ROZDZIAŁ 12

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

               Świat nadprzyrodzony jest rozległą dziedziną, którą ciężko ogarnąć. Nie można znać każdej istoty należącej do tego świata i wiedzieć wszystkiego. Wyuczenie się wszystkiego zajęłoby tysiące lat, a zapewne i tak taka osoba nie wiedziałaby dosłownie wszystkiego. Zawsze znajdzie się coś, co mnie zaskoczy, a to nie powinno mnie w żaden sposób dziwić. Po prostu takie jest już moje życie, nie muszę znać wszystkiego, co mnie otacza, chociaż byłoby wtedy o wiele łatwiej.

               Słyszałam o wielu gatunkach, których nazw nie pamiętam, chociaż nie wszystkie widziałam na własne oczy. Najczęściej widziałam informacje w księgach mamy czy słyszałam o takich istotach w jej opowieściach. Pomimo tego, że Viviane Fortem była znakomita i strasznie mądra, również nie posiadała wiedzy o wszystkich i o wszystkim. Tego po prostu nie da się zrobić.

               Stałam właśnie w gabinecie Deaton'a, który w dłoniach trzymał jeden z pazurów, które zostały poprzedniego dnia wbite w ciało Scott'a przez jakiegoś dziwnego faceta. Przepraszam, nie pazur, a szpon harpia. Co to do, cholery jasnej, jest? Nie kojarzę żadnej istoty, która byłaby czymś podobnym, jeśli już, to raczej kojarzę zwierze o takiej nazwie. Jednak ten facet ani trochę nie przypominał mi ptaka, jedynie jakiegoś drapieżnika, który usiłował zabić mi przyjaciela.

               Deaton co chwile marszczył brwi, przyglądając się szponowi w wielkim zamyśleniu. Podejrzewam, że sam nie był pewien co do tej istoty, która zaatakowała wczoraj Alfę. Nie wspomnę już o tym, że to coś świeciło na niebiesko, a to już było dla mnie cholernie dziwne i nowe. Wygląda na to, że nie ja jedyna jestem zdziwiona odkryciem, bo sam Pan doktorek nic nie odzywa się od kilku minut.

               Scott za to stoi oparty o stolik, na którym kilka minut temu leżał ten biedny psiak. Przyglądał się uważnie Deaton'owi, jakby chciał coś wyczytać z jego wyrazu twarzy. Doktorek jednak nie pozwalał mu na to, co chwile odwracając głowę w drugą stronę i zerkając na szafki, jakby chciał tam odnaleźć odpowiedź na męczące go pytanie. Czy ktoś mi może powiedzieć, o co tu chodzi?

- Deaton? - zapytałam niepewnie, zwracając na siebie uwagę mężczyzn. - Powiesz coś?

- Tak – odparł spokojnie. - Jak to wszystko wyglądało?

- Ale co? - zapytał zdziwiony Scott.

- Walka, jak do niej doszło i co działo się w międzyczasie. Opowiedz mi wszystko, ze szczegółami.

- Postaram się – przytaknął chłopak. - Wraz z Kirą jechaliśmy na motorze do szkoły i tam mieliśmy spotkać się z resztą. Padał okropny deszcz, który nie ułatwiał mi jazdy, widoczność była okropna. Postanowiliśmy zostawić motor na drugim parkingu, pod daszkiem. Oboje skierowaliśmy się do szkoły, przechodząc pod mostkiem. Tam usłyszałem jakieś dziwne dźwięki, które mnie zaniepokoiły. Zatrzymaliśmy się gwałtownie i miałem się właśnie odwrócić, aby sprawdzić, co to jest, ale nagle zostałem uderzony z ogromną siłą i rzucony na ścianę.

- A co robiła Kira? - zapytałam, mrużąc oczy.

- Nie jestem pewien, ale chyba próbowała walczyć. Przez chwile mnie zamroczyło i nic nie widziałem, ale gdy tylko doszedłem do siebie, to zobaczyłem ją leżącą na ziemi.

- Czyli żadna nowość – parsknęłam śmiechem, co skończyło się z karcącym wzrokiem Alfy.

- Co było dalej? - zapytał Deaton.

- Podniosłem się z ziemi i zacząłem z nim walczyć – chłopak westchnął ciężko. - Ten koleś był cholernie silny i ciężko było mi go w jakikolwiek sposób uderzyć. Unikał moich ciosów i zadawał je ze zdwojoną siłą. Kira po chwili dołączyła do mnie, ale długo to nie trwało, ponieważ ta bestia szybko ponownie wysłała ją na ziemię.

- Dlaczego mnie to nie dziwi? - mruknęłam pod nosem.

- Ona nie jest wyszkolona, jak Ty – warknął Scott.

- A powinna, w końcu jest lisem i macha tym swoim mieczykiem, a walczyć nie potrafi.

- Dosyć, później o tym pogadacie – przerwał mi Deaton. - Co było dalej?

- Walczyłem z nim i starałem się unikać jego ciosów. Jego szpony świeciły na niebiesko, a on robił wszystko, aby mi je wbić w ciało.

- Wtedy przybiegliśmy my – wtrąciłam się, gdy Scott nagle ucichł. - Liam przybiegł do nas ze szpitala i powiedział, że Scott ma problemy.

- Skąd on o tym wiedział? - zapytał zdziwiony Alfa.

- Jest Twoim Betą, to normalne, że odczuwa to, gdy jesteś w niebezpieczeństwie – wyjaśnił Deaton.

- W każdym razie, od razu rzuciliśmy się do biegu i dotarliśmy na miejsce, w którym toczyła się walka – kontynuowałam. - Tam wyskoczył nagle jakiś nowy wilkołak, który dziwnie pachniał.

- Jak dziwnie? - zapytał Deaton.

- Nie do końca jego zapach przypominał wilkołaka. Był z czymś pomieszany, ale za cholerę nie wiem, z czym.

- Może to była Hybryda? - zasugerował Scott.

- Nie – pokręciłam głową. - Ich zapach znam doskonale, w końcu przez jakiś czas obracałam się w ich towarzystwie.

               To akurat była prawda, jest kilka istot, których zapach rozpoznaję bez problemu. Z Hybrydami spędziłam trochę czasu ze względu na Klaus'a, który przez jakiś czas miał swoje własne stado i pilnował go na każdym kroku. Dodatkowo moja krew była potrzebna do tworzenia nowych osobników, więc w jakimś tam stopniu byłam z nimi związana. Samego wilkołaka czy wampira również bezproblemowo rozpoznam po zapachu, gdyż te istoty był obecne w moim życiu przez długi czas. Banshee i kojotołak również nie są mi obce, inaczej jest trochę z czarownicami. Potrafię je odnaleźć i odkryć wśród innych ludzi, jednak chwile mi to zawsze zajmuje.

- Dobra, zajmiemy się tym później – zadecydował Deaton. - Co było dalej?

- Gdy przybiegliśmy, walka się toczyła między Scott'em, a tym kimś. Po chwili ten nowy wilkołak wkroczył do akcji, ale długo nie powalczył, bo został rzucony o ścianę. Po jakiś czasie ten dziwny ktoś wbił szpony w ciało Scott'a, rzucając go na ziemie.

- Poczułem się tak, jakbym tracił siły – odparł chłopak. - Pierwszy raz spotkałem się z czymś takim. To było tak, jakby te szpony zabierały całą moją siłę. Po chwili jednak wszystko się skończyło.

- Rzuciłam się Scott'owi na pomoc i oderwałam od niego to coś, wyrywając z ciała Alfy szpony i rzucając kolesiem o ścianę – wzruszyłam ramionami. - Scott oczywiście twierdził, że nic mu nie jest i że da radę, bo jest Prawdziwym Alfą.

- Skądś to znam – parsknął Deaton.

- Chciałbym Ci tylko przypomnieć, że Ty zawsze robiłaś dokładnie to samo – prychnął Scott. - Po chwili Nina została rzucona na ścianę, a to coś podeszło do mnie i dalej chciało walczyć. Nie trwało to długo, bo złapałem za jego ręce i wykręciłem mocno, wyrywając te szpony – wskazał na stół, na którym aktualnie leżały.

               Deaton wydawał się być zdziwiony i jednocześnie zamyślony. Jakoś mnie to nie dziwi, ta cała sprawa była dosyć dziwna. Sam fakt, że ktoś zaatakował Scott'a nie dawało mi spokoju, a co dopiero dziwna istota, której nie znałam. Niewiedza jest czymś, co może doprowadzić kogoś do zguby, a tego zdecydowanie bym nie chciała. Jedno jest pewne, musimy poznać prawdę o tym kimś, kto zaatakował Prawdziwego Alfę i wiedzieć, jak się przed takimi bronić w razie potrzeby.

- Znam wiele istot, ale ta była dziwna – powiedziałam spokojnie, patrząc na Deaton'a. - Żadnej nie świeciły pazury.

- Właśnie ten fakt mnie zastanawia. Jakim cudem one odbierały Ci moc?

- Też bym chciała to wiedzieć – mruknęłam cicho pod nosem.

               Jeśli istniały szpony, które odbierały moc Alfie, to naprawdę było nieciekawie. Kto wie, czy ktoś nie wymyślił czegoś na mnie? W sumie bym się nie zdziwiła, jest na świecie wiele osób, które tylko czekają, aby się mnie pozbyć. Jednak zdecydowanie wolałabym, aby te szpony były na mnie, a nie na mojego przyjaciela, który nikomu nic złego nie zrobił. Scott nie zasługuje na wrogów, jest na to zbyt dobry.

- To jest dziwne, one nie powinny tak działać – mruknął Deaton, który cały czas patrzył na szpony.

- Nikt nie może zabrać mi mocy, bo jestem Prawdziwym Alfą?

- Może – zaprzeczył Deaton. - Jedyną osobą, która może Cie pozbawić statusu Alfy i odebrać Ci moc jest Twoja Beta.

- Liam – szepnęłam. - Więc jakim cudem zrobił to ktoś inny?

- Nie mam pojęcia, muszę je dokładnie zbadać.

- A jak to działa u Bet, które przyjąłem? - zapytał nagle Scott.

- One nie zostały stworzone przez Ciebie, więc nie mogą odebrać Ci prawnie mocy. Może to zrobić tylko Beta, która została stworzona przez Twoje ugryzienie.

               Zastanawiało mnie, dlaczego Scott o to zapytał. W sumie nie ma u nas w stadzie żadnej innej Bety, oprócz Liam'a. Malia jest kojotołakiem, ja jestem wampirem i czarownica w jednym, Lydia jest Banshee, a Kira Kitsune. Nie wspomnę już o Stiles'ie, który jest zwykłym człowiekiem. Derek również odpada, ponieważ zaraz po przemianie, stał się kimś w rodzaju Bety dla Klaus'a, który chwile później go wyzwolił spod swojej woli. Czy tylko mi się wydaje, że Scott coś kombinuje?

- Czemu o to zapytałeś? - spojrzałam uważnie na Alfę.

- Tak jakoś – odpowiedział niepewnie, nie patrząc na mnie.

- Scott – warknęłam. - Żadnych tajemnic, pamiętasz?

- Zastanawiam się nad Theo – westchnął ciężko. - Gdybym go przyjął do stada, stałby się moim Betą.

- Ale nie byłby stworzony przez Ciebie – dodał Deaton.

- Czyli nie mógłby mi odebrać mocy Alfy, tak?

- Teoretycznie nie, ponieważ nie miałby takiej siły.

- Od początku mówiłam, że z tym chłopakiem jest coś nie tak – odezwałam się pewna swojego zdania. - On z pewnością coś kombinuje.

- Nie możemy go o nic oskarżyć, Nina.

- Nie wydaje Ci się to wszystko dziwne? Jakiś stwór atakuje Cie podczas drogi do szkoły, gdzie miałeś się znajdować wraz z nami. To coś chce wyssać z Ciebie moc, jednak pojawia się nagle Theo, którego nikt nie widział od lat, i próbuje Ci pomóc w walce z nieznajomym. Dodatkowo twierdzi, że Cie szukał, bo usłyszał o Twojej mocy i chce dołączyć do stada.

- Przecież to nie jest grzech, że chce należeć do jakiegoś stada – odparł Scott.

- Nie, tu się zgodzę. Ale dlaczego właśnie do twojego? Przecież na świecie jest wiele stad, które mogły go przyjąć, nie musiał tu specjalnie przyjeżdżać.

- Może stwierdził, że mnie zna i dlatego próbuje?

- Czy Ty nie widziałeś tej pewności siebie, gdy mówił o dołączeniu do Twojego stada? On jest święcie przekonany, że go przyjmiesz.

- Bo znam go, to pewnie dlatego. Wie, że mu pomogę.

- Będziesz głupcem, jeśli to zrobić – zastrzegłam. - Nie możesz ufać każdemu, kto się do Ciebie ładnie uśmiechnie.

- Przecież nie ufam każdemu – zaprzeczył chłopak.

- Nie? Popatrz mi w oczy i powiedz, że mu nie ufasz.

               Scott spojrzał na mnie zdziwiony i patrzył prosto w moje oczy. Otworzył usta, jednak żadne słowo z nich nie wyszło. Tak właśnie myślałam, Scott nie potrafi mnie okłamać, patrząc mi prosto w oczy. Doskonale wiem, że ufa Theo, pomimo tego, że na dobrą sprawę go nie zna. Minęło wiele lat, odkąd widzieli się ostatni raz, od tego czasu wiele mogło się zmienić. Nie może ufać każdemu, z kim rozmawiał w dzieciństwie. Świat się zmienia, ludzie się zmieniają, teraz tak naprawdę każdy może okazać się być wrogiem.

- No właśnie – westchnęłam. - Ufasz mu, chociaż go nie znasz, Scott.

- Znam go, przecież kiedyś tu mieszkał.

- Ty dalej swoje – pokręciłam głową. - To było kilka lat temu, on mógł się zmienić, co z pewnością uczynił. Skąd wiesz, że nie przybył do Beacon Hills, aby Cie zabić?

- Powiedział, że chce dojść do mojego stada, a ja mu chcę dać szansę.

- Ta Twoja naiwna ufność kiedyś Cie zgubi, wielki Alfo. Oby tylko nie było za późno na ratunek.

               Nie miałam zamiaru się kłócić ze Scott'em o kolejną, nową osobę w mieście. Chciałam tylko w normalny sposób wytłumaczyć mu, że popełnia błąd. Powinien najpierw poznać tego całego Theo i dopiero później podejmować decyzje dotyczące stada. Nie jest w tym sam, ma nas i również powinien nas spytać o zdanie. Wiem, że to on jest Alfą i ostateczne słowo należy do niego, ale mieliśmy być w tym wszystkim razem. Nie powinien olewać naszych słów czy przeczuć. Zresztą, nie jestem jedyną osobą, która nie ufa temu nowemu. Z nim będą jeszcze jakieś kłopoty, czuję to.

- Nina może mieć racje, Scott – odezwał się Deaton. - Nie możecie zapraszać wszystkich do swojego stada, musicie najpierw poznać tą osobę i sprawdzić, czy jest godna zaufania.

- Przecież znam Theo, chodził ze mną do podstawówki.

- No kurwa mać! - krzyknęłam zrozpaczona. - Czy Ty siebie słyszysz, Scott? Ile to było lat temu, co? Przecież przez ten czas on mógł się zmienić i teraz próbuje Cie zabić. Mało jest takich osób na świecie?

- O czym Ty mówisz? - chłopak spojrzał na mnie zdziwiony.

- Jesteś czym nowym, podobnym do mnie. Prawdziwy Alfa nie jest kimś często spotykanym, tak jak pół wampir i pół czarownica. Robisz sobie wrogów samym swoim statusem, nawet jeśli o tym nie wiesz. Wiele osób chciałoby ukraść Ci moc, która wiążę się z byciem Prawdziwym Alfą. Jesteś o wiele silniejszy od zwykłego Alfy, masz bardziej wyostrzone zmysły. Nie widzisz tego, że Theo mógłby być kimś, kto spróbuje Cie zabić?

- Każdy zasługuje na szanse – odparł mniej pewnie. - Przecież nie możemy go od razu przekreślać.

- Nie mówię o tym, żeby go przekreślić – westchnęłam ciężko. - Chodzi mi o sprawdzenie go i upewnienie się, po co tu jest. A jeśli faktycznie będzie chciał odebrać Ci moc?

- Przecież Deaton powiedział, że to niemożliwe.

- W tej chwili nie jestem niczego pewien – mruknął mężczyzna, patrząc na nas uważnie.

- Widzisz? - zapytałam triumfująco.

- Nie skreślę go tylko dlatego, że wy mu nie ufacie. Dam mu szansę, bo każdy na nią zasługuje.

- Chyba wolę rozmowę ze ścianą, ona przynajmniej się nie wykłóca – mruknęłam zła pod nosem.



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro