ROZDZIAŁ 35

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

- To wszystko jest popieprzone – mruknęłam, wpatrując się w ścianę znajdującą się naprzeciwko mnie.

               Widziałam wiele, słyszałam dosyć sporo, ale niektóre informacje w dalszym ciągu potrafią mnie zszokować. Niby od zawsze uważałam, że nie ma nic, co mogłoby mnie zaskoczyć, a tu proszę, cóż za miła niespodzianka. Wychodzi na to, że mama nie zdążyła mi wszystkiego przekazać, albo po prostu sama tego nie wiedziała.

              Viviane Fortem, nazywana również czarownicą stulecia, była najbardziej znaną istotą na świecie. W każdym zakątku się o niej mówiło, a szczególnie o jej dobroci serca i o wiedzy, jaką posiadała. Nie było przed nią tajemnic, odkrywała nieznane, nie bała się silniejszych. Była kimś, dla kogo życie tysięcy ludzi było o wiele ważniejsze od jej własnego. Nigdy nie patrzyła na siebie, gdy mogła kogoś uratować czy komuś zwyczajnie pomóc. Nie dzieliła ludzi na rasy i wiek, dla niej każdy był taki sam i każdy zasługiwał na dobroć.

              Mama od zawsze starała się przekazać nam to, co najlepsze. Wmawiała nam, że ludzie wcale nie są źli, a wilkołaki nie są naszymi wrogami. Starała się pogodzić skłóconych, uratować uwięzionych, uleczyć rannych, uczyć niedouczonych. Była po prostu kobietą ze złota, dla której inni byli w stanie zrobić dosłownie wszystko. Była światełkiem w tunelu dla każdej, zbłąkanej duszy.

              Bardzo często, zamiast wieczornej bajki, opowiadała mi historie związane ze światem nadprzyrodzonym. Ja, w porównaniu do Elizabeth, która była zbyt zafascynowana magią i jej specjalizacjami, chciałam poznać wszystkie szczegóły naszego świata, w całości. Dzięki tym historiom wiedziałam, jaka istota jest do czego zdolna i jak można się jej pozbyć, gdyby trzeba było to zrobić. Byłam przygotowana do każdej walki, jaka mogła mnie spotkać. Oczywiście mama twierdziła, że bitwy są złe, ale ja i tak posiadałam własne zdanie, którego nikt nie mógł zmienić.

                Nigdy jednak nie słyszałam historii o istotach, które zostały przez kogoś stworzone w nienaturalny sposób. Oczywistym jest to, że wampir, tak jak wilkołak, może kogoś zamienić w podobnego sobie. Człowiek mógł się stać jednym z nich poprzez wpuszczenie jadu w ludzki krwiobieg. To był jedyny sposób na przemianę, przynajmniej tak myślałam, aż do teraz.

- Jak to niby możliwe? - zapytałam, w dalszym ciągu nie mogąc wyjść z podziwu. - Przecież to nierealne, nie?

- Teoretycznie to niemożliwe – zaczął spokojnie Deaton. - Ale praktycznie, jak widać, wygląda to całkowicie inaczej.

- Jak ktoś ją zamienił? I po jaką cholerę? - zapytał Stiles.

- Może robił eksperyment? - stwierdził Liam.

- Albo zbierał armię – mruknęłam.

              To nie byłby pierwszy raz, kiedy ktoś zbierał dla siebie ludzi. Dosyć często jakiś wampir tworzył swoich, aby zaatakować wrogie osoby. Wilkołaki potrafiły to samo, tworzyły własne stado po to, aby zaatakować inną watahę i przejąć ich tereny. Cóż, świat nadprzyrodzony rządzi się własnymi prawami, których nie każdy rozumie.

- Po co? - zapytał głupio Stiles.

- Po to, aby miał z kim układać puzzle – odparłam sarkastycznie. - Pomyśl logicznie, po co ktoś tworzy armie?

- Po to, aby mieć przewagę nad innych – odpowiedział cicho Liam.

- Dziesięć punktów dla wilkołaków, kto gra dalej? - zapytałam, udając radość.

               Stiles był mądrym chłopakiem, to nie podlegało dyskusji, ale czasami najzwyczajniej w świecie nie myślał tak, jak powinien. Niektóre sytuacje zdecydowanie go przerażały i przerastały, to było widać gołym okiem. Istnieje możliwość, że teraz było podobnie, bo jakoś nie chce mi się wierzyć w to, że nagle stał się głupim chłopcem.

- Theo – odparł nagle pewny siebie. - To on!

- Znowu zaczynasz? - westchnął zirytowany Scott.

- To on, mówię wam. Od początku mi się nie podobał, coś kombinował, próbował się do nas zbliżyć. Do tego Nina czuła jego zapach, który był podobny do zapachu Tracy.

- Czułam, ale to nie oznacza, że...

- No właśnie! - przerwał mi Stiles. - To na pewno Theo.

- Dla mnie był miły – wtrąciła Malia.

- Bo chciał Cie poderwać i przeciągnąć na swoją stronę.

- Przestań się go o wszystko czepiać – warknął Scott.

             I tak właśnie rozpoczęła się kolejna wojna przyjaciół, z której totalnie się wyłączyłam. W tym momencie bardziej interesowały mnie ściany, niż ich kolejne przepychanki słowne. Niejednokrotnie miałam ochotę wykrzyczeć im, co o tym wszystkim sądzę, jednak zawsze w ostatnim momencie gryzłam się w język. Nie chciałam ponownie kłócić się ze Scott'em, nie zgadzając się z nim w sprawie Theo. Ciekawa jestem, co by mi zrobili, gdybym się nagle ulotniła. Zabiliby mnie?

- Wyjeżdżam – oświadczył nagle Deaton, uciszając tym przyjaciół.

- Nie przesadzaj, ja tego słucham prawie codziennie – stwierdziłam z lekkim uśmiechem.

- Ja nie żartuję, wyjeżdżam.

- Spokojnie, przejdzie im. Nie podejmuj pochopnych decyzji.

- Nie chodzi mi o nich – machnął ręką, patrząc na mnie. - To, co stało się z Tracy, jest dosyć dziwne. Muszę dowiedzieć się kto, jak i dlaczego ją stworzył.

- To Theo – zaczął Stiles, jednak mu przerwałam.

- Nie zaczynaj, błagam – jęknęłam. - Teraz ważniejszy jest Deaton i jego głupi pomysł.

- To nie jest głupi pomysł, Nina.

- Nie wierzysz mi? - wtrącił Stiles, nie słuchając doktora. - Przecież to Theo!

- Może i on to zrobił, może nie jest w to w ogóle zamieszany. Nie mamy dowodów, Stiles.

- To je znajdźmy! To na pewno on!

- Przestań go oskarżać! - warknął Scott.

- Możecie przestać? - zapytał spokojnie Deaton. - Wyjeżdżam, aby dowiedzieć się prawdy.

- Nie zostawiaj mnie z nimi samej – jęknęłam błagalnie. - Ja tu umrę bez Ciebie.

- Dasz sobie radę, jesteś dużą dziewczynką.

- A co ze zwierzątkami? One sobie bez Ciebie nie poradzą, potrzebują Cie.

- Możesz się tym zająć, Scott Ci pomoże.

- A co z Theo?

- Stiles! - krzyknęliśmy równocześnie ze Scott'em, co lekko mnie rozbawiło.

              Upartość moich przyjaciół nie zna granic, serio. Deaton właśnie oświadczył nam, że ma zamiar gdzieś tam sobie wyjechać, a Ci w dalszym ciągu kłócą się o Theo Raeken'a, na którego nic nie mamy. Naprawdę oni nic nie rozumieją? Tak ciężko do nich wszystko dochodzi?

- Zabierz mnie ze sobą – jęknęłam do Deaton'a. - Pomogę Ci we wszystkim, tylko mnie nie zostawiaj.

- Zaczynasz majaczyć – zaśmiał się doktor. - Musisz tu zostać i nie pozwolić im się pozabijać.

- Ja go zabiję – stwierdził Stiles, patrząc złowrogo na Scott'a.

- Chciałabym to zobaczyć – parsknęła Malia.

- Gdzie masz zamiar jechać? - zapytałam, wzdychając ciężko.

- Do miejsca, do którego nie mogę Cie zabrać – odparł od razu Deaton, jakby czytając mi w myślach. - Muszę spotkać się z kimś, kto może znać odpowiedzi na moje pytania. W tym czasie będę miał dla Ciebie misję.

- Jeśli dotyczy ona tej dwójki - wskazałam na Scott'a i Stiles'a – to moja odpowiedź brzmi ,,Nie!''.

- Chcę, abyś sprawdziła księgi mamy. Ona znała się na wielu istotach, może coś tam zapisała.

- Też o tym myślałam – kiwnęłam głową. - Kiedy masz zamiar nas opuścić?

- Jeszcze dzisiaj wyjadę – odpowiedział, patrząc na nas wszystkich. - Nie pozabijajcie się, błagam.

- Marzenia – prychnęłam. - Uważaj na siebie – przytuliłam Deaton'a.

             Bałam się o niego, chociaż wiedziałam doskonale, że da sobie radę. Miałam jednak dziwne przeczucie, które mówiło mi, że widzę go ostatni raz. Nie zniosłabym tego, Deaton od dawna był w moim życiu. Znał moich rodziców, którzy często odpowiadali na jego pytania, pomagali sobie kiedyś wzajemnie. Byli przyjaciółmi na dobre i na złe, to właśnie dzięki temu go znam.

- Ty też – odparł z uśmiechem. - Bierz się do roboty.

- Zacznę już teraz, bo zajmie mi to pół wieku – jęknęłam załamana. - Jakby coś się działo, to daj znać.

- Jedziemy z Tobą – zadecydowała nagle Malia. - Przyda Ci się pomoc.

- A miało być tak pięknie – westchnęłam ciężko.

- Ale będzie jeszcze piękniej – odparł Scott z uśmiechem.

- Nie jadę z żadnym z was – powiedziałam pewnie i wyszłam z gabinetu, kierując się do samochodu.

              Nie potrafiłam dłużej stać u boku Deaton'a, gdy ten zamierzał nas opuścić. Nie potrafiłam patrzeć na niego przez to, co czułam. Z wielką chęcią zmusiłabym go do zostania, nawet jeśli miałby później zmieszać mnie z błotem i nie odzywać się do mnie przez lata. On był dla mnie jak członek rodziny, którego właśnie mogłam stracić. Chyba właśnie dlatego czasami nienawidziłam własnej intuicji, zbyt często podsuwała mi czarne scenariusze.

              Pożegnania są czymś, czego nigdy w życiu nie polubię. Nie potrafię patrzeć na kogoś, mówiąc mu, że będę cholernie tęsknić i z pewnością się jeszcze zobaczymy. Nie mogę, bo nie mam pewności, że tak właśnie będzie. Nigdy nie wiadomo, co przyniesie nam przyszłość. Ktoś może wymazać nam pamięć, przez co nasza tęsknota zwyczajnie wyparuje wraz ze wspomnieniami. Możemy również stracić życie, przez co nigdy więcej nikt nie zobaczy nas, a my nigdy ich. Nie potrafię składać pustych obietnic, bo życie nauczyło mnie, aby nie wybiegać zbyt daleko w przyszłość.

               Odkąd pamiętam często uciekałam, gdy ktoś opuszczał nasz dom. Gdy mama przygarnęła do nas kogoś, kogo musiała nauczyć kontroli czy rzucania zaklęć, starałam się być silna i twarda. Każda z tych osób po jakimś czasie nas opuszczała i marne szanse były na to, abyśmy ponownie się spotkali. Później przestałam się przejmować obcymi i najzwyczajniej na świecie ich unikałam, do nikogo się nie przywiązując. Za każdym razem, gdy ktoś mnie opuszczał, odczuwałam ból, który rozwalał mnie do środka.

               Wsiadłam do samochodu i oparłam głowę o kierownicę, oddychając ciężko. Pomimo tego, że staram się nie okazywać w większości swoich uczuć, to tym razem mało brakowało, a bym pękła. Faktem jest to, że wyjazd Deaton'a cholernie mnie stresuje z wiadomych względów. Nie chodzi o to, że jest nam bardzo potrzebny w mieście, ale chodzi o jego bezpieczeństwo. Nie zdradził mi, gdzie dokładnie się wybiera, przez co nie będę w stanie go obronić, gdyby była taka potrzeba. Nie będę mogła mu pomóc, jeśli będzie tego potrzebował, a to bolało mnie najbardziej.

- Można? - zapytał cicho Liam, otwierając drzwi od strony pasażera .- Nie bardzo chcę z nimi jechać.

- Dalej się kłócą? - zapytałam spokojnie, starając się zamaskować swój stres.

- Chyba prędko nie skończą – uśmiechnął się lekko.

- Wsiadaj, nie rzucę Cie im na pożarcie.

- A Malia? - zapytał, zapinając pasy.

- Ta dziewczyna poradziłaby sobie z Klaus'em, więc z nimi też da radę – stwierdziłam, ruszając z parkingu.

               Istnieje możliwość, że trochę przesadziłam, ale kto by się tym przejmował. Oczywiście, że Malia nie poradziłaby sobie w straciu z Klaus'em, ale jako jedyna z nielicznych wytrzymałaby z nim dość długo na polu walki. Była silna i nie kontrolowała swojego drugiego wcielenia, co w starciu z Klaus'em jest bardzo przydatne. Może nie wyszłaby z tego cało, ale on nie wyszedłby bez szwanku. Później musiałabym go zabić, ale lepiej nie wybiegajmy w czarne tereny. Jednak zdecydowanie mogłaby sobie poradzić z nim w potyczce słownej, w tym akurat jest jedną z najlepszych.

- Jesteś na mnie zła? - zapytał ostrożnie chłopak, jakbym miała zaraz na niego nakrzyczeć.

- Za co? - zdziwiona spojrzałam w jego stronę.

- Za tą akcje z lasem, że tam byłem.

- Dlaczego miałabym być o to zła? Wykazałeś się dużą odwagą, Liam.

- Nie sądzisz, że to było głupie?

- Nie, wręcz przeciwnie, to było mądre posunięcie. Sama nie wpadłabym na to, aby pójść do lasu i zacząć szukać tam śladów. Ułatwiłeś nam wszystkim zadanie, a to bardzo dobrze.

- Scott twierdził inaczej – westchnął ciężko.

- Scott ma to do siebie, że nie lubi, gdy ktoś działa za jego plecami. Uwielbia mieć kontrolę i najlepiej byłoby, gdyby wszystko robił samodzielnie. Jego zdaniem w ten sposób może chronić innych, ale bardzo się w tym myli.

             Alfa był specyficzną osobą, nad którą ciężko było nadążyć. Było dważny, to fakt, ale jednocześnie wykazywał się głupotą. Nie był w stanie uratować wszystkich, jednak ta myśl wciąż krążyła w jego umyśle. Nie potrafił pogodzić się z faktem, że ktoś mógłby poświęcić swoje życie dla niego, bo to on od tego był. Życie u boku Scott'a McCall'a nie było łatwe, ale trzeba było się do tego jakoś przyzwyczaić.

- Jestem z Ciebie dumna – odparłam spokojnie z lekkim uśmiechem na twarzy. - Naprawdę, jestem dumna.

- Dlaczego? - zapytał zszokowany chłopak, gdy zaparkowałam przed moim domem.

- Bo nie każdy młody wilkołak jest w stanie zrobić to, co Ty. Nie boisz się stawać po stronie dobra, nie boisz się walczyć czy przeciwstawić Alfie. Poświęcasz się, szukając dowodów zbrodni na własną rękę, ryzykując przy tym własne życie. Pomagasz nam, chociaż nikt tego od Ciebie nie wymaga. Jestem dumna z Ciebie, bo potrafisz więcej, niż niejeden z nas w Twoim wieku.

              Po wygłoszeniu tej jakże pięknej mowy, wyszłam z samochodu i skierowałam się do domu, którego drzwi oczywiście zostały już otwarte. Liam był naprawdę dobrym i odważnym chłopakiem, co pokazywał na każdym kroku. Byłam dumna z tego, jak szybko odnalazł się w naszym świecie i jak świetnie daje sobie radę, nie robiąc przy tym większych problemów. Byłam dumna nawet z tego, że łamie zasady, które podyktował mu Scott.

- Gotowi? - zapytałam, podchodząc do ulubionej ściany i za pomocą zaklęcia odsłaniając bibliotekę z księgami. - Czeka nas mnóstwo pracy.

- I znowu to samo – jęknął załamany Stiles, siadając na podłodze.



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro