ROZDZIAŁ 32

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

               Życie polega na podejmowaniu decyzji, złych lub dobrych. Dzięki nim możemy przejść dalej i cieszyć się życiem, lub martwić i płakać w poduszkę. Możemy przestać stać w miejscu i podejmować kolejne decyzje dotyczące naszych dalszych dróg. Co mamy jednak zrobić w momencie, w którym nie mamy czasu na podjęcie jakiejkolwiek decyzji? Co w momencie, w którym musimy działać, zanim zdążymy pomyśleć? Co, jeśli nie zawsze wychodzi tak, jak powinno?

              Przez kilka lat, w których żyłam jako pół wampir, pół czarownica, nauczyłam się działać spontanicznie. Wiedziałam, że nadejdą takie momenty, w których moje pomysły i decyzje nie będą miały żadnego znaczenia. Dosyć często musiałam działać, zanim pomyślałam. Nie zawsze posiadałam jakiś plan i musiałam sobie z tym radzić. Szłam całkowicie na żywioł i pasowało mi to, dopóki byłam sama. Nie ryzykowałam życiem innych, jedynie swoim własnym, a to mi nie przeszkadzało.

               Po śmierci rodziny czułam się cholernie samotna i zagubiona. Nie potrafiłam odnaleźć się w świecie bez nich, bez mamy, taty i Elizabeth. Oni byli dla mnie wszystkim, co posiadałam i byli ostatnimi, których chciałam stracić. Pomimo kłótni, jakie między nami często wybuchały, chciałam ich mieć przy sobie. Potrzebowałam czuć ciepło rodzinne, które dawali mi każdego dnia. Niestety, w końcu nadszedł czas, w którym musiałam się pożegnać i powiedzieć sobie, że jestem sama.

             Przez wiele dni chodziłam tam, gdzie poniosły mnie nogi. Robiłam to, co kazał mi instynkt wampira. Mówiłam to, co nie było do końca przemyślane. Moje zmysły wyostrzyły się do tego stopnia, że przestałam to wszystko ogarniać. Jednego dnia straciłam bliskich i stałam się kimś, kogo nie można zabić. Mój świat całkowicie się zawalił i obrócił o sto osiemdziesiąt stopni, pokazując minową codzienność. Nie chciałam tego, dalej nie chcę, ale w tamtym momencie nikt nie pytał mnie o zdanie.

               Działałam po swojemu, tak jak chciałam. Nie zwracałam uwagi na innych, liczyłam się tylko ja. Pozbyłam się tego, co powstrzymywało mnie przed działaniem i jednocześnie przypominało o bólu, który rozrywał mnie na małe kawałeczki od środka. Wyłączając człowieczeństwo straciłam kawałek siebie, którego już nigdy nie odzyskam. To coś, co zostało wyszarpane z mojej duszy bezpowrotnie.

              Dopiero po dwóch miesiącach od tragedii udało się komuś do mnie dotrzeć. Przez ten czas byłam w swoim własnym świecie, w którym nie odczuwałam bólu i smutku. Nie musiałam myśleć nad swoim zachowaniem, nie przejmowałam się konsekwencjami. Nie brałam pod uwagę faktu, że swoim zachowaniem mogłam skrzywdzić innych. Byłam tylko ja i mój głód, który musiałam jak najszybciej zagłuszyć. Tylko to było dla mnie ważne, to jedynie się wtedy dla mnie liczyło.

              Podejrzewam, że gdyby nie rodzina Pierwotnych i bracia Salvatore, to w dalszym ciągu bym się tam zachowywała. Miałabym wszystkich głęboko gdzieś, nie przejmowałabym się nikim, kto nie byłby mną. To właśnie oni nauczyli mnie oceniać sytuacje i wybierać najlepsze wyjście z jak najmniejszą ilością ofiar. To właśnie oni pokazali mi świat, w których nasze decyzje mają znaczący wpływ na naszą przyszłość. To oni pokazali mi, jak kochać i być kochanym przez kogoś, z kim nie łączą mnie więzy krwi.

              Teraz wiem, że muszę się kontrolować. Zdaje sobie sprawę z tego, że moje zachowanie i decyzje mogą być znaczące dla moich przyjaciół. Wiem, że nie mogę działać pod wpływem emocji i robić zawsze to, na co mam ochotę. Muszę myśleć o innych, bo to oni teraz tworzą mój świat, w którym żyję. To oni tworzą to, kim teraz jestem.

                Właśnie dlatego, po wiadomości Lydii, nie przejmowałam się obecnością Theo w gabinecie Deaton'a i tym, że doktor wraz ze Stiles'em leżeli sparaliżowani i coś krzyczeli. Miałam gdzieś to, że w tym momencie mogłam komuś innemu pomóc, ratując go przed brakiem możliwości obronienia się przed wrogiem. Musiałam zadziałać tak, aby pomóc tym, którzy nie mogli się sami obronić.

               Jak przez mgłę pamiętam to, co uczyniłam zaraz po wiadomości od Lydii. Wyjście z gabinetu i dotarcie do samochodu zajęło mi kilka sekund, które były dla mnie nieskończenie długie. Musiałam dostać się tam, gdzie byli ludzie znajdujący się w niebezpieczeństwie. Musiałam pomóc każdemu, kto nie mógł walczyć z czymś o wiele potężniejszym od siebie. Słowa mamy, które wypowiedziała do mnie dawno temu, wciąż brzęczały mi w uszach i właśnie w tym momencie przypomniały o swoim istnieniu.


* wspomnienie *

- Dlaczego to robisz? - zapytałam mamy, chcąc uzyskać jak najszybciej odpowiedź.

- Co robię, skarbie? - zapytała, lekko uśmiechając się do mnie, małej, jedenastoletniej dziewczynki.

- Bronisz ich, chociaż są inni. Jedni mają kły, a drudzy pazury. Oni nie są nami, mamo. A ludzie? Oni są dziwni i patrzą na nas z obrzydzeniem, więc dlaczego ich ratujesz?

- Wampiry i wilkołaki należą do naszego świata, kochanie. Są tacy sami, jak my, pochodzą jedynie z innego gatunku. Każdy z nas należy do świata, w którym jesteśmy jednością.

- A ludzie? - zapytałam zaciekawiona, patrząc na jej uśmiechniętą twarz.

- Ludzie są częścią nas, chociaż nie należą do naszego świata. Są słabsi, a słabszym trzeba pomagać. Jeśli możesz komuś pomóc, to dlaczego masz tego nie zrobić?

- Bo oni patrzą na mnie jak na wariatkę – posmutniałam lekko na wspomnienie wczorajszego dnia.

- Bo Cie nie znają, skarbie. Każdy boi się tego, co nie zbadane i nieznane. Jednak gdy im pomożesz, to odwdzięczą Ci się, chociażby uśmiechem. Pamiętaj, pomagaj tym, którzy tego potrzebują i tym, którzy nie mogą obronić się sami.


              Jako małe dziecko mało rozumiałam ze słów, które mama mi przekazywała. Było wiele historii, w których starała mi się przekazać najlepsze zachowania wobec innych. Chciała wychować mnie na dobrą osobę, która, pomimo różności, mogła uratować czyjeś życie. Chciała, abym przestała zwracać uwagę na rasę czy pochodzenie, a patrzyła jedynie na dobroć serca. Jej zdaniem, każdy zasługuje na szansę, a tylko od niego zależy, w jaki sposób ją wykorzysta.

               Pędziłam przed siebie, nie zwracając uwagi na to, że za mną jechało jeszcze jedno auto. Wiedziałam, gdzieś tam w zakamarkach umysłu, do kogo należało, jednak nie zwróciłam na to zbyt wielkiej uwagi. Dla mnie liczył się fakt, że ktoś jest w niebezpieczeństwie, chciałam zapobiec tragedii, która mogła rozegrać się na komisariacie.

              Zaparkowałam pod komisariatem i wybiegłam z samochodu, nie zwracając uwagi na to, że nie zamknęłam go. Nie obchodziło mnie nawet to, że mogłabym paść ofiarą kradzieży, to nie było ważne. Miałam własne piorytety, których tym razem zamierzałam się trzymać od początku do końca, bez względu na okoliczności.

               Widok, który zastałam na komisariacie, zmroził krew w moich żyłach. Zawsze starałam się trzymać nerwy na wodzy i nie pokazywać uczuć w różnych sytuacjach. Często podchodziłam do wszystkiego na zimno, z pokerową twarzą, ale wcale nie byłam wtedy taka spokojna. Ludzie leżący na ziemi, bez możliwości jakiegokolwiek ruchu, poruszyli moim sercem. To był kolejny powód, dla którego chciałam zabić Tracy.

               Spojrzałam na biurka, przy których leżeli policjanci, i z ulgą stwierdziłam, że żaden z nich nie był ranny. Gdyby Tracy spróbowała zabić któregoś z nich, to prawdopodobnie sama leżałaby właśnie dwa metry pod ziemią lub byłaby na torturach, których by nie zniosła. Nie miałam litości dla takich osób, pomimo tego, że sama kiedyś nie byłam lepsza. Uczyłam się na błędach i starałam się ukarać takich, jak ja.

               Nie byłoby w tym nic złego, bo sytuacja nie była tragiczna, gdyby nie jeden szczegół, który przykuł moją uwagę. Poczułam krew, która była dosyć świeża. Od razu, jak z automatu, moje zmysły się wyostrzyły i wskazały pomieszczenie, w którym znajdowała się ranna osoba. Na moje nieszczęście, było to biuro Szeryfa. Nie czekając na nic, od razu podbiegłam tam i oceniłam sytuacje, która ani trochę mi się nie spodobała.

- Kurwa – mruknęłam, podbiegając do Lydii.

              Dziewczyna leżała na ziemi, nieopodal swojej mamy, która chyba była sparaliżowana, i dosyć mocno krwawiła z brzucha. Rana wydawała się być głęboka, a zapach krwi zbyt mocno na mnie działał. Zamknęłam oczy i policzyłam do dziesięciu, aby pozbyć się ochoty wypicia z niej czerwonej cieczy.

- Nina, pomóż Malii – szepnęła Lydia, patrząc na mnie z lekkim uśmiechem. - Nic mi nie będzie, pomóż jej.

              Oczywiście, jak to bywa w moim życiu, nie posłuchałam Lydii i skupiłam się całkowicie na niej. Wiedziałam, że jest jedyną ranną, jednak ani trochę nie poprawiło to mojego humoru. Musiałam zająć się najpierw nią, ponieważ nie wyglądało to zbyt dobrze. Zresztą wiedziałam, że Malia sobie poradzi, była jedną z najlepszych, radziła sobie w gorszych sytuacjach.

              Całkowicie wyłączyłam się z rzeczywistości i skupiłam się na ranie Lydii. Ustawiłam obie dłonie nad jej raną i przymknęłam oczy, szepcząc pod nosem zaklęcie, które miało jej pomóc. Chciałam ją uratować, bo wiedziałam, że człowiek nie zawsze wychodził po takich wypadkach na prostą. Lydia była dla mnie zbyt ważna, abym przeszła obok tego obojętnie. Nie wyobrażałam sobie życia, w którym miałoby jej nie być.

               Minęło kilka sekund, może kilkanaście, gdy otworzyłam oczy i spojrzałam na jej brzuch, który był zakryty jasnym sweterkiem. Zauważyłam znaczną poprawę, ponieważ krew nie płynęła zbyt mocno, co dało się odczuć na kilometr. Wtedy dopiero mogłam odetchnąć z lekką ulgą, bo, nie oszukujmy się, jej krew pachniała cudownie, a moje zmysły jedynie to potwierdzały.

- Pomóż Malii, błagam – jej słowa płynęły jakby zza mgły. - Ona Cie potrzebuje.

- Da sobie radę – mruknęłam, starając się skupić na zaklęciu.

- Tracy nie jest zwykłą Kanimą.

- Malia da sobie z nią radę, jest silna.

- Nina, błagam Cie, pomóż jej.

              Może i byłam suką bez uczuć. Może miałam swoje mroczne chwile w życiu, gdy nie zwracałam uwagi na ludzi wokół mnie. Może potrafiłam przejść koło ludzkiego nieszczęścia, nie zwracając na to uwagi. Jednak głos Lydii i błaganie, które od niej usłyszałam, było niczym sztylet w serce. Mogłam być najgorsza dla wszystkich, ale nie dla niej.

- Jesteś ranna – próbowałam zrobić wszystko, aby z nią zostać i w pierwszej kolejności jej pomóc.

- A ona może być martwa – odparła szeptem.

               To był jak kubeł zimnej wody, który nagle mnie oblał. Wiadomość o tym, że ktoś z Twoich bliskich jest ranny lub może być martwy, jest czymś, co rozwala serce na kawałki. Nie mogłam tego zignorować i zająć się w dalszym ciągu Lydią, która nie była już umierająca. Musiałam wybrać między osobą ranną, a kimś, kto mógł w tej chwili umierać.

- Przeżyjesz? - zapytałam z nadzieją w głosie.

- Mam dla kogo – odpowiedziała z lekkim uśmiechem na twarzy.

              Taka odpowiedź najwyraźniej mi wystarczyła, bo natychmiast poderwałam się do góry i namierzyłam Malię, która znajdowała się w piwnicy. Od razu pobiegłam tam, modląc się w duchu, aby nie znaleźć jej martwej. Doskonale wiem, że nie zniosłabym tego widoku i zapewne wyrwałabym samej sobie serce z rozpaczy i bólu, który by mnie rozszarpał prędzej czy później.

                Wbiegając do piwnicy poczułam ciepło i usłyszałam bijące serce, tylko jedno. To dawało mi nadzieję i jednocześnie mi ją odbierało. Nie byłam pewna, do kogo należało życie, które wyczułam. Bałam się jak cholera, ale nie mogłam się teraz wycofać i udawać, że nic się nie wydarzyło. Musiałam to sprawdzić i byłam tego całkowicie świadoma. Nawet jeśli mam zobaczyć tam ciało Malii, które leżało bez życia na ziemi.

               Pierwsze, co rzuciło mi się w oczy po przekroczeniu progu jednego z pomieszczeń znajdujących się w piwnicy, to ciało Tracy. Nie wyglądała jak ktoś zamordowany przez istotę nadprzyrodzoną, przynajmniej nie przez tą, którą znam. Malia za to siedziała skulona przy metalowych szafkach, powtarzając w kółko jedno zdanie, którego za cholerę nie rozumiałam. Natychmiast podbiegłam do niej, oceniając jej obrażenia.

- Co tu się stało? - mruknęłam sama do siebie.

- To nie ja – odpowiedziała Malia.

              Strach, który był słyszalny w jej głosie, ukłuł mnie w serce. Nigdy nie słyszałam, aby czegokolwiek się bała. Malia zazwyczaj była odważna i chętna do poznania świata i ludzi. Co prawda nie miała do nich za grosz zaufania, ale jakoś mnie to nie dziwiło. Spotkało ją piekło w najgorszej postaci i przez kilka lat musiała sobie z tym sama poradzić, bez jakiegokolwiek wsparcia.

- Wiem, to nie Ty – powiedziałam uspokajająco, tuląc ją do siebie.

              Nie chciałam, aby czuła się źle. Nie potrafiłam znieść jej bólu i łez, które zaczęły płynąć z jej oczu. Nie potrafiłam być teraz zimną suką i udawać, że wcale nie posiadam uczuć. Wiem, że nawet gdybym wyłączyła uczucia, Malia właśnie by przywróciła mnie do życia. Była moim zapalnikiem, moim cholernym zabezpieczeniem, które mogło mi pomóc w najgorszych momentach mojego życia. Jej strach był wyczuwalny na kilometr, a mnie to cholernie bolało.

- To nie Ty – powtórzyłam, chcąc dodać jej otuchy.

- Nie chciałam jej skrzywdzić – wyszeptała.

- Wiem, Malia – powtórzyłam, wzdychając ciężko.

               Pomimo tego, że znałam Malię, wiedziałam również, że nie zabiłaby Tracy. Może i mówiła tak kilkukrotnie i odgrażała się wielu osobom, jednak nie była zła. Nie byłaby taka, jak ja. Nie była zła do szpiku kości, ona posiadała uczucia i nie potrafiła, a może nie chciała, ich wyłączyć. Różniła się ode mnie, nawet jeśli była podobna. Nie była tą, która nie zwracała na nic uwagi. Była lepszą wersją mnie, którą sama chciałabym kiedyś być.

- Co tu się stało? - zapytałam spokojnie. - Kto jej to zrobił?

- Oni tu byli, Nina. Oni ją zabili – powiedziała, starając się oddychać spokojnie.



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro