ROZDZIAŁ 33

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

             Czasami wydaje nam się, że znamy kogoś doskonale. Ta osoba przebywa z nami dosyć długo, odkrywa przed nami swoje sekrety. Jest z nami szczera, a to daje nam powód do tego, aby śmiało stwierdzić, że doskonale ją znamy. Wiemy, jaki wykona następny ruch, w jakim humorze jest danego dnia, co zamierza dalej robić. Rozumiemy się z nią bez słów, jakbyśmy znali się całe życie.

               Malia Tate, lub Hale jak ktoś tak woli, jest jedną z najbliższych mi osób. Od samego początku podobała mi się jej chęć walki i brak zawahania w trakcie trudnych chwil. Imponowała mi swoją szczerością i troską o przyjaciół, której nie kryła zbyt mocno. Nie bała się stoczyć bitwy z wrogami o wiele silniejszymi od niej, nie bała się nieznanego. Na każdym kroku udowadniała mi, że jest silna i dobra, choć nie zawsze to ukazywała. Była ze mną szczera, a to ceniłam ponad wszystko.

              Wczorajszy dzień pokazał mi jednak, że każdego z nas można złamać. Nawet najsilniejszą osobą można wstrząsnąć, pokazując jej to, co może się z nią stać. Ktoś, kto nie przejmował się życiem innych, mógł wczoraj został złamany. Ktoś, kto życzył komuś śmierci, mógł nagle zmienić zdanie i starać się tą osobę uratować.

              Nie dane nam było zakończyć wczorajszego dnia szczęśliwie. Nie mogliśmy odetchnąć z ulgą jak po każdej misji zakończonej pomyślnie. Nie byliśmy z siebie dumni, przynajmniej ja nie byłam. Wczorajsza sytuacja uświadomiła mi, jak wiele może się wydarzyć w przeciągu kilku minut. Jak bardzo świat może się zmienić za sprawą jednej dziewczyny, której najgorszym koszmarem powinny być sprawdziany w szkole i zadania domowe. Jak wiele mogę utracić, nie mając się na baczności.

             Sam widok sytuacji, jaka wydarzyła się na komisariacie policji, była dla mnie niemałym wstrząsem. Najczęściej przechodziłam koło takich spraw obojętnie, ale wczoraj coś we mnie pękło. Uczucia, które starałam się trzymać na wodzy i nie pokazywać światu, zwyczajnie ze mnie wypłynęły. Łzy, które od dłuższego się i kumulowały w jednym miejscu, dostały wczoraj pozwolenie na wydostanie się i ukazanie światu.

              Wszystko rozpoczęło się całkowicie niewinnie, jak zawsze zresztą. Zwykła nastolatka uczęszczająca do liceum nagle przestaje być tą szczęśliwą i tryskającą energią dziewczyną. Z dnia na dzień, a raczej z nocy na noc, staje się cieniem samej siebie, odrywając się powoli od rzeczywistości. Zaczyna zachowywać się podejrzanie, z jej ciałem dzieją się dziwne rzeczy. Zamienia się w krwiożerczą bestię zabijającą niewinnych, nawet własnego ojca. A ja? Nie zatrzymałam tego, nie zatrzymałam Tracy.

             Miałam wyrzuty sumienia, które pewnie zbyt szybko mnie nie opuszcza. Przez całą noc analizowałam wczorajszą sytuacje, próbując doszukać się drugiego dna. Musiało wydarzyć się przecież coś, co powstrzymywało nas przed zapobiegnięciem tragedii. Nie mogłam uwierzyć w to, że nowa istota nadprzyrodzona była na tyle mądra, aby wykiwać nas wszystkich i pokonać jednym ruchem palca, a na koniec zginąć z rąk kogoś dziwnego. Nie potrafiłam uwierzyć w to, że Tracy była w tym wszystkim sama.

              Widok Malii wystraszonej do szpiku kości przeszył moją duszę ma wylot. Przez jej stan sama poczułam się gorzej, niż w rzeczywistości. Nie obroniłam jej przed tym, co wydarzyło się na komisariacie. Nie powstrzymałam jej przed samotnym gonieniem wroga, a zajęłam się Scott'em, który przecież mógł dojść do siebie samodzielnie. To był mój błąd, który popełniłam, zresztą nie pierwszy tego dnia.

            Lydia Martin została ciężko ranna przez Tracy, która przypominała Kanime. Widok jej ciała umazanego krwią na zawsze zapisze się w mojej pamięci. Nie mogłam znieść myśli, że Lydia mogłaby odejść. Nie umiałam wyobrazić sobie bez niej życia, które nie miałoby już większego sensu. Na szczęście sytuacja została opanowana na tyle, że mogłam pozostawić ją samą i pójść do Malii. Karetka zabrała Martin kilka minut później, a następnie została objęta leczeniem przez ludzi, którzy się na tym znali lepiej ode mnie.

             Malia nie doszła wczoraj do siebie po tragedii, jaka rozegrała się na jej oczach. Przez dłuższy czas nie potrafiłam jej uspokoić i zostałam zmuszona do siedzenia naprzeciwko zwłok Tracy. Tym razem nie czułam jednak ulgi i radości na widok martwego ciała mojego wroga. Czułam jedynie smutek i żal, bo zginęła dziewczyna, którą można było jeszcze odratować. Tak, dopiero po jej śmierci zdałam sobie z tego sprawę. Niestety, tym razem było już za późno.

              Po powrocie do domu nie chciałam pozwolić sobie na odpoczynek czy też pozbycie się negatywnych emocji. Malia była na tyle roztrzęsiona, że wraz ze Scott'em podjęliśmy decyzje o jej zostaniu u mnie na noc. Sama dziewczyna nie miała nic przeciwko, bo, jak stwierdziła, przy mnie mogła czuć się bezpiecznie. Jej słowa trafiły mnie jednak w serce, bo jak mogła być ze mną bezpieczna, skoro nie potrafiłam jej obronić?

               Przez jakieś dwie godziny siedziałyśmy obie na łóżku w pokoju gościnnym i płakałyśmy, dosłownie. Malia z powodów wszystkim znanych, a ja z bezsilności. Przestałam ukrywać emocje, które we mnie siedziały. Przestałam przejmować się tym, co pomyślą o mnie inni. Potrzebowałam tego, choć nigdy wcześniej nie przyznałabym się do tego głośno. Starałam się jednak ograniczyć ze względu na zły stan psychiczny przyjaciółki, która po dłuższym czasie padła zmęczona na łóżko.

              Wróciłam do swojego pokoju, który tym razem nie zrobił na mnie żadnego wrażena. Moje łóżko nie wydawało się być najlepszym przyjacielem, do którego chętnie wracałam. Zdjęcia nie były moją radością, wspomnieniami, do których uwielbiałam tak bardzo wracać. Ściany w pokoju wydawały się być ciemniejsze niż zwykle, przyprawiając mnie o kolejny atak smutku. Wszystko stało się takie dziwne, puste i smutne.

              Przez całą noc nie zmrużyłam oka, szukając jakiejś odpowiedzi napytania pojawiające się w moim umyśle. Miałam do zarzucenia sobie zbyt wiele, aby poczuć się dobrze. Analizowałam każdą minutę, a nawet sekundę, chcąc znaleźć moment, w którym popełniłam największy błąd i przyczyniłam się do tragedii. Cóż, było tego zbyt wiele, aby móc wybrać ten jedyny, najważniejszy moment.

              Rano byłam nieprzytomna, jednak wiedziałam, że nie zasnę. Przed oczami wciąż przewijały mi się obrazy, które chciałam wyrzucić ze swojego umysłu. Ciała policjantów sparaliżowane na komisariacie, przyjaciele leżący w gabinecie Deaton'a po ataku Tracy, Lydia zakrwawiona z ciężkim oddechem w gabinecie Szeryfa, roztrzęsiona Malia w piwnicy i ciało Tracy, martwe ciało, oblane srebrną substancją wydostającą się z jej nosa, uszu i oczu. Ten nieobecny wzrok, który był skierowany w naszą stronę będzie mnie prześladował do końca moich dni.

              Wstałam z łóżka, kierując się od razu do łazienki, aby zmyć wszystkie emocje, które we mnie buzowały. Zatrzymałam się jednak na chwile przy drzwiach, nasłuchując jakiegoś ruchu w domu. Nie usłyszałam jednak nic oprócz spokojnego oddechu dochodzącego zza ściany, co upewniało mnie w tym, że Malia dalej słodko śpi. Nie miałam zamiaru jej dzisiaj budzić, zasłużyła na odpoczynek, jak z resztą każdy z nas. Niestety nie każdemu był on dany, na przykład mi.

              Weszłam pod strumień letniej wody, który zaczął uderzać w moje ciało. Po raz kolejny jednak woda nie zmyła ze mnie bólu, nie ukoiła nerwów, nie pozwoliła rozpocząć spokojnie dnia. Wiedziałam, że to byłoby zbyt piękne, ale jednak miałam nadzieję, że choć trochę to wszystko zatrę, zmyję z siebie. Cóż, nie zawsze mamy to, czego chcemy, prawda?

               Nie mam pojęcia, ile stałam pod strumieniem wody, opierając się dwoma rękami o kafelki wyłożone na ścianach. Nie wiem, ile minęło czasu i ile łez poleciało z moich oczu. Tak, kolejny raz się złamałam i płakałam, tak po prostu. Żadne słowo nie wypłynęło jednak z moich ust, żadne krzyki i jęki. Nie uderzyłam w ścianę, rozwalając ją jednym strzałem. Po prostu stałam i płakałam, zmywając jednocześnie łzy wodą, która mnie obmywała.

               Dopiero dźwięki dochodzące z sąsiedniego pokoju zbudziły mnie z transu, w który wpadłam. Najszybciej, jak tylko mogłam, wyszłam z łazienki, wcześniej osuszając swoje ciało oraz włosy i nakładając mocny makijaż, który miał zakryć moją chwile słabości. Nie chciałam pokazywać Malii, jak bardzo mnie to wszystko dotknęło. Musiałam być dla niej silna, bo to ona najwięcej wczoraj wycierpiała. Skierowałam się do garderoby i wybrałam czerwoną bluzkę na cienkich ramiączkach, przetarte, jasne spodnie, oraz czarną skórę i czarne botki ze złotymi zdobieniami. Zeszłam na dół od razu po ubraniu się, ostatni raz przeglądając w lustrze swój okropny stan.

              Dzisiejszy dzień nie zapowiadał się dobrze z wielu powodów. Pierwszym była śmierć Tracy, bo nawet jeśli niektórzy z nas uważali ją za wroga, to wcale nie oznacza, że jej odejście będzie dla nas łatwe. Po drugie Lydia, która leży w szpitalu. Z wielką chęcią od razu bym do niej pojechała, jednak nie mogłam zostawić Malii samej w domu. Musiałam jej pomóc tak, jak tylko potrafiłam.

- Hej – przywitałam się z dziewczyną, wchodząc do kuchni.

- Kawa gotowa – uśmiechnęła się lekko do mnie.

                Z kilometra mogłam wyczuć jej zły stan psychiczny. Pomimo uśmiechu, który zazwyczaj rozjaśniał jej twarz, jej oczy były cholernie przygaszone. Nie potrafiłam jej jednak pocieszyć, bo tego się po prostu nie dało. Niektórzy z nas muszą przez chwile być smutki, aby móc później powstać z ziemi i iść dalej. Ja tam mam, może Malia ma podobnie.

- Dziękuję – oddałam uśmiech. - Zła noc?

- Skąd wiesz? Krzyczałam?

- Twoje worki pod oczami mówią zbyt wiele.

- To nie była najłatwiejsza noc w moim życiu – westchnęła ciężko, spuszczając wzrok na kubek stojący przed nią. - To minie?

- Z pewnością tak, ale potrzebujesz czasu. Każdy z nas go potrzebuje – chwyciłam za kawę i usiadłam obok niej. - Chcesz coś zjeść?

- Nic mi dzisiaj nie przejdzie przez gardło – skrzywiła się. - Ale Ty wypij krew, bo słabo wyglądasz.

- Zła noc – westchnęłam i ruchem ręki przywołałam do siebie woreczek. - Nie będzie Ci to przeszkadzać?

- Nie, nigdy nie przeszkadzało – uśmiechnęła się lekko.

               To fakt, Malia nigdy nie zwróciła mi uwagi na temat krwi. Czasami przyłapywałam jej ciekawski wzrok, jednak nigdy nie zadawała szczegółowych pytań dotyczących mojego ,,karmienia''. Z jednej strony byłam jej zawsze wdzięczna za brak złośliwości, ale z drugiej nigdy nie miałam pewności, czy to akceptuje.

- Co teraz? - zapytała cicho, wpatrując się w okno.

- Życie toczy się dalej, Malia, musimy dalej walczyć.

- Ale jak? Widziałam ją, jej śmierć, tych okropnych ludzi. Jak mam dalej z tym normalnie żyć?

- Wiem, jak się czujesz – westchnęłam i spojrzałam na kubek, przywołując dodatkową szklankę i nalewając do niej krew. - To jednak minie, z czasem.

- Nigdy nie miałaś wyrzutów sumienia przez czyjąś śmierć?

- Żeby to raz? Do tej pory je odczuwam, jednak wiem, że jestem innym potrzebna żywa. Gdyby nie to, że mam dla kogo walczyć, to sama dawno bym się poddała.

                 Niestety, ale istnieje w tym duże ziarenko prawdy. Wielokrotnie miałam ochotę rzucić wszystkim i uciec od kłopotów jak najdalej się dało. Nie umiałam często żyć z krwią na rękach i wspomnieniami, które zawsze zalewały mnie podczas snu. Widziałam twarze własnych ofiar i ich śmierć, przerabiałam te same scenariusze setki razy, z każdym było mi coraz gorzej. Nie mogłam jednak się poddać, bo miałam dla kogo żyć.

- Jak sobie z tym poradzić?

- Nie ma na to żadnego złotego środka. Każdy przeżywa tragedię po swojemu, ja na przykład kiedyś zabijałam, aby pozbyć się własnego bólu. Nie polecam Ci tego oczywiście, zresztą i tak bym Ci na to nie pozwoliła. Musisz po prostu postarać się pogodzić z tym, co się wydarzyło. Nie powiem Ci, że jutro będzie lepiej, bo nie potrafię Ci tego obiecać. Jedynie Twoja siła da radę, wierzę w Ciebie i w to, że sobie poradzisz.

- To dziwne – mruknęła. - Potrafisz podnieść na duchu każdego, oprócz samej siebie.

- Pewnie dlatego, że wy jesteście dla mnie o wiele ważniejsi ode mnie samej. Każdy ma własne piorytety – wzruszyłam ramionami.

               Chciałam coś jeszcze dodać, jednak przerwał mi w tym dźwięk telefonu dochodzący z mojej sypialni. Przeprosiłam Malie i pobiegłam schodami, wpadając jak szalona do pomieszczenia. Gdy ujrzałam imię Scott'a, ogarnęła mnie dziwna panika. Jego mama pracowała w szpitalu, w którym leżała Lydia. Nie wiem dlaczego, ale w moim umyśle pokazywały się na przemian same złe scenariusze.

- Halo? - zapytałam po odebraniu.

- Hej, wstałyście? - zapytał spokojny głos, dzięki czemu lekko odetchnęłam.

- Jakiś czas temu, właśnie gadałyśmy. Co tam?

- Jesteśmy w szpitalu, możecie przyjechać?

- Coś nie tak z Lydia? - zapytałam spanikowana, kierując się szybkim tempem na dół.

- Nie, Lydia ma się dobrze. Po prostu chcemy pogadać, to ważne.

- Będziemy za kilka minut – rzuciłam i się rozłączyłam.

                Poczułam ogromną ulgę po informacji o dobrym stanie zdrowia Lydii. Nie mam pojęcia, dlaczego pomyślałam, że coś mogło jej się stać. Może to taki odruch z przeszłości? Malia siedziała na krześle i patrzyła na mnie dziwnym spojrzeniem, którego nie potrafiłam odgadnąć.

- Musimy jechać o szpitala – wyjaśniłam od razu. - Chłopcy na nas czekają.

- Coś nie tak z Lydią? - poderwała się do góry, o mało nie przewracając krzesła.

- Nie, chcą tylko pogadać, z Lydią wszystko dobrze.

              Po wczorajszym dniu wcale nie zdziwiła mnie reakcja Malii, bo moja była podobna. Obie strasznie przeżywałyśmy to, co stało się z Rudą. Każda z nas traktowała ją jak siostrę, której nikt nie byłby wstanie zastąpić. Malia bardzo szybko przyzwyczaiła się do Martin, pomimo wielkich różnic między nimi.

              W całkowitej ciszy opuściłyśmy mój dom i skierowałyśmy się do garażu. Wybrałam Nissan'a, który stał najbliżej, i od razu wpakowałam się na miejsce kierowcy. Chciałam jak najszybciej znaleźć się na miejscu i dowiedzieć, o czym chcieli z nami porozmawiać przyjaciele. Może odkryli coś ciekawego? Nie zdziwiłoby mnie to, każdy z nas chciał odkryć prawdę, która kryła się za Tracy i jej śmiercią.

              Droga do szpitala nie była zbyt długa, jednak strasznie uciążliwa. Przez cały czas obie siedziałyśmy w grobowej ciszy, jakby każda bała się odezwać. Niby powinnyśmy tryskać szczęściem ze względu na dobrą wiadomość o stanie zdrowia Lydii, jednak wcale tak nie było. Dlaczego?

              Wysiadłyśmy z samochodu tuż po tym, jak zaparkowałam na parkingu szpitalnym. W moim umyśle wciąż krążyły czarne scenariusze, jednak już sama nie byłam pewna, czego dokładnie one dotyczyły. Miałam po prostu złe przeczucia, które za cholerę nie chciały mnie opuścić. Nie potrafiłam się z tym uporać, choć bardzo bym tego chciała. Właśnie takie było moje życie, nigdy nie dostawałam tego, czego chcę.

               Po przekroczeniu progu szpitalnego miałam dziwne wrażenie, jakbym była przez kogoś uważnie obserwowana. Widziałam wzrok lekarzy, pielęgniarek czy zwykłych ludzi, ale to nie było to. Czułam, jakby ktoś czekał na mój niewłaściwy ruch i wtedy zaatakuje mnie najmocniej, jak tylko potrafi. Cóż, wygląda na to, że zaczynam chorować, a to nie wróży niczego dobrego.

              Skierowałyśmy się od razu do sali Lydii, nie pytając nikogo o drogę. Obie byłyśmy istotami z wyostrzonym węchem, więc namierzenie dokładnego miejsca pobytu przyjaciół nie było zbyt trudne. Biorąc również oczywiście pod uwagę fakt, że Stiles pachniał dosyć specyficznie, go po prostu nie dało się nie wyczuć. Chyba ktoś musi wysłuchać mojego dwugodzinnego wykładu na temat zabezpieczania się przed wrogami poprzez noszenie tego, co mu przekazałam w prezencie.

- Hej – mruknęłam, wchodząc do sali.

               Lydia leżała na łóżku ubrana w szpitalne ciuchy. Musiałam szczerze przyznać, że wyglądała nie najgorzej, i chyba właśnie tego zazdrościłam jej najbardziej. Nie ważne, co miała na sobie, bo i tak wyglądała świetnie. Scott stał nieopodal niej, obserwując teraz mnie i Malię. Jego twarz nie ukazywała żadnych emocji, co chyba nie było najlepszym znakiem z jego strony. Stiles patrzył na Lydię jak na ósmy cud świata, co wcale mnie nie zdziwiło. On w dalszym ciągu ją kochał, nawet jeśli głośno o tym nie mówił. A Liam? Cóż, siedział biedny na krześle i posyłał nam nieśmiałe uśmiechy, co było do niego niepodobne.

- Zła noc? - zapytał nieśmiało Liam.

- Złe życie – odpowiedziałam, podchodząc bliżej łóżka. - Jak tam?

- Bywało gorzej – odparła Lydia z uśmiechem. - Dziękuję za uratowanie życia.

- Nie dziękuj, to był mój obowiązek – puściłam jej oczko. - Macie jakieś nowe informacje?

- W sumie to Liam ma – odpowiedział Scott i spojrzał na młodszego chłopaka. - Mają jakiś trop.

- Mają? Czyli kto? - zapytała zdziwiona Malia.

- Byłem wczoraj w lesie z Mason'em i Brett'em.

              Informacja o tym nie zdziwiła mnie tak bardzo, jak to, kto tam był. Jeśli chodzi o Mason'a to było do przewidzenia, że nie puści przyjaciela samego. Zresztą, ten chłopak był tak cholernie ciekawski, że zapewne śledziłby Liam'a, gdyby ten nie pozwolił mu iść. Ale Brett? W sumie nie mieliśmy ze sobą żadnych kontaktów czy bliższych relacji. Uratowaliśmy mu życie i to wszystko.

- Co tam robił Brett? - zapytałam zaciekawiona.

- Chciałem się dowiedzieć coś o Tracy i poszedłem do niego. Myślałem, że ona należała do jego stada.

- Ale zapewne tak nie było – wtrąciła Malia.

- Dokładnie – przytaknął chłopak. - Tracy nie należała do jego stada, nikt z nich jej nie przemienił.

- Tak myślałam – mruknęłam, a wszyscy spojrzeli na mnie zdziwieni. - Od ostatniego ataku na wilkołaki Satomi nie zamieniłaby kolejnej osoby, nie zależy jej na odbudowaniu stada.

- Ja bym tak zrobiła – wzruszyła ramionami Malia. - Po co byliście w lesie?

- Chcieliśmy sprawdzić ten dół, w który wpadłem ostatnio – kontynuował chłopak. - Brett stwierdził, że nam pomoże, bo w końcu to chodzi też o jego świat. A do tego miał dług wdzięczności i postanowił go spłacić.

- Honorowy wilkołak – prychnęłam z rozbawieniem. - Co znaleźliście?

- Tam było więcej dołów, nie tylko ten jeden – westchnął chłopak. - Było ich kilka, w różnych miejscach. Nie czuć było w nich dokładnego zapachu, jednak zdecydowanie ktoś był tam zakopany.

- Skąd taki pomysł? - zapytałam zdziwiona.

- Na pierwszy rzut oka tego nie widać, ale gdy dokładnie się przyjrzeliśmy, a raczej Brett, zobaczył ślady pazurów. Tak, jakby ktoś próbował się odkopać od środka.

- Tracy mogła zostać tam pochowana – stwierdził Scott.

- Nie mamy na to żadnych dowodów – odparła Malia.

- Niby nie, ale widziałem tam naszyjnik, za pierwszym razem – powiedział Liam. - Nie mówiłem o tym, bo było zbyt wielkie zamieszanie, a później wyleciało mi to z głowy. Ten sam naszyjnik widziałem na zdjęciu Tracy, to był jej.

- Czyli ktoś ją tam zakopał – wtrąciła zamyślona Lydia. - Ale po co?

- Pytanie za sto punktów, Pani Martin – mruknęłam.

              Od początku wiedziałam, że ta sprawa nie będzie prosta, jakby się wydawało. Wszystko zaczęło się mieszać, gdy do miasta przyjechał niejaki Theo Raeken. Oczywiście nie mogłam oficjalnie go oskarżyć, bo nie miałam żadnych dowodów. Jego zapach jednak był cholernie podobny do zapachu Tracy, więc mogłam założyć, że miał z nią coś wspólnego. Może on też został tam zakopany?

- Cześć wam – do sali weszła uśmiechnięta Melissa. - Jak noc?

- Zła – odpowiedziała od razu Malia. - Nina nie spała.

- Dzięki – warknęłam i spojrzałam na Melisse. - No co?

- Ty chcesz się wykończyć – westchnęła ciężko. - Gdyby nie to, kim jesteś, to zapewne byłabyś stałym bywalcem u nas.

- Na szczęście mi to nie grozi – parsknęłam śmiechem. - Co z Lydią?

- Jej rana nie była zbyt ciężka i doskonale wiem, czyja to zasługa.

- Zrobiłam tyle, ile byłam w stanie zrobić. To jej zasługa, bo gdyby nie to, że jest silna, to by z tego nie wyszła.

- Uratowałaś ją, Nina, i obie doskonale o tym wiemy.

              Nie mam pojęcia, czy to przez słowa Melissy, czy przez sam fakt, że pomogłam Lydii, ale poczułam się lepiej. Nagle poczułam się ważna, komuś potrzebna. Chyba potrzebowałam takiego zastrzyku energii, musiałam kogoś uratować, aby poczuć się kimś potrzebnym. Uśmiechnęłam się sama do siebie, patrząc na przyjaciół. Kurwa, to naprawdę świetne uczucie.

- I oby nie była ostatnią uratowaną przez Ciebie osobą – odparł Scott, patrząc prosto w moje oczy.



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro