas tym razem. Warto jednak pamiętać, że po każdym deszczu pojawia się słońce i po każdym słonecznym dniu następuje deszczowy. Krótko mówiąc, trzeba  być gotowym na wszystko.

                Sądziłam, że wystarczająco dużo zła nas ostatnio spotkało. Na każdym odbiło się to, co działo się w Beacon Hills. Nie chodziło mi już tylko o nas, ale również o mieszkańców, których ta sytuacja również dotknęła. Lekarze i pielęgniarki mieli jeszcze więcej roboty, niż zazwyczaj, choć i bez obecności Doktorów mieli co robić. Nauczyciele musieli sprawować opiekę nad uczniami i uświadamiać ich, jak niebezpieczne są wagary w dzisiejszych czasach. I z pewnością nie mieli tu na myśli złej oceny czy niezdania do następnej klasy. Rodzice obawiali się o swoje pociechy, które w każdej chwili mogły zniknąć bez śladu, co już miało miejsce. Policjanci musieli tłumaczyć się z zaginięć, których za cholerę nie potrafili rozwikłać. A ja? Cóż, żadna nowość, w moim życiu nigdy nie będzie spokoju.

               Czułam się dziwnie spełniona patrząc na Stiles'a w objęciach Szeryfa. Gdzieś w sercu czułam, że wypełniłam swoją małą, aczkolwiek ważną, misję. Za wszelką cenę chciałam, aby tych dwoje szczerze ze sobą porozmawiało i wróciło na stare tory. Aby ponownie stali się nie tylko ojcem i synem, ale również przyjaciółmi, którzy nie mają przed sobą tajemnic. Aby Stiles znów uwierzył, że tata zawsze stanie po jego stronie, nie ważne co by się działo.

             Stiles był mi bliski z dwóch powodów. Po pierwsze, był szalonym chłopakiem, który chciał być kimś. Za wszelką cenę chciał być tym, którego znają. Nie chciał jednak osiągnąć tego przez coś złego, a wręcz przeciwnie. Chciał zaistnieć tak, jak jego ojciec. Chciał być wzorem do naśladowania. Osobą, która jest godna zaufania. Kimś, do kogo mógł się zwrócić każdy, kto tylko potrzebował pomocy. Po drugie, dziwnym trafem przypominał mnie z przeszłości. Zależało mu na opinii nie tyle co ludzi, ale własnego ojca. Zależało mu na tym, aby Szeryf był z niego dumny, aby nigdy nie musiał się go wstydzić. Chciał, aby tata widział w nim godnego następne, zupełnie jak ja kiedyś.

                Moje relacje z rodzicami zazwyczaj były bardzo dobre. Tak, zazwyczaj, ponieważ nie zawsze takie były. Gdy weszłam w wiek buntowniczy, byłam naprawdę nieznośna. Cóż, wtedy tego nie wiedziałam, ale teraz, patrząc wstecz, byłam niezłą suką. Najlepsze jest to, że mój bunt nie zaczął się tak jak u innych, przez wiek, ale przez jedną, głupią sytuację, w której to nie ja grałam pierwsze skrzypce, a to wtedy zabolało mnie najbardziej.


              Byłam z siebie dumna, kolejny raz udowodniłam, że nie jestem małą, głupią dziewczynką! Wracałam do domu wpatrzona w piękny puchar, który wygrałam w międzyszkolnych zawodach historycznych. Przygotowywałam się do tego naprawdę długo, zarywając niejedną nockę. Rodzice będą dumni!

              Będąc coraz bliżej domu czułam podekscytowanie. Pomimo tego, że moich rodziców nie było podczas ogłoszenia wyników, nie byłam na nich zła. Zapewne mieli jakieś ważne spotkania, przez co nie mogli mi towarzyszyć w tak ważnym dla mnie dniu. Cóż, nie ważne, że nie mogli przy mnie być, ale wiem, że będą szczęśliwi.

                Uśmiech nie schodził mi z twarzy, a w głowie już widziałam radość rodziców, jak tylko dowiedzą się, jak zdolną mają córkę. Wchodząc do domu usłyszałam podekscytowany głos mamy i śmiech taty. Dawno nie byłam tak szczęśliwa, jak w tym momencie. Pewnie już zawieszają balony, aby świętować mój sukces.

              Weszłam do salonu z wielkim uśmiechem na twarzy, który bardzo szybko zniknął z moich ust. Widok, który przede mną się rozciągał, był dla mnie zaskoczeniem. Rodzice wcale nie cieszyli się z mojego powodu, a z powodu mojej siostry, która śmiała się od ucha do ucha. Nie mam pojęcia, przez ile stałam w miejscu z otwartymi ustami, dopóki nie zauważył mnie taka.

- Nina, nareszcie jesteś! Co tak długo?

- No wiesz, czekałam na wyniki konkursu i...

- Elizabeth wygrała! - pisnęła szczęśliwa mama. - Wygrała!

- Co? - zapytałam zdezorientowana. - Ja też wygrałam.

- Była pierwsza, wygrała ze wszystkimi – kontynuował tata.

- Ja też wszystkich pokonałam, zobaczcie...

- Pięć kilometrów, rozumiesz? To niesamowite, że w tym wieku można być aż tak dobrym.

- I to bez większych przygotować - wtrąciła mama.

- Też jestem zdziwiona – stwierdziła uśmiechnięta Elizabeth.

- Chwila, gdzie byliście przez ostatnie dwie godziny?

- Jak to gdzie? - zapytał zdziwiony tata. - Przecież Elizabeth startowała w maratonie.

- No właśnie, a dlaczego Ciebie tam nie było, Nina?

- Pewnie dlatego, że miałam swój własny konkurs – mruknęłam cicho.


                Teraz, patrząc na to z perspektywy czasu, chcę mi się śmiać. Analizując dni przed konkursem, z pewnością mogę stwierdzić, że to wszystko była moja wina. To ja zapomniałam poinformować rodzinę o tym, że zakwalifikowałam się do między szkolnego konkursu historycznego. To ja ich nie poinformowałam o tym, że będę walczyć o puchar. Jednak i tak to ich obwiniłam o wszystko, co mnie tego dnia spotkało. O smutek, który towarzyszył mi do końca dnia. I o bunt, który nastąpił już następnego dnia.

               Moi rodzice, mimo napiętego grafiku, zawsze znaleźli dla nas czas. Od czasu tego pamiętnego popołudnia, w którym świętowali sukces tylko jednej z nas, potrafili podzielić się obowiązkami tak, aby każda z nas miała ich wsparcie. Zazwyczaj za każdym razem się zamieniali, najpierw tata był przy mnie, a później mama. Byłam szczęśliwa, bo naprawdę chciałam zrobić wszystko, aby byli ze mnie dumny. Tylko czy mi to wyszło?

                Stiles i Szeryf byli cudownym przykładem na to, że rodzina jest najważniejsza. Starszy Stilinski, pomimo wielkiej utraty, potrafił zadbać o syna tak, jak tylko mógł najlepiej. Nie chciał, aby Stiles kiedykolwiek poczuł, że nie ma mamy. Szeryf robił wszystko, aby jego syn był szczęśliwy. A jego syn robił wszystko, aby jego tata był z niego dumny.

                 Czułam, że moja misja w tym miejscu dobiegła końca. Nie mogłam przecież tak stać w miejscu i im się przyglądać, zbyt dobrze to nie wyglądało. Nie chciałam też naruszać ich prywatnej strefy, która powinna należeć tylko do nich. Mieli sobie wiele do powiedzenia, a moje mediacje zdecydowanie nie były już potrzebne. Oni doskonale poradzą sobie beze mnie, w końcu są rodziną.

                  Zaczęłam powoli się wycofywać, aby nie zwrócić ich uwagi na siebie. Byłam niemal pewna, że moja nieobecność nie zostanie zbyt szybko odkryta, ponieważ byli zbyt zajęci sobą. Cholernie mocno mnie to cieszyło, ponieważ oznaczało to powrót Stilinskich. Tych samych, których poznałam na początku mojej przygody w Beacon Hills. Tych samych, których podziwiałam za cholerną szczerość. Tych samych, którzy mogliby uczyć innych miłości, czułości i szczerości wobec bliskich.

- A Ty gdzie? - zapytał nagle Szeryf, przez co zatrzymałam się gwałtownie.

- Ale że ja? - zapytałam głupio, odwracając się o nich.

- Nie, ta obok – parsknął Stiles.

- Do domu – powiedziałam spokojnie. - Nic tu po mnie.

- Jesteś częścią nas, jak możesz tak mówić?

- Są momenty, w których zdecydowanie powinnam się wycofać. Z uśmiechem, ale jednak wycofać.

- I uważasz, że to idealny moment? - zapytał z uśmiechem Szeryf.

- A co, mam robić za waszego terapeutę?

- Nie musisz, ale nie oznacza to, że masz odchodzić.

- Ale ja nie odchodzę, tylko wycofuję się do bezpiecznej przestrzeni, z której bardzo szybko zniknę i pojawię się w domu.

- I znowu będziesz pić? - zapytał lekko smutny Stiles.

- Nie, mam serial do nadrobienia – puściłam oczko, po czym odwróciłam się i skierowałam do wyjścia z budynku.

- Nina! - zawołał Szeryf, ponownie zatrzymując mnie w miejscu. - Dziękuję.

- Zawsze do usług – uśmiechnęłam się, po czym kontynuowałam swoją wędrówkę.

               Wiedziałam, że oboje byli mi wdzięczni, jednak generalnie nie wiedziałam za co. Nie zrobiłam nic wielkiego, w sumie to nic nie zrobiłam. Po prostu przy nich byłam, wysłuchałam i powiedziałam to, co mi ślina na język dała. Najwyraźniej dla nich to było coś więcej niż moje zwykłe paplanie. Może czasami faktycznie potrafię gadać z sensem?

- Jeszcze kiedyś będziemy razem – szepnęłam, odpowiadając na nieme pytanie Stiles'a.

                Tak, przyznaję się bez bicia, siedziałam w ich głowach. Chciałam być przygotowana na ewentualny atak z którejś ze stron, aby w odpowiednim momencie zareagować. A to, że zapomniałam się wyłączyć, to nie moja wina. Byłam zbyt zajęta łechtaniem własnego ego, aby się odłączyć. Są na świecie rzeczy ważne i ważniejsze, nie moja wina, że czasami mam problem z ich klasyfikacją.

               Czułam się szczęśliwa, opuszczając budynek szpitala. Pomimo tego, że zbyt długo tam nie byłam, mój umysł zdołał przywołać kilka nieprzyjemnych obrazów. Nie lubiłam szpitali z jednego, prostego powodu: czuć w nim było cholerną śmierć i smutek. Pomimo tego, że w swoim życiu zdarzało mi się kogoś posłać do tego miejsca, nigdy nie robiłam tego umyślnie. W takich momentach górę brała wampirza strona, a mój umysł jedyne czego pragnął, to krwi. Nie nad wszystkim mam kontrolę, niestety.

               Wsiadłam spokojna do samochodu i ostatni raz spojrzałam na wejście do budynku. Chyba chciałam upewnić samą siebie, że Stilinscy tam zostaną, razem. Oczywiście, że w moim umyśle pojawiła się wersja, w której rozżalony Stiles wybiega ze szpitala, a jego wściekły ojciec klnie tak głośno, że słychać go aż na parkingu. Na szczęście taka wizja nie mogła się spełnić, nie w ich przypadku. Ich miłości nikt i nic nigdy nie zniszczy.

                 Jazda do domu minęła mi zaskakująco spokojnie. Pomimo tego, że na ulicach miasta pojawiło się więcej samochodów, nie byłam o to zła. Nigdzie się nie spieszyłam, nie musiałam nikogo ratować, nie miałam potrzeby nikogo zabić. A żeby było ciekawiej, uśmiechałam się jak głupia do ludzi, których mijałam. Za każdym razem, gdy przepuszczałam kogoś przez pasy, robiłam to z wielkim uśmiechem na twarzy. Ludzie z pewnością musieli myśleć, że coś ze mną jest nie tak. Albo że mój uśmiech jest tak naprawdę uśmiechem psychopaty, który zaraz da gaz do dechy i ich rozjedzie. Tak, taka wersja również mogła być możliwa.

               Po przekroczeniu progu domu mogłam odetchnąć z ulgą. Pomimo tego, że podczas jazdy czułam spokój, ten prawdziwy dopadł mnie dopiero w miejscu, w którym zawsze mogłam być sobą. Nie otrzymałam żadnego telefonu, żadnej złej wiadomości. Nie musiałam pilnie zawracać i obmyślać plan ucieczki. Byłam tu, w domu, w najbezpieczniejszym miejscu na świecie.

               Usiadłam z uśmiechem na twarzy na kanapie w salonie, przywołując do siebie alkohol. Tym razem postanowiłam być kulturalna i nie pić z butelki. Pokusiłam się nawet o zrobienie drinka, co ostatnio było dosyć rzadkim wyczynem w moim wykonaniu. Chciałam, aby ten dzień był wyjątkowy również dla mnie. Zamykaliśmy pewny etap, rozdział. Przyszedł czas na rozpoczęcie nowego, a jak inaczej mogłabym celebrować ten piękny moment?

               Cieszyłam się z tego, że Szeryf wyszedł z opresji cało. To było kolejne małe zwycięstwo w naszym wykonaniu. Pomimo tego, że Doktorzy byli zwinni i przebiegli, kolejny raz nie udało im się pozbyć życia niewinnego człowieka. Kolejnym pięknym momentem było to, jak Szeryf porozmawiał szczerze z synem. Bardzo zależało mi na ich relacji i na tym, aby znowu byli ze sobą szczerzy. Od długiego czasu mieli tylko siebie, nie mogli tego zepsuć przez najazd Doktorów.

                  Błogą ciszę przerwał dźwięk dzwoniącego telefonu, który leżał na stoliku przede mną. W pierwszej chwili moje serce stanęło, a umysł już zdążył ukazać kilkanaście scenariuszy. Pokręciłam szybko głową, chcąc oddalić od siebie czarne scenariusze. Przecież dzwoniący telefon nie zawsze musi zwiastować złe informacje, prawda?

- Halo? - powiedziałam, odbierając telefon od nieznanego numeru. - Kto mówi?

- Twoja największa miłość – usłyszałam po drugiej stronie męski głos.

- Największa miłość, którą za każdym razem mam ochotę zamordować?

- Mniej więcej – parskniecie. - Stęskniłem się za Tobą.

- Nic dziwnego, rzadko do mnie dzwonisz.

- Odezwała się ta, co dzwoni codziennie.

- Nie chciałam Ci przeszkadzać, masz dużo na głowie.

- To działa w dwie strony, słońce.

- Ty zawsze wiesz, co powiedzieć, aby Twój rozmówca poczuł się winny – parsknęłam.

- Nie moja wina, że ja zawsze jestem czysty.

- Kiedy ostatni raz patrzyłeś w lustro, Klaus?

               Gdy tylko usłyszałam jego głos, z mojego serca spadł wielki kamień. Od dłuższego czasu chodził za mną telefon do niego, jednak sytuacja w Beacon Hills skutecznie oddalała mnie od tego pomysłu. Zbyt wiele działo się wokół mnie, moich przyjaciół, abym mogła pozwolić sobie na moment zapomnienia. To nie był dobry argument, ani trochę nie przemawiał na moją korzyść.

- Przepraszam, Klaus – westchnęła. - Chyba postradałam zmysły.

- Nie pierwszy raz – odparł mężczyzna. - Niestety.

- Niestety – powtórzyłam smutno. - To chyba jakaś klątwa.

- Klątwa zbyt dobrego serca.

                 Klaus Mikaelson, pomimo swojego okrucieństwa, był tym, który bardzo dużo widział. Mógł być mordercą i wariatem dla innych, dla mnie był lekarstwem na całe zło. Pomimo tego, że moja śmierć miała kiedyś posłużyć do jego zwycięstwa i nie miał w tym żadnego oporu, teraz, z upływem lat i znając jego historie, zdecydowanie stałam po jego stronie. On, jak mało kto, potrafił mnie zrozumieć, nigdy mnie nie oceniał. Zawsze mnie wysłuchał, nawet jeśli gadałam głupoty. Wiedział, co czuje, co myślę i czego potrzebuję. Zawsze potrafił dopasować się do danej sytuacji, nawet jej dobrze nie znając. Jak on to robił?

- Sytuacja nie wygląda zbyt pozytywnie, a Ty nie wiesz co robić, prawda?

- Gdybyś powiedział to tydzień temu to pewnie bym Ci przytaknęła.

- Więc sytuacja została ustabilizowana.

- Mniej więcej tak. Bywało gorzej, zdecydowanie.

- Więc dlaczego jesteś smutna? Skoro wszystko się udało to dlaczego zastanawiasz się gdzie popełniłaś błąd?

- Czy Ty nawet przez telefon musisz ze mnie czytać jak z otwartej księgi?

- Co poradzę, taki mój urok.

               Nie musiałam go widzieć, aby wiedzieć, że właśnie uśmiechał się szeroko w sposób, jak na niego, słodki. No dobra, tylko ja uważałam, że to słodkie, Klaus zdecydowanie się z tym nie zgadzał. Uważał, że jedyny sposób, w jaki sposób się uśmiecha to ten szyderczy, złowrogi lub fałszywy. Cóż, wychodzi na to, że ani trochę nie zna samego siebie.

- Na to żadna siła nie poradzi – zaśmiałam się lekko.

- My tu gadu gadu, a tu czas na poważne rozmowy. Mów co się dzieje.

- Rzecz w tym, że aktualnie nic – westchnęłam.

- I to przeraża Cię najbardziej?

- Do tej pory nic nie było tak, jak powinno, Klaus. A tu nagle wszystko zaczęło się układać. Doktorzy chwilowo zniknęli z radarów, brak martwych nastolatków i Szeryf cały i zdrowy pogodzony z synem. Coś jest nie tak.

- Chwila, bo się pogubiłem. Co tam się tak właściwie stało?

              Streszczenie wszystkich wydarzeń mających miejsce w Beacon Hills wcale nie było tak krótkie, jakbym chciała. Nie zamierzałam jednak niczego pomijać. Wiedziałam, że jeśli było coś, co przeoczyłam, Klaus z pewnością to wyłapie. Był w tym lepszy ode mnie, choć nigdy głośno bym tego nie powiedziałam. Już i tak ma zbyt wysokie ego, po co mu jeszcze dokładać?

               Nie szczędziłam szczegółów. Powiedziałam wszystko to, co widziałam, co czułam, co słyszałam. Niczego nie zamierzałam ukrywać, nie przed nim. Nie w momencie, w którym sama zaczynałam się sypać. Powiedziałam o pojawieniu się Doktorów, o posypaniu się stada, o Stiles'ie i jego ojcu. Wszystko, co dotychczas leżało mi na sercu iw umyśle. Wszystko, z czego chciałam obmyć moje ciało i myśli. A to wszystko po to, aby poczuć się lepiej. Przez ten jeden, krótki moment.

                Jeśli chwile wcześniej byłam najszczęśliwszą osobą na świecie i twierdziłam, że wszystko jest dobrze, kłamałam. Dopiero w momencie, gdy usłyszałam głos Klausa i powiedziałam na głos to, co leżało mi na sercu, poczułam jak bardzo się myliłam. Nie miałam świadomości tego, jak wiele się wydarzyło. Jak wiele musiałam nosić na swoich barkach, jak wiele wszyscy wycierpieli. Dopóki nie powiedziałam tego na głos nie wiedziałam, jak wielki ogrom zniszczeń przynieśli ze sobą Doktorzy. Najgorsze było to, że te zniszczenia nie dotyczyły tylko miasta i jego mieszkańców. One dotyczyły głównie mnie, zwłaszcza mnie.

- O kurwa – powiedział Klaus. Tyle, i aż tyle.

- Idealne podsumowanie – parsknęłam, ocierając płynącą łze z mojego policzka. To naprawdę aż tyle mnie kosztowało?

- Przyjadę do Ciebie.

- Nie – zaprzeczyłam od razu. - To nie jest najlepszy pomysł, Klaus.

- Potrzebujesz mnie, mała. Potrzebujesz jak nigdy wcześniej, nie mogę Cię zostawić samej.

- Nie jestem sama, Klaus.

- Masz na myśli tą bandę popaprańców, którzy zamiast Ci pomóc próbują zakopać żywcem?

- To moi przyjaciele, Klaus. Moja rodzina.

- A ja to co, wróg?

- Wiesz, że nie to mam na myśli.

- Nigdy nie doprowadziłbym Cię do takiego stanu.

- Wiem o tym – powiedziałam spokojnie. - Oni nie zrobili tego specjalnie.

- Czyżby? - parsknął sarkastycznie.

- To tylko dzieci, Klaus. Mimo wszystko, jak na swój wiek, przeszli naprawdę wiele. Nie potrafią odróżniać wszystkiego tak jak my. Nie mają tak dużego doświadczenia, jak my. Jednak robią wszystko, aby się obronić. Aby obronić tych, na których im zależy.

- Ale dlaczego Ty nie należysz to tego kręgu, co? Dlaczego to Ciebie nie chcą chronić?

- Chcą, ale nie wiedzą jak.

             Pomimo tego, co działo się ostatnio między nami, wierzyłam w nasze stado. Wiedziałam, że nie zostawimy siebie nawzajem na pożarcie złu. Pomimo tego, że wielokrotnie otrzymywałam od nich same baty, wielokrotnie również otrzymywałam miłość. Tyle samo razy dostawałam w twarz ile dostawałam kwiaty. To nie tak, że tylko zło mnie tu czekało. Były również i te dobre chwile, i to właśnie one mnie tu trzymały najbardziej.

- Przyjadę – powtórzył Klaus. - Zrobię tam porządek.

- W to akurat nie wątpię, ale nie Nie mogę się na to zgodzić Klaus.

- Dlaczego? Dlaczego tak bardzo nie chcesz przyjąć mojej pomocy?

- Bo Hope potrzebuje jej bardziej – odparłam spokojnie. - Ona jest teraz najważniejsza, Klaus.

- Zawsze będziesz używać jej jako argumentu?

- Nie. Tylko wtedy, gdy chcesz zrobić coś głupiego.

- Ratowanie Ciebie jest głupotą?

- Tylko wtedy, gdy może Ci się coś stać.

- Mnie nie można zabić, mała.

- Mnie również, więc stąpamy po jednym lodzie.

- Jestem Hybrydą – stwierdził twardo Klaus.

- Chcesz się licytować kto jest bardziej wytrzymały?

- To by trwało nieskończoność.

- Z pewnością, a nawet jeszcze dłużej – parsknęłam.

- Wiesz, że możesz na mnie liczyć?

- Wiesz, że to działa w dwie strony?

- Nie mogę Cię stracić, Nina. Nie teraz, kiedy wszystko zaczęło wracać na dawne tory.

- Nie stracisz mnie, Klaus. Nie dam się tak łatwo zabić.

- Oni raczej nie zapytają o zgodę.

- Nie będą mieli wyjścia. Bez moje zgody nie mogą pozbawić mnie życia.

- Szkoda, że żaden z Twoich wrogów nie pyta Cię o zdanie, wyrywając Ci serca.

- To działa w dwie strony.

- Zawsze będziesz to powtarzać?

- Aż po grób – parsknęłam. - To może trwać w nieskończoność.

- Wiem, ale przecież ją mamy.

- Gdyby usunąć z naszego życia wrogów to tak, mamy to.

- Musisz ratować świat, prawda?

- Tak jak Ty, Klaus. Jesteśmy tacy sami.

- Wiesz, że Cię kocham, prawda? I nigdy nie chcę dla Ciebie źle.

- Wiem, Klaus – powiedziałam niepewnie. - Co Ty knujesz?

- Ktoś jeszcze chce z Tobą pogadać. Pa!

               Niemal w wyobraźni widziałam, jak mocno uderzam Klaus'a w głowę. Nie musiałam być wróżką ani nawet miej nadprzyrodzonych mocy, aby wiedzieć, o kim mowa. Były tylko dwie osoby, które aktualnie nie wyrwałyby telefonu Mikaelson'owi z dłoni, aby ze mną porozmawiać. Wiedziałam, że jeden z nich nie odważy się do mnie odezwać, nawet jeśli nasz topór wojenny został zakopany. Za to był ktoś, kto za wszelką cenę chciał ze mną kontaktu. Tylko czy ja byłam już na to gotowa?

- Hej, Nina – usłyszałam męski głos, automatycznie zamykając oczy. - Nie sądziłem, że Klaus tak łatwo odda mi telefon.

- Ja tym bardziej – mruknęłam cicho, choć doskonale wiedziałam, że mnie usłyszał.

- Co słychać w mieście?

- Wszystko w porządku – chrząknęłam. - Panujemy nad sytuacją.

- Klaus'owi mówiłaś coś innego.

- Nie ładnie podsłuchiwać czyjąś rozmowę.

- Ta rozmowa dotyczyła również moich przyjaciół, Nina. Mam prawo wiedzieć co się u was dzieje.

- Więc dlaczego do nich nie zadzwonisz? - zapytałam nerwowo. - Dlaczego nie skontaktujesz się ze Scott'em? Ze Stiles'em?

- Wiedziałem, że oni mnie okłamią.

- A ja niby miałabym Ci powiedzieć prawdę?

- Wierzę w to, że mnie nie okłamiesz.

- W jakim Ty świecie żyjesz, Hale?

- Najwyraźniej w zupełnie innym niż Ty, Fortem.

              Nie potrafiłam z nim rozmawiać normalnie. Nie dlatego, że miałam jakiś żal, ale dlatego, że jego głos ranił moje serce. Nigdy nie planowałam zakochać się w kimś tam mocno, jak w nim. Moja miłość do niego była najgorszym, co mogło mnie spotkać w życiu. Doskonale wiedziałam, że nie jesteśmy w stanie żyć razem, ale osobno też nam nie było łatwo. No, przynajmniej mi.

            Nasze drogi nigdy nie powinny się zejść. Derek był osobą, która chciała korzystać z życia, wiele osiągnąć i jeszcze więcej dać innym. Ja natomiast nie miałam przed sobą długiego życia. Doskonale wiedziałam, że moje serce w każdej chwili mogło stanąć, na zawsze rozdzielając mnie z tymi, którzy coś dla mnie znaczyli. Byłam na to gotowa i właśnie dlatego nie mogłam z nim być. Nie chciałam, aby cierpiał, nie przez mnie, nie przy mnie.

- Tęsknie za Tobą, Nina.

- Wiem, Derek – westchnęłam smutno. - Ja też za Tobą tęsknię, ale wspólne życie nie jest nam pisane.

- Ale dlaczego? Czemu...

             Nie mogłam słuchać jego głosu, nie potrafiłam. Rozłączyłam się, od razu wyłączając telefon. Wiedziałam, że będzie próbował zadzwonić, a tego bym nie zniosła. Nie mogłam mu tego zrobić, mając gdzieś z tyłu głowy to, że zginę. Nie mam pojęcia, skąd nagle się to wzięło. Skąd to przeczucie? Czy naprawdę czeka mnie już tylko śmierć? Czy to właśnie finał mojej przygody w świecie żywych?

              Nie mogłam odpędzić się od złych myśli, które nagle zaatakowały mój umysł. Wzięłam do ręki butelkę wódki i pociągnęłam z niej kilka łyków, siadając na kanapie. Czy to był ostatni raz, gdy słyszałam Klaus'a? Czy to była ostatnia okazja do powiedzenia Derek'owi, co tak naprawdę do niego czuję? Czy to był ostatni moment, kiedy mogłam usłyszeć ich głosy? Zbyt wiele myśli, pytań, a tak mało odpowiedzi. Czy mój koniec jest bliższy, niż nam wszystkim się wydaje?

- Cyrk, jak nic – westchnęłam, pociągając kolejny łyk wódki. - Czy jeszcze kiedyś będzie normalnie? 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro