ROZDZIAŁ 18

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

               Wszystko, co nas otacza, wydaje się być zwykłe, przejrzyste, proste. Nie zawsze zdajemy sobie sprawę z tego, że to wszystko jest kłamstwem. Wierzymy w coś, co tak naprawdę nigdy się nie zdarzyło. Widzimy rzeczy, które tak naprawdę nie istnieją. Wkręcamy sobie coś tylko po to, aby nam się żyło lepiej. Dlaczego nie widzimy, że to jest kłamstwem? Dlaczego dalej w to brniemy? Dlaczego oszukujemy samych siebie?

               Chciałabym żyć w świecie pełnym radości i miłości. Chciałabym być na świecie kimś, kto liczy się dla innych i liczy się z innymi. Chciałabym mieć wokół siebie ludzi, na których zawsze mogę liczyć. Kogoś, kto przytuli i pocieszy, opieprzy kiedy trzeba i nakrzyczy za błędy. Chciałabym żyć w spokoju z innymi i wierzyć tylko w dobro, które by nas otaczało. Chciałabym wiele, lecz to nie do spełnienia.

               Świat nadprzyrodzony od zawsze był znany z kłamstwa, wielu intryg i morderstw. Nie ma dnia, którego jedna z istot nie zabiłaby kogoś innego. Nie ma ideałów, które mogłyby świecić przykładem dla innych. Nie jesteśmy stworzeni po to, aby chronić ludzi. Jesteśmy stworzeni do zabijania, kłamania i kręcenia. Jesteśmy tu po to, aby siać chaos i robić wszystko, aby na świecie nie było pokoju. Istoty nadprzyrodzone są złem, którego nigdy nikt się nie pozbędzie.

               Już dawno pogodziłam się z własnym losem, który nie jest zbyt przyjemny. Do końca swoich dni będę kimś, kto zabija i kłamie, kimś, kto bawi się innymi i nie docenia ich pracy ani zaangażowania. Mieszanką wybuchową, której za cholerę nie da się zatrzymać. Bombą, która w każdej chwili może wybuchnąć i zrobić niezłe zamieszanie na świecie. Kimś, kto nigdy nie powinien istnieć. Kimś, kogo powinno się zabić od razu po urodzeniu.

               Kiedyś mama opowiadała mi historie dziewczyny, która została przemieniona w wampira. Wcześniej żyła w swoim idealnym świecie, świecąc przykładem dla innych, pomocna w każdej sytuacji i wiecznie uśmiechnięta, pozytywnie nastawiona do życia. Wampirza krew jednak zmieniła ją w coś, czym od zawsze gardziła. W istotę niezdolną do uczuć, nieznającą empatii czy radości. Straciła wszystko, co było kiedyś dla niej ważne. Zgubiła się, bo ktoś zmienił jej tor i nie potrafiła znaleźć właściwej drogi powrotnej. Myślicie, że skończyło się to szczęśliwie? Nagle spotkała kogoś, kto pomógł jej się pozbierać i wrócić do starych nawyków? Znów stała się kochana i przyjazna? Oczywiście, że nie. Spotkała na swojej drodze Łowców, którzy bez mrugnięcia okiem zabili ją na oczach innych wampirów jako przestrogę. Zginęła, bo nie potrafiła się odnaleźć w nowym świecie.

                Nie jest ważne, czy kiedyś byliśmy mili i kochani czy źli i morderczy. Ważne jest jedynie to, jacy jesteśmy teraz. Istoty nadprzyrodzone są od razu przekreślane przez swoje statusy i żaden Łowca nie zapyta, czy jesteś dobra czy też nie. Od razu odstrzelą Ci głowę lub wyrwą serce i zakończą Twoje marne, nadprzyrodzone życie. Jesteśmy po prostu osobami, których trzeba się jak najszybciej pozbyć.

               Nasz świat jest znacząco połączony ze światem ludzi. Każdego dnia na ulicy można spotkać jednego z nas, nawet jeśli śmiertelnicy o tym nie wiedzą. Ich niewiedza czasami doprowadza do ich zguby, jednak w żaden sposób nie da się tego zmienić. Taka jest kolej rzeczy i nie ważne, jak bardzo bym z tym walczyła, to zostanie niezmienne do końca świata. Czasami po prostu nie da się czegoś przeskoczyć, trzeba się z tym zmierzyć.

               Każda istota nadprzyrodzona powinna stać po stronie innych, takich samych osób, jak ona sama. Powinniśmy się wspierać na każdym kroku i walczyć u swojego boku. Powinniśmy ufać swoim i rozmawiać z nimi, próbując znaleźć najlepsze wyjście z sytuacji. Problem jest wtedy, gdy zamiast spokojnej rozmowy, zaczyna się kłótnia i dochodzi do nieporozumień. Niektóre istoty zbyt mocno obstają za osobami, których tak naprawdę nie znają i wtedy zaczynają się schody. Nie ufają tym, których znają od dawna, ale tym, których poznali kilka dni wcześniej. Jak to się najczęściej kończy? Oczywiście, że śmiercią, i to w większości wypadków bardzo bolesną śmiercią.

               W ostatnim czasie, w przeciągu kilku ładnych lat, byłam świadkiem naprawdę dziwnych sytuacji. Widziałam naprawdę wiele i myślałam, że nic gorszego i zaskakującego mnie nie spotka. Walczyłam z dziwnym czymś, co nazywane było Kanimą i biegało po mieście, zabijając niewinnych, chociaż nie tak do końca niewinnych, ludzi. Walczyłam ze stadem Alf, aż dwa razy, z Deucalion'em na czele. Zmierzyłam się z kobietą, która romansowała z moich teraźniejszym byłym facetem i składała ofiary, bo miała coś nie tak z głową. Walczyłam z potężnym demonem, który miał ponad tysiąc lat i niebywałą siłę, która mogła pozbawić mnie życia. Dałam się kontrolować innym, aby uratować swoich bliskich. Pozwoliłam wziąć się za jeńca, aby uratować małą dziewczynkę, która urodziła się jako mieszaniec. Poświęciłam siebie, aby uratować tych, którzy nie mogli uratować się sami. Straciłam naprawdę wiele, ale wiem, że było warto.

               Ten świat jest niesprawiedliwy i często ciężki do przejścia, ale gdy ma się przy sobie osoby, na których nam zależy, to wszystko wydaje się być łatwiejsze. Nie ważne, jakie kłody los Ci rzuci pod nogi, Ty pokonasz wszystko, aby być blisko swoich. Zrozumiałam to zbyt późno, przez co wiele straciłam, jednak wiem, że teraz zachowałabym się całkowicie inaczej. Zaczęłam uczyć się na własnych błędach i więcej ich nie popełniać, biorąc naukę na przyszłość.

               W tym momencie czuję się, jakby ktoś wciągnął mnie do całkowicie innego świata. Siedzę na cholernych trybunach i nie bardzo rozumiem, co się wokół mnie dzieje. Wiem, że moi przyjaciele właśnie ze sobą rozmawiają, co chwile coś pokrzykując. Wiem, że Stiles jest wściekły i odszedł od nas szybkim krokiem, nie czekając na naszą reakcję na jego słowa. Wiem, że Scott ponownie zaczyna bronić Theo i wmawia innym, że się mylą co do niego. Nie wiem tylko jednego: co ja tu, do cholery jasnej, robię?

- Pierdolę to – warknęłam i wstałam z miejsca, chcąc jak najszybciej stąd uciec.

- Co? - Mason spojrzał na mnie zdziwiony.

- Pierdolę to – powtórzyłam dobitnie, aby do każdego dotarły moje słowa. - Nie mam zamiaru brać w tym cyrku udziału.

- To jest cyrk według Ciebie? - zapytał zdziwiony i jednocześnie zły Scott.

- Tak! - wykrzyknęłam, zwracając na siebie uwagę innych uczniów. - Od lat się przyjaźnicie, jesteście dla siebie rodziną, a przez jednego osobnika zaczynacie się kłócić. To się robi chore.

- To wy chcecie się kłócić, nie słuchacie mnie.

- A Ty nie słuchasz nas, Scott – warknęłam zła. - Nie bierzesz pod uwagę tego, że Theo może kłamać. Nie słuchasz naszych argumentów i nie chcesz wierzyć w to, co mówimy.

- Sprawdziłem jego puls, gdy mówił o swojej przemianie, nie kłamał.

- Ja potrafię to kontrolować, on też może umieć – wzruszyłam ramionami, starając się uspokoić.

- Ty jesteś silna i dlatego to potrafisz. On jest młody, przecież to trudne.

- Wiesz co? Pierdolę to, mam dość.

               Jak to często bywa w takich wypadkach, Nina Fortem odwraca się napięcie i idzie w kierunku tylko sobie znanym. Nie mogłam dłużej kłócić się ze Scott'em, bo mogłabym nie wytrzymać. Zbyt łatwo mnie wyprowadzić z równowagi, więc nie mogłam dopuścić do sytuacji, w której rzucamy się sobie do gardeł. Wiadome jest, kto z nas wyszedłby z tego cało.

                Wściekła kroczyłam przed siebie, aby jak najszybciej znaleźć się w samochodzie i odjechać stąd jak najszybciej się da. Chciałam znaleźć się w swoim domku i odpocząć od natłoku myśli. Musiałam zacząć się kontrolować, bo sytuacja sprzed kilku miesięcy mogła się ponownie powtórzyć, a tego bym nie chciała. Musiałam pozostać sobą, tym razem nie mogłam tego zgonić na nikogo innego, wszystko byłoby moją winą.

               Odpaliłam silnik samochodu jak tylko się w nim znalazłam i odjechałam z piskiem opon z parkingu, zwracając oczywiście na siebie uwagę innych. W tej chwili jednak nie miałam zamiaru się tym przejmować, nie liczyło się dla mnie nic. Chciałam po prostu jak najszybciej zniknąć i pojawić się w miejscu, w którym czułam się bezpiecznie i spokojnie. Mój dom był moim azylem, w którym mogłam być sobą, tak po prostu. Niby nic takiego, a jednak cholernie cieszy.

                Najdziwniejsze w tym wszystkim jest to, że droga minęła mi cholernie szybko i nawet do końca jej nie pamiętam. Wiem, że klnęłam na wszystkich ludzi znajdujących się na tej samej trasie, co ja i chciałam pozabijać kilka osób, tak dla przykładu. A może po prostu chciałam rozładować emocje? W sumie to mogło być to, patrząc na mój aktualny stan emocjonalny, wszystko by się zgadzało.

                Weszłam do domu niczym burza i do razu skierowałam się do kuchni. Znalazłam się koło lodówki, w której trzymam krew, i bardzo mocno szarpnęłam drzwiczkami. Chyba nikogo nie zdziwi fakt, że wyrwałam je z zawiasów i musiałam użyć magii, aby to naprawić. Z woreczkiem pełnym soczystej krwi skierowałam się na górę, zapominając o całym świecie, i od razu weszłam do łazienki. Napuściłam wodę do wanny i czekałam, aż zapełni się po brzegi. Musiałam się w jakiś sposób uspokoić, a ten pomysł był najlepszy, jaki wpadł mi do głowy.

               Zanurzając się w wodzie zaczęłam zapominać o wszystkim, co mnie tego dnia spotkało. Zapomniałam o sprawie z Theo i o jego wyjaśnieniach. Zapomniałam o kłótniach ze Scott'em, których w ostatnim czasie było dosyć wiele. Zapomniałam o obrażonym Stiles'ie, którego było mi cholernie szkoda. Zapomniałam o zaciekawionym Mason'ie, który chciałby wszystko wiedzieć. Zapomniałam o zmieszanej Lydii, która nie wie, po której stronie stanąć. Zapomniałam o Liam'ie, który ma żal do nas o to, że nie bierze udziału we wszystkich akcjach. Zapomniałam o Malii, która ma wszystko gdzieś. Teraz liczyłam się tylko ja i moje dobro, którego cholernie mi brakowało.

               Nie wiem, ile zajęło mi siedzenie w łazience, ale wydawało mi się, że słońce zaczęło zachodzić. To był chyba znak, abym w końcu opuściła wodę, która zaczynała się robić coraz zimniejsza. Gdyby nie magia, którą co chwile ocieplałam wodę, to zapewne bym zamarzła. Owinęłam się ręcznikiem i wyszłam z łazienki, która okazała się być dla mnie miejscem ukojenia. Naprawdę kąpiel potrafi czynić cuda, przynajmniej w moim wypadku.

               Od razu skierowałam się do garderoby, magią porządkując swoje włosy i nakładając makijaż, i zaczęłam wybierać ubrania, w które mogłam się ubrać. Oczywiście, jak zawsze, dziękowałam wszystkim za to, że posiadałam magię i nie musiałam spędzać godzin przed lustrem, aby móc się pokazać ludziom. Niektórzy mogliby zejść na zawał, gdyby zobaczyli mnie w porannym wydaniu. Mój wybór padł na zwykłe, czarne spodnie, fioletową bluzeczkę na ramiączkach, buty na szpilkach oraz czarną skórę, którą miałam w zanadrzu, gdybym musiała gdzieś wyjść.

               Zeszłam na dół, zabierając oczywiście telefon po drodze, aby odpocząć w spokoju. Telefon i spokój? Oczywiście nie szło to w parze, ale nie miałam innego wyboru, musiałam mieć go przy sobie. Znając moje szczęście, długo nie posiedziałabym w spokoju, ale takie było moje życie. Musiałam dostosować się do tego, co los mi podsyłał, inaczej już dawno bym zwariowała.

                 Rozsiadłam się wygodnie na kanapie z butelką piwa, która okazała się być moim dzisiejszym przyjacielem. Od mojego powrotu do domu minęły jakieś trzy godziny, a mi się wydawało, jakby to była chwila. Zbyt szybko ten czas mi leciał, co zbytnio mi się nie podobało. Usłyszałam dźwięk telefonu, który przeszkodził mi w poszukiwaniu ciekawych programów, i złapałam urządzenie do ręki. Na moich ustach od razu pojawił się uśmiech, gdy tylko zobaczyłam zdjęcie na ekranie przedstawiające jednego z Pierwotnych.

- Hej – uśmiechnęłam się, witając się z przyjacielem.

- Cześć, mała – usłyszałam śmiech, przez co sama miałam ochotę się zaśmiać. - Jak tam w wielkim mieście?

- Nie pytaj, same kłopoty – westchnęłam ciężko.

- Co jest? Potrzebujesz pomocy?

- Raczej spokoju – parsknęłam śmiechem. - Każdy kłóci się z każdym, pojawiają się nowe, podejrzane osoby i jest zamieszanie.

- Mówiłem Ci, żebyś u nas została.

- Tak, bo u was spokojniej – parsknęłam śmiechem. - Jak tam Nowy Orlean się trzyma?

- Oprócz tego, że Twój ukochany rozrabia? Nie jest źle.

- Co znowu zrobił? - westchnęłam ciężko, przewracając przy tym oczami.

- Chciał zabić czarownice, bo krzywo na niego patrzyły.

- Nic nowego - zaśmiałam się. - Dajesz sobie z nim radę?

- Są duże postępy, przestaje już aż tak dużo rozrabiać. Ma jeszcze problem z czarownicami i wszystkim powtarza, że nigdy nie będą tam silne, jak Ty.

- Czyli z nim coraz gorzej - zaśmiałam się.

- Mów, jak tam u was. Wiele problemów?

- W mieście pojawił się chłopak, który już tu kiedyś mieszkał. Twierdzi, że chce dołączyć do stada Scott'a, został ugryziony przez Alfę, który był również, prawdopodobnie, Alfą bliźniaków.

- Więc co w tym złego?

- To, że mu za cholerę nie ufam. Wydaje się być dziwny, nie mogę wejść do jego umysłu, coś mnie blokuje.

- Próbowałaś zaklęć? - zasugerował Klaus.

- Próbowałam wszystkiego, ale nic na niego nie działa. Jego puls, podczas opowiadania o swoim ugryzieniu, ani trochę nie podskoczył.

- To dziwne, bo w takich sytuacjach najczęściej ktoś, przy wspomnieniach, się denerwuje z samego faktu tego, co się wydarzyło.

- O tym samym pomyślała. On był cholernie spokojny, co mnie wkurza. Nie potrafię go odczytać.

- Mam dla Ciebie świetną propozycje.

- Jaką? - zapytałam z zaciekawieniem.

- Wróć do nas, u nas nie ma takich akcji.

- Nie mogę – jęknęłam załamana. - Muszę sprawdzić tego całego Theo i upewnić się, że reszcie nic nie grozi.

- Właśnie, co oni na to?

- Stiles jest uparty i próbuje znaleźć jakiegoś haka na Theo, Scott natomiast mu wierzy. Reszta jest zmieszana i nie wiem, za kimś obstawać.

- Niech zgadnę, Ty i Scott macie za sobą kłótnię – bardziej stwierdził, niż zapytał.

- Chyba zbyt dobrze mnie znasz - parsknęłam śmiechem. - Problem jest taki, że prawie cały czas się kłócimy. Mam powoli dość.

- Dlatego najlepiej by było, gdybyś to wszystko rzuciła w cholerę i przyjechała do nas.

- Chciałabym, ale oboje dobrze wiemy, że nie wyjadę i nie zostawię młodych samych sobie.

- Jesteś zbyt dobra.

- Coś w tym jest – zaśmiałam się i usłyszałam, że ktoś właśnie wchodzi do mojego domu. - Chyba mam gości.

- Kogo? - zapytał z zaciekawieniem Klaus.

- Lydia – odpowiedziałam od razu, jak tylko zobaczyłam dziewczynę w salonie.

- Musimy pogadać – szepnęła dziewczyna, patrząc na mnie wymownie.

- Chyba muszę kończyć – mruknęłam, patrząc na Rudą.

- W razie czego pakuj się i zapraszamy – zaśmiał się Klaus. - Wiesz, że zawsze jesteś mile u nas widziana.

- Wiem o tym – odparłam z uznaniem. - Kocham was.

- My Ciebie też, mała. Trzymaj się jakoś.

- Wy też – zaśmiałam się i rozłączyłam z bólem serca.

               Rozmowa z Klaus'em zawsze pomagała mi w każdej sytuacji. Ten facet jest dla mnie kimś więcej, niż zwykłym przyjacielem. Z nim rozumiemy się bez słów, w końcu mamy podobną sytuację życiowa. Oboje jesteśmy inni i niechciani, tępieni przez większość. Z Klaus'em Mikaelson'em tak naprawdę więcej mnie łączy, niż dzieli, i każdy o tym wie. Jesteśmy swoimi bratnimi duszami, które kiedyś zostały rozdzielone.

- Coś się stało? - zapytałam Rudej, gdy tylko zajęła koło mnie miejsce.

- Chodzi o Tracy – zaczęła, patrząc na mnie. - Ma cholerne koszmary, śnią jej się dziwne rzeczy. Do tego pluje piórami i dziwnie się czuje.

- Chwila – wskazałam ręką, aby przestała gadać. - Zbyt wiele jak na jeden dzień, mów wolniej.

- Chodzi o Tracy Steward, uczennicę naszej szkoły – kiwnęłam głową w znaku zrozumienia. - Miewa ostatnio dziwne koszmary, w których pojawiają się postacie z maskami. Do tego, zaraz po przebudzeniu, pluje piórami.

- Rzyga nimi? - zapytałam prosto z mostu.

- Można tak powiedzieć – odparła Lydia.

- I co ja mam z nią zrobić? Mam ją przygarnąć?

- Skup się, Nina – warknęła zła Lydia. - Musimy jej pomóc.

- W jaki niby sposób mamy to zrobić?

- Musimy znaleźć kogoś, kto może wejść do jej domu i...

               Usłyszałam coś, czego chyba nie powinnam usłyszeć. Coś dziwnego zaczęło do mnie szeptać, tak jakby w domu znajdowało się o wiele więcej osób. Nie potrafiłam jednak rozpoznać głosów czy chociażby słów, które były wypowiadane w moją stronę. Zmarszczyłam brwi, zaczynając rozglądać się wokół mnie. To ja zaczynam głupieć czy może świat zaczął wariować, a ja o tym nic nie wiem? W sumie to już chyba nie powinnam się dziwić, że słyszę obce głosy, w moim przypadku to całkowicie normalne.

- Dobrze się czujesz? - głos Lydii jakby nagle uciszył całą resztę.

- Tak, co mówiłaś? - zapytałam spokojnie, chociaż serce biło mi zbyt mocno.

- Musimy jechać na komisariat.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro