ROZDZIAŁ 112

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

              W umyśle człowieka jest taka funkcja, jak wyparcie. Jest to dosyć często używana funkcja, choć nie zawsze świadomie, jednak nadal istnieje. Rzadko kiedy człowiek ma nad nią kontrolę, pojawia się wtedy, gdy w życiu danej osoby dzieje się coś złego. Gdy próbuje zapomnieć o czymś, co sprawia przykrość lub o kimś, kto odszedł i nigdy nie wróci. Zdarza się jednak również świadome wyparcie, ostra walka z umysłem i z rzeczywistością. Człowiek wtedy wmawia samemu sobie, że to się nie wydarzyło, że to nie jego wina, to nigdy nie istniało.

               Cóż, świadome wyparcie to kolejne określenie, które mogłoby mnie opisywać. Bo tak, często świadomie wypieram prawdę, starając się przekonać innych do własnej rzeczywistości. Zakrzywiam prawdziwy obraz na swoją korzyść i robię dosłownie wszystko, aby inni uwierzyli w moją wersję, nie w tą prawdziwą. Wypieram to, co mnie boli, co może mi się nie udać, co utraciłam. I najgorsze w tym wszystkim jest to, że robię to całkiem świadomie.

               Oczywiście samo wyparcie się czegoś nie jest złe. Czasami człowiek musi o czymś zapomnieć, wyprzeć się prawdy, aby móc wstać z kolan, otrzepać spodnie i pójść dalej ze spokojną głową. Problem pojawia się wtedy, gdy robi to zbyt często, bez konkretnych argumentów, z powodu takiego, a nie innego podejścia do życia. Wtedy zaczynają się schody, które już niekoniecznie są dobre.

                W wypieraniu się złych sytuacji jestem niemal mistrzem. Ktoś wyrwał mi serce? Nic nie szkodzi, zrobiłam sobie dłuższą drzemkę. Zabiłam kogoś? Co w tym złego, ukróciłam jego cierpienie na ziemi. Los postawił na mojej drodze nieśmiertelnych wrogów, których nie potrafię pokonać? Dziękuję, dzięki temu mogę stać się silniejsza. Bo niby co takiego mogą zrobić? Zabić mnie?

             Siedząc w salonie i obserwując nerwowych Stiles'a i Scott'a uznałam, że mam coś nie tak z głową. Zamiast zastanawiać się, jak wyjść z tej chorej sytuacji to ja myślę o tym, kogo dzisiaj bym zjadła. Młodego chłopaka? A może jakąś dziewczynę dla odmiany? Pijani odpadają, zbyt dużo promili we krwi, odbierają mi radość z drinków wieczornych. No, w sumie z dziennych też. I niech mi ktoś powie, że ze mną wszystko w porządku!

- Musimy coś zrobić – powiedział cicho Stiles. - Musimy mieć jakiś plan.

- A dorwanie tej bestii i zabicie jej to nie jest plan? - palnęłam.

             I nagle znalazłam się pod ostrzałem ostrych spojrzeń dwójki nastolatków, jakbym powiedziała coś bardzo złego. Ale niby co takiego? Przecież dorwanie bestii, która, swoją drogą nieźle się kamufluje, i zabicie jej nie jest złym planem. To jest szybkie i bezbolesne pozbycie się wroga. No, może z tym bezbolesnym przegięłam, bo na pewno ktoś oberwie, ale hej, w każdej bitwie są ranni, prawda?

- Czyś Ty upadła na głowę? - oburzył się Scott, ciskając we mnie gniewne spojrzenie. - Przecież to może być nastolatek!

                No i proszę, niby chcą planu, ja im go daje, a i tak obrywam po głowie. Dla mnie sprawa jest jasna, trzeba dorwać bestie i ją zlikwidować, zanim ona zrobi to samo z nami. Jakie znaczenie ma to, ile to coś lub kto ma lat? Że niby młodsi są do wytresowania czy o co chodzi? Czy może trzeba dać im szanse, bo mogą się jeszcze zmienić? Gówno prawda, to co złe rzadko kiedy zmienia się w dobre.

- No to co? - wzruszyłam ramionami, nie przejęta słowami Scott'a. - Ale w dalszym ciągu to morderczy nastolatek, nie?

               No cóż, gdyby spojrzenie mogło zabić, najpewniej właśnie leżałabym martwa na dywanie. Niby miękki, ale chyba wolałabym wylądować w wygodniejszym łóżku, niż na nim. Na to jednak nie mogłam liczyć, bo, patrząc na Alfę, mogłam liczyć jeszcze na ciemny, zimny i wilgotny loch, a nie na odpoczynek w miękkim łóżku. Coś mi mówiło, że ten chłopak z wielką chęcią skręciłby mi kark za moje słowa. A co ja niby takiego złego powiedziałam?

- Ty się nigdy nie zmienisz – parsknął śmiechem Stiles.

- Ciebie to bawi? Ona chce go zabić!

- Z dwojga złego wolę jego śmierć, niż swoją.

- My ratujemy, nie zabijamy.

- Powiedz to jej morderczym zapędom – zaśmiał się Stiles. - Poza tym ma rację, skoro nie możemy tego czegoś powstrzymać, musimy to zabić.

- Nie wiemy, czy tego nie powstrzymamy. Trzeba spróbować – dalej przekonywał Scott.

- A w którym momencie chcesz się o tym przekonać? Jak urwie Ci łeb?

- Trzeba spróbować z nim porozmawiać.

- Z kim? Z bestią? Przecież nawet nie wiemy kro to!

- To musimy się przekonać, dowiedzieć! - Scott w dalszym ciągu był uparty.

                Słuchałam chłopaków i zastanawiałam się nad tym, co zrobić. Słuchać ich dalej czy spróbować się wymknąć i znaleźć kolację? W sumie druga opcja była lepsza od tej pierwszej. Ile można słuchać krzyków i kłótni? Byłam głodna, spragniona świeżej krwi, która miała dodać mi sił do walki. Problem był tylko taki, że nie bardzo wiedziałam, z czym mam walczyć. Z Doktorami, bestią czy własnymi przyjaciółmi?

- A Ty dokąd? - zapytać wkurzony Scott, gdy zauważył, ze próbuję się wymknąć.

- Na spacer? - bardzie zapytałam, niż stwierdziłam.

- Teraz?! - chłopak wstał wkurzony. - Musimy działać!

- I co, mam podejść do tego czegoś i pogłaskać to po głowie, pytając o imię i wiek?

- Nie! - oburzył się chłopak.

- To co mam zrobić, Scott? Jaki masz plan?

               Cisza. Wokół nas nie było słychać nic, oprócz naszym oddechów i tykania zegarów. Moje pytanie zamarło w powietrzu, czekając na odpowiedź, która nie nadejdzie. Nie dziwiłam się Scott'owi, jako Alfa chciał ratować wszystkich. Nie dziwiłam się również Stiles'owi, który chciał uchronić miasto przed złem i pozbyć się problemu w najłatwiejszy sposób. Oboje mieli racje, oboje chcieli dobrze, choć każdy z nim na swój własny sposób.

- Dobra – westchnęłam, widząc zawiedzioną minę Scott'a. - Musimy jechać na miejsce zbrodni.

- Co? - zapytał zdziwiony Alfa.

- No co? Nie mamy innego punktu zaczepienia, a skoro chcemy znaleźć to co i spróbować uratować to musimy wiedzieć, kto to, nie?

- Chcesz go ratować?

- Chcę go powstrzymać – powiedziałam zdecydowanie. - I jeśli będzie się to wiązać z jego śmiercią, to zabiję go – odparłam. - Najpierw jednak spróbuje go uratować, bez zabijania.

                Ten moment, gdy w oku Wilczka pojawia się płomień nadziei, jest bezcenny. Chłopak spojrzał na mnie z wdzięcznością wymalowaną na twarzy, jakby wiedział, że zrobię wszystko, aby uratować to coś. Cóż, pomimo tego, że stałam po dwóch stronach tej walki, postanowiłam spróbować uratować to coś. Nie zamierzałam jednak oddawać za to coś życia, o nie nie. W razie problemów to coś zginie, a my znowu wrócimy do naszego zwariowanego życia.

- Czyli wycieczka? - zapytał spokojnie Stiles.

- Wycieczka – odparłam. - Przydadzą się Twoje zmysły detektywistyczne.

- Oczywiście, że pojadę z wami – prychnął, odpowiadając na nieme pytanie. - Beze nie i tak dużo nie zdziałacie. Nie macie takich zmysłów, jak ja.

- To fakt - powiedziałam, w głębi duszy śmiejąc się z tonu chłopaka.

              To nie tak, że w niego nie wierzyłam. Było wręcz przeciwnie. Stiles był zajebisty pod większością względów, jednak jeśli chodzi o jego detektywistyczne umiejętności, nie miał sobie równych. Byłam niemal pewna, że w przyszłości zrobi karierę i będzie jednym z najlepszym, jeśli nie najlepszy. Śmieszne było to, że walce z siłami nie z tego świata był czasami bardziej odważniejszy niż my, prawie nieśmiertelni, mocni i szybcy. My kontra on, zwykły człowiek bez nadprzyrodzonych umiejętności. Ja śmiesznie to brzmiało?

- Musimy pamiętać, że to coś jest szybkie, zwinne i silne – stwierdził poważnie Scott.

- To prawda, widzieliśmy na nagraniu co potrafi – odparł Stiles. - Dlatego zastanawia mnie jedna kwestia.

- Nie do końca wiem czy chcę ją znać – mruknęłam.

- Czy Nasza trójka wystarczy? - dokończył Stiles, jakby nie słysząc moich słów. - Nie żeby coś, ale za wiele nas nie ma, dodatkowo tylko wy macie super moce, a ja mam kij bejsbolowy, nie wiem czy to wystarczy.

- A co, nagle zacząłeś w nas wątpić? - zapytałam, unosząc jedną brew.

- Nie! - zaprzeczył natychmiast chłopak. - Oczywiście, że nie. Nigdy w nas nie zwątpiłem, chodzi po prostu o to, że...

- Że się boisz – przerwał Scott. - Jak każde z nas, Stiles.

- Chciałbyś – prychnęłam. - Ja tam się nie boję.

               Wyparcie, uwielbiam to zjawisko. To nie tak, że ja niczego się nie boję. Ja po prostu wypieram z umysłu taką możliwość. Bo jak można się nie bać czegoś, czego się nie zna? Czegoś, co jest cholernie silne, szybkie i zwinne? Czegoś, czego siła może przewyższać moją własną? Czegoś, co zostało stworzone prze istoty, które ewidentnie namieszały kiedyś w moim umyśle? Cholera, nie da się.

- Idziemy – stwierdziłam, odpuszczając temat. - Wsiadajcie do auta.

- Chyba do aut – powiedział Stiles.

- Zapomnij, nie mamy czasu na zatrzymywanie się i łatanie kolejnych dziur w Twoim aucie.

               Tak, bywam wredna i uszczypliwa, taka już moja natura. Uwielbiam Jeep'a Stiles'a, serio, ale ten samochód zdecydowanie potrzebuje generalnego remontu. No, albo złomowania, to też jest dobra opcja dla niego. Wielokrotnie proponowałam mu zmianę auta albo pomoc w naprawie, ale oczywiście zawsze otrzymywałam odnowę. W jego przypadku chyba ciężko przyjąć jakąkolwiek pomoc.

               Ruszyłam niemal natychmiast, gdy za chłopakami zatrzasnęły się drzwi. Wiedziałam, że nie mamy ani chwili do stracenia. Z każdą minutą nasze poszlaki mogły zniknąć, a my nie mieliśmy żadnego punktu zaczepienia. Ślad, zapach, potrzebowaliśmy czegokolwiek, co mogłoby nas naprowadzić na trop bestii stworzonej przez Doktorów.

- Co u Lydii? - zapytał, chcąc przerwać niezręczną ciszę w aucie.

- Nie wiadomo za wiele – odparł smutny Stiles.

- Z Lydią jest dziwna sprawa – powiedział Scott. - Generalnie jest dobrze, ale coś złego dzieje się w jej głowie.

- Dlaczego nie wiemy nic więcej?

- Bo nie mamy do nie dostępu.

- Jej mama nas do niej nie dopuszcza – westchnął Sitles. - Uważa, że to wszystko to nasza wina.

                   I cóż mogłam powiedzieć? Oczywiście, że jest to nasza wina, poniekąd. Nie mogłam obwiniać o to Natalie, broniła swojej córki i próbowała ją chronić. Była jej jedyną córką, a została wplątana w coś, czego nikt nie rozumiał. Dla niej, śmiertelniczki, było to coś, złego nie da się przeskoczyć. Nie brała pod uwagę tego, że jej córka ma nadprzyrodzone moce. Nie wierzyła w to, chcąc zostać w swoim bezpiecznym świecie, bez nadprzyrodzonych mocy. Może coś w przeszłości napiętnowało jej myślenie?

                  Już wiedziałam, że poruszenie Lydii nie było zbyt przemyślanym ruchem. Od razu w aucie zrobiła się jeszcze gęstsza atmosfera, niż była przed chwilą. Ciężko było opanować panujące wśród nas emocje, które coraz bardziej brały górę. Stan Stiles'a się pogorszył, gdy tylko usłyszał jej imię. Wiedziałam, że ten chłopak dalej ją kocha i cholernie się martwi, a niedopuszczanie go do niej raniło go najbardziej

- Co u taty? - zapytałam wiedząc, ze ten będzie łatwiejszy.

- W porządku – przytaknął Stiles. - Czuje się już coraz lepiej.

- Wraca do siebie?

- Bardzo szybko – potwierdził chłopak. - Jest bardzo silny, wszystko będzie dobrze.

                 Szczerze? Odetchnęłam z ulgą. Pomimo tego, że znałam Szeryfa i wiedziałam, że to silny facet, to i tak się o niego martwiłam. Nie codziennie zderzasz się ze śmiercią, śmiejąc jej się prosto w twarz. Nie każdy jest w stanie przez to przejść bez szwanku. Szeryf jednak daje radę, bo, tak jak powiedział jego syn, jest silnym człowiekiem, którego nic nie jest w stanie złamać.

- Choć jedna dobra informacja – odetchnęłam.

                 Nie będę ukrywać, że miałam ogromne wyrzuty sumienia przez to, co stało się z Szeryfem i Lydią. Nie ukrywajmy, gdyby nie moje pojawienie się w mieście wiele sytuacji nie miałoby miejsca. Moje pojawienie się tu wiele zmieniło, wiele zburzyło, wiele zniszczyło. Najgorsze jest to, że byłam tego cholernie świadoma i niewiele już mogłam zrobić. Gdybym się tu nie pojawiła...

- Jesteśmy – powiedział cicho Scott. - Co teraz?

               I to było dobre pytanie, na które nie potrafiłam odpowiedzieć. Co teraz? Cóż, miałam ochotę powiedzieć, że nic, ale jakoś tak nie wypadało. Jak mam być szczera to za cholerę nie wiedziałam, co teraz. Niby była mowa o planie, ale ja go osobiście nie posiadałam, nawet jeśli mogłam powiedzieć coś innego. Nigdy nie działaliście na spontanie?

               Ruszyliśmy do budynku, choć chyba każde z nas wiedziało, że to niemal misja samobójcza. Najlepsze w tym wszystkim było to, że zrobiliśmy to bez słowa. Wystarczyło, że wyszłam pierwsza z auta i ruszyłam w kierunku budynku, a oni poszli od razu za mną. Zadziwiała mnie ich wiara i ufność do osoby, która niejednokrotnie zabijała bez celu. Naprawdę byłam jeszcze godna zaufania?

- Bądźcie ostrożni – ostrzegłam, stając przed ciemnym budynkiem.

- Jak zawsze – mruknął Stiles, rozglądając się dookoła.

- Żeby tak jeszcze było – parsknęłam śmiechem.

              Weszliśmy do budynku, który aktualnie wyglądał tak, jakby był opuszczony. Dookoła znajdowały się taśmy policyjnie, które przypominały o sytuacji, która miała tu miejsce. Nie było tu zbyt przyjemnie, przynajmniej dla niektórych. Jak na złość wśród tych osób byłam ja, chcąca zachować zdrowy rozsądek i mająca problem z umysłem i ciałem. Ciężko było zachować zdrowy rozsądek w miejscu, w którym było czuć krew.

- Ale tu śmierdzi śmiercią – mruknęłam, maszcząc przy tym nos. - Będzie ciekawie.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro