ROZDZIAŁ 47

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

               Czasami w życiu zdarzają się momenty, w których nie mamy żadnego pola do popisu. Zdarzają się sytuacje, z których nie mamy wyjścia. Dosięgają nas konsekwencje za czyny, o których już dawno zapomnieliśmy. Obrywamy za coś, czego nie zrobiliśmy lub zrobiliśmy, ale nie zawsze umyślnie. Cóż, karma wraca i jest cholerną suką, od której nie da się uwolnić.

               Często zastanawiałam się nad karą, jaka spotka mnie za popełnione grzechy. Prawda była taka, że zawsze za nie obrywałam, jednak nie zawsze to zauważałam. Szczerze powiedziawszy obawiałam się kary, jaka spotka mnie za zamordowanie dwóch, niewinnych dziewczyn. Tym razem zrobiłam coś, co zdecydowanie nie zostanie mi wybaczone i coś, za co nieźle zapłacę. Długo na karę nie musiałam czekać, pojawiła się o wiele szybciej, niż mogłabym sobie wyobrazić.

               Siedzenie z przyjaciółmi, z którymi ostatnio nie mam zbyt dobrego kontaktu, i z dwoma osobami, które z wielką chęcią bym zabiła, to jedno. Ale siedzenie w ich towarzystwie i czytanie jakiejś chorej książki napisanej przez zwariowanego faceta, który sam sobie wywiercił dziurę w czole, to drugie. Serio, wolałabym chyba zostać zamknięta w jednym pomieszczeniu z Kirą i wysłuchiwać jej durnego gadania, niż przeglądać te durne literki. Jednak nie, cofam to, czytanie jest o wiele lepsze.

               Byłam cholernie zmęczona i jedyne, o czym marzyłam, to wygodne łóżko i mocny sen. Miałam ostatnio problemy w nocy i nie potrafiłam się porządnie zrelaksować, nie mówiąc o całkowitym resecie ciała i umysłu. Cały czas coś siedziało w mojej głowie i za cholerę nie chciało z niej wyjść, zabierając mi cenny czas, który powinnam wykorzystać na słodki sen. Za co, do cholery jasnej?

- Mam dość – mruknęła Malia i rzuciła kartkami na kanapę. - Idę po kawę.

- Mi też zrobisz? - zapytałam zmęczonym głosem, na co pokiwała głową.

- Ktoś jeszcze? - spojrzała na resztę, jednak nikt nie zwrócił na nią większej uwagi. - Jak chcecie.

               Miałam wrażenie, jakby ktoś podmienił nas wszystkich na gorsze kopie. Stiles zachowywał się jak nie on, cichy i wycofany, tajemniczy i cholernie w sobie skryty. Lydia, pomimo udawanej gry, zaczynała być odmienną sobą, mało odzywająca się i rzadko wpadającą na genialne pomysły dziewczyną. Malia przestała być tą świetną, wybuchową dziewczyną gotową wejść w ogień za przyjaciółmi. Scott nie był już tym chłopakiem, którego poznałam kilka lat temu, stał się cholernie uparty, tajemniczy i wkurzający. A Kira? Cóż, jej osoba, tak samo jak Theo Raeken, ani trochę mnie nie obchodziła, jak dla mnie mogła gryźć ziemię.

              Wszystkie literki zaczęły zlewać mi się w jedną całość jak wtedy, gdy zarwałam nockę na czytanie ksiąg mamy. Czułam się jak w cholernym śnie, z którego nie mogłam się obudzić. Nawet realność tej sytuacji przestała do mnie docierać, a to był znak, że chyba mój organizm może więcej nie wytrzymać. Przecież ja w tym momencie byłam w stanie zasnąć na stojąco!

- To jest popieprzone – mruknęłam i odrzuciłam od siebie kartki. - Nie mam na to siły.

- Witam w klubie – odparła Malia i podała mi kubek z kawą. - Zrobiłam mocniejszą niż zwykle.

- Ratujesz mój czarodziejski tyłek – parsknęłam i upiłam łyk napoju. - Może to postawi mnie na nogi.

- Zaraz zasnę – jęknął Stiles i oparł się o Malię, która siedziała po jego lewej stronie.

               To były jego pierwsze słowa, które wypowiedział na głos od dłuższego czasu. Starał się nawet unikać naszego wzroku, a szczególnie mojego. Wiedziałam, a raczej domyślałam się, z jakiego powodu się tak zachowuje. Miał zamiar coś przede mną ukrywać, jednak byłam pewna, że nie na długo. Prędzej czy później odkryję jego tajemnice i skopię mu tyłek na ukrywanie tego przede mną.

- Cholera, cuchnie od Ciebie krwią – mruknęła zniesmaczona Malia. - Coś Ty zrobił?

- Skaleczyłem się – odparł Stiles, od razu się prostując.

- Kiedy i gdzie? - zapytała dziewczyna.

- Naprawiałem samochód i rozciąłem rękę o wystający element.

- Czyżby? - zapytałam pod nosem, marszcząc brwi.

              Jeszcze nie tak dawno temu mówił, że skaleczył się przy goleniu, a teraz zmienia zdanie? Cóż, doskonale wiedziałam, że kłamie i on zapewne też wiedział, że ja o tym wiem. Dyskretnie przyglądał się mojej osobie, gdy ja wpatrywałam się w jego twarz z niekrytą złością. Nienawidziłam takich chwil, w których ktoś bliski mnie okłamywać. Nienawidziłam kłamstwa, które było wypowiadane wprost w moje oczy.

             Musiałam się uspokoić, aby nie popełnić żadnego błędu. Chciałam wyciągnąć wszystkie informacje od Stiles'a, zmusić go do mówienia, ale nie mogłam tego zrobić w tym momencie. Nie przy świadkach, nie przy moich wrogach. Musiałam być czujna i uważna, jednocześnie spokojna i delikatna. Przesłuchiwanie Stiles'a przy świadkach nic by mi nie dało, chłopak tak łatwo nie odpuści inie otworzy się przede mną.

                Westchnęłam i rozejrzałam się po reszcie osób znajdujących się w pomieszczeniu. Lydia siedziała wczytana w słowa Valack'a, jakby próbowała odgadnąć ich znaczenie. Kira co chwile zasypiała, próbując coś zapewne zapamiętać z tego, co czyta. Scott uparcie wpatrywał się w książkę i nie skupiał uwagi na nic innego. Theo natomiast wpatrywał się w moją twarz, jakby ujrzał pieprzony cud świata.

              Theo Raeken zaczynał grać mi na nerwach od pierwszego spotkania. Ten chłopak był dla mnie tajemnicą, która aż prosi się o odkrycie. Uwielbiałam takie zadania, bo miałam przy nich niezłą zabawę, jednak w tym momencie o wiele bardziej wolałam spokój, niż jego natrętny wzrok na mojej osobie. Wkurzało mnie to i nie zamierzałam się z tym kryć.

               Nie należałam do osób, które łatwo odpuszczały. Zawsze starałam się grać do końca, więc i tym razem nie mogło być inaczej. Zaczęłam toczyć cichą wojnę na spojrzenie z Theo, chcąc pokazać mu, że to wcale nie on rozdaje tu karty. Musiałam pokazać mu, że mnie nie można łatwo złamać i pokonać. Ktoś musiał mu w końcu pokazać, kto tu rządzi.

              Nasza gra rozpoczęła się w momencie, w którym podjęłam się jego wyzwania. Pomimo braku słów ze strony Theo Raeken'a wiedziałam, że ten chłopak chciał coś ugrać z moim udziałem. Nie byłam do końca pewna jego sposobu rozumowania i tego, co chciał na tym ugrać. Nie znałam jego celu i nie wiedziałam, czy wyjdę z tej potyczki cało. Wiedziałam jednak, że nie odpuszczę mu, nawet jeśli równałoby się to z moją śmiercią.

               Wpatrywałam się w jego zielone oczy, jakbym chciała coś z nich wyczytać. Prawda była taka, że Theo był dla mnie cholerną zamkniętą księgą, z której nie mogłam wyczytać dosłownie nic. Nie potrafiłam określić jego uczuć, odczytać jego myśli, przejrzeć jego wspomnieć. Był dla mnie wielką zagadką, a ja nie posiadałam chociażby małego tropu, którym mogłabym pójść.

               Chłopak robił wszystko, aby wkroczyć do naszego świata. Na początku chciał pomóc z walce z dziwnym stworem, który zaatakował Scott'a. Później chodził za nami krok w krok i próbował przedrzeć się w nasze szeregi, udając miłego chłopaka z przeszłości moich przyjaciół. Później przeszedł na inną taktykę i rozpoczął podrywanie mnie, chociaż z dość marnym skutkiem. Teraz ponownie znalazł się w naszym towarzystwie, patrząc na moją twarz i posyłając mi urocze uśmiechy. Niby jak miałam go nie zabić?

- To męczące – wyjęczał Stiles, zamykając swoją książkę. -Ja tu zaraz zasnę.

- Nie będziesz pierwszy – mruknęłam i wskazałam na Kire.

- Nawet nie próbuj się jej czepiać – wyszeptał Scott, zakrywając swoją dziewczynę kocem.

- Nawet nie mam zamiaru – uniosłam ręce w geście poddania. - Tym razem, wyjątkowo, ją rozumiem.

               Tak, ja, Nina Fortem, rozumiem Kirę Yukimura'ę. To dziwne i niespotykane, ale cholernie prawdziwe. Sama miała ochotę położyć się spać i choć na chwile oderwać od rzeczywistości. Możliwe, że to wszystko przez brak snu, który doskwierał mi przez ostatni czas. Cóż, mój organizm był na wykończeniu, nie ma co kłamać.

- Nie wierzę – Scott spojrzał na mnie zdziwiony.

- Nie przyzwyczajaj się – prychnęłam. - To ostatni raz.

- Dlaczego Ty jej tak nie lubisz? - zapytał nagle Theo.

- Z tego samego powodu, co Ciebie.

- To znaczy? - uniósł prawą brew, dokładnie mi się przyglądając.

- Za cholerę jej nie ufam.

               Nie musiałam mieć żadnych konkretnych powodów, aby kogoś nie lubić czy mu nie ufać. Czasami wystarczył mi sam fakt, kim taka osoba była z natury. Nie ufałam przede wszystkim lisom, które były cholernie przebiegłe. Wilkołaki również traktowałam z pewną rezerwą, ponieważ były naturalnym wrogiem wampirów. Pomimo wielu tam i ugody, jaką kiedyś z nimi zawarliśmy, nie mogłam mieć pewności, że nic nam nie zrobią. Broniłam swoich, taka była moja misja.

              Zaczęłam zaskakiwać nie tylko innych, ale również samą siebie. Ze mną naprawdę musiało być coś nie tak, skoro postanowiłam iść w ślady Kiry. No, może nie dosłownie, ale chciałam chociaż na chwile zamknąć oczy i dać im odpocząć po tych kilku, męczących dniach. Czytanie zdecydowanie nie było moją mocną stroną w tej chwili, ponieważ nawet, szczerze powiedziawszy, nie zrozumiałam z tego wszystkiego ani jednego słowa.

              Odetchnęłam głęboko i ułożyłam się wygodnie na kanapie. Zamknęłam oczy wmawiając sobie, że to tylko chwila, kilka małych minutek. Nie chciałam zasypiać, nie mogłam tego zrobić, gdy w domu czaił się prawdopodobny wróg. Nie mogłam przecież zostawić przyjaciół, prawda? Więc dlaczego, już po chwili, pochłonęła mnie całkowita ciemność?


               W mgnieniu oka znalazłam się dziwnym, ciemnym i cholernie zimnym pomieszczeniu. Sama aura tego miejsca nie zachęcała do spędzenia tu dłuższego czasu, nie mówiąc o pobycie z własnej woli. Za cholerę nie mogłam ogarnąć, jak to się stało. Przecież dopiero co siedziałam w ciepłym i rodzinnym salonie Scott'a, u którego zawsze czułam się jak w domu. A teraz? Znalazłam się w miejscu, którego za cholerę nie znałam.

                Zaczęłam rozglądać się dookoła siebie, chciałam odnaleźć coś, co naprowadzi mnie na trop miejsca, w którym się znalazłam. Zauważyłam metalowe stoły, z których często korzysta się w szpitalach. Jestem w szpitalu? Cóż, to by wyjaśniało dziwne narzędzia porozwalane dosłownie wszędzie. Ale co ja tu robię?

                 Usłyszałam dziwne dźwięki dochodzące z jednego z pomieszczeń. Jak zwykle moja ciekawość brała górę i już po kilku sekundach skierowałam się w to miejsce, chcąc coś odkryć. Tylko co to było? Czułam się dziwnie, jakbym kiedyś już tu była. Nie pamiętałam tego miejsca, tych ścian, tego otoczenia. Nie mogłam sobie nic przypomnieć, chociaż mój umysł jasno mówił o tym, że kiedyś już tu zawitałam.

              Usłyszałam głosy, które zdecydowanie należały do mężczyzn. Nie potrafiłam rozpoznać jednak słów, jakby były wypowiadane w dziwnym, nieznanym mi języku. Coś mi mówiło, że te osoby wcale nie byłymi nieznane, ale dlaczego? Za cholerę nie potrafiłam tego rozgryźć i zrozumieć.

                Stanęłam jak wryta widząc scenę, która przede mną się rozgrywała. Stałam tam ja, dosłownie. Ubrana w ciemny strój składający się z czarnych spodki, skóry i botków na wysokim obcasie. Do tego na dłoniach znajdowały się ciemne rękawiczki z wyciętymi palcami, a na szyi znajdował się naszyjnik, który kiedyś dostałam od mamy na urodziny. Druga ja stała przed dziwnymi postaciami w maskach, których wcześniej widziałam między innymi w klubie, i kłóciła się o coś z nimi. Co tu się dzieje?!

- Czego wy, kurwa, nie rozumiecie? - warknęła druga ja. Tak, to zdecydowanie byłam ja. - Czego ode mnie chcecie?

                Te dziwne postacie w maskach odpowiadały w dziwnym języku, którego nie rozumiałam. Ale chwila, to byli doktorzy, więc musiałam ich spotkać. A to co, moje wspomnienie? To by było logiczne, ale dlaczego ja tego nie pamiętam? Dlaczego to sen, z którego za chwile się obudzę?

- Pojebało was?! - warknęłam, to znaczy ona warknęła, ta druga ja. Cholera, to jest popieprzone. - Co wy pierdolicie? Jaki sukces, jaka porażka, jakie badania, jakie eksperymenty?!

                 Zauważyłam jednego z nich, który zbliżał się do mnie ze strzykawką wypełnioną substancją, której kolor był cholernie błękitny. Oczywiście nie pozwoliłam się ukłuć, a raczej druga ja nie pozwoliła, i ruszyła do ataku, powalając go do razu na ziemię. Wszystko działo się cholernie szybko i niespodziewanie. Ktoś zaczął mną szarpać, przez co wykonałam gwałtowny ruch do tyłu.


- Co do cholery? - warknęłam, otwierając oczy.

- Nina? - Scott spojrzał na mnie zdziwiony.

               W pierwszym odruchu zerwałam się z kanapy i dokładnie obejrzałam dookoła siebie. Musiałam sprawdzić każde miejsce w domu, aby zapobiec atakowi ze strony wroga. Jednak nie wyczułam nikogo obcego, co całkowicie wytrąciło mnie z równowagi. Ten sen był tak realny, jakby to naprawdę się działo.

- Co się stało? - zapytałam zdekoncentrowana.

- Krzyczałaś i szarpałaś się przez sen – odparł przyjaciel. - Mamy jednak inny problem.

- Jaki? - spojrzałam na niego, nie do końca ogarniając sytuację.

- Liam chyba coś odkrył – odparł tajemniczo.



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro