ROZDZIAŁ 40

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

               W życiu każdego z nas zdarzają się chwile, w których czujemy się cholernie bezsilni. Zdajemy sobie sprawę z sytuacji, która ma miejsce. Wiemy, że jesteśmy na przegranej pozycji i niewiele możemy z tym zrobić. Od nas zależy kolejny krok, jaki wykonamy. Poddać się czy walczyć mimo marnych szans na wygraną?

               Jestem znana z tego, że nie ulegam nikomu i nie boję się podejmowania wyzwań. Nikt tak naprawdę nie jest w stanie wpłynąć na moją decyzję, no prawie nikt. Istnieje małe grono osób, które potrafią postawić na swoim i nawet moja wrodzona upartość nie ma z nimi szans. Między innymi taką osobą jest Lydia Martin, która potrafi przekonać mnie do prawie wszystkiego.

               Zastanawiałam się nad wyjściami z sytuacji, w której właśnie się znalazłam. Wbrew mojej woli mam na pokładzie dwóch pasażerów na gapę, których cholernie nie chciałam. Zależało mi na szybkim załatwieniu sprawy z tym całym doktorkiem, przy okazji nie wciągając w to nikogo poza mną. Oczywiście moi kochani przyjaciele musieli się cholernie uprzeć i jechać ze mną, co ani trochę nie było mi na rękę.

               W tym wszystkim cieszył mnie jeden, bardzo istotny fakt, Scott McCall nie jedzie z nami. Niby od zawsze uwielbiałam chodzić na misje właśnie z nim, jednak od jakiegoś czasu to się zmieniło. Pomimo obietnicy, jaką złożyliśmy sobie jakiś czas temu, żadne z nas się jej nie trzymało i dalej uparcie było przy swojej racji. To był chyba odpowiedni moment, aby nasze ścieżki się rozeszły, przynajmniej na jakiś czas.

              Miałam wyrzuty sumienia przez to, co się ostatnio działo. Nie chodziło już o same morderstwa czy fakt, że nie zrobiłam nic, aby to powstrzymać. Chodziło raczej o moją relację z przyjaciółmi, która była dosyć słaba, jak na nas. Kiedyś bez problemu usiedlibyśmy wszyscy razem i podjęli jakąś sensowną decyzję dotycząca naszej przyszłości, a teraz? Nikt z nas nie wpada na takie pomysły, nie wychodzi z taką inicjatywą. Wiem, że częściowo jestem temu winna, nie ukrywam tego i nie bronię się przed tym. Możliwe nawet, że to jest całkowicie moja wina, z którą będę musiała jakoś żyć. Nigdy nie chciałam doprowadzić nas do takiego momentu, w którym nie potrafimy się dogadać w najmniej ważnej sprawie.

               W ostatnim czasie każdy z nas popełnił jeden, bardzo ważny błąd. Przestaliśmy się wzajemnie wspierać, gdy tego najbardziej potrzebujemy. Nikt z nas nie podejdzie do drugiej osoby i zwyczajnie nie przytuli. Nikt z nas nie pójdzie do jej domu i nie wyciągnie z niej informacji na temat jego stanu fizycznego i psychicznego. Zabrakło nam zaufania i miłości, którą kiedyś tak mocno sobie okazywaliśmy. Straciliśmy w tym wszystkim siebie, nawet jeśli było to nieświadome posunięcie.

              Nie wiem, w którym momencie to wszystko posypało się jak domek z kart. Gdy przyjechałam do Beacon Hills? Po pierwszej kłótni ze Scott'em?Po opętaniu Stiles'a? Po mojej nieczystej walce i kłamstwach? Po pojawieniu się Kiry? Po walce z Łowcami? Po stracie Aiden'a i Allison? A może po moim rozstaniu z Derekiem? Nie mam pojęcia, jednak wiem, że w każdej sytuacji była moja wina. Gdy przyjechałam do Beacon Hills, zaburzyłam naturę, która tu istniała. Gdy pokłóciłam się pierwszy raz ze Scott'em, nie opanowałam nerwów i nie potrafiłam się zamknąć, wypowiadając o kilka słów za dużo. Gdy opętano Stiles'a, nie potrafiłam się z tym pogodzić i popełniałam podstawowe błędy, które prowadziły nas do katastrofy. Gdy rozpoczęliśmy walkę z Nogitsune nie byłam z nikim szczera i ukrywałam to, co zamierzałam zrobić, aby się go pozbyć. Gdy pojawiła się Kira, od razu ją skreśliłam, nie dając jej możliwości do wykazania się. Gdy walczyliśmy z Łowcami, miałam problem z kontrolowaniem siebie i chciałam wszystkich pozabijać, nie patrząc na przyjaciół. Gdy Aiden został zamordowany, a Allison przemieniona w wampira, straciłam cząstkę siebie, której nigdy nie odzyskam. Nie zrobiłam nic, aby ich ochronić. Przez mój głupi plan nie uratowałam Aiden'a, a przez moje słabości nie zdążyłam zapobiec tragedii Allison, która została śmiertelnie ranna. Po rozstaniu z Derekiem nie byłam zdolna do normalnego myślenia, chciałam jedynie wyładować gniew, który we mnie siedział.

               Mam wyrzuty sumienia, bo nie zatrzymałam tragedii, które nas spotkały. Nie zrobiłam nic, aby powstrzymać chaos i ból, który nas otoczył. Nie zdziałałam nic, gdy wróg przekroczył granice i uderzył w nasz całych swoich sił. Nie powstrzymałam śmierci, która nad nami wisiała. Uległam pokusie, jaką był chaos i ból, który dotykał niewinnych. Dałam się złapać w pułapkę, jak mała dziewczynka bez doświadczenia. To bolało, tak cholernie bolało.

- Nina - szept, który nie zrobił na mnie żadnego wrażenia.

               Dlaczego w chwilach, gdy byłam najbardziej potrzebna moim bliskim, mnie z nimi nie było? Dlaczego w momentach, w których byli na przegranej pozycji, ja nie zrobiłam nic, aby ich uratować? Dlaczego byłam tak cholernie słaba, że nie zdołałam ich uchronić przed bólem?

- Nina – szturchnięcie, które totalnie olałam.

               To wszystko, co nas spotkało, jest moją winą. To, że zginęli niewinni, którzy nie mogli walczyć z mocami zła. To, że straciliśmy Aiden'a, który próbował zatrzymać ONI i Nogitsune. To, że Allison stała się wampirem, który musiał nas opuścić. To, że Issac wyjechał, chcąc zacząć życie od nowa. To, że Chris Argent opuścił miasto, aby poukładać własne życie. To, że Derek stał się Hybrydą i wszedł w całkowicie inny świat. Wszystko ma sobie moją winę, której nigdy nie będę w stanie odkupić.

- Kurwa mać, Nina! - trzecia uwaga zwrócona damskim głosem.

- Nie ładnie przeklinać, Lydia – mruknęłam, zmieniając pas jazdy.

- Nie słyszałaś mnie – odparła z wyrzutem dziewczyna.

- Słyszałam – odpowiedziałam ze spokojem.

- To dlaczego nie zareagowałaś?

               Właśnie, dlaczego tego nie zrobiłam? To pytanie należało do tych, na które nie potrafiłam w żaden sposób odpowiedzieć. Może przez wspomnienia? Przez wyrzuty sumienia? Przez myśli, które napadły na mnie z każdej strony? A może najzwyczajniej na świecie nie chciałam reagować?

- Nie wiem – odparłam zgodnie z prawdą.

- Co się dzieje? - zapytała z troską w głosie. - Nie jesteś sobą, to widać.

- Nic mi nie jest – zaprzeczyłam szybko.

- A ja jestem święty – parsknął Stiles. - Coś się z Tobą dzieje, co to takiego?

- Nic, serio – odpowiedziałam, starając się brzmieć pewnie.

- Nie wierzę Ci, przykro mi.

              Czy to był czas, aby podzielić się swoimi obawami i przemyśleniami? Z jednej strony nie powinnam im mieszać w głowach i mówić o tym, co myślę. Z drugiej strony jednak zależało mi na poprawieniu naszych relacji, a zaufanie było tu najważniejsze. Chyba czas schować dumę w kieszeń i przyznać się do popełnionych błędów, nawet jeśli była ich niezliczona ilość.

- Mam za sobą nieprzespaną noc i do tego cholernie wielkie wyrzuty sumienia – wyrzuciłam z siebie.

- Dlaczego? - zapytał Stiles.

- Całą noc zastanawiałam się nad błędami, które popełniłam. Jest coś, co przeoczyliśmy, chciałam dowiedzieć się, co to było.

- A wyrzuty sumienia? - zapytała spokojnie Lydia.

- Przez to, co się dzieje wokół nas. Nie robię nic, aby was ochronić. Nie umiem was uratować, bo jestem za słaba.

- Kto Ci tak powiedział? - zapytała ze śmiechem Lydia.

- Ja – westchnęłam ciężko.

- Kolejny raz powtarzam Ci, że nie jesteś Bogiem. Nie dasz rady uratować wszystkich, Nina. Robisz wystarczająco dużo, aby nas ochronić.

- Do tego niejednokrotnie narażałaś swoje życie dla nas – dodał Stiles. - Nie bierz całej winy na siebie, bo każdy z nas ma na swoim koncie grzechy.

- A te ciągłe kłótnie? Nie potrafię już dogadać się normalnie ze Scott'em.

- Tu akurat Cie rozumiem, bo sam mam z tym ogromny problem. On taki jest, tego nie zmienisz.

- Scott postępuje według siebie, nie według innych – kontynuowała Lydia. - On ma swój własny świat i własne poglądy, których nikt nie może podważyć.

- Do tego ufa zbyt wielkiej ilości osób, a to jego błąd.

- A jeśli coś mu się stanie, bo go nie uratuję? - zapytałam przejęta.

- To będzie jego wina, nie Twoja – odparł Stiles. - Scott sam stwarza sobie problemy, nam nic do tego. Wiele razy przestrzegaliśmy go przed błędami, a on i tak robił wszystko po swojemu. Nie bierz na siebie jego winy, bo Ty tu powinnaś być czysta.

               Może oni mają racje? To fakt, Scott zachowuje się tak, jakby nikt z nas nie miał racji. Jednak nie zmienia to faktu, że to wszystko mnie boli. Znam go najdłużej, był pierwszą osobą z Beacon Hills w moim życiu. Nie potrafię być ślepa na jego błędy i ból, który może doświadczyć lub już doświadczył. Nawet jeśli cholernie mocno by mnie zranił, nie mogłabym być obojętna względem niego.

- Każdy z nas popełnia błędy, ale to nie oznacza, że jesteśmy źli – powiedziała Lydia. - Nie bierz na siebie wszystkiego, bo skończy to się tak, jak kiedyś.

- Coś w tym jest – mruknęłam.

             To prawda, w przeszłości zbyt wiele wzięłam na swoje barki i nie zdołałam tego udźwignąć. Konsekwencje były wielkie, bo zginęła osoba, która nie powinna nawet być w Beacon Hills. Momentami wydaje mi się, że zwyczajnie wykorzystałam Katherine dla własnych celów i przez to straciła życie.

- A teraz ładnie zmienimy temat – powiedział nagle Stiles. - Mogę wam zadać pytanie?

- Zawsze i wszędzie – odparłam od razu.

- Co myślicie o zabijaniu? - spojrzałam we wsteczne lusterko zdziwiona, bo nie takiego pytania się po nim spodziewałam. - W sensie w obronie własnej.

- Zabić kogoś, aby obronić siebie? - zapytałam dla upewnienia, a Stiles kiwnął głową. - Moim zdaniem jest to dopuszczalne.

- Dlaczego? - zapytała zaciekawiona Lydia.

- Zabijanie samo w sobie jest niby złe, ale w momencie, w którym nie mamy innej możliwości, śmierć wroga jest naszym wybawieniem.

- Więc zabicie kogoś jest dobre? - zapytał spięty Stiles.

- To zależy dla kogo – odpowiedziałam. - Dla mnie to normalka, ale dla was nie.

- Co byś zrobiła, gdyby, oczywiście czysto teoretycznie, ktoś z nas zabił w obronie własnej?

- Pewnie nic złego – wzruszyłam ramionami. - Czasami nie ma wyjścia i trzeba kogoś zabić, aby ten ktoś nie zabił nas. To normalne, że w obronie własnej można kogoś pozbawić życia. W naszym świecie nie jest to nowością i każdy powinien o tym wiedzieć.

- A co z wyrzutami sumienia w takich sytuacjach?

- Nie powinno ich być, bo nie zrobiliście nic złego. Obroniliście się, gdy wróg próbował was zabić. W takich sytuacjach są dwa wyjścia, albo dać się zamordować, albo pozbawić życia kogoś, by uratować siebie. To nic złego – uśmiechnęłam się lekko do chłopaka.

               Nie do końca rozumiałam powód, dla którego Stiles zadał to pytanie. Dla mnie to było oczywiste, moje życie nad życiem wroga. Gdybym miała wybór zabić siebie lub kogoś innego to oczywiście, że nie wybrałabym siebie, chyba że byłby to ktoś z moich bliskich, wtedy sytuacja wyglądałaby całkowicie inaczej. Za nich oddałabym życie, nie zabiłabym ich z pełną świadomością.

- A czemu pytasz? - zaparkowałam pod ośrodkiem, patrząc na niego w lusterku wstecznych.

- Z ciekawości – odpowiedział i wysiadł z auta, jakby się paliło.

               Coś mi się nie podobało w tej odpowiedzi, ale Stiles nie dał mi szansy wyciągnąć to z niego. Ten chłopak potrafił być skryty i doskonale o tym wiedziałam. Jednak chciałam dowiedzieć się, co siedziało w jego głowie, co takiego wydarzyło się, że zadał nam takie pytanie. Może kogoś zabił?

               Wysiadłam z samochodu nie będąc pewna tego, co może nas spotkać. Martwiłam się o Stiles'a, od którego dzisiejszego dnia było czuć krew. Może to miało jakiś związek z pytaniem, które nam zadał? Może miał jakiś problem, ale bał się o tym głośno powiedzieć?

- Mamy jakiś plan? - zapytała Lydia, gdy weszliśmy przez bramę ośrodka, która była otwarta.

- Znaleźć Valack'a i wydobyć z niego informacje – odpowiedziałam spokojnie.

- Jak chcesz to zrobić?

- Nie wiem, ale nie wyjdziemy bez jego zeznać. Musi nam wytłumaczyć tą swoją dedykacje i wyjawić sekret tej książki.

- Zabijesz kogoś? - zapytał cicho Stiles.

- Tylko wtedy, gdy nie będę miała innego wyjścia.

               Od dłuższego czasu starałam się żyć jako poprawny obywatel świata nadprzyrodzonego. Chciałam żyć według zasad, które ktoś tam kiedyś ustalił. Postanowiłam nie zabijać każdego, kto był dla mnie zły. Starałam się ograniczyć w sianiu zła i karać tylko tych, którzy na to zasłużyli. To chyba dobra zmiana, przynajmniej tak mi się wydaje.

             Po wejściu do ośrodka miałam wrażenie, jakby życie nagle zostało zatrzymane. Głosy, które było słychać na zewnątrz, w dziwny sposób ucichły. Możliwe, że miałam zwykłe halucynacje, co już zdarzało się w moim życiu. Mogłam również zbyt wiele sobie wyobrażać, bo wierzyłam już chyba we wszystko, co mogło się wydarzyć.

- Co zrobimy, gdy ktoś będzie chciał nas zatrzymać? - zapytał Stiles.

- Użyjemy tajnej broni Niny – stwierdziła spokojnie Lydia. – Będzie ich hipnotyzować.

- Tak szybko się uczą – odparłam, celowo wspominając jej słowa.

              Droczenie się z przyjaciółmi było elementem, którego nie potrafiłam się pozbyć. To dawało mi w jakimś sensie kopa do życia, którego próbowałam za każdym razem wykorzystać. Myśl o tym, że oni są koło mnie, dawała mi dziwną siłę i wiarę, że jeszcze wszystko może być dobrze w naszym życiu.

- Dzień dobry – powiedział nagle facet, który pojawił się przed nami.

              Był, jakby to kulturalnie powiedzieć, cholernie zwyczajny. Idealnie dobrany fartuch lekarski, który owijał się wokół jego ciała, zakrywając to, co u facetów jest najlepsze. Siwy, starszy facet w białym fartuchu, mający dziurkę w brodzie. Lekki zarost, który go jedynie postarza, ciemne oczy ukazujące męczenie. Nie znam go, tego akurat byłam pewna.

- A Ty to kto? - zapytałam, nie siląc się na przyjazny ton.

- Conrad Fenris, jestem do waszych usług.

- Co? - spojrzałam na jego zdziwiona. - Co to znaczy?

- Wiedziałem, że w końcu się pojawicie, Alan mi o tym wspominał.

              Pierwsza osoba, która przyszła mi na myśl, to nasz kochany weterynarz, Alan Deaton. Tylko po jaką cholerę opowiadał o nas komuś takiemu, jak ten facet? Przecież nie mógł przewidzieć, że przyjdziemy do Eichen po jakieś informacje. A może znowu coś przespałam? Tak, istnieje taka możliwość, nie wykluczam jej.

- Co o nas mówił? - zapytał podejrzliwie Stiles.

- Mówił o pomocy, którą moglibyście kiedyś potrzebować.

- Jeszcze powiedz, że pokazał nasze zdjęcia, a będę w niebie.

- Nie pokazał, ale mówił o kilku osobach, które przyjdą do nas po pomoc.

- Chcielibyśmy spotkać się z...

- Doktorem Gabriel'em Valack'iem – przerwał Lydii koleś. - Wiem, domyśliłem się.

- Jak? - zapytałam, marszcząc brwi.

- Alan mówił, że możecie szukać jakiejś odpowiedzi, chociaż nie wyjaśnił, o co może chodzić. Domyśliłem się dzięki wiedzy, jaką posiadam. Gabriel może wam pomóc, a ja was do niego poprowadzę.

              Nie powiem, aby to mnie nie zaskoczyło. Nie często spotyka się osoby, które coś o Tobie wiedzą, jednak nie zadają zbędnych pytań i robią to, co byś chciał. Doktor zaczął nas prowadzić do miejsca, którego nie znałam. Nie pytałam jednak o nic, postanowiłam zdać się na jego łaskę. Zawsze mogłam go później zabić, lub oczywiście wymazać mu wspomnienia.

               Korytarze, przez które przechodziliśmy były bez żadnego wyrazu. Cholernie szare lub białe, doprowadzały mnie dosłownie do szału. Nie byłam fanką kolorów, ale to była lekka przesadza. Jak tu ktoś miał przeżyć i zacząć żyć normalnie, skoro samo otoczenie było depresyjne? Nie mnie jednak była ocena wnętrza, miałam własną misję, którą miałam zamiar wypełnić, mimo wszystko.

- Jak mamy się zachowywać w jego obecności? - zapytał nagle Stiles, gdy weszliśmy do mało uczęszczanych korytarzy.

- Nie patrzyć w jego trzecie oko, które jest zgubą dla nas wszystkich. Używa czegoś, czego nikt nie potrafi zrozumieć.

- Dziwne – zatrzymałam się, odbijając o dziwne coś, które po chwili przekroczyłam. - Słabo.

- To nasza ochrona, popiół górski chroni istoty nadprzyrodzone przed ucieczką – odparł nasz przewodnik. - Nie rozumiem jednak, jak udało Ci się go przejść.

- Nie jestem czysta – odparłam spokojnie.

               Prawda była całkowicie inna, niż każdemu mogłoby się wydawać. Kiedyś z pewnością utknęłabym i nie przeszła dalej, jednak dzięki wielu próbom i testom nie miałam z tym problemu. W Nowym Orleanie nauczyłam się w pełni korzystać z tego, kim jestem i co potrafię. Nie musiałam całkowicie skupiać się na wampiryzmie, który płynął w mojej krwi. Potrafiłam korzystać z magii, która we mnie drzemała i przekraczać progi, które wcześniej były dla mnie nie do przejścia. Nauka Frey'i nie mogła iść w las, nie tym razem.

- Nina jest jedyna w swoim rodzaju – odparła z dumą Lydia.

- Zdążyłem to zauważyć – mruknął doktor. - Chodźcie za mną.

               Weszliśmy do miejsca, które aż pachniało światem nadprzyrodzonym. Czułam to, ponieważ specjalnie wyostrzyłam swoje zmysły, aby poczuć każde zagrożenie czające się na naszej drodze. Nie ufałam temu doktorkowi, jak zresztą każdemu napotkanemu człowiekowi. Każdy mógł mieć swój własny cel, o którym my mogliśmy nie wiedzieć. Nie miałam wstępu do jego umysłu, więc zostało mi obserwowanie jego zachowania.

- Chyba mi się tu nie podoba – mruknęłam pod nosem.

               Dookoła nas znajdowały się dziwne istoty, których w życiu nie widziałam. Każda z nich miała inny kształt i chyba coś do nas krzyczała. Nie byłam w stanie usłyszeć słów, jednak wyraz ich twarzy zdecydowanie wystarczył mi do opinii, jaką wystawiłam temu ośrodkowi.

             Nagle stało się coś, co było dosyć dziwne, przynajmniej w mojej opinii. W jednej z cel zobaczyłam istoty, a raczej osoby, które kiedyś pozbawiłam życia. Każda z nich miała dziwny wyraz twarzy, który mówił o tym, jak wielki błąd popełniłam w swoim życiu. Każda z nich mówiła o tym, jak wielką krzywdę im wyrządziłam, a ja nie chciałam tego słuchać. Wyrzuty sumienia miałam wystarczająco duże, nikt nie musiał mi o nich przypominać.

              Ruszyłam za resztą, zostawiając zdziwionego i przestraszonego Stiles'a za sobą. Dlaczego? Zwyczajnie nie potrafiłam mu pomóc, wiedziałam o tym. W momencie, w którym aktualnie się znajdowałam, nie potrafiłam pomóc nikomu, nawet sobie. Stanęliśmy przed pomieszczeniem otoczonym lustrami i szkłem, które oddzielało nas od celi doktora. To czas, w którym musieliśmy zrobić wszystko, aby dowiedzieć się prawdy i wydobyć informacje, które mogłyby nam pomóc.

- No to zaczynamy – westchnęłam, patrząc na człowieka przede mną.



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro