ROZDZIAŁ 20

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

               Wiele razy słyszałam o tym, aby mieć przy sobie osoby godne zaufania. Z własnego doświadczenia wiem, że przyjaciele i rodzina to siła, która pozwala nam walczyć z wrogami. Wiem, że bez moich bliskich nie zaszłabym za daleko i nie dała sobie rady. Wiem, że gdyby nie ich wsparcie i wiara we mnie, już dawno upadłabym na ziemie i prawdopodobnie nigdy z niej nie wstała.

               Czasami zdarza się sytuacja, w której mamy ochotę zabić kogoś, kto jest nam cholernie bliski. Kogoś, kto jest dla nas całym światem. Kogoś, kogo kochamy ponad wszystko i chcemy dla niego jak najlepiej. Kogoś, bez kogo nie wyobrażamy sobie życia. Taka osoba jest częścią nas, bez niej nie potrafimy budzić się z uśmiechem na twarzy, nie mamy siły na kolejny dzień pełen przygód. Tak, właśnie w tym momencie mam ochotę zamordować taką osobę.

               Lydia Martin to cholernie utalentowana dziewczyna, która przez długi czas skrywała się pod maską słodkiej idiotki. Walczyła sama ze sobą, aby nie odróżniać się od reszty i swojego chłopaka siłacza. Chciała być taka, jak inni i pozwalała im myśleć o sobie jak najgorzej. Każdy zrobił z niej przysłowiową głupią blondynkę, a jej to najwyraźniej odpowiadało. Jednak to, co widzieli inni, to zwykłe pozory, które mogą mylić. Lydia Martin nigdy nie była głupia, jedynie była słodka. Ten cholerny rudzielec jest najlepszą manipulatorką, jaką widział mój świat. Jest cholernie przebiegła i wie, czego chce od życiu. Wie, jak zdobyć upragniony cel i nigdy nie odpuszcza. Jest gotowa poświęcić się dla przyjaciół i zrobić wszystko, aby byli szczęśliwi. Nawet jeśli oznacza to umówienie swojej przyjaciółki z przystojnym policjantem, chociaż ona wcale tego nie chce.

               Zaczęłam powoli zastanawiać się, czy przypadkiem nie zabić tej słodkiej, niby niewinnej istotki, która właśnie uśmiechnięta od ucha do ucha kroczyła koło mnie, zadowolona ze swojej ,,misji'' umówienia mnie z facetem. Nie mam pojęcia, co tak naprawdę ją ucieszyło, ale zaczynałam mieć obawy przed jej wielkim planem. Wiedziałam doskonale, że na samym umówieniu nas na kawę się nie skończy, gdyż wtedy Lydia nie byłaby sobą. Ona zawsze ma coś w zanadrzu, i to nie zawsze kończy się dla mnie dobrze.

               Wsiadłyśmy obie do Toyoty Martin i zapięłyśmy pasy, choć miałam zamiar zrobić jej na złość i ich nie zapinać. Stwierdziłam jednak, że gdybym nie zapięła tych cholernych pasów, to zapewne rozpętałoby się piekło, a tego bym nie chciała. Jak bardzo kocham towarzystwo Lydii, tak samo mocno nienawidzę kłótni z nią. To uparta, wredna i nieznosząca sprzeciwu dziewczyna, która jest ogromnym wulkanem energii. Takiej po prostu nie przegadasz, nie da się.

               Byłam zła na dziewczynę, która siedziała za kierownicą. Może nie tyle co zła na nią, lecz na to, co zrobiła. Nie powinna mieszać się do mojego życia uczuciowego znając moją historię. Nie byłam w stanie ponownie się z kimś umawiać, skoro do końca nie zamknęłam rozdziału z Hale'em. Nie umiałam iść z kimś na spacer, trzymać się za ręce i mówić słodkie słówka. Potrzebowałam kogoś, kto podniesie mnie po każdym upadku, wytrzyma moje wybuchy agresji i nie przestraszy się mojej przemiany. Kogoś, kto mnie zaakceptuje i będzie przy mnie każdego dnia i każdej nocy. Niestety, taki ktoś najwyraźniej się jeszcze nie urodził.

               Jordan postanowił jechać swoim samochodem, a my miałyśmy być za nim. Nie powiem, aby ta informacja mnie nie ucieszyła. Nie mogłam jechać z nim w jednym aucie, skoro prawie wyszłam na idiotkę przed nim. Nie mogłam spojrzeć na niego i rozmawiać z nim o tym, co wydarzyło się w biurze. Co prawda niby zgodziłam się z nim iść, jednak coś czułam, że on doskonale wiedział o mojej niechęci, a to mi cholernie mocno przeszkadzało.

* wspomnienie * 

               Siedziałam zdziwiona i nie do końca wiedziałam, jak mam odpowiedzieć. Jordan wpatrywał się we mnie z ciekawością i dozą niepewności, jednak ja nie potrafiłam wykrztusić z siebie ani jednego słowa. Byłam zła na Lydie za to, że wpakowała mnie w takie bagno. To nie tak, że Jordan mi się nie podoba, bo podoba, ale nie potrafiłam jakoś się przełamać i umówić się z innym facetem. I nie, powodem wcale nie był Derek Hale, który powinien już dawno opuścić mój umysł i serce.

- Nina? - mężczyzna spojrzał na mnie niepewnie. - Jeśli nie chcesz, to nie musimy iść.

- Jest dobrze – uśmiechnęłam się do niego lekko. - W piątek mi pasuje.

- Nie wyglądasz na zadowoloną.

- Jest niewyspana – wtrąciła Lydia, szturchając mnie lekko. - Prawda?

- Tak – przytaknęłam, w dalszym ciągu się uśmiechając. - Zła noc, rozumiesz.

- Czyli jesteśmy umówieni? - zapytał szczęśliwy.

- Tak – ponownie przytaknęłam, waląc się w myślach w głowę. Dlaczego zawsze to mnie spotyka?


               Potrafię perfekcyjnie kłamać, nigdy tego nie ukrywałam, ale nie chciałam ranić Parrish'a. On jest naprawdę fajnym facetem, który zasługuje na szczęście. Wszedł do świata nadprzyrodzonego, nie będąc do tego przygotowany. Został sam ze swoim problemem, nie mając żadnego wsparcia. Musiał zmierzyć się z czymś, co było dla niego niezrozumiałe. Mogłam jedynie zniszczyć jego świat, który zdołał sobie poukładać. Byłam stworzona do chaosu, destrukcji, czynienia zła. To było coś, czego nie potrafiłam mu zrobić, nie chciałam.

                W pewnym momencie miałam ochotę nakrzyczeć na Lydie za to, co zrobiła. Chciałam ją w jakiś sposób ukarać za podejmowanie decyzji w moim imieniu i stawianie mnie w sytuacji bez wyjścia. Nie mogłam przecież nagle odmówić Jordan'owi, skoro Lydia zapewniła go, że chętnie z nim spędzę czas. To byłoby głupie z mojej strony, a moich głupot wystarczy mi na następne dwadzieścia lat.

- Dlaczego jesteś zła? - zapytała nagle Lydia, patrząc przed siebie.

- Głupie pytanie – prychnęłam. - Dlaczego to zrobiłaś?

- Co? Umówiłam Cie z Jordan'em?

- Podjęłaś decyzje za mnie – warknęłam, starając się utrzymywać nerwy.

- Randka dobrze Ci zrobi, Nina – zapewniła, uśmiechając się lekko. - Zresztą sama mówiłaś, że Jordan jest fajnym facetem.

- Tak, ale nie dla mnie – westchnęłam, pocierając twarz dłońmi. - Nie widzisz tego, co zrobiłaś? Skazałaś go na spędzenie czasu z osobą niestabilną emocjonalnie.

- Nie przesadzaj, nie jest z Tobą aż tak źle.

- Nie biorąc pod uwagę faktu, że nie do końca kontroluję nerwy, potrafię wybuchnąć w każdej chwili, jestem wampirem pijącym krew, uwielbiam zabijać ludzi i kontrolować ich życie, to masz racje, nie jest ze mną aż tak źle – odparłam sarkastycznie.

               Bałam się o to, że mogłabym zrobić komuś krzywdę. Tak naprawdę nie ufałam samej sobie, więc jak ktoś inny mógł mi zaufać? Nie wiem, czy w pewnym momencie nie poczuję chęci mordu lub głodu i nie zaatakuję Jordana. Nie jestem pewna, czy coś nie zacznie mi znowu mieszać w głowie i nie rozkaże kogoś zabić. Nie wiem, czy sama dam radę utrzymać kontrolę, skoro ona od jakiegoś czasu jest cholernie zmienna. Nie umieć powiedzieć, że ze mną jest wszystko dobrze. Nie dam nikomu gwarancji, że nie zrobię czegoś głupiego.

- Mogłaś tego nie robić – warknęłam, łapiąc się nagle za głowę.

               To była chwila, której nie mogłam kontrolować. Moment, w którym wszystko zaczęło się nakładać na siebie. Sekunda, w której coś eksplodowało, przyprawiając mnie o ostry ból głowy. Chyba faktycznie coś jest ze mną nie tak, skoro głosy, które słyszałam wcześniej, zaczynają się nasilać i dosłownie krzyczeć niezrozumiałe dla mnie słowa. Zacisnęłam mocno zęby, prawie je krusząc, aby przypadkiem nie wydobyć z siebie okrzyku bólu. Czułam się tak, jakby ktoś nagle wbijał w mój umysł tysiąc szpilek naraz. Czułam sztylety, które zaczęły rozcinać moje ciało powoli i cholernie boleśnie.

               Zaczęłam coraz bardziej krzywić się z bólu, który był zadawany przez niewidoczne osoby znajdujące się gdzieś koło mnie. Głosy, które coś krzyczały, najwyraźniej nie zamierzały przestać mnie torturować. Nie rozumiałam tego, co właśnie w tej chwili się ze mną działo. To było cholernie niezrozumiałe, a ja powoli zaczynałam tracić nad sobą panowanie. Skuliłam się na fotelu pasażera, chcąc się tego pozbyć. Nie mogłam przecież nagle stracić kontroli, bo pierwszą osobą, która by ucierpiała, to Lydia siedząca obok mnie.

- Nina, cholera, co jest? - wystraszony głos Martin przebił się przez mgłę, która wokół mnie powstała. - Co się dzieje?

               Panika w jej głosie pomogła mi wyrwać się ze szponów tego, co mnie jeszcze kilka sekund temu trzymało. Nagle wszystkie głosy ucichły, a ból odszedł, zostawiając za sobą spokój. Nie byłam jednak pewna, czy zdołałam uwolnić się na tyle mocno, aby nie powróciło. Wiedziałam jednak, że głos Lydii jest czymś, co je rozpędza. Martin była kimś, kto odstraszał głosy i ból, który mi powodowały. Co to było, do jasnej cholery?

- Nina? - Lydia niepewnie dotknęła mojej ręki, jakby chciała sprawdzić mój stan. - Chcesz wyjść?

                 Podniosłam delikatnie wzrok na Rudą, słysząc jej głos. Była wyraźnie przestraszona zaistniałą sytuacją, co ani trochę mnie nie zdziwiło. Sama wystraszyłam się tego, co się ze mną dzieje. Nie wiem jednak, co to powoduje i jakie ma plany wobec mnie. Wiedziałam jedynie, że głos i obecność Lydii najwyraźniej mi pomaga, co lekko mnie uspokoiło. Mogłam z tym czymś walczyć, nie znając tego, jednak mając Lydie obok siebie.

- Już dobrze – wysapałam, jakbym przebiegła maraton. - Już jest dobrze.

- Co się z Tobą dzieje? Co to było?

- Chwilowy ból, nic więcej.

- Nic więcej?! Przecież Ty prawie krzyczałaś z bólu, zwinęłaś się w kulkę i mocno trzymałaś za głowę, to nie jest nic.

- To przez brak krwi – skłamałam szybko, modląc się, aby w to uwierzyła. - Staram się ją ograniczać, a oto skutki uboczne mojego zachowania.

- Nie pijesz krwi? - spojrzała na mnie nieufnie.

- Piję, ale w mniejszych ilościach. Piję tyle, aby przeżyć i mieć siłę.

- To nieodpowiedzialne – pokręciła głową i ponownie włączyła się do ruchu. Kiedy zdążyła się zatrzymać? - Jesteś wampirem, Nina, musisz pić krew.

- Wiem, ale jestem również w połowie czarownicą, więc nie muszę jej pić tak dużo, jak zwykły wampir.

- Jednak musisz się posilać, aby żyć. Nie możesz się ograniczać tylko dlatego, że nie chcesz, aby inni źle na Ciebie patrzyli.

- Co? - spojrzałam na nią zdziwiona.

- Doskonale wiem, dlaczego chcesz się ograniczać. Derek powiedział Ci, że to okropne i go obrzydzasz. Scott wiele razy zwracał uwagę na to, ile w siebie wlewasz krwi i o to się kłóciliście. Przestać patrzeć na innych, patrz na siebie.

- Po prostu nie chcę, aby ktoś źle czuł się w moim towarzystwie – westchnęłam, ciesząc się w duchu, że połknęła haczyk. - Chcę, abyście nie czuli się zagrożeni, siedząc w moim towarzystwie.

- Nigdy nikogo z nas nie zaatakowałaś.

- Nie licząc ataku na Scott'a i Dereka w szpitalu – wtrąciłam, krzywiąc się na samo wspomnienie. - Do tego Isaac, który również ode mnie oberwał i...

- Stop – przerwała mi od razu. - Nie o to mi chodziło. Nie zaatakowałaś nas, aby wypić z nas krew. Tamte sytuacje nie były Twoją winą, przecież Nogitsune miał nad Tobą kontrolę.

- Nie miał, i to jest właśnie problem.

- Jak to? - dziewczyna zerknęła na mnie zdziwiona.

- Nogitsune nie mógł mieć nade mną kontroli, bo byłam zbyt silna. Nie potrafił mnie kontrolować, jedynie wchodzić do głowy i lekko mieszać w moim umyśle. Podpowiadał mi, co mam zrobić, jednak nie miał kontroli nad tym, co się stanie. Owszem, był potężny, ale nie na tyle, aby się mną wysługiwać.

- Tego nie wiedziałam – mruknęła. - W każdym razie miałaś gorszy okres w swoim życiu, to się nie liczy.

- Mogę go mieć w każdej chwili, a Ty umawiasz mnie na randkę.

- Jordan jest istotą nadprzyrodzoną, poradzi sobie w razie problemu.

- Pewnie, on nawet nie wie, czym jest, a Ty chcesz, aby sobie ze mną poradził.

- Nie zaatakujesz go, nie jesteś zła, Nina – uśmiechnęła się do mnie, gasząc silnik pod domem Tracy. - A teraz wyrzuć z głowy złe myśli, idziemy pobawić się w detektywów.

- Chyba zamieniłaś się ze Stiles'em rolami.

- On nigdy nie będzie inteligentny, jak ja – puściła mi oczko i wyszła z samochodu, zostawiając mnie samą.

               Czasami zastanawiam się, jakim cudem Lydia potrafi na mnie patrzeć w ten sposób. Dla większości osób jestem po prostu wampirem, złą istotą, którą powinno się zabić. Jestem kimś, kto morduje i wypija krew, bez żadnego mrugnięcia okiem. Ona jednak cały czas widzi we mnie dobro, nawet jeśli próbowałam zabić jej przyjaciół. Chce widzieć we mnie kogoś, kto zawsze stanie w jej obronie i nie skrzywdzi, wierzy w to, że mogę być lepszą wersją siebie. Dlaczego więc ja nie potrafię w to uwierzyć?

                Wyszłam z samochodu, mając lekkie wyrzuty sumienia. Nie powinnam okłamywać Lydii, powinnam powiedzieć jej prawdę na temat swojego stanu zdrowia. Dobrze, że nie znalazła opróżnionego woreczka po krwi u mnie w domu, bo wtedy z pewnością by mi nie uwierzyła w moje kłamstwo. Powinnam jej jednak wyznać prawdę, skoro ona zawsze jest ze mną szczera. Może czas się przełamać i przestać walczyć z demonami samodzielnie?

               Skierowałam swoje kroki w stronę Jordan'a i Lydii, obiecując sobie, że powiem jej prawdę na temat głosów. Powinnam być szczera, skoro tego samego wymagam od innych. Obiecaliśmy sobie mówić prawdę, więc dotrzymam słowa, choćby nie wiem co. Stanęłam przy dwójce moich towarzyszy i uśmiechnęłam się lekko, nie chcąc pokazywać tego, że źle się z tym wszystkim czuję. Jordan zapukał lekko do drzwi, a już po chwili w nich stanął starszy mężczyzna, który spojrzał na nas zdziwiony.

- Dzień dobry – przywitał się z nim policjant. - Nazywam się Jordan Parrish, jestem zastępcą Szeryfa.

- Dzień dobry, coś się stało?

- Nic konkretnego, chcielibyśmy tylko sprawdzić Pana dom.

- W jakim celu? - mężczyzna spojrzał na nas podejrzliwie.

- Ostatnio w okolicy dochodziło do włamań – wtrąciłam się, biorąc na siebie uwagę faceta. - Najczęściej włamują się oknami dachowymi i sprawdzamy, czy nie doszło już do włamania w różnych domach.

- Policja rozumiem, ale wy kim jesteście?

- Praktykantkami – odpowiedziałam od razu, nie dając dojść dogłosu moim towarzyszom. - Możemy wejść?

- Skoro to pilne, to tak – mężczyzna otworzył szerzej drzwi, wpuszczając nas do środka. - W tym domu jest tylko jedno takie okno, znajduje się w pokoju mojej córki.

- Czy możemy tam wejść? - zapytał uprzejmie Jordan.

- Tak, proszę iść po schodach na górę, a następnie skręcić w prawo, tam jest jej pokój. Ja muszę pilnie zadzwonić, więc nie potowarzyszę Państwu.

- Nic nie szkodzi, to zajmie nam tylko chwile.

               Od razu ruszyliśmy we wskazanym kierunku, aby jak najszybciej sprawdzić pokój Tracy. Miałam dziwne przeczucie, że mężczyzna właśnie chce wykonać telefon do Szeryfa, by upewnić się, czy taka akcja faktycznie ma miejsce. Musieliśmy liczyć teraz na Stilinskiego, aby poparł nas i nie wkopał, bo wtedy byłoby niezbyt kolorowo. W sumie mogłabym zahipnotyzować tego kolesia i po sprawie, ale chciałam jak najszybciej załatwić tą sprawę i wrócić do domu, w którym czułabym się teraz najlepiej.

               Weszliśmy do pokoju Tracy, który nie zachwycił swoim wyglądem. Było widać, że dziewczyna cholernie dba o porządek, ale moim zdaniem był zwyczajny, bez szału. Ściany były wymalowane w lekkich odcieniach, które były słabo widoczne, wisiało pełno tablic korkowych, na których znajdowały się jakieś rysunki. Gdzieniegdzie były zdjęcia, zapewne rodzinne, które trochę ocieplały cały nastrój. Osobiście nie mogłabym tu mieszkać, zbyt mało dekoracyjnie, jak dla mnie.

- Co robimy? - zapytała szeptem Lydia.

- Trzeba sprawdzić okno – wzruszyłam ramionami, a oni spojrzeli na mnie zdziwieni. - Co co?

- To była tylko wymówka, Nina.

- Wiem, ale jeśli ktoś był w tym pokoju, to musiał się tu jakoś dostać, nie?

               Oboje kiwnęli lekko głowami, w dalszym ciągu patrząc na mnie zdziwieni. Wywróciłam oczami i zaczęłam rozglądać się dookoła, chcąc coś znaleźć. Na pierwszy rzut oka jednak nie widziałam nic, co mogłoby być podejrzane. Zaciągnęłam się mocniej powietrzem, aby spróbować odkryć jakiś zapach, i od razu tego pożałowałam. Skrzywiłam się lekko, zatykając nos.

- Ja pierdolę, śmierdzi tu – warknęłam, kręcąc lekko głową.

- Czym? - zapytała zaciekawiona Lydia.

- Krwią, ale z pewnością nie ludzką.

- Zwierzęcą? - zapytał Jordan, stojąc na stołku i zerkając za okno.

- Tak – przytaknęłam, patrząc na niego uważnie.

- Chyba wiem dlaczego – mruknął, wpatrując się na zewnątrz przez otwarte okno dachowe.




Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro