ROZDZIAŁ 23

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

               Kłamstwo, jedno słowo, które potrafi wszystko zniszczyć. To coś, co jest używane przez każdego człowieka na świecie, niezależnie od wieku czy pozycji. To coś, co niszczy wszystko dookoła, burząc idealne światy i przyjaźnie. To coś, czego każdy nienawidzi, jednak w dalszym ciągu to robi. To coś, co zniszczy każdą prawdę, byleby tylko wybić się naprzód.

               Z własnego doświadczenia wiem, że kłamstwo jest obecne dosłownie wszędzie. Każdego dnia spotykam się z kimś, kto udaje kogoś, kim nie jest. Widzę ludzi, którzy fałszywie się uśmiechają i kłamią w żywe oczy, aby później wbić Ci nóż w sam środek pleców. Nienawidzę kłamstwa, jednak sama go używam.

               Czasami jednak warto stanąć w miejscu i zastanowić się nad tym, co tak naprawdę jest dobre. Czy faktycznie kłamstwo zatuszuje wszystkie błędy, które zdążyliśmy popełnić? Czy dzięki temu, że kogoś okłamiemy, będziemy spokojnie żyć tak, jakby się nic nie stało? Otóż odpowiedź jest prosta, kłamstwo ma krótkie nogi. Nie warto ukrywać czegoś, co może okazać się Twoją zgubą.

               Za wszelką cenę chciałam chronić swoich przyjaciół, okłamując ich w bardzo ważnych sprawach. Odkąd przyjechałam do Beacon Hills, robiłam dosłownie wszystko, aby trzymać ich jak najdalej od problemów i brać wszystko na siebie. Kłamałam im prosto w oczy, aby tylko odsunęli się do tego, co było dla nich niebezpieczne. Czy dobrze postępowałam? Nie, to był mój błąd. Czy zrobiłabym to drugi raz? Znając mnie, tak. Zrobiłabym wszystko, aby ich ochronić, nawet jeśli musiałabym ładnie kłamać, patrząc w ich oczy.

               Tym razem jednak postawiłam na szczerość. Wiedziałam, że mój pogarszający się stan zdrowia psychicznego nie przejdzie bez echa i zrobi się z tego zamieszanie. Owszem, próbowałam jak najdłużej utrzymywać to w tajemnicy i rozwiązać problem samodzielnie, ale tak się nie da. Nie jestem przecież Bogiem, który ponoć może wszystko. Nie zawsze potrafię znaleźć wyjście z labiryntu, czasami potrzebuję do tego pomocy, po którą postanowiłam tym razem sięgnąć.

               Nie powiem, aby to wszystko było dla mnie łatwe. Sytuacja między nami była cholernie napięta i nie bardzo chciałam dokładać się do tego, co mogłoby się wydarzyć. Po chwili jednak zdałam sobie sprawę z tego, że już i tak wystarczająco dużo narozrabiałam, gorzej przecież być nie mogło. Gdyby nie to, że sytuacja z szeptami wyszła przy nich, zapewne nie odważyłabym się w najbliższym czasie ujawnić prawdy.

               Odkąd pamiętam byłam osobą samodzielną, a przynajmniej za taką się uważałam. Robiłam wszystko, aby samodzielnie rozwiązywać problemy, pakując się w jeszcze większe gówno. Oczywiście, jak to ja, byłam na tyle uparta, aby wierzyć w to, że ze wszystkim sobie poradzę. Ostatnie lata jednak doskonale uświadomiły mnie, że nie daję rady. Nie umiem walczyć ze wszystkimi samodzielnie, nie mając przy sobie wsparcia. Nie jestem kimś, kto jest w stu procentach niezniszczalny i nie do zabicia. Jestem osobą, którą można zranić na wiele sposobów, najczęściej odczuwam to o wiele mocniej, niż cała reszta. Mogę udawać przed każdym, że wszystko jest w porządku, lecz samej siebie w życiu nie okłamię.

               Pomimo ciężkiej atmosfery, która zapadła między nami od kilku dni, postanowiłam wyznać prawdę, która siedziała mi na sercu. Odeszliśmy wszyscy kawałek dalej, aby nie mieć przypadkowych słuchaczy. Powiedziałam wszystko, co siedziało mi na sercu. Wyznałam całą prawdę, opisując dosłownie każdy szczegół, nie pominęłam nic, chyba. Chciałam być z nimi szczera i nareszcie chyba mi się to udało. Mamy siebie nie tylko w dobrych chwilach, ale również w tych złych.

                Początek był cholernie trudny do przebrnięcia, jednak jakoś udało mi się przez to przejść. Później było już coraz łatwiej, słowa same wypływały z moich ust. Nie patrzyłam jednak na żadnego z moich przyjaciół, zwyczajnie nie potrafiłam spojrzeć im w oczy, a szczególnie Lydii, którą okłamałam wczoraj, wmawiając jej, że nic mi nie jest. Moje wyrzuty sumienia zaczynały się odzywać i wiedziałam, że szybko sobie nie odpuszczą.

               Każdy z nich inaczej zareagował na to, co im wyjawiłam. Lydia początkowo była na mnie zła za kłamstwo, ale obiecała mi w tym pomóc i rozwiązać ta zagadkę. Jakby nie patrzeć, jest z tym w jakiś sposób powiązana. Stiles jak zwykle zaczął panikować i zaczął zadawać pytania, których w większości nawet nie rozumiałam. Liam z uwagą słuchał wszystkiego, co mówiłam i był tym wstrząśnięty. Starał się nie okazywać strachu, jednak zbyt wyraźnie go odczuwałam. Mason natomiast był szczęśliwy, że w końcu coś się dzieje. Natychmiast wyciągnął swój zeszyt i chciał wszystko zapisywać, jednak Liam mu na to nie pozwolił. Malia była gotowa walczyć z czymś, czego nawet nie znaliśmy. Uznała, że skoro ja potrafiłam ryzykować dla nich życie, to ona zrobi dokładnie to samo. Kira starała się być cicho, co całkowicie mi pasowało, choć w niektórych momentach próbowała się odzywać. Oczywiście Malia jej na to nie pozwalała, warcząc na nią cicho. Scott natomiast z początku był spokojny, z czasem zaczął czuć poddenerwowanie, a na końcu współczucie. Gdy dotarło do niego to, co działo się ze mną, natychmiast zmienił swoje nastawienie. Obiecał pomoc, która z pewnością mi się przyda.

               Od początku wiedziałam, że trafiłam na ludzi, na których zawsze będę mogła liczyć. Może na początku się przed tym wzbraniałam, ale wiem, że bez nich byłabym niczym. Pomogli mi, nawet nieumyślnie, uciec z pułapki rozpaczy, która próbowała złapać mnie w swoje sidła. Śmierć Stefana była dla mnie ciosem, po którym miałam się nie podnieść. Oni mi wtedy pomogli, więc dlaczego mieliby teraz nie dać rady? Ja w nich wierzę tak, jak oni cały czas wierzą we mnie.

               Ulga, którą odczułam po wyznaniu prawdy, jest cholernie wielka. Może nie tylko dlatego, że nareszcie podzieliłam się z kimś swoim problemem, ale dlatego, że w końcu mogliśmy wspólnie o czymś porozmawiać. Nareszcie byliśmy wszyscy razem, obok siebie,wpierając siebie. To było dla mnie cholernie ważne, nawet postanowiłam częściej pakować się w kłopoty, aby tak zostało na dłużej.

                Siedziałam uśmiechnięta w samochodzie, docierając powoli do celu podróży, którym był komisariat policji. Mieliśmy jechać do mnie, ale Stiles stwierdził, że musi sprawdzić tatę. Nie do końca wiedziałam, o co mu chodzi, ale kto by go zrozumiał na trzeźwo? Chyba nikt, to już taki człowiek. Nie zadawałam pytań, które w tym momencie były zbędne. Najważniejsze było to, że ja, Scott i Stiles znowu jesteśmy razem, to liczyło się ponad wszystko.

                Tym razem nikt nie mógł zniszczyć tego, jak właśnie się czułam. Nie liczyła się dla mnie wredna recepcjonistka czy policjanci patrzący na każdy mój ruch. Chciałam nareszcie odetchnąć z ulgą i mi się to udało, nikt nie był w stanie tego zniszczyć. Z wielkim uśmiechem zaparkowałam na wolnym miejscu i tanecznym krokiem podeszłam do chłopaków, którzy znaleźli miejsce bliżej wejścia.

- Lepiej? - zapytał z troską Scott, patrząc na mnie.

- Ostatnio nie było tak dobrze, jak teraz – uśmiechnęłam się, łapiąc obu chłopców pod ramiona.

               Oboje liczyli się dla mnie bardziej, niż moje własne życie. Byłam gotowa poświęcić dla nich wszystko, co posiadałam. Nie miałam żadnych hamulców, oni byli najważniejsi. Mogłam nawet dać się zabić, aby tylko żyło się im lepiej i spokojniej. Zrobiłabym wszystko, aby życie Stiles'a Stilinskiego i Scott'a McCall'a było łatwiejsze. Byli moją słabością, której się nie wstydziłam.

               Weszliśmy do komisariatu i od razu skierowaliśmy się do biura Szeryfa. Oczywiście wredna recepcjonistka była na swoim miejscu i chyba chciała nas zatrzymać, ale gdy tylko zobaczyła mnie, natychmiast zmieniła zdanie. Cóż, ostatnio nie byłam dla niej zbyt miła i groziłam jej śmiercią, więc nic dziwnego, że właśnie w ten sposób zareagowała na moją obecność w tym miejscu.

               Czasami zdarzało mi się zadawać samej sobie pytanie, czy faktycznie chcę taka być? Czy krwiożercza i mordercza Nina to ta, którą chcę pokazywać światu? Oczywiście, że nie bardzo podobała mi się taka wizja, jednak życie mnie tego nauczyło. Wiem, że im bardziej jesteś dobry, to tym bardziej zostaniesz wykorzystany. Zbyt wiele złego zdarzyło się przez lata, które przeżyłam, aby umieć żyć inaczej. Staram się naprawić samą siebie, jednak to nie jest wcale takie proste. Nie umiem z dnia na dzień zmienić tego, kim jestem. A może nawet nie chcę?

               Weszliśmy do biura Szeryfa, w którym stanęłam zdziwiona z rozszerzonymi oczami. To nie tak, że widok Stilinskiego mnie zdziwił, ale bardziej tego, jak był odstawiony. Czułam wyraźnie jego perfumy, które cholernie mi się spodobały. Ubrany był całkowicie inaczej niż zazwyczaj, co od razu zwróciło moją uwagę. Miał na sobie koszulę w kratę, granatowy krawat oraz marynarkę, którą widziałam pierwszy raz w życiu, przynajmniej u niego.

- Wygląda Pan wspaniale – skomentowałam, nie myśląc nawet nad tym, co robię.

- Naprawdę? - spojrzał na mnie zdziwiony.

- Serio – pokiwałam głowa. - Jest super.

- Jak dla mnie za dużo perfum – odezwał się Stiles, podchodząc do ojca. - Tajna misja?

- Tak, nazywająca się randka – parsknął Scott, patrząc na Szeryfa.

- Jaka randka? Ty? - Stiles rozejrzał się zdziwiony, jakby ktoś mu nagle powiedział, że świnie potrafią latać.

- To normalne – wzruszyłam ramionami. - Każdy z nas na nie chodzi.

- Ale w tym wieku? To chore, tato.

- Stiles – warknęłam, widząc załamaną twarz Szeryfa.

               Prawda była taka, że Noah Stilinski był jednym z najlepszych facetów, jakich spotkałam w swoim życiu. Był cholernie miły, walczył o swoich i był odważny, co większości osób z płci brzydkiej brakuje. Nie poddawał się bez walki, przyjmował wszystko na klatę i starał się pomagać innym. Od dłuższego czasu był samotny, wychowując Stiles'a i starając się to pogodzić z pracą. Moim zdaniem, należało mu się wyjście z kobietą. Kto wiem, może odnajdzie kogoś, z kim mu się ułoży?

- Na pewno wyglądam dobrze? - Szeryf spojrzał na mnie i Scott'a, ignorując syna.

- Na pewno wyglądam dobrze? - powtórzył Stiles, chcąc przedrzeźniać ojca. - Jesteś na to za stary.

- Jest dobrze, Szeryfie – odparłam, mordując wzrokiem Stiles'a. - Wyglądasz niesamowicie.

- Dlaczego to wy nie jesteście moimi dziećmi? - westchnął ciężko, poprawiając krawat.

               Noah Stilinski był naprawdę wspaniałym ojcem, który dbał o swoje dziecko. Pomimo bólu, jaki nosił w sercu po śmierci żony, starał się robić wszystko, aby Stiles wyrósł na dobrego i porządnego mężczyznę. Czy to się udało to już inna sprawa, mniej ważna. W każdym razie Szeryf był facetem godnym naśladowania, jego miłość i wierność była czymś, co ciężko było przebić. Był po prostu wspaniałym człowiekiem o cholernie wielkim sercu.

- Wiesz co? - oburzony Stiles musiał oczywiście się odezwać. - Jak możesz?

- Jesteś wredny, oni nie – wskazał na nas.

               Oczywiście chciałam dogryźć Stiles'owi, bo bez tego zapewne bym nie żyła, ale coś skutecznie odwrócił moją uwagę. Młody chłopak, zapewne w wieku moich przyjaciół, prowadzony przez Jordan'a Parrish'a i jakiegoś drugiego, nieznanego mi, policjanta. Nie wyglądał mi na kogoś, kto mógłby wiele narozrabiać, jednak jego krzyki mówiły o tym, że mój wzrok cholernie się myli.

- Kto to jest? - zapytałam nagle, odwracając uwagę facetów od randki Stilinskiego.

- Donovan Donati – odparł Szeryf, patrząc na chłopaka.

- Jakie ma zarzuty? - zapytałam, patrząc na młodego.

- Włamania, zastraszania i nielegalna broń znaleziona przy nim. Chłopak nieźle sobie nagrabił.

- Jest dosyć młody – stwierdziłam, nie patrząc na Stilinskiego. -Dużo mu grozi?

- To wszystko zależy od prokuratury, to będzie ich decyzja.

               Jak zahipnotyzowana wyszłam z gabinetu Szeryfa i przyglądałam się młodemu chłopakowi prowadzonemu w kajdankach przez dwóch policjantów. Był wysokim i szczupłym nastolatkiem niewyróżniającym się w tłumie. Miał bladą cerę oraz falujące, brązowe włosy żyjące własnym życiem, co doskonale było widać na pierwszy rzut oka. Nie był zbyt miłym chłopakiem, sądząc po słowach, jakie padały z jego ust. Cóż, nie każdy z nas jest dobrze wychowany, albo raczej nie każdy z nas dał się dobrze wychować.

- Zginiesz, Stilinski - młody najwyraźniej chciał przestraszyć Stiles'a, który spojrzał na niego zdziwiony. - Umrzesz, Szeryfie, zabiję Cie!

- Co? - zapytałam zdziwiona, patrząc na Noah'a.

- Przeze mnie idzie siedzieć, to nie pierwszy raz, gdy mi grozi.

- Zabiję Cie, Ty cholerny śmieciu!

- A odgryzł Ci ktoś kiedyś głowę? - warknęłam w stronę tego całego Donovana, nie zwracając uwagi na świadków.

- Oszalałaś? - Scott złapał mnie za rękę, uniemożliwiając jakikolwiek ruch. - Nie tutaj, nie przy ludziach.

- Poderżnę Ci gardło i będę cieszył się z widoku Twojego martwego ciała!

- Mogę go zabić? - zapytałam, patrząc na resztę. Cóż, chyba mój pomysł nie bardzo przypadł im do gustu. - Rozumiem, przyjdzie jeszcze na niego czas.



**************************************

Hej, Kochani :*

Rozdział krótki i słaby, wiem o tym. Nie umiałam jednak go napisać, było mi zbyt ciężko. Może nie powinnam zawracać wam głowy swoimi problemami, tak naprawdę miałam nic nawet nie pisać, jednak stwierdziłam, że należą wam się słowa wyjaśnienia: 

Odszedł ktoś, kto był dla mnie członkiem rodziny. Mój kochany i wierny pies odszedł po trzynastu latach bycia przy mnie. To cholernie bolesne i ciężkie do przeżycia, przynajmniej dla mnie. Był dla mnie kimś naprawdę ważnym, był moim przyjacielem, moją rodziną, moją miłością (*). Nie potrafię się na niczym skupić i wiem, że szybko mi to nie minie.

Nie pytajcie, kiedy pojawi się kolejny rozdział, bo tego nie wiem. Obiecuję, że zrobię wszystko, aby pojawił się jak najszybciej i był lepszy od tego.

Miłej nocy :*

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro