ROZDZIAŁ 30

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

              Świat nadprzyrodzony jest znany z nieprzewidywalnych sytuacji. Każdy wie, że może zdarzyć się coś, z czym ciężko będzie nam się zmierzyć. Coś, co całkowicie wyprowadzi nas z równowagi lub zmieni bieg wydarzeń, który wcześniej sobie obraliśmy. Coś, co całkowicie nas zaskoczy i zatrzyma logiczne myślenie naszym umysłom. Trzeba być przygotowanym na wszystko, bo w tym świecie wszystko jest możliwe.

              Najszybciej, jak tylko było to możliwe, chcieliśmy pozbyć się ciała Tracy ze szkoły. Nie potrzebowaliśmy dodatkowych pytań ze strony uczniów czy nauczycieli, które mogłyby zniszczyć tajemnice, którą tak długo próbowaliśmy ukrywać przed światłem dziennym. Na pomoc przyszedł nam Ken Yukimura, który zaproponował pomoc w wywiezieniu ciała dziewczyny poza teren szkoły. Oczywiście, w tym wyjątkowym wypadku, nie kłóciłam się z nim i pomogłam wynieść Tracy na zewnątrz, a następnie umieściłam ją w jego samochodzie.

              Po opuszczeniu budynku i pozostawieniu na miejscu Liam'a, który miał odnaleźć resztę i poinformować ich o całej sytuacji, ruszyliśmy wraz ze Scott'em do mojego samochodu. Postanowiliśmy dać kilka minut przewagi Ken'owi, gdyż wiózł zwłoki. Dobra, tak naprawdę nie chciałam być z nim powiązana w żaden sposób i nagle musiałam zwiedzić damską toaletę, która wydała mi się wyjątkowa i godna zwiedzenia w ten czas. Scott nie był zadowolony, ale powiedziałam mu, że przez brak krwi w organizmie zaczynam zachowywać się jak zwykła dziewczyna. Cóż, te słowa najwyraźniej na niego podziałały, bo nie odezwał się na ten temat ani słowem.

               Gdy tylko weszliśmy na parking, dotarł do mnie dziwny zapach. Nie potrafiłam go konkretnie określić i nawet nie zamierzałam zbytnio się w niego zagłębiać. Miałam coś innego, ważniejszego, do zrobienia więc dziwne zapachy szły po prostu w odstawkę. Uczucie obserwowania również dało o sobie znać, ale nie miałam czasu na rozejrzenie się po okolicy, gdyż Scott był strasznie niecierpliwy.

               Ruszyłam z parkingu, o dziwu, bez pisku opon, choć ten dźwięk od zawsze mi towarzyszył. Nie chciałam robić zamieszania, które zapewne bym wywołała w grupce osób, które w dalszym ciągu pozostały na terenie szkoły. Absolutnie nie rozumiałam tych ludzi, na bym na ich miejscu spieprzała do domu tak szybko, aż by się za mną kurzyło. Cóż, może niektórzy jednak lubią naukę?

- Masz jakiś plan? - zapytał Scott, gdy tylko zatrzymałam się na czerwonym świetle.

- Żadnego konkretnego – odpowiedziałam spokojnie. - Sprawdzimy ją i dowiemy się, czym była.

- Skąd pewność, że w ogóle należała do naszego świata?

- Stąd, że wyszły jej pazury? - zapytałam sarkastycznie, nie zaszczycając go spojrzeniem.

                Cóż, doświadczenie w nadprzyrodzonym świecie jest dosyć ważne, bo bez niego można łatwo się potknąć i zapłacić za błędy własnym życiem. Scott niewiele wie i nie potrafi pogodzić się z niektórymi sytuacjami. Jest na tyle młody, aby nie zauważyć niektórych sytuacji, które jasno mówią o tym, kim jest nasz wróg. Nie posiada swojego instynktu, ale to tylko kwestia czasu, aż po samym zapachu zdoła rozpoznać daną osobę i przypisać jej rasę.

- To fakt – odpowiedział zawstydzony. - Nie czepiaj się.

- Tym razem nie mam zamiaru – odpowiedziałam z lekkim uśmiechem. - Jeszcze do wszystkiego dojdziesz, spokojnie.

- To chore, że jako Prawdziwy Alfa nie zwracam uwagi na szczegóły.

- Każdy uczy się w swoim tempie, Scott. Nie każdy rodzi się znawcą świata nadprzyrodzonego i potrafi dosłownie wszystko.

- A Ty jakoś nie masz z tym problemu – odburknął oskarżycielsko.

- Pewnie dlatego, że wychowałam się wśród istot z nie tego świata.

               To prawda, w większości potrafiłam odgadnąć, kto kim jest. Gdyby nie moje życie i to, czego nauczyłam się dzięki rodzicom, sama miałabym problem z rozpoznawaniem różnych osób. W moim życiu od zawsze były obecne wampiry czy wilkołaki, lub inne istoty nadprzyrodzone. Dla mnie to była totalna normalka, zwykła codzienność. Scott został zamieniony wbrew swojej woli i wprowadzony w świat, którego totalnie nie znał.

- Czeka mnie dużo nauki – westchnął załamany.

- Już dawno Ci o tym mówiłam – puściłam mu oczko, parkując pod gabinetem weterynaryjnym Deaton'a.

               Od dawna chciałam nauczyć Scott'a kilku sztuczek i pokazać mu rzeczy, które mu się nawet nie śniły. On jednak był zbyt uparty i za cholerę nie chciał mnie słuchać, a ja to uszanowałam. Są ludzie, którzy chcą do wszystkiego dojść samodzielnie, i właśnie taki był McCall. Nikt nie mógł mu przetłumaczyć czegoś po swojemu, on musiał to zrobić tak, jak sam tego chciał. Musiałam się z tym pogodzić i trwać przy nim, gdyby nagle zmienił zdanie i potrzebował mojej pomocy.

              Wysiedliśmy z samochodu w totalnej ciszy, chociaż widziałam po Alfie, że chciał coś powiedzieć. Najwyraźniej albo nie chciał zaczynać jakiegoś tematu w tej chwili, albo było mu głupio o coś zapytać. Nie zamierzałam mu tego ułatwiać i nie weszłam do jego umysłu, odkrywając jego myśli. Musiał nauczyć się brać pomoc od innych i o nią prosić wtedy, gdy tego potrzebował. Ja wiecznie przy nim przecież nie będę, to nierealne.

               Nagle stanęłam w miejscu, zatrzymana przez okropną myśl krążącą po mojej głowie. Co będzie, gdy zniknę? Wiadome jest to, że sobie beze mnie poradzą. Moi przyjaciele nie byli bezradni i głupi, potrafili wyciągać wnioski, przynajmniej w większości, potrafili walczyć i obronić samych siebie. Jednak co by było, gdybym zniknęła, a oni nagle przestaliby walczyć o samych siebie? Co by było, gdybym straciła życie i zostawiła ich samych, bez żadnej pomocy? Czy dadzą sobie beze mnie radę?

- Nina? Wszystko dobrze? - zapytał Scott, podchodząc do mnie.

- Chyba nie bardzo – mruknęłam i ruszyłam przed siebie.

               Prawda była taka, że daliby sobie beze mnie radę. Byłam im zbędna, gdyż każdy z nich posiadał swój instynkt i potrafił poradzić sobie w różnych sytuacjach. Scott, mimo wszystko, potrafił obronić bliskich i był w stanie poświęcić dla nich wszystko. Stiles był cholernie mądrym chłopakiem, który wyjdzie z każdego dołku. Lydia była bystra i silna, nawet jeśli udawała, że jest inaczej. Liam zaczynał panować nad sobą i potrafił się obronić. Malia miała instynkt, którego nikt nie był w stanie powstrzymać. A Mason? Cóż, miał wokół siebie ludzi, którzy by go obronili.

               Byłam świadoma tego, że nie jestem im potrzebna. Wiedziałam, że jestem zbędnym elementem w całej układance. Więc czemu w dalszym ciągu tu byłam? Czemu nie opuściłam Beacon Hills i nie ruszyłam tam, gdzie faktycznie byłabym potrzebna? Może byłam zbyt wielką egoistką i czekałam na okazję, aby się wykazać i pokazać swoją władzę? Może samej sobie próbowałam wmówić, że jestem im do czegoś potrzebna?

              Weszliśmy do gabinetu Deaton'a, w którym zawsze unosił się zapach leków. Dla zwykłego człowieka był niewyczuwalny, jednak dla istot o zwiększonej umiejętności odczuwania zapachu był wręcz duszący. Wiele razy miałam odruchy wymiotne, które oczywiście kontrolowałam. Czasami tego było zbyt wiele i marzyłam jedynie o tym, aby jak najszybciej stąd uciec.

- Co z nią? - zapytał Scott od razu po przejściu progu.

- To dziwne, jej ciało nie jest normalne – odpowiedział Deaton, patrząc na dziewczynę leżącą na metalowym łóżku.

- Czyli żadna nowość – prychnęła Malia, wchodząc do środka ze Stiles'em u boku.

              Każdy z nich był dla mnie kimś wyjątkowym. W każdym z nich widziałam samą siebie sprzed lat i w czasie teraźniejszym. Deaton próbował odkryć coś, co było niewidoczne dla innych. Scott był cholernie uparty i nie pozwalał sobie nic wytłumaczyć, we wszystkim chciał być samodzielny. Stiles był śmieszny i jednocześnie mądry, jeden z najlepszym strategów, jakich znam. Malia była gotowa do walki o każdej porze dnia i nocy, nie bała się swoich wrogów. Lydia była w stanie oddać życie za swoich bliskich, nawet jeśli jej śmierć miałaby być bolesna. Liam walczył do końca i starał się nie okazywać strachu. Mason był ciekawy świata i za wszelką cenę chciał poznać wszystkie tajemnice. To byłam ja, podzielona na kilka innych osób.

               Każdy z nich był taki sam, a jednak inny. Mieli cechy, które nie posiadała druga osoba. Idealnie się dopełniali i wiedziałam, że razem są silniejsi, niż osobno. W grupie mogli zdobyć cały świat i pozbyć się wrogów, którzy na nowo pojawiali się na ich drogach. Mogli wszystko, nawet jeśli nie byli tego świadomi. Byli silni, nawet jeśli się do tego nie przyznawali. Byli wszystkim, co posiadałam.

- A Ty co o tym sądzisz? - zapytał Stiles, wyrywając mnie z myśli.

- Tak – odparłam bez namysłu, chociaż nawet nie wiedziałam, o czym rozmawiają.

- Mówiłam? Nina zawsze stanie po mojej stronie – odparła z uśmiechem Malia.

                Jeśli chodziło o nią, to doskonale wiedziałam, czego chciała. Ona od razu zabiłaby Tracy, gdyby była tylko do tego jakaś okazja. Malia nie należała do osób, które najpierw pytają, później robią. Od razu przechodziła do ataku, nawet, jeśli dana osoba była niewinna.

- Czy Ty kiedyś odpuścisz? - zapytał z wyrzutem Scott.

                Czyli miałam całkowitą racje, Malia chciała zabić Tracy. Gdybym wiedziała, a najlepiej pomyślała, to nie zgodziłabym się na zabicie dziewczyny. Nie ze względu na moje poczucie winy czy uczucia, a przez Alfę. Nie chciałam się z nim kłócić i doskonale znałam jego podejście do sprawy. Po prostu wolałam zakończyć bezsensowne kłótnie, które w ostatnim czasie nam się nagromadziły.

- Co z tym srebrnym czymś, co wypłynęło z jej ciała? - zapytałam, chcąc zmienić temat.

- To chyba rtęć – odpowiedział Deaton.

- Co? - zapytał zdziwiony Stiles.

- Nie mam pojęcia, w jaki sposób dostał się do jej organizmu, ale to jest rtęć.

- Czyli trzeba ją zabić – odpowiedziała Malia, co rozpoczęło kolejną kłótnię.

                Oczywiście, jak to miałam ostatnio w zwyczaju, totalnie wyłączyłam się z ich rozmowy. Nie chciałam po raz kolejny wysłuchiwać krzyków sprzeciwu Malii i argumentów Scott'a mówiących o tym, że musimy wszystkich ratować. To było coś, co mogłam spokojnie przewidzieć, nie potrzebowałam mieć transmisji na żywo.

- To nie wszystko – odparł głośniej Deaton, uspokajając przyjaciół. - Tracy miała przeszczep skóry.

- Gdzie? - zapytałam zaciekawiona, podchodząc do niego.

- Tu – wskazał na plecy dziewczyny, których kawałek miał inny odcień.

- Faktycznie – mruknęłam, dotykając tego miejsca.

               W normalnej sytuacji zapewne nie zwróciłabym na to uwagi, ale cóż, nasz świat do takich nie należał. Tu co chwile działo się coś, czego nikt nie potrafił wyjaśnić, ani nawet zrozumieć. Zbyt wiele lat stracilibyśmy na to, a każdemu z nas było szkoda straconych chwil. Deaton natomiast miał talent i chęci, których mi osobiście cholernie brakowało.

- Ona może nas zabić – szepnął Stiles, cofając się o krok.

- Nie da rady – odpowiedział Deaton, podchodząc do szafek.

               Zdecydowanie mogłam zazdrościć Deaton'owi zimnej krwi i wielkiego umysłu. On w każdej sytuacji potrafił zachować się odpowiednio i zrobić wszystko, aby zapobiec tragedii. Ja zapewne wyeliminowałabym zagrożenie poprzez śmierć i nawet nie odczułabym wyrzutów sumienia. Chyba tym różniliśmy się najbardziej.

- To powinno pomóc – mruknął, łapiąc w dłoń słoik z popiołem.

                Popiół potrafił zatrzymać każdą istotę nadprzyrodzoną, która chciała przez nią przejść. Były oczywiście wyjątki, którym byłam na przykład ja, ale niewiele ich istniało. W sumie to chyba nikt tego nie zrobił. Raz Scott również rozwalił barierę z popiołu, budząc w sobie Prawdziwego Alfę. Więcej przypadków nie zanotowałam, ale mogłam coś pominąć.

                Przyglądałam się Deaton'owi, który patrzył na ciało Tracy i zaczął je ponownie badać. W międzyczasie Scott odebrał telefon informując nas, że dzwoni jego mama. Ja w dalszym ciągu żyłam w swoim własnym świecie, którego, zapewne nikt nie byłby w stanie zrozumieć. Byłam tam, gdzie nikt nie miał wstępu. Byłam w miejscu, z którego sama z wielką chęcią bym się wyrwała.

               Miałam wyrzuty sumienia i dziwne uczucie, które nie dało mi racjonalnie myśleć. Chciałam być kimś, kto każdemu był w stanie pomóc. Chciałam być dla kogoś ważna, chociaż rzeczywistość mogła okazać się całkowicie inna. Nie byłam bohaterem, który w złotej pelerynie leci na pomoc bezbronnym. Zabijałam bez hamulców, piłam ludzką krew prosto z żył, odbierałam bliskich innym. Nie byłam cholernym wzorem do naśladowania, a za taką mnie czasami brano.

- Mama coś odkryła – powiedział Scott, wchodząc do gabinetu. - Kierowca furgonetki nie miał zawału serca.

- To dlaczego stracił panowanie nad kierownicą? - zapytał Stiles.

- Coś go sparaliżowało...

- Albo ktoś – dokończyłam i spojrzałam na Tracy.

- Jej skóry nie da się przeciąć – odparł Deaton, skupiając się na jej plecach.

- Co ona ma pod skórą? - zapytała zdziwiona Malia.

                Ułamki sekund, które dzieliły nas od bólu i dziwnego uczucia, którego nie czułam od kilku miesięcy. Ułamki sekund, które mogły zamienić się w naszą wieczność. Chwila, w której Tracy nagle wstała z metalowego łóżka, atakując każdego z nas czymś, co przypominało ogon. Jedyne, co pamiętam, to upadek na metalową szafkę, która najwyraźniej rozbiła moją głowę i cień dziewczyny, która nas opuściła. Wybiegła, tak po prostu.




Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro