ROZDZIAŁ 46

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

              Od zawsze miałam problemy z kontrolowaniem gniewu. Od najmłodszych lat byłam niczym bomba, która może w każdej chwili wybuchnąć. Nigdy nie potrzebowałam zbyt dużego zapalnika, aby stracić kontrolę. Gniew był tą częścią mnie, która z każdym dniem wzrastała w siłę. To czasami było silniejsze ode mnie, jednak nie zawsze zamierzałam z tym walczyć.

               Stałam jak wryta w progu salonu Scott'a McCall'a, z trudem kontrolując swoje ciało. Miałam ochotę wejść głębiej do pomieszczenia i rozszarpać każdego, kto stanie na mojej drodze. Byłam wściekła, chociaż to określenie było zbyt słabe jak na stan, w którym aktualnie się znajdowałam. Zaciskałam mocno pięści, wbijając przy okazji paznokcie w skórę, jednak to ani trochę nie pomagało.

- Co on tu, kurwa, robi? - powtórzyłam pytanie przez zaciśnięte zęby.

               Nikt się nie odezwał, nikt nawet nie spojrzał w moje oczy. Słyszałam szybsze bicie serc i urywane oddechy, odczuwałam strach osób znajdujących się w salonie. Nikt nie wykonał żadnego ruchu, chociaż doskonale wiedziałam, że ktoś rzuciłby się na mnie, gdybym wykonała zły krok. Pomimo strachu, jaki właśnie przejawiali, nie byli na tyle głupi, aby pozwolić mi wziąć sprawy w swoje ręce.

- Nina, porozmawiajmy na spokojnie – odezwał się Scott, robiąc krok w moją stronę.

- Na spokojnie? Pewnie, czemu nie – prychnęłam sarkastycznie. - Możesz mi powiedzieć, co on tu robi?

- Pomaga nam, chce zrobić coś dobrego i udowodnić nam, że stoi po naszej stronie.

- Ja też chcę zrobić coś dobrego – odparłam ze spokojem w głosie. - Zabiję Theo Raeken'a i spalę jego ciało, aby nie pozostawić żadnych dowodów swojej zbrodni.

- Nikt nikogo nie będzie zabijał.

- Nina, nie warto – mruknęła Lydia i podeszła do mnie. - Nie ma sensu nikogo zabijać.

- Bo co? On tego chce? - warknęłam i spojrzałam na Scott'a.

                Nie od dziś wiadome było, że zachowanie wielkiego Alfy cholernie mocno mi przeszkadzało i wkurzało na każdym kroku. Odkąd stał się Prawdziwym Alfą, stał się cholernie uparty i stanowczy, co nie zawsze wychodziło mu na dobre. Chciał mieć kontrolę nad wszystkimi chciał wszystkich ustawiać. Owszem, był głową stada i powinno się go słuchać, jednak, cholera, ja nie byłam pieprzonym wilkołakiem, ja nie posiadałam Alfy.

- Bo ja tego chcę – westchnęła Lydia. - Możesz się uspokoić? Nie mamy czasu na kłótnię.

- Mamy ważniejsze sprawy na głowie niż Twoje humorki – mruknęła Kira.

- Chyba sobie żartujesz! - warknęłam, robiąc krok w jej stronę. - Jesteś ostatnią osobą, która ma prawo się do mnie odezwać!

- Kira ma prawo się odzywać – odparł zły Scott. - Ty nie jesteś tu od rządzenia.

- Bo niby Ty jesteś? - prychnęłam rozbawiona.

- Dość, Ty się zamknij – Lydia wskazała zła na Scott'a – a Ty idziesz ze mną.

- Niby gdzie? - spojrzałam na nią zdziwiona.

- Do kuchni – złapała mnie za dłoń i szarpnęła.

              To był ten moment, w którym Lydia Martin pokazywała pazurki. Nie zamierzałam się z nią jednak kłócić i posłusznie skierowałam się do kuchni, do której prowadziła mnie dziewczyna. Przesadziłam, wiem, ale jakoś nie potrafiłam się powstrzymać. Czasami gniew jest silniejszy ode mnie, a ja najzwyczajniej na świecie z tym nie walczę.

                Weszłam do pomieszczenia i usiadłam na jednym z krzeseł. Szczerze powiedziawszy nie wiedziałam, czego w tym momencie mogłam się spodziewać. Lydia miała to do siebie, że ciężko było ją rozszyfrować. Posiadała bardzo wiele moich cech, z którymi nawet ja sobie nie radzę. Chyba właśnie dlatego była dla mnie zagadką i jednocześnie jedyną osobą, z którą mogłam o wszystkim szczerze porozmawiać.

               Chciałam wyrzucić z siebie ból, który się we mnie zagnieździł oraz tajemnicę, którą w sobie trzymałam. Martin miała w sobie coś, dzięki czemu ufałam jej bezgranicznie. Wiedziałam, że bez jakiegokolwiek problemu mogłabym wyznać jej prawdę, a ona by mnie nie oceniła. Nie pochwaliłaby mojego zachowania, ale również nie zwyzywałaby mnie od najgorszych. Po prostu wysłuchałaby mnie, w żaden sposób nie oceniając tego, co zrobiłam lub miałam zamiar zrobić.

              Lydia Martin była jedną z niewielu osób w moim życiu, którym mogłam całkowicie zaufać. Z początku wydawało mi się, że będzie kolejną pustą dziewczyną chcącą mieć jak najwięcej znajomych, którzy nie grzeszyliby inteligencją. Okazało się jednak, że jest świetną uczennicą i idealną przyjaciółką, z którą można dzielić swoje sekrety. Jest idealna, chociaż sama w sobie tego nie zauważa.

               Nigdy nie zdarzyła się sytuacja, w której Lydia wygadałaby czyjś sekret. Wiele razy opowiadałam jej o życiu, jakie wcześniej prowadziłam. Przyznawałam jej się do błędów, które w przeszłości popełniłam. Nikomu nie powiedziała o mojej mrocznej stronie, nikomu nie wygadywała moich sekretów i planów, które były idiotyczne i niebezpieczne. Po prostu była przy mnie wtedy, gdy najbardziej tego potrzebowałam. Była wtedy, gdy schodziłam na sam dół. Wierzyła we mnie, gdy ja tą wiarę traciłam.

- Co się stało? - zapytała spokojnie, skanując moją twarz.

- Nie powinno go tu być – odparłam bez namysłu.

- Doskonale wiesz, że nie o to pytam – westchnęła i zerknęła na salon, w którym znajdowała się reszta. - Dlaczego jesteś zła? Nie chodzi o Theo, prawda?

               Czy ja już kiedyś wspominałam o tym, że Lydia Martin jest cholernie mądra? Ta dziewczyna potrafi rozpoznać we mnie wszystkie uczucia, o których istnieniu nie wiem nawet ja. Doskonale wie, kiedy co się dzieje i kiedy coś ukrywam. Niby w jaki sposób mam mieć przed nią tajemnice, skoro ona odczytuje ze mnie wszystko jak z otwartej księgi?

- To nic takiego – mruknęłam cicho, spuszczając wzrok.

- Próbujesz szukać siebie czy mnie?

- Nas obie? - bardziej zapytałam, niż stwierdziłam.

               Nie potrafiłam niszczyć siebie w oczach przyjaciół. Mogłam być postrzegana jako ta zła i najgorsza, jednak dla nich zawsze chciałam być tą dobrą. Najbardziej tyczyło się to Lydii, na której zdaniu bardzo mi zależało. Nie obchodziła mnie opinia Scott'a, który znał mnie do lat, Stiles'a, który zazwyczaj miał takie same zdanie jak ja, czy Malii, która byłaby gotowa walczyć u mojego boku na każdym kroku i za każdym razem. Zdanie Lydii liczyło się dla mnie najbardziej nawet jeśli nie potrafiłam tego w racjonalny sposób wyjaśnić.

- Będę grzeczna, ale o nic nie pytaj – jęknęłam błagalnie.

- Wiesz, że możesz mi o wszystkim powiedzieć?

- Wiem – kiwnęłam niepewnie głową.

- Wiesz, że nigdy Cie nie ocenię źle?

- Tak - westchnęłam ciężko.

- Wiesz, że zawsze będę koło Ciebie, nawet jeśli zamienisz się w krwiożerczą bestie?

- I tego chyba właśnie boję się najbardziej – mruknęłam cicho pod nosem. - Wiem, Lydia. Ty jako jedyna mnie nie oceniasz, nawet jeśli niszczę innym życie.

- Nie przesadzaj – machnęła ręką.- Malia również jest po Twojej stronie.

- Tak, ale Malia sama z wielką chęcią pozbawiłaby życia kilka osób – parsknęłam śmiechem.

- Lepiej Ci? - zapytała troskliwie, przez co coś ukłuło mnie w serce.

- Chyba sama Twoja obecność mi pomaga.

              To prawda, Lydia w jakiś sposób potrafiła nie uspokoić bez słów. Jej obecność mi w zupełności wystarczała, nie potrzebowałam słyszeć od niej słów pocieszenia. Wiele razy uświadamiałam sobie, że jej moc nie ogranicza się tylko do mocy Banshee. Miała jakąś ukrytą cechę, której nikt nie potrafił odnaleźć i odczytać. Jej obecność działała na mnie kojącą, uspokajająco.

- Możemy już wracać?

- Tak – przytaknęłam spokojnie.

- Nie rzucisz się na Theo czy kogokolwiek innego?

- Nie – zaprzeczyłam.

- Ufam Ci, Nina – spojrzała na mnie poważnie. - Zawsze z będę z Tobą.

- Wiem, Lydia – odparłam spokojnie, wierząc w jej słowa.

              W niezbyt najlepszym humorze skierowałam się za Lydią do salonu. Miałam wyrzuty sumienia z powodu swojego zachowania. Nie powinnam reagować na Theo w sposób, w który to zrobiłam. On przecież miał prawo tu być, to był dom Scott'a i to on decydował o tym, kto się tu mógł znajdować. Chyba zbyt mocno podeszłam do kontroli, którą nad nimi zawiesiłam.

               Wiele razy chciałam uchronić przyjaciół od zła. Dopiero po pewnym czasie zrozumiałam, że największym złem w tym wszystkim jestem ja. Sprawdzałam każdego, kto mógłby im zagrozić, ale nie sprawdziłam samej siebie. Na dobrą sprawę to właśnie ja sprowadzałam ich na złą drogę i to ja narażałam ich na śmierć. Byłam złem, które przyciągało jeszcze większe kłopoty.

               Usiadłam na kanapie w salonie Scott'a między Lydią, a Stiles'em. Chłopak był jedynym śmiertelnym w tym pomieszczeniu, a przy dziewczynie najzwyczajniej na świecie czułam się dobrze i bezpiecznie. To śmieszne, czułam się bezpiecznie przy osobie, którą mogłam zabić kiwnięciem palca. Chyba serio było ze mną coś nie tak.

               Wyczuwałam napiętą atmosferę, chociaż nikt nie pokazywał tego dosłownie. Odczuwałam uczucia i zamiary innych, chociaż starali się z tym ukrywać. Nie mogłam jednak mieć im nic za złe, bo doskonale zdawałam sobie sprawę z tego, w jakiej sytuacji ich postawiłam. Zła Nina Fortem ma ochotę kogoś zabić, a ten ktoś siedzi w ich towarzystwie. To zdecydowanie nie wpływało na dobrą opinie mojej osoby.

               Wiedziałam, że każdy zerka na mnie kątem oka. Byłam na celowniku każdego z nich, nawet jeśli chcieli, abym tego nie zauważyła. Cóż, kryli się bardzo słabo, a ja potrafiłam dostrzec prawie wszystko. Czasami brakowało mi spostrzegawczości, jednak nie w tym momencie, nie w tej chwili.

- Nina? -szepnął Stiles, nachylając się do mojego ucha.

- Nie martw się, nikogo nie zabiję – zapewniłam szeptem. - Nic nie zrobię.

              W tym momencie nie wiedziałam, czy próbuję przekonać siebie czy jego. Oczywistym było to, że się nie kontrolowałam. Byłam tykającą bombą, która w każdej chwili może wybuchnąć. Nie mogłam do końca mieć władzy nad gniewem, z którym się urodziłam. Wampirza strona nie zawsze była do ogarnięcia i musiałam się z tym pogodzić. Moi przyjaciele jednak nie musieli o tym wiedzieć, prawda?

- Skoro jesteśmy już wszyscy, to możemy zaczynać – powiedział nagle Scott. - Musimy to przeczytać.

- Po co? - zapytała głupio Kira.

- Ta książka, według autora, może otworzyć nam oczy.

- Niby na co? - prychnęła dziewczyna.

- Na Twoją głupotę – mruknęłam pod nosem.

- Jeśli ktoś z nas spotkał doktorów, to po tej książce może sobie przypomnieć o tym.

- Niby w jaki sposób? - zapytała spokojnie Malia.

                To było pytanie, które zadawałam sobie od jakiegoś czasu. Pomimo wychowania w świecie nadprzyrodzonym, nie wierzyłam we wszystko, co się dookoła mnie mówiło. Coś mogło nam przypomnieć o doktorach, ale czy to na pewno była książka? Jak coś stworzonego przez śmiertelnika, przynajmniej w tamtych latach, mogło nam pomóc otworzyć umysły i pozwolić wspomnieniom ponownie zawładnąć naszym umysłem?

- ... i dlatego musicie uważać – dokończył Scott swoją wypowiedź, której oczywiście nie słuchałam w całości.

- A jeśli nic nam to nie da? - zapytał Stiles.

- Wtedy może to oznaczać, że nie spotkałeś doktorów – odpowiedziałam chłopakowi.

- A Ty? Spotkałaś ich? - zapytał Theo.

               Kolejne pytanie, które nie pozwalało mi spokojnie spać w nocy. Nie wiedziałam, czy faktycznie ich spotkałam, czy moja głupia wyobraźnia płata mi figle. Nie miałam pewności, czy oni pojawili się w moim życiu, ale też nie mogłam zaprzeczyć, że ich w nim nie było. To wszystko było tak popierdolone, że aż nierealne.

- Tego nie wiem – mruknęłam pod nosem. - Niby ich nie pamiętam.

- Niby? - Scott spojrzał na mnie zdziwiony.

- Nikt z nas ich nie pamięta – odparła Lydia, łapiąc mnie za dłoń. - Nina też nie musi.

               I właśnie dlatego uwielbiałam Lydię, ona stawała w mojej obronie, nawet jeśli inni byli przeciwko mnie. Potrafiła mnie bronić, nie mając pojęcia o moich złych czynach. Miała jednak rację, nikt z nas ich nie pamiętał. Ja, nawet jako istota jedną z najsilniejszych, nie musiałam ich pamiętać i wiedzieć, co zrobili w moim umyśle. Mogłam o tym zapomnieć lub świadomie to wymazać z pamięci.

- W razie czego skręćcie mi kark – mruknęłam tak, aby każdy to słyszał.

               Nie miałam pojęcia, czy spotkałam doktorów i jakie zmiany mogli wprowadzić do mojego umysłu. Wolałam być przygotowana na wszystko i w razie problemu wiedzieć, że ktoś trzyma rękę na pulsie. Skręcenie mi karku było jedynym wyjściem z sytuacji, w której chciałabym kogoś zaatakować czy zabić. To jedyny sposób, który mógł mnie powstrzymać przed popełnieniem jakiegoś większego błędu.

- Każdy dostanie kopie książki – powiedział Scott i zaczął rozdawać przedmioty. - Musimy jakoś to ogarnąć.

- Nawet kopia nie wygląda zachęcająco – mruknęłam, przyjmując od niego kartki spięte zszywaczem. - Co mamy robić, gdy ktoś coś sobie przypomni?

- Najlepiej dać od razu znać – odparła spokojnie Lydia. - Razem coś wymyślimy.

              Nie byłam tego wszystkiego pewna, nie podobało mi się to. Nie mogłam jednak kłócić się z przyjaciółmi, bo ich było więcej. A może po prostu nie chciałam? Oni mogli mieć rację. Ta książka mogła nam pomóc i pokazać coś, co zostało wymazane z naszej pamięci. Musiałam skorzystać z każdego wyjścia, jakie pojawiło się na mojej drodze. Nawet jeśli równało to się z siedzeniem w jednym pomieszczeniu z dwoma osobami, których nie znosiłam.

- No to zaczynamy – mruknęłam i otworzyłam pierwszą stronę książki, która miała nam wszystkim pomóc.





Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro