ROZDZIAŁ 37

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

               Świat nadprzyrodzony od zawsze rządził się swoimi prawami, które z czasem potrafiły się zmieniać, bez zwracania uwagi na to, co dzieje się wokół. Zamieszanie było elementem, którego nie dało się zwyczajnie pozbyć, nawet najsilniejsza magia nie miała z tym szans. Chaos rozprzestrzeniał się z prędkością światła i nikt nie był w stanie tego zatrzymać. Nikt nie miał siły ani mocy, która mogłaby zapanować nad światem nadprzyrodzonym.

               Każdego dnia na świecie giną tysiące osób, które tracą życie z różnych powodów. Jedni giną w wypadkach samochodowych, inni popełniają samobójstwa, jeszcze inni umierają z powodu choroby czy wieku. Zdarza się również śmierć, a raczej wyrok śmierci wykonany z rąk jakiejś innej osoby.

               Życie Lucas'a zakończyło się, zanim tak naprawdę zdążyło się na dobre zacząć. Uczeń Beacon Hills High School stracił życie wieczorem, przy świadkach. Nie był to nieszczęśliwy wypadek czy zły czas i miejsce, w którym się znalazł. Zmarł, a raczej został zamordowany, bo był ,,niepowodzeniem'', cokolwiek to oznacza.

               Wiele razy widziałam śmierć, morderstwa czy tragedie, które kończyły czyjeś życie. Wielokrotnie sama mordowałam, nie biorąc tego do serca i nie przejmując się tym. Torturowałam innych, bo to sprawiało mi radość, zabijałam, bo to uważałam za słuszne. Nigdy nie myślałam, że śmierć kogokolwiek obcego mnie ruszy, aż do teraz.

               Gdybym mogła cofnąć czas, zdecydowanie postąpiłabym inaczej w swoim życiu. Nie popełniałabym tych błędów, które zaważyły na mojej przyszłości i na tym, kim się stałam. Nie przechodziłabym obojętnie obok tragedii, które rozgrywały się na moich oczach. Zaczęłabym bardziej brać do siebie uczucia innych i robić wszystko, aby każdemu żyło się lepiej. Problem jednak polegał na tym, że nie miałam już nad tym władzy. Wszystko, co działo się dookoła mnie, zaczęło przelatywać mi przez palce, a ja nie mogłam tego w żaden sposób złapać i zatrzymać.

              Byłam silną osobą, którą naprawdę było ciężko złamać. Nigdy nie brzydziłam się widoku krwi, i to nie z powodu mojego wampiryzmu, nie bałam się zabić czy też zostać zabita. Nie obawiałam się o nikogo, bo nikt nie znaczył dla mnie tak wiele, jak rodzina. Obcy mi ludzie po prostu byli, żyjąc tam, gdzie mnie nie było. Nie obchodziło mnie nic, co nie było związane z moją rodziną lub bezpośrednio ze mną. Cóż, jak widać, czas cholernie zmienia ludzi, nawet takich, jak ja.

                Beacon Hills jest miastem, w którym wszystko jest możliwe. Życie wielu osób jest tu zagrożone o każdej porze dnia i nocy. Są również tacy, którzy starają się utrzymać równowagę w naturze i chronić tych, którzy są słabi i nie mogą ochronić się sami. Nie zawsze jednak im to wychodzi, bo nikt z nich nie wie, kim będzie ich następny wróg i jaki wykona ruch.

              Noc kolejny raz nie przyniosła mi ulgi, a jedynie podwoiła moje obawy. Oczywiście nie bałam się o siebie, bo kompletnie nie dbałam już o to, co się ze mną stanie. Bałam się o przyjaciół i ludzi, którzy mieszkali w tym cholernym mieście. Zaczęłam przejmować się tymi, których nigdy nie widziałam na oczy, nie rozmawiałam z nimi, którzy powinni być dla mnie nikim ważnym. Jednak strach, który zaczęłam odczuwać w ostatnim czasie, nauczył mnie całkowicie innego zachowania.

              Wszystko zaczęło się niewinnie, od małego ataku, który mógł pozbawić mnie jednego z przyjaciół. Od podróży do szkoły, która mogła zakończyć się tragedią nie tylko dla mnie, ale również dla wielu osób. Żałobą, przez którą wielu z nas nie byłoby zdolnych do dalszego funkcjonowania w tych chorym świecie.

                Facet ze świecącymi pazurami wysysającymi moc był pionkiem, kartą domino, która wszystko rozpoczęła. Zaczęło się do jego ataku na Scott'a, gdy chciał go zabić i odebrać mu moc, którą otrzymał po staniu się Prawdziwym Alfą. To nie był jednak koniec, bo przebrnęliśmy również przez Tracy, która zabijała bez opamiętania i chciała nas pozbawić życia oraz przez Lucas'a, który zaatakował Mason'a i Liam'a w klubie ,,Sinema''. Wiedziałam jednak, że to nie koniec zabawy z dziwnymi stworami, to dopiero zaczynało się rozkręcać.

               Nie miałam pewności, czy faktycznie to wszystko zaczęło się do pojawienia się faceta ze świecącymi pazurami. Czy przypadkiem to wszystko nie miało swojego początku o wiele wcześniej? Nie było mnie w mieście przez cztery miesiące, wiele mogło się zdarzyć w tym czasie. Możliwe, że to wszystko miało swój początek o wiele wcześniej, jednak nikt z nas nie zauważył tego, zbyt zajęty własnymi sprawami. Czy mogliśmy być aż tak ślepi, aby nie zauważyć niebezpieczeństwa czającego się na nas na każdym rogu?

                  Przez całą noc zastanawiałam się nad błędami, które zdążyłam popełnić od mojego powrotu do Beacon Hills. Było tego sporo, więc miałam w czym wybierać. Zaczynając od dziwnych znaków, na które nie zwracałam uwagi, a mogły się okazać dla nas znaczące. Przypominałam sobie o burzy, która wcale nie tak dawno rozpętała się nad miastem, tworząc coś w rodzaju katastrofy naturalnej, klęski żywiołowej. Czy to mogło mieć jakiekolwiek dla nas znaczenie? Wtedy byłam pewna, że nie, jednak w tym momencie wierzyłam już chyba we wszystko. Następnie był Jeep Stiles'a, który odmawiał współpracy ze swoim właścicielem. Nie byłoby to dziwne, biorąc pod uwagę jego stan i wiek, jednak coś przykuło moją uwagę. Dlaczego nigdy wcześniej nic takiego mu się nie działo? Dlaczego dopiero podczas tej cholernej burzy silnik przestał działać? Wcześniej wspomniana bestia, która pojawiła się znikąd. Czy aby na pewno? Pojawienie się Theo Raeken'a, starego kolegi Stiles'a i Scott'a. Dziwny chłopak o specyficznym zapachu, na którego nie działają moje umysłowe sztuczki. Czy mamy powody, aby się go obawiać? Obawy Lydii względem Tracy, które kompletnie na początku olałam i nie przejmowałam się doniesieniami odnośnie nastolatki. Czy mogłam jakoś temu zapobiec? Szepty, które z dnia na dzień stawały się coraz silniejsze i nie dawały mi spokojnie żyć. Czy gdybym wyjawiła prawdę wcześniej, to coś by się zmieniło? Kłótnia Scott'a i Stiles'a o Theo, którego ten pierwszy chciał bronic za wszelką cenę. Czy gdybym stanęła wtedy po stronie Stiles'a i trzymała się tego do końca, to wszystko mogłoby potoczyć się inaczej? Pojawienie się Donovan'a Donati, chłopaka mającego kłopoty z agresją i kontrolowaniem samego siebie, grożącego Szeryfowi. Czy gdybym wtedy go zabiła, nie zwracając uwagi na sprzeciwy mężczyzn, to wypadku by nie było? Trzy morderstwa dokonane przez Tracy, uwolnienie Donovan'a w ich trakcie. Czy ta dwójka miała coś ze sobą wspólnego już wtedy? Tracy atakująca policjantów i Lydię na komisariacie, a następnie umierająca w piwnicy komisariatu. Czy mogłam ją jakoś powstrzymać?

             Czy gdybym choć raz przestała myśleć o zabijaniu wszystkich, to sytuacja wyglądałaby inaczej? To pytanie zadaję sobie niezmiennie od kilku dni, pogrążając samą siebie jeszcze bardziej w otchłani bólu i bezsilności. Nie potrafię odpowiedzieć na żadne pytanie, bo najprościej na świecie nie znam na nie odpowiedzi. Mogłabym się główkować przez całe lata, a i tak pewnie znalazłoby się tysiąc niewiadomych, które zaprowadziłyby mnie w końcu do grobu.

                 Moje życie najwyraźniej lubi płatać mi figle, co zdarza się prawie codziennie. Niezmiennie od kilku lat prześladuje mnie pech, który za cholerę nie chce mnie opuścić. Robię wszystko co w mojej mocy, aby było dobrze, jednak zawsze znajduje się jeden, malutki element, który nie chce wpasować się do reszty. Czy tak już będzie zawsze?

               Przez całą noc zadawałam sobie pytanie: Co by było, gdyby...? Nie potrafiłam znaleźć rozwiązania z sytuacji, w której się znajdowaliśmy. Dziesięć razu przejrzałam księgi mamy, które mogły rozwiązać moją zagadkę, jednak tego nie zrobiły. Nie potrafiłam przypomnieć sobie ludzi w maskach, którzy wczorajszego wieczoru pozbawili życia Lucas'a. Może to właśnie oni zabili również Tracy? Na to pytanie również nie znam odpowiedzi, bo byłam zbyt oszołomiona całym zajściem, aby zapytać o to Malię. Kolejny błąd do mojej kolekcji, która z dnia na dzień się powiększa.

               Przez pół nocy miałam dziwne wrażenie, jakbym miała za chwile kogoś stracić. Nie mogłam zamknąć oczu, bo wciąż widziałam postać chłopaka, który umierał. Nie widziałam jego twarzy ani nawet po samej posturze nie potrafiłam ocenić, kim on był. Jednak intuicja podpowiadała mi, że to ktoś z moich przyjaciół. Stiles, Scott, Mason, Liam a może Klaus, Kol, Derek czy Elijah? Po dłuższym zastanowieniu się wykreśliłam z listy Pierwotnych i Dereka, bo ich śmierć była przecież prawie niemożliwa. Ale co z resztą?

               W środku nocy chciałam nawet iść na poszukiwania, ale nie wiedziałam, kogo chciałam odnaleźć. Nie odważyłam się również zadzwonić do któregoś z nich, bo gdyby okazało się, że wybudziłam ich ze słodkiego snu, to zapewne nie dożyłabym rana. Jednak to głupie uczucie mnie nie opuściło, w dalszym ciągu mieszając mi w głowie.

               Po dłuższych namysłach postanowiłam wstać z łóżka, które kolejny raz nie okazało się być moim przyjacielem. Nie miałam zamiaru zaglądać dzisiaj do szkoły, która ostatnio źle mi się kojarzyła. Chciałam poświęcić ten czas na szukanie informacji o tych gościach w maskach, którzy zaczęli mnie zbyt często nachodzić w umyśle. Skąd ja znałam ich głos?

               Prysznic minął mi jak za mgłą, nawet nie do końca jestem pewna czynności, które wykonałam. Czułam się tak, jakby miała za chwile się przekręcić, jednak musiałam choć przez chwile udawać silną. Po raz kolejny dziękowałam za magię, dzięki której wykonanie makijażu i ułożenie włosów było drobnostką. Wybranie ubrań również nie zajęło mi zbyt dużej ilości czasu. Wybrałam ciemne spodnie, zwykłą czarną bluzkę na cienkich ramiączkach, czarną skórę oraz czarne botki na szpilkach. Cóż, idealny strój na mój nastrój.

             Zeszłam na dół, biorąc ze sobą telefon, który był moim jedynym wrogiem w tym momencie, i skierowałam się do kuchni. Najchętniej odcięłabym się dzisiaj od świata, wyłączając komórkę i zamykając się w czterech ścianach, ale wiedziałam, że nie mogłam tego zrobić. Musiałam być w pełnej gotowości o każdej porze dnia i nocy, choć w tym momencie nie byłam pewna, czy dam radę kogokolwiek ochronić.

               Zrobienie kawy było dla mnie dosyć trudnym zadaniem, które wykonałam w ślimaczym tempie. Najgorsze było śniadanie, które musiałam sobie przygotować. Nie mogłam tym razem go odpuścić, bo w dalszym ciągu w połowie byłam czarownicą, która potrzebowała od czasu do czasu zjeść coś normalnego. Nie zastanawiając się zbyt długo, zrobiłam to, co potrafiłam najlepiej, wyczarowałam naleśniki z czekoladą.

              Siedząc w kuchni, jedząc naleśniki i popijając je kawą, zaczęłam zastanawiać się nad jednym, głupim szczegółem. Czy tylko ja poczułam się tak, jakbyśmy cofnęli się w czasie? Kolejny raz na naszej drodze pojawiają się dziwne postacie, które noszą maski. Są aż tak paskudni, że muszą ukrywać swoje twarze czy jak?

- Nina Fortem nie żyje, po usłyszeniu sygnału nagraj wiadomość – mruknęłam do telefonu, z przyzwyczajenia odbierając przychodzące połączenie i nawet nie sprawdzając, komu się nudzi z rana.

- Mam złą wiadomość, Nina – odezwał się męski głos. - Za cholerę nie uwierzę w Twoją śmierć.

- Życie mnie chyba nie lubi – westchnęłam ciężko. - Co tam?

- Przynajmniej ja Cie kocham, więc nie jest tak źle – zaśmiał się dźwięcznie. - Stęskniłem się.

- Dlaczego Ty zawsze dzwonisz z rana?

- Bo istnieje wtedy możliwość, że nie biegasz właśnie po mieście i nie zabijasz przypadkowych osób. W innej porze dnia mógłbym Cie nie zastać.

- Zabawne, Klaus, bardzo – parsknęłam.

- Widzisz? Potrafię poprawić humor, tęsknie za Tobą, kocham Cie. Dlaczego Ty nie chcesz zostać moją żoną?

- Bo w noc poślubną któreś z nas straciłoby życie.

- Coś w tym jest – mruknął w odpowiedzi. - No nic, będę szukał dalej. A teraz opowiadaj, co tam w mieście cudów?

- Morderstwa, śmierć, krew, morderstwa – parsknęłam śmiechem. - Same nudy.

- Pewnie dlatego Twój głos brzmi tak, jakbyś właśnie uprawiała najgorszy seks w swoim życiu?

- Ciebie chyba nikt dawno nie palnął w ten głupi łeb, nie?

- Coś Ty, Twój facet robi to regularnie, przynajmniej jeden raz dziennie.

- Przynajmniej ktoś się stara – ponownie parsknęłam śmiechem. - Co z nim?

- Bez większych zmian, oczywiście na gorsze. Hale wcale nie jest taki zły, na jakiego go malują. Hope go uwielbia i każdą wolną chwile chce z nim spędzić, bo, cytuję: ,,Tylko ja jestem w stanie poderwać przystojnego faceta w tak młodym wieku, muszę go teraz pilnować''.

- Widać, że to Twoja córka – zaśmiałam się. - Brakuje mi was, cholernie.

- To wracaj, jaki to problem?

- Wielki – jęknęłam załamana. - W Beacon Hills znowu pojawił się ktoś dziwny.

- A jeszcze nie tak dawno twierdziłaś, że to Nowy Orlean jest miastem cudów.

- Przyznaję, popełniłam cholerny błąd w swojej ocenie. Beacon Hills zdecydowanie bije na głowę Nowy Orlean.

- Znowu przegrywam, chyba czas to naprawić.

- Nawet nie próbuj – zagroziłam od razu. - Wystarczy mi walki tutaj, nie rozdwoję się.

- To ja przyjadę tam.

- I narobisz większego bałaganu, ja chyba podziękuję.

               Klaus Mikaleson jest wspaniałym człowiekiem, mimo wszystko. Od zawsze mogłam liczyć na jego pomoc nie tylko w walce, ale również w poprawianiu humoru. Był tam, gdzie go potrzebowałam i był wtedy, gdy musiałam się komuś wypłakać w rękaw. Miał jednak swoje wady, tam gdzie on, tam wielkie kłopoty.

- Przez Ciebie boli mnie serduszko, znowu mnie odrzucasz.

- Prawda nie zawsze jest miła, Klaus.

- A teraz tak na serio, co się tam dzieje?

- Pojawili się faceci w maskach, którzy wczoraj na naszych oczach zabili dziwnego chłopaka. W mieście pojawiły się istoty, które zostały stworzone w nienaturalny sposób, a my za cholerę nie wiemy, kim one są.

- Ktoś bawi się w matkę naturę?

- Na to wygląda, a my nie wiemy, gdzie zacząć szukać. Kolejne osoby giną, a ja nie umiem tego zatrzymać. Przyjaciele są w rozsypce, a ja w jeszcze większej. Nie umiem tego zatrzymać, nie umiem temu zapobiec.

- Nie jesteś Bogiem, Nina. Nie możesz wszystkich uratować, nie możesz wszystkiemu zapobiec.

- Wiem, Klaus, ale to ciężkie, to boli.

- Wiem, mała, ale tak to już jest. Nie ważne, jak byśmy się starali, świata nie naprawisz.

- Od kiedy Ty taki mądry się zrobiłeś?

- Odkąd moja córka stwierdziła, że będzie mnie uczyć kultury.

- Chyba kocham ja jeszcze bardziej, jeśli to możliwe – zaśmiałam się.

- Wiesz, że jeśli będziesz czegoś potrzebować, to masz dać znać?

- Wiem – przytaknęłam, wzdychając ciężko.

- Od razu masz dzwonić i prosić o pomoc, bo...

- Proszenie nie jest oznaką słabości, a siły – dokończyłam za niego regułkę, którą oboje doskonale znamy.

- Dokładnie tak – jestem pewna, że właśnie kiwnął głową. - A teraz, moja ukochana kobieto, idź kładź się spać.

- O ile zakład, że nie dam rady, bo ktoś wyciągnie mnie z domu?

- O kolacje, przegrany gotuje.

- W takim razie idź do kuchni, bo jestem pewna, że tego dnia nie spędzę w domu.

- Muszę mieć dowody, bo inaczej nie wierzę Ci na słowo.

- Zrobię Ci zdjęcie – zaśmiałam się.

- W takim razie czekam niecierpliwie. A teraz idź odpocząć, bo nawet przez telefon wiem, że źle wyglądasz.

- Mówiłam Ci już kiedyś, jak bardzo Cie nienawidzę?

- Jasne, kochasz mnie najmocniej na świecie.

- Przykro mi, najbardziej to kocham Hope.

- Własna córka zepchnęła mnie z pierwszego miejsca – westchnął załamany. - No nic, czeka ją kara. A teraz kończę, a Ty idź się połóż i myśl o mnie, to doda Ci sił.

- Chyba jeszcze bardzie mnie załamie – zaśmiałam się. - Kocham Cie, Klaus, i cholernie tęsknię.

- Ja też Cie kocham i tęsknie, niedługo się zobaczymy.

- Wiem – westchnęłam ciężko. - Pa.

- Trzymaj się mała – odpowiedział i rozłączył się.

                Zwykła, nawet nic nie wnosząca rozmowa z Klaus'em potrafi mi poprawić humor. Jego nastawienie do świata i życia jest cholernie zmienne, jednak jakoś nigdy mi to szczególnie nie przeszkadzało. Jest jedyną osobą, z którą potrafię się tak dobrze porozumieć, nie musimy nawet rozmawiać, aby się wzajemnie zrozumieć. Klaus jest moją drugą połówką duszy, którą nareszcie, po wielu latach, odnalazłam.

                 Moje zmęczenie dawało o sobie znać za każdym razem, nawet gdy oddychałam. Wiedziałam, że ten dzień nie będzie dla mnie zbyt przyjemny, ale musiałam sobie jakoś dać radę. Nie mogłam pozwolić sobie na spokój, który i tak nie był mi pisany. Musiałam być w pełnej gotowości, ale może chwila snu mi nie zaszkodzi?

                  Prowadzona słowami Klaus'a skierowałam się do sypialni, która tym razem miała pomóc mi przetrwać. Musiałam choć na chwile zamknąć oczy i przenieść się do krainy marzeń i spełnienia, aby móc normalnie funkcjonować. Nie jestem robotem, któremu wystarczy wymienić baterie, aby dalej działał.

               Ściągnęłam z siebie skórę i buty, a następnie rzuciłam się na łóżko, wtulając twarz w miękkie poduszki. Zaciągnęłam się ich zapachem, który cholernie mocno kojarzył mi się z rodzinnym domem, i zamknęłam oczy. Chciałam choć na chwile zapomnieć o problemach i całym świecie, musiałam się wyzerować.

               Nie mam pojęcia, jak długo tak leżałam i modliłam się o zaśnięcie, które powoli zaczynało mnie dopadać. Niestety, nie mogłam żyć spokojnie we własnym domu, bo dźwięk telefonu rozbrzmiał w moich uszach. Nie chciałam go odbierać, chciałam go nawet rozwalić, ale z tego jednak szybko zrezygnowałam. Po trzecim połączeniu stwierdziłam, że jeśli zaraz nie odbiorę, to mogę mieć niechcianych gości, a tego zdecydowanie bym nie chciała.

- Czy ja mogę wiedzieć, gdzie Ty jesteś?

- W domu? A niby gdzie mam być – jęknęłam załamana.

- Dlaczego jesteś w domu?

- Dlaczego świnie nie potrafią latać? Bo tak, McCall, bo im się nie chce tak jak mi.

- Jesteś dziwna – parsknął. - Ruszaj tyłek, musimy pogadać.

- Koniami mnie z domu nie wyciągniesz, nie ma takiej opcji.

- Chodzi o tych kolesi w maskach – powiedział spokojnie.

- Gdzie mam być?

- Szkoła, masz kilka minut na dotarcie, inaczej zaczynamy bez Ciebie.

                 Czy ja już kiedyś wspominałam, że chcę zamordować Scott'a McCall'a? Ten chłopak zaczyna mi podnosić ciśnienie szybciej niż ktokolwiek wcześniej. Ociężale wstałam z łóżka, jęcząc przy tym żałośnie, i ubrałam się. Westchnęłam ciężko i zeszłam na dół, kierując się do drzwi i wychodząc na zewnątrz. Alfo, nienawidzę Cie!

                 Wsiadłam do samochodu i ruszyłam spod domu, chcąc jak najszybciej mieć wszystko za sobą. Nie miałam ochoty na spotkania z przyjaciółmi, ale wiem, że te uparte osły wbiłyby mi do domu i nie dały spokoju tak długo, aż w końcu przegryzłabym sobie tętnice z nerwów. Moi przyjaciele są kochani, naprawdę, jak śpią i o jedzenie nie wołają, tysiąc kilometrów ode mnie.

               Gdyby nie fakt, że chodzi o tych dziwnym facetów w maskach, to zapewne nikt nie wyciągnąłby mnie z domu. Nie miałam na nic siły, mój umysł działam w spowolnionym tempie, a wszystkie mięśnie odmawiały posłuszeństwa. Nie mogłam jednak tego odpuścić i totalnie olać, bo z przeszłości wiem, że takie zachowanie prowadzi do tragedii, a tego wolałabym uniknąć. Zbyt wiele złego się ostatni dzieje, czas to zakończyć.

                 W kilka minut, które były dla mnie jak wieczność, udało mi się dotrzeć do piekła prześladującego mnie do jakiegoś czasu. Dzieciaki jak zwykle biegały wesoło wokół samochodów, ciesząc się z nie wiadomo czego i zapewne roznosząc nowe ploteczki ze świata nastolatków. To był jeden z głównych powodów, dla których cieszyłam się zakończeniem własnej edukacji kilka lat temu.

               Wyszłam z samochodu, starając się wyglądać w miarę normalnie, i skierowałam swoje kroki do grupki przyjaciół, która już na mnie czekała. Brakowało mi kilku osób, które jeszcze nie tak dawno temu spotykały się z nami w tym samym miejscu. Isaac, Allison, Ethan, Aiden, brakowało mi ich.

- Co macie? - zapytałam, witając się ze wszystkimi, no prawie, buziakiem w policzek.

- Zniknęły ciała Tracy i Lucas'a – odparł od razu Scott.

- Podejrzewamy o to kolesi w maskach – dodała Kira, na co prychnęłam.

- Pewnie, nudzi im się i kolekcjonują ciała nastolatków, których wcześniej sami zabili.

- Przecież tak może być, skoro...

- Coś jeszcze? - przerwałam jej wywód, nie chcąc słuchać jej głosu.

- Mamy pewną książkę, która może nas zaciekawić – odparła Lydia. - Jordan znalazł ją w pokoju Tracy.

- O czym jest?

- O doktorach, przynajmniej tak mówi tytuł.

               Zdziwiona wzięłam od niej książkę i spojrzałam na okładkę. Zielone tło, od którego chciało się wymiotować, przetarcia świadczące o wieku przedmiotu, tytuł napisany drukowanymi literami ,,THE DREAD DOCTORS'', podany autor i obrazek, który zwrócił moją uwagę.Przedstawiał facetów w dziwnych maskach, których widzieliśmy wczoraj w klubie. Książka o nich? Po jaką cholerę ktoś o nich napisał książkę?

-Ktoś to czytał? - zapytałam, oddając jej przedmiot.

-Jeszcze nie, ale chyba powinniśmy.

-Cześć – powiedział nagle Stiles, podchodząc do nas szybkim krokiem. - Przepraszam za spóźnienie.

-Chwila – mruknęłam, gdy podszedł do mnie się przywitać. - Dlaczego ja czuję krew?



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro