ROZDZIAŁ 38

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

               Życie w świecie nadprzyrodzonym nauczyło mnie naprawdę wiele, dzięki temu wracam uwagę na wiele rzeczy. Jako czarownica jestem zdolna do wyczarowania tego, o czym tylko pomyślę i co mi się zamarzy. Jako wampir mam niesamowity wzrok, słuch, oraz węch. Potrafię coś wyczuć z kilometra, zobaczyć coś w ciemnościach czy usłyszeć najmniejszy szelest podczas burzy. Potrafię naprawdę wiele i często ufam swoim zmysłom, które nigdy mnie nie zawiodły.

               Krew należy do cieczy, których nigdy z niczym nie pomylę. Dzięki zmysłowi wampira jestem w stanie ją rozpoznać z daleka, przyciąga mnie niczym magnez. Za każdym razem, gdy w pobliżu mnie znajduje się ranna osoba, moje kły niemiłosiernie mocno kłują, chcąc wydostać się na zewnątrz i wbić w ciało ofiary. Nie zawsze potrafię to kontrolować, chociaż bardzo mocno się staram nad tym zapanować. Nic więc dziwnego, że po przyjściu Stiles'a od razu poczułam od niego krew.

- Co się stało? - zapytałam, patrząc uważnie na chłopaka.

- Głupia sprawa - zaśmiał się dziwnie. - Przyciąłem się.

- Czym? - zapytałam, marszcząc brwi.

- Przy goleniu – odpowiedział szybko, jak dla mnie za szybko.

- Czyżby? - uniosłam brwi do góry i dokładnie mu się przyjrzałam.

               Każdy patrzył na mnie zdziwiony, jednak przestałam zwracać na nich uwagę. Interesował mnie tylko Stiles, który najwyraźniej próbował coś przede mną ukryć. Nie udało mu się to, gdyż bicie jego serca go do razu zdradziło, gdy tylko otworzył usta. Dodatkowo małe kropelki potu na jego czole utwierdzały mnie w przekonaniu, że mój przyjaciel wcale nie mówi mi prawdy. Nie podobało mi się to, ale co mogłam zrobić?

                Byłam znana ze swojej złej strony, o której wiedzieli prawie wszyscy, łącznie z moimi przyjaciółmi. Potrafiłam wyciągnąć informacje z każdej osoby, jaka tylko nawinęła mi się po drodze. Nie byłam wtedy zbyt miła i uprzejma, robiłam jedynie to, co do mnie należało. Nie miałam dla nikogo litości, zależało mi tylko na wyciągnięciu ważnych dla mnie informacji. W tym momencie, w tej chwili i przy tej osobie musiałam jednak się powstrzymać, gdyż nie miałam zamiaru go w żaden sposób skrzywdzić.

              Dla moich przyjaciół od zawsze starałam się być dobra i uczciwa. Nie chciałam ich w żaden sposób ranić i atakować, starałam się zachowywać dobrze, jak przystało na przyjaciółkę. Nie oczekiwałam od nich nic, oprócz prawdy. Nie chciałam, aby mnie okłamywali, bo kłamstwo potrafi zniszczyć dosłownie wszystko. Najwyraźniej nie każdy to potrafił zrozumieć, a Stiles był tego doskonałym dowodem.

- Co się stało? - ponowiłam pytanie, patrząc na niego poważnym wzrokiem.

- Przyciąłem się przy goleniu – odparł niepewnie.

- Dlaczego Ci nie wierzę?

- Bo Ty nie wierzysz nikomu?

              Musiałam przyznać punkt Stiles'owi za jego odpowiedź. To prawda, jest małe grono osób, którym całkowicie ufam. Pomimo tego, że oni są moimi przyjaciółmi, zawsze znajdzie się jakiś procent, w którym im nie ufam. Nie potrafię tak po prostu wierzyć we wszystko, co mi powiedzą. Wiele razy mnie oszukali, próbując coś przede mną zataić, chociaż i tak wiedzieli, że poznam prawdę. Musiałam być czujna, nawet jeśli chodziło o moich bliskich.

- Radzę Ci się przyznać, póki masz czas – warknęłam, nie panując do końca nad sobą.

- Goliłem nogi – powiedział pierwsze, co zapewne przyszło mu do głowy.

- To głupie – mruknęła Malia. - Ty nie golisz nóg.

- Ale zacząłem – odparł pewnie Stiles.

- Jakoś Ci w to nie wierzę. Co tak naprawdę się stało?

                Jak bywa w moim życiu, nie dowiedziałam się, jak brzmiała odpowiedź. Do moich nozdrzy natychmiast dotarł pewien zapach, który od jakiegoś czasu mącił mi w głowie. Nie chciałam go widzieć, słyszeć, ani nawet znać. A jednak, on był, jest i zapewne będzie obecny w naszym życiu, przynajmniej do momentu, w którym go zabiję.

- Cześć – powiedział wesoło chłopak. - Co tam?

              Nie powiem, abym nie chciała go w tej chwili zabić. Theo Raeken był kimś zakazanym, kimś, kogo powinno się do razu pozbyć. Gdyby nie Soctt i jego mądrości, to chłopak już dawno gryzłby ziemię, zabity moimi rękoma. Nie miałam nic do niego, ale jego arogancja i wciskanie wszędzie nosa mnie wkurzało. Coś było z nim nie tak, ale co?

- Jeszcze Ciebie tu brakowało – mruknęłam cicho, chociaż i tak nadprzyrodzeni mnie usłyszeli.

              To nie tak, że chciałam być dla niego wredna. Po prostu stan, w którym się aktualnie znajdowałam, nie pozwalał mi na bycie miłą. Nie potrafiłam się uspokoić i zmusić do miłego tonu, którym zachwyciłabym wszystkich dookoła. Nie chciałam nawet tego robić, ale nich to zostanie moją słodką tajemnicą. Marzyła mi się wódka, która pomogłaby mi zapomnieć o problemach i świetny film, który zabrałby mnie do całkowicie innej krainy. Do tego dodać ciepłe łóżko i spokój, byłabym w cholernym raju, do którego z pewnością nie trafię po śmierci.

- Nina jak zwykle miła – parsknął sarkastycznie Theo.

- Nina jak zwykle chce pozbawić Cie serca – warknęłam, starając się przybrać jego głos.

- I się zaczyna – westchnął ciężko Scott.

- Czego chcesz? - zapytał, oczywiście nie kryjąc swojej złości, Stiles.

- Chciałem zobaczyć, co u was słychać – odparł Raeken. - Ciekawa książka.

- Czytałeś? - zapytała niepewnie Lydia.

- Znalazłem w bibliotece taki sam egzemplarz, zaciekawiła mnie okładka – wyciągnął z plecaka tą samą książkę, którą trzymała Ruda.

              Wszystko byłoby dobrze, gdyby nie nasze podejrzenia względem tego chłopaka. Czy to nie dziwne, że zawsze znajduje się w miejscach, w których dzieje się coś dziwnego za sprawą tych dziwnych stworzeń? Najpierw walka z bestią chcącą zabić Scott'a, pomoc w uratowaniu Tracy, a teraz dziwna książka w jego rękach. Nie wydaje mi się, aby był to przypadek. Cholera, najzwyczajniej w świecie w nie nie wierzę.

- Gdzie ją znalazłeś? - zapytałam nieufnie.

- W bibliotece – odparł spokojnie.

- Gdzie dokładnie? – warknęłam, wsłuchując się wbicie jego serca.

- Nina, uspokój się – szepnął Scott.

- Była na półce z książkami fantasy. Dlaczego Cie to dziwi?

- Pewnie dlatego, że za cholerę Ci nie wierzę.

- Przecież nie dałem Ci żadnego powodu, abyś mi nie ufała.

- Nie dałeś mi również żadnego powodu, abym Ci zaufała.

              Każdy doskonale wie, że na zaufanie Niny Fortem trzeba sobie zasłużyć. Nie rozdaję go na prawo i lewo, wiedząc doskonale o konsekwencjach, jakie mogłyby mnie za to spotkać. Jestem osobą nieufną i ciężką do zrozumienia, nikt nie jest w stanie mnie całkowicie rozgryźć. Ja sama mam z tym niemały problem, ale to taki szczegół.

- Powinniśmy znaleźć autora – zaproponował Raeken, najwyraźniej prowadząc konwersacje z moimi przyjaciółmi, podczas gdy ja mierzyłam go złowrogim wzrokiem.

- My? - parsknęłam śmiechem. - Ty nic do tego nie masz.

- Jestem jednym z was, więc chcę pomóc.

- Ile razy mam Ci powtarzać, że nim nie jesteś?

- Nina – Scott złapał mnie za rękę, starając się mnie powstrzymać od rzucenia się do gardła Theo.

- No co? Przecież mówię prawdę – odparłam spokojnie. - On nie jest taki, jak my.

- Jestem wilkołakiem – powiedział Raeken. - Należę do świata nadprzyrodzonego.

- Ciekawe czy stworzyła Cie natura czy ktoś inny – mruknęłam pod nosem.

              Nie chciałam się zdradzać, przynajmniej nie tak do razu. Theo nie wydawał się być z nami szczery, nawet jeśli był świetnym aktorem. Każdy mógł mu uwierzyć, ale nie ja. Zbyt wiele rzeczy nie zgadzało mi się w jego historii, jednak nie mogłam mówić o tym głośno. Mógł jeszcze to usłyszeć i postarać się przeciągnąć wszystko na swoją stronę, a tego bym nie chciała. Gdyby zaczął mieszać, musiałabym go zabić i tym samym narazić się na gniew Scott'a. Było warto?

- Czemu tak bardzo Ci na tym zależy? - zapytałam podejrzanie.

- Skoro i wy macie tą książkę, to podejrzewam, że coś jest nie tak. Każdy z nas zauważył dziwne zjawiska, które ostatnio zdarzały się nad Beacon Hills. Nawet ta burza, która rozpętała się kilka dni temu, to nie było zwykłe zjawisko.

                W tym momencie zaczęłam zastanawiać się, czy Theo Raeken nie ma jakiejś zdolności przedostawania się do myśli. Przecież sama od rana, a raczej od nocy, myślałam nad tym wszystkim. W każdym momencie pojawiało się pytanie, czy to aby na pewno było zwykłym zbiegiem okoliczności? Wychodzi na to, że on również to zauważył, ale jak?

- Do tego dziwne zachowanie kilku osób – kontynuował. - Między innymi Tracy, która od początku wydawała mi się być normalną dziewczyną.

- Później zabiła nawet własnego ojca – dodał Scott. - Dużo wiesz.

- W naszym świecie takie plotki szybko się rozchodzą - wzruszył ramionami Theo. - Chcę wam tylko pomóc, nie mam zamiaru was skrzywdzić.

- I tak Ci nie wierzę – prychnęłam. - Zawsze jesteś tam, gdzie nie powinieneś być. Wiesz coś, co nie powinno dotrzeć do Twoich uszu. Jak to niby możliwe, skoro nie widziałam, abyś z kimś utrzymywał jakieś bliższe kontakty? Kto Ci niby o tym wszystkim powiedział?

- Musimy pogadać – powiedział poważnie Lydia, ciągnąc mnie za rękę.

- Teraz? - zapytałam zawiedziona, gdyż przerwała mi ważne przesłuchanie.

- Teraz – odpowiedziała dosyć poważnie, więc nie zamierzałam się z nią o nic kłócić.

              Mocnym pociągnięciem za moją rękę zmusiła mnie do pójścia za sobą tylko w jej znanym kierunku. Lydia Martin była jedną z tych osób, którym wolałam się zbyt często nie sprzeciwiać. Miała swoje zasady, a do tego była cholernie uparta, a to nie wróżyło nic dobrego. Dla własnego bezpieczeństwa wolałam się zamknąć i w ciszy iść za nią. Scott i Stiles postanowili zostać z Theo, co nie bardzo mi się podobało, ale postanowiłam w żaden sposób tego nie komentować. Zresztą wiedziałam, że mam po swojej stronie Stilinskiego i dzięki temu, że zostaje z Alfą, ja będę miała informacje z pierwszej ręki. Wolałam trzymać rękę na pulsie, aby nikt w nic się znowu nie wkopał.

                Okazało się, że celem Lydii stały się trybuny, których tak bardzo nienawidziłam. Krzesełka, które miały umilić czas podczas meczy, wcale nie był takie wygodne, na jakie wyglądały. Byłam osobą, która otwarcie mówiła o tym, co jej się nie podoba, jednak teraz wolałam się uciszyć. Wzrok Lydii mówił sam za siebie, mogła mnie nawet zabić za najmniejsze słówko, które by jej się nie spodobało. Niestety, wiedziałam doskonale, że byłaby do tego zdolna.

                Wraz z Malią i Kirą usiadłyśmy na niewygodnych krzesełkach, krzywiąc się przy tym dyskretnie. Wszystkie byłyśmy tego samego zdania, koleś projektujący siedzenia nie miał chyba zbyt dobrego humoru. Żadna z nas jednak nie odważyła się odezwać, będąc pod czujnym okiem Lydii Martin. Rudej lepiej nie podskakiwać, coś o tym wiem.

- On może mieć racje – westchnęła Martin.

- Kto? - zapytałam, patrząc na nią zdziwiona.

- Raeken – odparła. - Autor mógłby nam pomóc rozwiązać zagadkę tajemniczych doktorów.

- Przeczytałam kawałek tej książki – stwierdziła nagle Malia. - Obie z Kirą nad tym zaczęłyśmy pracować. Nie wydaje mi się, aby to oni zabierali ciała.

                  Przyznanie się Malii było odważne, nie powiem. Sam fakt tego z kim nad tym pracowała mógł wydobyć ze mnie najgorsze cechy jakie posiadałam, jednak się powstrzymałam przed jakimkolwiek komentarzem. Wystarczy mi fakt, że byłam o to pokłócona ze Scott'em, więcej wrogów wśród przyjaciół nie potrzebowałam.

- Więc kto to robi? - zapytała Ruda.

- Ktoś, komu zależy na ciałach – odparłam. - Ktoś, kto może je ponownie wykorzystać lub je należycie pochować.

- Niezbyt wiele nam to daje – mruknęła Malia.

- Trzeba się nad tym porządnie zastanowić – powiedziałam spokojnie. - Ci cali doktorzy nie mieliby po co zabierać ciała.

- Może zacierają ślady? - zaproponowała Kira.

- Nie zabijaliby wtedy przy świadkach – stwierdziłam, nawet na nią nie patrząc. - To musi być ktoś inny.

- Ale kto? - zapytała Lydia.

                To było pytanie za sto punktów: kto to robił? Nie miałam bladego pojęcia, nie mieliśmy żadnego punktu zaczepienia, który mógłby poprowadzić nas do odpowiedzi. Nie mieliśmy żadnej wskazówki, podpowiedzi, czegokolwiek, co mogłoby nam pomóc, naprowadzić na właściwy trop. To wkurzało mnie coraz mocniej, nienawidziłam momentów, w których byłam niedoinformowana lub nieświadoma tego, co dzieje się wokół mnie. Czułam się z tym cholernie źle i nie potrafiłam tego zmienić, taka już byłam.

- Jeśli to nie oni, to kto? - zapytała cicho Kira.

- Ktoś, kto chce to wszystko zatrzymać w tajemnicy – odparłam nagle. - Ktoś, kto jest jednym z nas i chce pozostać anonimowy.

- Theo? - zaproponowała Malia.

- Nie, to byłoby zbyt łatwe. To ktoś, kto jest podobny do nas, ale różni się nieznacznie od nas. To ktoś, kto wie o każdym zabójstwie, ale nie chce się zdradzić.

              Najlepiej byłoby zrzucić winę na Przodków, ale podświadomie wiedziałam, że to nie ich wina. Mogę ich nienawidzić, jednak mam również świadomość tego, że oni w coś takiego się nie bawią. Mają swoje własne zasady i regulamin, którego kurczowo się trzymają. Zabawianie się kosztem niewinnych byłoby nie w ich stylu. Mogłam ich spokojnie wykreślić z listy podejrzanych.

               Poczułam nagle zdezorientowanie i strach, które zdecydowanie nie należało do mnie, pochodziło od bliskiej mi osoby. Rozejrzałam się powoli, od razu kierując wzrok na Scott'a i Stiles'a. Od tego drugiego poczułam złość, jednak niczego się nie bał. Za to ten pierwszy był zdezorientowany, ale również nie odczułam do niego strachu. Malia wydawał się być opanowana, przynajmniej w miarę możliwości, a Kira absolutnie mnie nie obchodziła. Została Lydia, która nagle zrobiła się blada jak ściana.

- Co jest? - zapytałam, wpatrując się w dziewczynę.

- Sama zobacz – odparła, podając mi otwartą książkę.

- Kurwa – mruknęłam, wpatrując się w tajemniczy napis tkwiący pośrodku drukowanych liter. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro