ROZDZIAŁ 44

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

              Plany nigdy nie wychodzą tak, jakbyśmy tego chcieli. Sytuacja może zmienić się w chwili, w której absolutnie się tego nie spodziewamy. Coś, co było dla nas oczywiste, okazuje się być cholernie wielką zagadką, której nie potrafimy rozgryźć. Chwile, które miały być dla nas miłe, kończą się wielką katastrofą, od której nikt i nic nie może nas uchronić.

               Wczorajszy dzień miał być dniem ciszy i spokoju. W tym dniu miałam po prostu położyć się w salonie na podłodze i patrzeć w sufit, narzekając na swoje marne życie. Chciałam wyłączyć się ze świata i spędzić czas z samą sobą, nie biorąc nikogo innego pod uwagę. Chciałam się wyluzować, a przede wszystkim wyzerować. Potrzebowałam nowego startu, który miał mi zapewnić wczorajszy dzień.

                Marzenia jak zwykle skończyły się tak, jak zawsze, cholernie wielką porażką. Sama noc była czymś, o czym chciałam zapomnieć, jednak to właśnie dzień mnie całkowicie zdołował. Miałam inny plan, chciałam to rozwiązać zupełnie inaczej, nie narażając przy tym nikogo na uszkodzenie ciała czy utratę życia. Cóż, wyszło jak wyszło.


*wspomnienie*

- Czyś Ty do reszty zwariował?! - krzyknęłam, patrząc ze złością na Scott'a.

               Fakt, może powinnam się w tym momencie zamknąć i zmusić wszystkich do natychmiastowej ucieczki z miejsca, w którym byliśmy zagrożeni, jednak za cholerę nie mogłam tego robić. Złość, która się we mnie zgromadziła, uderzyła niespodziewanie i z dużą siłą. Nie mogłam się kontrolować, a może nawet nie chciałam? Wybuchłam, tak po prostu.

- Może zamiast kolejny raz na mnie narzekać, pomożesz mi z Kirą?

- Że co?! - spojrzałam na niego z szeroko otwartymi oczami. - Chyba sobie ze mnie żartujesz.

- Ona jest ranna, trzeba jej pomóc – warknął Alfa, przytulając do siebie mocniej ciało dziewczyny, jakby chciał ją ochronić przed całym światem.

- Ranna? Pomóc? - prychnęłam. - Pewnie, tylko to Cie w tej chwili interesuje. Nie ważne jest to, że przez waszą lekkomyślność właśnie straciliśmy możliwość dowiedzenia się czegoś więcej o doktorach. Nie ważne, że naraziliście nas na niebezpieczeństwo wchodząc do Eichen. Nie ważne, że nie posłuchałeś mnie i jak zwykle postąpiłeś tak, jak Ty tego chciałeś.

- Chcieliśmy wam pomóc! Skąd miałem wiedzieć, że nasze przybycie wam zagrozi?!

- Zacznij myśleć – warknęłam. - Albo wiesz co? Nie, nie myśl. Po prostu się pierdol, wielki Alfo.

               Wściekła do granic możliwości odwróciłam się od przyjaciół i skierowałam się do samochodu w akompaniamencie ich krzyków i wyzwisk Scott'a. Miałam to gdzieś, serio. W tym momencie pozwoliłam mojego wampirzemu wcieleniu wyjść na światło dzienne. Nie wytrzymałam, straciłam zdolność zdrowego myślenia.


               Popełnianie błędów miałam opanowane do perfekcji, co do tego nikt nie mógł mieć wątpliwości. Z biegiem czasu wiem, że moje słowa były głupie i nieprzemyślane. Przegięłam i miałam tego pełną świadomość. Jednak nie mogłam cofnąć czasu, a wyrzuty sumienia uciskały mnie mocniej, niż mogłoby się wydawać. Popełniłam więcej, niż jeden błąd. Zrobiłam coś, czego tak bardzo nie chciałam i przed czym broniłam się do jakiegoś czasu.


*wspomnienie*

             Byłam zła, wściekła, rozżalona. Byłam stracona, obolała, smutna. Nie potrafiłam do końca ocenić sytuacji, w której się znalazłam w tym momencie. Gniew przejął nade mną kontrolę, a ja na to pozwoliłam. Świadomie? Nie wiem, nie myślałam nad tym, co się dzieje. Każdy potrzebuje się kiedyś wyłączyć, a ja właśnie zrobiłam to teraz.

             Zaparkowałam samochód w ciemnej uliczce nieopodal jakiegoś klubu. Wszystkie czynności wykonywałam wręcz machinalnie, nie myśląc o niczym. Chciałam choć na chwile przestać być dobrą i ułożoną Niną, która dba o dobro innych. A może wcale tego nie chciałam? Nie wiem, to wszystko działo się szybko i nierealnie, jakbym śniła.

               W oddali usłyszałam głos dwóch osób, które były pod wpływem alkoholu. Ich zdania były niezrozumiałe, języki się plątały, a odgłos szpilek upewnił mnie w tym, z kim mam do czynienia. Z szatańskim uśmiechem na twarzy wyszłam z ukrycia, ukazując się dwóm młodym dziewczynom, które w pierwszej chwili nie zwróciły na mnie uwagi. Nie zniechęciło mnie to, jedynie bardziej nakręciło.

- Cześć – powiedziałam, wpatrując się w ich twarze. - To chyba nie jest miejsce dla takich, jak wy.

- Wracamy z imprezy, ale to chyba nie Twoja spraw – odparła blondynka.

- Czy ja wiem? - wzruszyłam ramionami. - Jesteście tu same?

- Tak – kiwnęła głową brunetka. - A co?

- Nic, liczyłam na większą zabawę, ale wy mi wystarczycie.

- Co? - zapytały jednocześnie, wpatrując się we mnie zdziwione.

              Nie odpowiedziałam, chciałam to jak najszybciej zakończyć. Widziałam strach w ich oczach, przerażenie wymalowane na twarzach. Nie myślałam, działałam instynktownie. Dopadłam do nich w kilku krokach, odrzucając jedną z nich na ścianę, a w drugą wbijając kły, które już po chwili zabrały jej coś, co najcenniejsze. Odebrałam im życie, jednej po drugiej.


               Czy jestem zła? Tak. Czy jestem potworem? Owszem. Czy mam ochotę się w tej chwili zakopać żywcem jak najgłębiej w ziemi? Jak cholera. Moje wczorajsze zachowanie było jedynie dowodem na to, kim tak naprawdę jestem. Mogłam nieskończenie długo wypierać się swojego pochodzenia i natury, jednak to nigdy nie wyprze się mnie. To zawsze będzie trwało u mojego boku i czekało na chwile słabości, aby mnie zaatakować.

                Pomimo świadomości czynu, jakiego się dopuściłam i tego, kim jestem, w dalszym ciągu nie wyzbyłam się wyrzutów sumienia, które we mnie siedziały. Jako wampir mogłam tak postąpić, mogłam kogoś zabić czy wypić jego krew, a później puścić i zahipnotyzować. Mogłam, więc dlaczego ten czyn mnie tak cholernie mocno bolał i nie pozwalał w nocy spać?

               Z całego transu obudziłam się dopiero wtedy, gdy było po wszystkim. Gdy ostatnia kropla krwi drugiej dziewczyny zderzyła się z moim gardłem, zdałam sobie sprawę z tego, co zrobiłam. Uświadomiłam sobie błąd, jaki popełniłam. Zobaczyłam coś, czego nie chciałam zobaczyć przez najbliższe lata. Nie chodziło już o obietnicę złożoną przyjaciołom, a o tą złożoną samej sobie. Złamałam ją, złamałam siebie i zabrałam życie dwóm niewinnym dziewczynom. Znowu stałam się potworem, który wyłączył sumienie i uczucia.

              Przez całą noc nie zmrużyłam oka, leżałam na łóżku i wpatrywałam się w sufit. Nie potrafiłam myśleć o niczym, w mojej głowie panowała totalna pustka. To chyba dobijało mnie bardziej, bo zdecydowanie w tamtej chwili wolałam usłyszeć krzyk, niż głuchą ciszę. Musiałam jednak się pozbierać i zrobić wszystko, aby nikt nie odkrył mojej zbrodni. Aby nikt nie zauważył bólu, który we mnie siedział.

               Byłam doświadczona w takich sytuacjach i doskonale wiedziałam, jak pozbyć się ciał ofiar. Zrobiłam to od razu po uświadomieniu sobie powagi sytuacji, bez żadnego cienia zawahania. Nie myślałam wtedy o tym, że ktoś uzna te dziewczyny za zaginione, martwe czy porwane. Wtedy liczyłam się tylko ja i moje konto, które od jakiegoś czasu było czyste. Czy to źle, że chciałam chronić sama siebie?

               Wstanie z łóżka było dla mnie niezłym wyzwaniem, którego ostatecznie się podjęłam. Może i byłam na siebie zła za wczorajszy wybuch i to, co później zrobiłam, jednak nie mogłam przeleżeć całego dnia. Musiałam czymś się zająć i odciągnąć swoje myśli od tego, co się stało i od konsekwencji, jakie mogłam za to ponieść. Każdy za coś musi płacić, ja również.

                Westchnęłam ciężko i skierowałam się do łazienki, aby chociaż w ten sposób rozpocząć dzień, który miał być lepszy. Chciałam wymazać z pamięci złe chwile, ale nie potrafiłam tego zrobić. Mogłam jedynie pogodzić się z tym wszystkim, a kąpiel miała mi w tym pomóc. Postanowiłam zrobić sobie dzisiaj dzień relaksu i resetu, więc prysznic odpadał na wstępie.

               Nalałam wodę do wanny, wlewając również brzoskwiniowy płyn do kąpieli. Za pomocą magii ustawiłam kilka świeczek w łazience, aby dodać temu wszystkiego jakiś miły akcent. Rozebrałam się i weszłam do wanny, która była napełniona po brzegi, a piękny zapach roznosił się w powietrzu. Umyślnie nie wzięłam ze sobą telefonu, co robię praktycznie zawsze. Chciałam mieć chwilę dla siebie, tylko ja i nic poza tym.

               Zanurzyłam się w ciepłej wodzie i zamknęłam oczy, uśmiechając się lekko pod nosem. Starałam się zapomnieć o tym, co złe i pamiętać tylko to, co dobre. Wspominałam dawne czasy, w których uśmiech nie schodził mi z ust. Pierwsze spotkanie z przyjaciółmi, kłótnie Klaus'a i Elijah, poznanie Hayley, narodziny Hope, jej pierwsza gwiazda, przyjazd do Beacon Hills, imprezy z bliskimi. To były chwile, do których z wielką chęcią bym wróciła, zapominając o całym świecie, który mnie otaczał.

                Nie mam pojęcia, jak długo siedziałam w wannie. Wiedziałam jednak to, że moje samopoczucie zdecydowanie się polepszyło. Tłumaczyłam sobie w kółko, że wczorajsza sytuacja wcale nie była moją winą, a brak kontroli usprawiedliwiałam tym, kim byłam. Nie zawsze jesteśmy w stanie kontrolować zwierze, które w nas siedzi. Mogłam każdemu wmówić, że mój wampir jest pod moją kontrolą i beze mnie nie zrobi nic złego. Mogłam okłamać każdego, ale nie samą siebie, wiedziałam to.

              Wyszłam z wanny dopiero wtedy, gdy woda całkowicie ostygła. Owinęłam ciało ręcznikiem i z o wiele lepszym nastawieniem do życia, niż wcześniej, podeszłam do lustra i przetarłam je ręką. W odbiciu zobaczyłam dziewczynę, która zbyt wiele brała na siebie. Kobietę, która została zniszczona przez samą siebie i przeszłość, która nie chciała jej opuścić. Osobę, która chciała dla wszystkich jak najlepiej, zapominając przy tym o samej sobie.

                Postanowiłam przestać obwiniać się o to, co stało się w nocy i nie wspominać o tym nikomu. Wysuszyłam włosy za pomocą magii i nałożyłam makijaż, który miał zakryć skutki nieprzespanej nocy. Pomimo tego, że byłam w połowie wampirem, w dalszym ciągu miałam również gen czarownicy, który dosyć często dawał o sobie znać. Upijanie się alkoholem, powolne gojenie się ran czy ślady po złej nocy.

                Skierowałam się do garderoby, wybierając od razu czarny koronkowy komplet bielizny, którą na siebie ubrałam. Do tego wybrałam czarną bluzkę obszytą koronką, która odsłaniała mój brzuch, czarne spodnie, czarne szpilki z odkrytymi palcami i oczywiście czarną skórę, której nie mogło zabraknąć.

              Zeszłam na dół i skierowałam się do kuchni, w której od razu przygotowałam sobie kawę. Na śniadanie nie miałam ochoty, a o krwi jakoś nie chciałam słyszeć, nawet jeśli postanowiłam nie obwiniać się o tragedię, której byłam sprawcą. Musiałam nakierować swoje myśli na inny tor, ponieważ coś czułam, że jeszcze chwila i moje postanowienie o niezadręczanie się o to pójdzie w pole.

                Z kubkiem gorącej kawy skierowałam się do salonu, aby w spokoju pomyśleć. Do głowy od razu przyszła mi myśl o doktorach, którzy w dalszym ciągu byli dla nas zagadką. Wspominałam rozmowę z Valack'iem i to, czego się od niego dowiedzieliśmy. Pomógł nam, wyjaśniając przy tym kilka ważnych kwestii. Chyba zaczynam żałować, że nie zrobiłam wtedy nic, aby go stamtąd wyciągnąć. Chociaż może dobrze postąpiłam?

- Skąd ja ich mogę znać? - mruknęłam, upijając łyk kawy.

                Nie potrafiłam sobie nic przypomnieć, chociaż przekopałam się przez cały umysł. Wiele zakątków miałam zablokowanych, jednak nie mogłam być pewna, że to wina spotkania z tymi doktorami. Wiele razy sama blokowałam to, co mnie w przeszłości bolało czy smuciło. Oczyszczałam swój umysł z pełną świadomością, co zostało mi do dnia dzisiejszego.

                 Zastanawiałam się również nad książką Valack'a, którą kazał nam przeczytać. Nie do końca ogarniałam to, jak słowa w niej zawarte miały nam pomóc przypomnieć sobie to, co zrobili lub nie zrobili z nami doktorzy. Jak coś zapisanego przez osobę zafascynowaną światem nadprzyrodzonym miało pomóc nam w otwarciu umysłu i dotarciu tam, gdzie nikt inny nie miał wstępu?

                Do moich uszu dotarł dźwięk dzwoniącego telefonu w sypialni. Celowo nie wzięłam go ze sobą i miałam cichą nadzieję, że dzisiejszego dnia się nie odezwie. Postanowiłam to olać i w dalszym ciągu nie ruszać się z salonu, jednak ktoś bardzo mocno próbował mnie wkurzyć. Z ciężkim westchnięciem podniosłam się z miejsca i skierowałam na górę, gdy telefon zadzwonił piąty raz z rzędu. Komu aż tak bardzo zależy na śmierci?

- Halo? - warknęłam, karcąc się za to w myślach.

- Nina? - zapytał zdziwiony Szeryf. - Czy ja Ci w czymś przeszkadzam?

- Nie, przepraszam – mruknęłam, wzdychając ciężko. - Coś się stało?

- Właściwie to jeszcze nie wiem. Mogłabyś przyjechać na komisariat?

- Teraz? - zapytałam, kierując się na dół.

- Byłoby dobrze, gdybyś zrobiła to teraz. Muszę z kimś pogadać o tym, co się dzieje, a Ty możesz wiedzieć najwięcej.

- Dzwoniłeś po kogoś jeszcze, oprócz mnie?

-Stiles jest w drodze, a z nim Malia.

- A Scott? - zapytałam niepewnie. Chyba bałam się spotkania z nim, ale tylko tak troszeczkę.

- Nie, a mam po niego dzwonić?

- Nie! - zaprzeczyłam od razu. - To znaczy, on nie będzie potrzebny, nie ma co go na darmo ściągać na komisariat.

- Na pewno u Ciebie wszystko gra?

- Tak, za kilka minut będę na miejscu.

                Nie chcąc tego przedłużać, a może nie chcąc się z niczego tłumaczyć, od razu się rozłączyłam. Nie chciałam wysłuchiwać pytań, które były dla mnie niewygodne. Mogłam się z czymś wysypać, a mimo wszystko w dalszym ciągu chciałam pozostać w oczach przyjaciół tą dobrą i pomocną Niną. Przynajmniej tak długo, aż nie odkryją mojej mrocznej tajemnicy i nie postanowią mnie za to zabić.

               Wyszłam z domu, zbyt mocno trzaskając drzwiami, i skierowałam się do garażu, a następnie do najbliższego samochodu. Wyjechałam na ulicę nie dbając o to, że mogłam kogoś potracić czy wymusić pierwszeństwo. Mój umysł z pewnością przestał funkcjonować w niektórych sytuacjach, jednak nie znałam powodu, dla którego tak było. Może zaczynałam powoli wariować przez to wszystko?

               Skoro było wiele wątków, których nie pamiętałam z mojego życia, to powinnam je jakoś odzyskać? Może gdybym odblokowała wspomnienia i zagłębiła się w zakamarki umysłu odkryłabym, czy wszystko zemną dobrze? Może znalazłabym odpowiedzi na drażniące mnie pytania? Jednak nie wiem, czy zdołałabym to wszystko udźwignąć. Skoro chciałam zapomnieć i wymazać niewygodne wspomnienia, to chyba powinnam zostawić to tak, jak jest. Po co dodatkowo załamywać się tym, co mogłam tam ujrzeć?

                Zaparkowałam na parkingu pod komisariatem i westchnęłam, opierając głowę o kierownicę. Musiałam zmierzyć się z kimś, przed kim musiałam ukryć prawdę. Mogłam być najlepszym kłamcą na świecie, jednak nie zawsze potrafiłam okłamać przyjaciół. Na moje szczęście nie było Lydii, która bez problemu odkryłaby to, co się ze mną dzieje.

               Wysiadłam z samochodu i skierowałam się od razu do wejścia na komisariat, zamykając wcześniej samochód. Gdybym mogła, to zapewne wycofałabym się z tego i uciekła na drugi koniec świata, jednak wiedziałam, że to nierealne. Musiałam zostać w tym chorym mieście i pomóc tym, na których mi jeszcze zależało. Grono takich osób nie było zbyt wielkie, więc musiałam dbać o każdą osobę, która miała jakiekolwiek miejsce w moim sercu.

                Odczuwałam wzrok osób, które znajdowały się na komisariacie. Czułam ich obecność i śledzenie każdego mojego kroku, jakbym miała zaraz nieźle narozrabiać. Wiedziałam, że jestem pod czułą obserwacją policjantów znajdujących się w budynku. Czy się tym przejęłam?Oczywiście, że nie. Co mogliby zrobić mi ludzie uzbrojeni na swoim terenie? Niewiele, może oprócz strzelenia mi między oczy.

- Pani do kogo? - zapytała recepcjonistka, siląc się na miły ton głosu.

- Nie Twój zasrany interes, skarbie – odparłam ze sztucznym uśmiechem na twarzy.

                Byłam wredna, zła, zmęczona i poirytowana. Wszystkie negatywne cechy nagromadziły się w moim organizmie, chcąc wydostać się na zewnątrz i chcąc zrobić coś bardzo złego. To przypominało mi przeszłość, za którą nie przepadam. Te wszystkie ataki, kłótnie, morderstwa. To, co działo się po śmierci mojej rodziny, ten ból i strata, której nigdy nie będę mogła zapomnieć. To, co wtedy się wydarzyło i to, co stało się później, na zawsze zostanie w mojej pamięci.

               Potrafię zablokować wspomnienia, które mnie drażnią czy są dla mnie bolesne. Mogę wymazać to, co jest dla mnie niewygodne i straszne pod każdym względem. Dlaczego więc nie pozbyłam się wspomnieć z tego cholernego dnia, w którym straciłam rodzinę? To proste, nie chciałam tego robić. Chciałam zapamiętać chwile, w których, przez własną głupotę i to, kim jestem, utraciłam osoby najważniejsze w moim życiu. Chciałam mieć świadomość tego, co się tam wydarzyło i tego, co zrobiłam.

               Weszłam do gabinetu Szeryfa, starając się całkowicie panować nad bałaganem, jaki stworzył się w moim umyśle. Musiałam naprawdę postarać się o spokój, który nie był mi ostatnio dany. Nie chciałam nowych pytań, które mogłyby być dla mnie niewygodne i mogłyby zmusić mnie do powiedzenia prawdy. Musiałam zachowywać się tak, jakbym wczorajszej nocy nie zabiła dwóch niewinnych osób.

- Witam wszystkich zgromadzonych – powiedziałam, zamykając za sobą drzwi. - Co nas tu sprowadza?

- Mamy nowe fakty – stwierdził Stiles. - A raczej policja je ma.

- O co chodzi? - zapytałam, siadając na kanapie koło Malii.

- Pojawiły się nowe ślady w związku z tymi dziwnymi istotami – stwierdziła dziewczyna.

- Na terenie szkoły odkryliśmy nowe doły w ziemi – odpowiedział Szeryf, wstając z krzesła znajdującego się za jego biurkiem. - Dokładnie było ich osiem.

- Osiem? - spojrzałam na wszystkich zdziwiona. - To co, tworzą jakąś armie czy jak?

- Na to wygląda – mruknął Stiles.

- To wygląda jak cmentarzysko, ale bez ciał – stwierdził Szeryf, odwracając się do swojej korkowej tablicy. - Mamy dwa trupy, Lucas'a i Tracy.

- Donovan pewnie też jest martwy – mruknęłam, wpatrując się w zdjęcia.

- Skąd to wiesz? Widziałaś ciało?

- Nie, ale nie pojawia się do dłuższego czasu, słuch o nim zaginął. Jego zapach zniknął, co równa się z jego śmiercią. Nie pytaj – odparłam, widząc zdziwiony wzrok Szeryfa.

               Potrafiłam odczuwać czyjeś zniknięcie czy śmierć. Nie kontrolowałam tego i nie było to na tyle poważne i silne, co u Banshee. Może nie widziałam ciała Donovan'a, ale miałam dziwne przeczucie, że chłopak już dawno nie żyje. Mogłabym w tej chwili dać sobie rękę uciąć i najprawdopodobniej wcale bym jej nie straciła.

                Poczułam nagle dziwne uczucia ogarniające jedną osobę z pomieszczenia. To nie był do końca czysty strach czy zdezorientowanie. To była dziwna mieszanka uczuć, których nie potrafiłam w żaden sposób określić. Dokładnie przyjrzałam się każdemu, skupiając wzrok na danej osobie, jednak to Stiles pozostał moim głównym podejrzanym. Chłopak w dziwny sposób zaczął wiercić się w miejscu i zacisnął mocno pięści, co było do niego niepodobne.

- Stiles? - szepnęłam, wpatrując się w jego twarz.

- Skąd masz pewność, że on nie żyje? Ktoś go zabił?

- Tego nie wiem, ale się dowiem.

- Może lepiej zostawić to tak, jak jest? - zapytał słabym głosem.

- Dlaczego? - zapytała zdziwiona Malia. - Ty coś wiesz?

- Ja? - Stiles spojrzał na nią zdziwiony, chociaż w jego oczach czaił się strach. Doskonale to widziałam i wiedziałam, że on coś ukrywa.

- Oni muszą jakoś ich wybierać – odparłam, chcąc zmienić temat i odciążyć Stiles'a z niewygodnych spojrzeń reszty.



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro