ROZDZIAŁ 4

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

 MARATON 3/8


              Każdy z nas posiada tajemnice, której nie chce zdradzić nikomu innemu. Każdy z nas stara się walczyć z demonami, które nawiedzają nas co noc. Każdy z nas chce walczyć sam, nie prosząc nikogo o pomoc. Każdy z nas upiera się, że jest wystarczająco silny, aby sobie ze wszystkim poradzić. Co, jeśli to wszystko okaże się kłamstwem? Co, jeśli w pewnym momencie upadniemy na ziemie i nie będziemy w stanie z niej powstać? Co, jeśli pomoc drugiej osoby będzie nam potrzebna niczym tlen do przeżycia?

               Życie w Beacon Hills nauczyło mnie tego, że nie warto brać wszystkiego na siebie. Przez bardzo długi czas popełniałam jeden, ten sam błąd, który prowadził mnie donikąd. Cierpiałam na tym nie tylko ja, lecz również moi bliscy. Nie dopuszczałam ich do siebie w obawie o ich życie i zdrowie. Chciałam naprawić wszystko sama, chociaż nie zawsze byłam w stanie to zrobić. Teraz jednak wiem, że w grupie jest siła. Jesteśmy stadem, rodziną, która wspiera się wzajemnie. Problemy jednej osoby są problemami naszymi, każdy powinien prosić o pomoc, chcieć tej pomocy. Nie popełniam błędów, które były w przeszłości. Przynajmniej mam nadzieję, że mi się to uda, tak jak do tej pory.

                Odpaliłam silnik i ruszyłam zaraz za Jeep'em Stiles'a. Obawiałam się o życie chłopaków, ten samochód miał w sobie już sporą ilość taśmy klejącej, a uparty Stiles nie chciał nic z tym zrobić. Kiedyś nawet chciałam, aby zabrał go do mechanika i zaproponowałam naprawę na mój koszt, ale się na to oczywiście nie zgodził. Dlaczego? Nie mam pojęcia, stwierdził wtedy, że taśma ma moc. Żadne argumenty na niego nie działały, więc dałam sobie z tym spokój. Wiem jednak, że w dalszym ciągu będę o to walczyć, gdyż ich życie jest dla mnie zbyt cenne.

               Liam siedział obok mnie w samochodzie i patrzył na krajobraz przez nas mijany. Wyczułam w nim zdenerwowanie, jednak najwyraźniej nie chciał o tym ze mną porozmawiać. Nawet go rozumiałam, był młody i chciał sobie ze wszystkim poradzić sam, jednak nie tędy droga. Czasami nawet najsilniejszy osobnik potrzebuje pomocy i musi się z tym pogodzić. Zamierzałam skorzystać z okazji i porozmawiać z młodym, spróbować w jakiś sposób na niego wpłynąć. Musi mieć świadomość, że jestem tu też dla niego i chętnie mu we wszystkim pomogę.

- Liam? - zapytałam spokojnie i spojrzałam lekko w jego stronę.

- Tak? - oderwał wzrok od okna i spojrzał na mnie.

- Co się dzieje? - wyczułam w nim większe zdenerwowanie.

- Nic, a co ma się dziać?

- Liam, nie okłamuj mnie – westchnęłam ciężko. - Wiem, że coś jest na rzeczy.

- Przecież nic mi nie jest, jestem spokojny.

               Wiedziałam, że w tym momencie musiałam zachować spokój. Mój krzyk nie naprawiłby sytuacji, a jedynie ją pogorszył. Przez te cztery miesiące zdążyłam się wiele nauczyć i ta nauka nie pójdzie w las. Miałam wystarczająco dużo czasu, aby przemyśleć własne zachowanie i zachowania moich przyjaciół. Wiedziałam, jak na nich wpłynąć i jak się zachowywać w ich towarzystwie. Co mówić, a jakich tematów nie ruszać.

- Dzisiaj pełnia, ma ona na Ciebie wpływ – zaczęłam spokojnie. - Nie bój się o tym mówić, jesteś wilkołakiem.

- Nic mi nie jest, panuję nad sobą.

               Mogłam spokojnie przewidzieć jego odpowiedź, ponieważ Scott wiele razy powtarzał to samo. Nawet jeśli jego oczy świeciły się, a pazury wystawały i były gotowe do rozszarpania czyjegoś ciała, Alfa się do tego nie przyznawał. Wiedziałam, że powinnam inaczej zachowywać się w stosunku do Liam'a. Najbardziej chodziło o jego brak kontroli nad agresją. Pomimo tego, że każdego dnia walczył z tym, to jego organizm dalej sobie do końca z tym nie radził. Postanowiłam obrać inny tor, który miał związek z jego zachowaniem podczas pełni. Musiałam się przed nim otworzyć, aby on zrobił to samo.

- Pamiętam doskonale swoje początki jako wampir – zaczęłam spokojnie, nie patrząc na chłopaka. - Po zabiciu mamy nie chciałam czuć bólu, który towarzyszył mi każdego dnia. Nie przyjmowałam pomocy od nikogo, nie chciałam słuchać ich słów, walczyłam z nimi. Pewnego dnia postanowiłam wyłączyć człowieczeństwo, bo to było jedyne, czego wtedy potrzebowałam – westchnęłam ciężko, przypominając sobie złe chwile. Liam siedział i uważnie mnie słuchał, czułam na sobie jego wzrok. - Straciłam kontrolę nad sobą, zabijałam bez opamiętania, przynosiło mi to ulgę i radość. Byłam istną maszyną do zabijania, nie myślałam logicznie. To był mroczny czas mojego życia, nigdy nie chciałabym ponownie zapaść się w ten mrok.

- Nie rozumiem, co to ma wspólnego ze mną – stwierdził cicho chłopak.

- Pomimo tego, że nie potrafisz wyłączyć uczuć, nie przyjmujesz od nas pomocy. Każdy z nas ma za sobą ciężki czas, podczas którego robił złe rzeczy, Liam. Ja osobiście odrzucałam wszystkich i nie skończyło się to dla mnie zbyt dobrze. Było za późno, gdy zrozumiałam, że potrzebuję innych w swoim życiu.

- Przecież wyzdrowiałaś, nie jesteś już mordercą.

- To prawda – przytaknęłam. - Jednak pamiętaj o tym, że mam na sumieniu życia setki osób. Moje ręce są splamione krwią i nieważne, co zrobię, nie przywrócę ich do naszego świata. Na wszystko było za późno, za późno zrozumiałam swój błąd i za późno chciałam pomocy.

- Ja nie stanę się maszyną do zabijania, spokojnie – zapewnił chłopak.

- Skąd wiesz? Jaką masz pewność, że pewnego razu nie stracisz kontroli nad sobą? - zerknęłam w jego stronę, a on spuścił głowę, patrząc na swoje nogi. - Liam, daj sobie pomóc. Czasami zwykła rozmowa jest naprawdę wiele warta i wiele może dać. Nie popełniaj moich błędów, które nie prowadzą do niczego dobrego.

- Mam kontrolę, nie musisz się tym martwić.

- Jasne – prychnęłam. - Przecież wcale nie wbijałeś sobie pazurów w dłonie, aby się uspokoić.

- Skąd wiesz? - zapytał zdziwiony.

- Krew – spojrzałam na niego, a on uniósł brwi. - Jestem wampirem, Liam, krew jest czymś, co wyczuję z kilometra.

- No była tylko chwila – odparł niepewnie chłopak.

- Taka chwila wystarczy – powiedziałam spokojnie. - U mnie to też była tylko chwila i skończyło się, jak skończyło.

- Co powinienem więc zrobić? Przyznać się do wszystkiego? Powiedzieć prawdę o braku kontroli?

- Tak – przytaknęłam, starając się go uspokoić. - Brak kontroli nie jest czymś, z czym powinieneś się sam zmierzyć. To niebezpieczne, wiem to z własnego doświadczenia. Musisz z nami rozmawiać, proszenie o pomoc nie jest czymś złym.

- Wy macie wystarczająco na głowie, nie musicie zajmować się również mną.

- A właśnie, że musimy, Liam. Jesteś młodym wilkołakiem, który ma prawo nad sobą nie panować. Mnie nikt nie zostawił samej, Scott również miał wsparcie w bliskich i Ty też je masz. Musisz przestać walczyć sam, bo do niczego nie dojdziesz w ten sposób.

- Ty dawałaś radę – powiedział z wyrzutem.

- Tak sądzisz? - parsknęłam śmiechem. - Problem polega na tym, że nie dawałam rady.

- Jak to? - spojrzał na mnie zdziwiony.

- Widziałeś tylko to, co chciałam, abyś ujrzał. Prawda jest taka, że nie radziłam sobie z tym wszystkim, potrzebowałam pomocy.

- Nigdy o tym nie mówiłaś. Nie prosiłaś się o pomoc, starałaś się wszystko robić sama.

- I to był mój największy problem – westchnęłam ciężko. - Cały czas powtarzałam wszystkim, że jestem silna i dam radę, ale to było kłamstwo. Nie radziłam sobie z problemami ani z samą sobą. Traciłam kontrolę i nikomu o tym nie powiedziałam. Walczyłam z silniejszymi od siebie i nie miałam zamiaru prosić nikogo o wsparcie. Źle to na mnie działało, ale się nie poddawałam. Kończyło się to kłótniami z bliskimi, przebitym sercem i skręconym karkiem. Zrozumiałam, że nie jestem robotem, który potrafi wszystko. Każdy z nas potrzebuje pomocy, powinniśmy o tym mówić głośno. Jesteśmy stadem, Liam, jesteśmy rodziną, powinniśmy sobie pomagać. Nie bój się mówić prawdy i prosić o pomoc, bo to nic złego. Od tego tu jesteśmy – uśmiechnęłam się do niego lekko.

               Przez długi okres czasu miałam problem z przyznawaniem się do winy czy błędów. Chciałam być wystarczająco silna, aby uratować wszystkich dookoła. Nie zwracałam uwagi na własne życie i szczęście, co było błędem. Mogę być bezpieczna i szczęśliwa, gdy współpracuję z przyjaciółmi. Mamy siebie nie tylko w dobrych chwilach, ale również w tych złych. Musiałam pogodzić się z tym, że nie jestem w stanie uratować wszystkich dookoła i pokonać wrogów samodzielnie. Każdy z nas potrzebuje pomocy i musimy się do tego głośno przyznawać, zanim będzie za późno.

- Przepraszam – szepnął Liam. - Powinienem powiedzieć prawdę.

- Nie przepraszaj, bo nie zrobiłeś nic złego – uśmiechnęłam się do niego pocieszająco. - Musisz tylko pogodzić się z faktem, że nie wszystko uda Ci się zrobić samodzielnie.

- A Ty? Pogodziłaś się z tym?

- Nie – parsknęłam śmiechem. - Gdybym mogła, to w dalszym ciągu bym was od wszystkiego odsuwała i sama walczyła z wrogami, ale nie mogę.

- Dlaczego? - zmarszczył brwi, a ja ponownie westchnęłam.

- Nie jesteście dziećmi, a odciąganie was od problemów w niczym minie pomoże. Co, jeśli zdarzy się sytuacja, w której zostaniesz zaatakowany, a mnie nie będzie w pobliżu? Nie zdołasz się obronić, bo Ci na to nigdy nie pozwoliłam. Nie umiesz walczyć, bo robiłam to za Ciebie i nie pozwoliłam Ci się poświęcać. To był błąd, który na szczęście zrozumiałam.

- Czyli istnieje możliwość, że nauczysz mnie walki?

- Tak – przytaknęłam z uśmiechem. - Mam taki plan, skoro i tak nic w mieście się nie dzieje.

- Oprócz dymiącego Jeep'a – mruknął chłopak.

- Co? - spojrzałam na niego zdziwiona, a on głową wskazał mi kierunek.

               Spojrzałam w tamtą stronę i zobaczyłam Jeep'a Stiles'a, który nagle się zatrzymał. Spod maski faktycznie wydobywał się dym, ale nie zanosiło się za to, aby miał zaraz zapłonąć. Zatrzymałam się obok chłopaków i zgasiłam silnik, a następnie wysiadłam z pojazdu. Liam'owi kazałam zostać w środku, ponieważ burza zaczynała coraz bardziej szaleć. Czy ja nie wspominałam nic o tym, że Stiles powinien zmienić auto?

- Co się stało? - zapytałam, podchodząc bliżej.

- Nie wiem, nagle zgasł silnik - powiedział Stiles, zaglądając pod maskę.

- To czas na zmianę auta – odparłam, a chwilę później podskoczyłam w miejscu. - Pieprzone pioruny.

- Boisz się burzy? - zapytał Scott z uśmiechem na twarzy.

- Nie, ale wolę nie oberwać piorunem po głowie.

- Mogłoby być ciekawie – mruknął Stiles. - Podajcie mi taśmę.

- Ty się niczego nie nauczysz – westchnęłam i spojrzałam pod maskę. - Przecież tu wszystko jest w taśmie.

- I samochód jeździ – powiedział zadowolony Stiles. - Jeszcze trochę i odpali.

- A ja jestem święta – mruknęłam pod nosem.

- Wychodzi na to, że nie odpali – zaśmiał się Scott, a Stiles spiorunował go wzrokiem. - No co? Nina do świętych nie należy.

- Dziękuję, Panie Alfo, to bardzo miłe z Pana strony – warknęłam sarkastycznie. - Może zostawić Jeep'a i wyślemy po niego lawetę, a pojedziemy teraz wszyscy moim.

- Po moim trupie, prędzej mnie piorun strzeli, niż zostawię swoje autko – nagle błyskawica przecięła niebo, uderzając niedaleko nas.

- I prawie wykrakałeś – parsknął Scott.

- Możesz go zabić? - zapytał Stiles, wskazując na Alfę.

- Przykro mi, przestałam zabijać w tysiąc pięćset osiemdziesiątym drugim.

- Ty wtedy jeszcze nie istniałaś.

- Więc wychodzi na to, że mogłabym go zabić – wzruszyłam ramionami. - Pewnie tego nie zrobię, bo jestem na to za grzeczna.

- Ty i grzeczna – prychnął Scott. - Prędzej Jeep odpali, niż Ty staniesz się grzeczna.

- Zaraz serio Cie zabiję – parsknęłam śmiechem. - Trzeba zadzwonić po pomoc drogową.

- Nie mam zasięgu – mruknął Scott. - Jak u was?

                Wyjęłam telefon z kieszeni i odblokowałam ekran. Dziwne było to, że również nie miałam zasięgu. Poruszałam telefonem i odeszłam kawałek, jednak nie pojawiła się żadna kreska. Zmarszczyłam brwi, pierwszy raz mój kochany telefon nie ma zasięgu. Dlaczego mi tak nie robi, gdy chcę spędzić dzień w samotności? Wróciłam do chłopaków i pokręciłam głową, chowając urządzenie do kieszeni. Westchnęłam ciężko i zastanowiłam się nad tym, co w tej chwili możemy zrobić. Stiles nie pozostawi Jeep'a samego, ewentualnie siądzie w środku i będzie czekał na cud. Burza staje się coraz gorsza i wali piorunami na wszystkie strony świata, a to nie wróży nic dobrego.

- Idź odpalać, ja się tu pobawię – mruknęłam i nachyliłam się nad maską.

- Popsujesz go – jęknął załamany Stiles.

- Nie bój się, spróbujemy go jakoś odpalić – parsknęłam śmiechem. Jak opalić auto, które jest całe obklejone taśmą?

- Jeśli go uszkodzisz, to Cie zabiję – zagroził z poważną miną.

- Powodzenia życzę – parsknęłam śmiechem.

               Scott oczywiście stał z boku i miał niezły ubaw z nas, co wcale mnie nie dziwi. Sama byłam radosna i to nie tylko dlatego, że zdarzyła się taka sytuacja. Byłam szczęśliwa, bo nareszcie nasze kontakty się poprawiły. Cholernie brakowało mi naszych kłótni, oczywiście tych prowadzonych z żartem, głupiej wymiany zdań i śmiania się z niczego. Brakowało mi ich towarzystwa, swobodnego czucia się przy nich i mówienia sobie o wszystkich. Brakowało mi ich w każdym stopniu i nie zamierzałam zmieniać tego, co właśnie teraz mamy. Teraz czuję się szczęśliwa, czuję się jak w domu.

- I jak? - krzyknął Stiles, kolejny raz przekręcając kluczyk w stacyjce.

- Lipa, taśma się kończy – parsknął śmiechem Scott.

- Serio go nie zabijesz?

- Nie mogę, zakazano mi – wzruszyłam ramionami. - Dawaj jeszcze raz.

- To nie ma sensu, zostanę tu i poczekam na pomoc drogową.

- A ja Cie zostawię, gdy szaleje burza – parsknęłam sarkastycznie. - Po moim trupie.

- Czyli wracasz z nami – odezwał się Alfa.

- Czy Ty musisz na każdym kroku przypominać o tym, że ona jest nie do zabicia?

- Taka moja rola – zaśmiał się Scott.

- Czekaj – zmarszczyłam brwi i spojrzałam jeszcze raz pod maskę. – Może by tak spróbować... - podskoczyłam kolejny raz, słysząc grzmot za sobą. - Kurwa.

- Udało się! - krzyknął szczęśliwy Stiles, odpalając silnik w Jeep'ie. - Dziękuję, Nina. Nie wiem, jak to zrobiłaś, ale jesteś moją boginią.

- Ale ja nic nie zrobiłam – mruknęłam zdziwiona. Co to było?



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro