ROZDZIAŁ 50

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

              W życiu zdarzają się sytuacje, w których jesteśmy pewni rozwiązania. Doskonale wiemy, jaki będzie finał danej historii inie przyjmujemy innej opcji. W momencie, gdy wszystko idzie całkowicie inaczej, niż byśmy się tego spodziewali, zaczynamy się najzwyczajniej w świecie gubić. Nie bardzo wiemy, jak się zachować i co zrobić, aby naprawić daną sytuację.

               Mniej więcej właśnie tak czułam się teraz, stojąc przed roztrzęsioną Sydney i załamaną Lydią. Nie mogłam sprecyzować swojego stanu i uczuć, jakie w tej chwili mną zawładnęły. Nie byłam pewna, jak mam się zachować i co powiedzieć, aby jakoś załagodzić sytuację. Było mi źle z tym, że oskarżyłam Sydney o to, że jest wybrykiem doktorów. Kurde, nigdy tak się nie czułam, to cholernie dziwne.

               Rzadko kiedy zdarzają się sytuację, w którym mam wyrzuty sumienia. Wszystko biorę na chłodno i staram się nie przywiązywać do obcych ludzi i ich uczuć. Nie zawsze potrafię postawić się na ich miejscu i zrobić coś, aby poczuli się lepiej. To wszystko zaczęło się bardzo dawno temu, gdy jeszcze byłam małą dziewczynką.

              Ludzie od początku patrzyli na mnie jak na wybryk natury. Pomimo tego, że moja mama była uważana za najmądrzejszą i niesamowicie dobrą kobietę, jej dzieci nie zawsze zasługiwały na szacunek i dobroć obcych. Niektórzy najzwyczajniej w świecie bali się nas, gdyż byłyśmy z Elizabeth czymś, co nie powinno pojawić się na świecie. Inni fascynowali się naszym pochodzeniem i za wszelką cenę chcieli znaleźć się blisko, aby odkrywać nasze tajemnice. Jeszcze inni gardzili tym, kim się staniemy w przyszłości. Wampiry nie brały nas jako swoich, a czarownice wypierały się jakiegokolwiek związku z naszymi osobami.

               Gdy byłam młodsza, cholernie ciężko było mi przyzwyczaić się do obelg i wyzwisk skierowanych w moją stronę. Przejmowałam się każdym słowem, każdym czynem, każdym złym spojrzeniem. Chciałam być taka, jak mama. Chciałam, aby ludzie widzieli we mnie dobro, a nie tylko obraz złego wybryku, który powinien odejść z tego świata wraz z narodzinami. Było mi smutno, gdy dzieci uciekały przede mną w obawie o własne zdrowie, gdy rodzice zabraniali im się ze mną bawić.

               Gdy byłam nastolatką, zaczęłam inaczej podchodzić do sprawy. Moja siostra idealnie wpasowała się w świat nadprzyrodzony, czego niemożna było powiedzieć o mnie. Miałam wielkie problemy z kontaktami z rówieśnikami, ale nie przejmowałam się tym zbytnio. Gdy tylko odkryłam moc, która we mnie siedzi, zaczęłam wykorzystywać ją na swoją korzyść. Chciałam udowodnić wszystkim, że walka ze mną nie jest łatwa i przyjemna. Konsekwencje za swoje czyny musieli ponieść wszyscy, którzy kilka lat wcześniej mnie obrażali i lekceważyli.

               W pewnym momencie zbyt mocno zaangażowałam się w zemstę, która powstała w moim umyśle. Nie widziałam nic poza światem, który sama sobie wybudowałam. Nie docierały do mnie uczucia, które nie był mile widziane u złych ludzi. Stałam się maszyną, która siała zło, nie czyniąc nic, co mogłoby być dobre. Zapomniałam jak to jest pomagać, jak to jest cieszyć się z małych rzeczy, zapomniałam jak to jest kochać.

               Zbiegiem czasu moje uczucia zaczęły się wypalać dokładnie tak, jakbym wyłączyła człowieczeństwo. Nie miałam świadomości tego, co się ze mną działo. Nie potrafiłam pogodzić się z tym, że ktoś obok mnie chciał mi zwyczajnie pomóc i przywrócić mnie do dawnego stanu. Nie pozwalałam sobie na przyjaźnie, szczere wyznania czy nawet głupie spacery w towarzystwie rówieśników. Byłam postrachem wśród istot nadprzyrodzonych i ludzi, którzy wiedzieli, że lepiej nie spotkać mnie o północy w ciemnej uliczce.

               Wszystko zmieniło się pewnego dnia, gdy mama wparowała do mnie do pokoju z dziwnym wyrazem twarzy. Do tamtej pory nigdy wcześniej nie mówiła nic o moim zachowaniu, nie komentowała moich wybryków. Siedziała cicho i jedynie w nocy można było zauważyć ślady łez na jej policzkach. Nie pomyślałam wtedy, że jej zły stan jest spowodowany moim zachowaniem, a ból, który nosiła w sobie, powstał przeze mnie.


- Nina – kobieta westchnęła i usiadła na łóżku córki. - Dlaczego?

               To pytanie zabrzmiało źle w ustach kobiety. Dziewczyna spojrzała w jej oczy, widząc w nich jedynie smutek. Wcześniej wesoła i pogodna kobieta zaczynała stawać się wrakiem samej siebie. Dziewczyna nie poznała jej, choć doskonale wiedziała, kim owa kobieta była.

- Dlaczego to robisz? Po co Ci to wszystko?

- Dlaczego płaczesz, mamo? To moja wina?

- Nie, skarbie - kobieta uśmiechnęła się lekko. - To moja wina.

- Dlaczego? - zapytała zdziwiona dziewczyna.

- Nie zrobiłam nic, aby chronić Cie przed złem tego świata. Nie zareagowałam wtedy, gdy zaczynało dziać się coś, co zmieniło Twoje podejście do życia. Nie rozmawiałam z Tobą, gdy wracałaś smutna i zamykałaś się w pokoju. Wtedy myślałam, że po prostu potrzebujesz chwili samotności, ale teraz wiem, że popełniłam błąd.

- To nie Twoja wina, mamo. To nie Ty powinnaś czuć się źle, a ja.

- Nie – pokręciła lekko głową. - Jestem Twoją mamą, to ja powinnam zrobić wszystko, aby Twoje życie stało się lepsze. To ja powinnam wyciągać Cie z kłopotów, w które się wpakowałaś. To ja powinnam każdego dnia poprawiać Ci humor i sprawiać, aby na Twoich ustach pojawiał się szczery uśmiech. To ja powinnam zabierać cały ból, który w sobie nosisz.


             Nigdy w życiu nie pomyślałabym, że moje zachowanie tak drastycznie odbije się na mojej mamie. To fakt, nigdy nie przychodziła do mojego pokoju, gdy głośno trzaskałam drzwiami i wkurzona nie wychodziłam z pomieszczenia do wieczora. Nigdy jednak nie miałam jej tego za złe, ponieważ uważałam, że rozumiała mnie bez słów. Potrzebowałam wtedy chwili spokoju, aby opanować targające mną emocję, a ona mi w tym nie przeszkadzała. Pozwalała zamknąć się we własnym świecie i poukładać wszystko w głowie.

               Tamtej nocy siedziałyśmy razem na moim łóżku i rozmawiałyśmy do wschodu słońca. Obie musiałyśmy wyjaśnić sobie to, co do dawna wisiało w powietrzu. Obie musiałyśmy wyrzucić z siebie ból, który zaczynał za bardzo ingerować w nasze życie. Po tamtej nocy wiedziałam, że to, co robię, wcale mi nie pomaga, a jedynie niszczy osobę, którą kocham najmocniej na świecie. Moje zachowanie niszczyło mamę, a do tego nigdy nie chciałam dopuścić.

               Gdy moja rodzina odeszła, stałam się z powrotem tą maszyną sprzed kilku lat. Różnica była jednak taka, że nie do końca potrafiłam stać się osobą bez uczuć. Zaczęłam inaczej postrzegać świat i ludzi, którzy się w nim znajdowali. Za każdym razem, gdy sięgałam dna i byłam bliska upadku, powtarzałam sobie słowa mamy. Ona była moją kotwicą, moją podporą, moją dobrą stroną.

               Po utracie bliskich coś jednak we mnie pękło i odeszło, zostawiając czarną dziurę w moim sercu. Wyrzuty sumienia przestały sprawiać mi kłopoty, a empatia wyparowała ze mnie szybciej, niż mogłabym się tego spodziewać. Miałam przy sobie grupę osób, dla których zrobiłabym wszystko, ale na tym kończyła się moja dobroć. Nikt inny nie mógł liczyć na mnie i dobre słowo czy pomoc z mojej strony.

              Teraz, gdy patrzę na wystraszoną i zapłakaną Sydney wiem, że Beacon Hills mnie zmieniło. Pozwoliło na nowo otworzyć się na świat, do którego tak długo nie chciałam wchodzić. Pokazało mi, że życie niewinnych ludzi również może być dla mnie ważne, a moja pomoc może uratować ich życie. Moje decyzje mogą zaważyć na ich szczęściu lub bólu, spokoju lub strachu. To, co robię, odbija się na ludziach znajdujących się w moim otoczeniu.

               Z jednej strony odczuwałam ulgę, że to nie Sydney jest eksperymentem doktorów. Ta dziewczyna wyglądała na cholernie niewinną i dobrą, więc nie powinno spotkać jej nic złego. Z drugiej jednak strony byłam zawiedziona, ponieważ nasze poszukiwania musiały zostać wznowione, a to nie ułatwiało nam zadania. Nie wiedziałam, czy mam się cieszyć czy smucić w tym momencie.

- Nie mnie szukacie? - zapytała zdziwiona dziewczyna. - Nic nie rozumiem.

- No tak – mruknęłam, szukając w głowie dobrej wymówki. - Przypomniałaś mi kogoś.

- Kogo? - no tak, przecież każdy musi być ciekawski.

- Moja stara znajoma – machnęłam ręką. - Jesteś do niej podobna i myślałam, że to Ty.

- To dlaczego wcześniej do mnie nie podeszłaś?

- Pewnie dlatego, aby uniknąć tak niezręcznej sytuacji, jaka powstała teraz.

               No cóż, już mówiłam, że ostatnio z moimi wymówkami jest coraz gorzej. Nie zaprzeczę, że o wiele łatwiej jest okłamywać człowieka, niż istotę nadprzyrodzoną. Ludzie najczęściej wierzą we wszystko, co im się powie. Jednak w moim przypadku już chyba nawet nie pomaga fakt, że okłamuję śmiertelnika, co wynika z twarzy Sydney. Cóż, dziewczyna chyba mi nie wierzy.

              Już miałam odezwać się i sprzedać jej kolejną bajeczkę o zagubionej znajomej, gdy przerwał mi odgłos uderzającego ciała o ziemie. Zdezorientowana odwróciłam się w lewo i ujrzałam Lydię leżącą bez życia na ziemi. To był chyba pierwszy moment, w którym wpadłam w panikę. Od razu doskoczyłam do dziewczyny i spojrzałam na nią wystraszona. Jej serce biło, co jedynie lekko mnie uspokoiło.

- Co jej się stało? - zapytała wystraszonym głosem Sydney.

- Leć po Scott'a – odparłam szybko i przyglądałam się rudowłosej.

              Sydney od razu poderwała się z miejsca i skierowała do wyjścia, za co byłam jej cholernie wdzięczna. Cokolwiek właśnie działo się z Lydia, nie potrzebowało publiczności w postaci śmiertelnika. Musiałabym użyć siły, a tego cholernie mocno nie chciałam. Musiałam skupić się na Lydii, która aktualnie wyglądała, jakby zapadła w śpiączkę.

               Rzadko zdarza mi się sytuacja, w której nie mam bladego pojęcia, jak mam się zachować i co zrobić. To była jedna z tych sytuacji, a to dziwnie zaczęło mnie irytować. Nie potrafiłam określić stanu, w którym znajdowała się Lydia i nie wiedziałam, jak mam jej pomóc. Użyłam tego, co aktualnie miałam przy sobie, czyli mojej mocy. Złapałam ją mocno za rękę i zamknęłam oczy, chcąc włamać się do jej umysłu.


               W jednym momencie znalazłam się w całkowicie innym świecie oderwanym od rzeczywistości. To było dziwne uczucie, którego nie potrafiłam bliżej określić. Na początku nawet nie wiedziałam, gdzie dokładnie się znajduję i co dzieje się wokół mnie. Odpowiedzi na pytania przyszły szybciej, niż bym się tego spodziewała.

              Przed moimi oczami pojawiła się mała dziewczynka o rudych włosach. Cholernie mocno mi kogoś przypominała, jednak nie mogłam nic skojarzyć w pierwszym momencie. Zajęło mi chwile czasu pojęcie tego, kto znajdował się w zasięgu mojego wzroku. Te same rysy twarzy, podobny kolor włosów i zachowanie, to musiała być Lydia Martin. Jakim cudem znalazłam się w jej umyśle i dokopałam tak głęboko?

              Stałam wraz z małą dziewczynką przed budynkiem, który doskonale znałam. Przed nami znajdował się budynek ośrodka Eichen House, z którym nie miałam zbyt przyjemnych wspomnień. Na moim ciele pojawiła się gęsia skórka i nie wiedziałam, czy to było spowodowane złymi wspomnieniami czy jedynie moją wyobraźnią, która nie znosiła takich miejsc.

              Mała Lydia ruszyła przed siebie, aby zniknąć za wielkimi drzwiami ośrodka. Poczułam się dziwnie, niczym we śnie, z którego w każdej chwili mogę się obudzić. Doskonale zdawałam sobie sprawę z tego, że mogłam to wszystko przerwać. Wystarczyło puścić rękę dziewczyny i ponownie znaleźć się w damskiej szatni dziewczyn w szkole Beacon Hills High School. Czy chciałam to zrobić? W pierwszej chwili tak, ponieważ czułam się źle z oglądaniem wspomnień przyjaciółki bez jej zgody i wiedzy, ale postanowiłam zmierzyć się z tym, co odczuwała Lydia i ujrzeć coś, co mogła przede mną ukryć.

              Nie jestem pewna, czy wszystko stało się przez moją ciekawość czy związek z tą sytuacją miała troska, jaką okazywałam bliskim. Postanowiłam zrobić krok w przód, a później wszystko poszło z górki. Znalazłam się za małą dziewczynką, która zmierzała w tylko sobie znanym kierunku. Nie chciałam się wycofać, a może po prostu nie potrafiłam tego zrobić.

              Dziwne było to, co poczułam chwile później. W powietrzu roznosił się zapach krwi, która docierała do moich nozdrzy. Od razu poczułam ukłucie kłów, które chciały za wszelką cenę pojawić się i wgryźć w czyjąś tętnicę, zabierając przy tym życie ofiary.Cóż, zdążyłam przyzwyczaić się do faktu, że jestem wampirem i takie sytuacje nie był dla mnie nowością.

            Zdziwieniem okazał się obraz wiertarki, która leżała pod naszymi stopami. Zrównałam kroku z małą Lydią wiedząc, że dziewczynka nie jest w stanie ujrzeć mojej osoby. Przedmiot leżał pod naszymi stopami zanurzony w kałuży krwi, która była świeża. Byłam cholernie zdezorientowana i niepewna tego, co mam uczynić. Miałam jednak świadomość tego, że to nie była moja bajka, to były wspomnienia Lydii.

              Ruszyłam za małą dziewczynką i skierowałam się do pomieszczenia, którego wnętrze zdziwiło mnie jeszcze bardziej, niż moja obecność w tym miejscu. Było pusto, ściany pomalowane na biało, doprowadzające do szału każdego zdrowego człowieka. Naprzeciwko drzwi stała wanna wypełniona krwią. Nie to mnie jednak zdziwiło, a kobieta, która leżała zanurzona w krwawej cieczy, która chyba kiedyś była czystą woda.

              Starsza kobieta wpatrująca się w małą Lydie wprawiła mnie w zdziwienie i zdezorientowanie. Nie rozumiałam sytuacji, w której się znalazłam i nie potrafiłam odnaleźć w tym wszystkim sensu. Siwa Pani, która zanurzała się w czerwieni swojej własnej krwi, wpatrywała się w małą Lydię ze skupieniem. Z jej lewej skroni ciekła krew, która najprawdopodobniej zabierała jej właśnie życie.

- Nadchodzą, Lydia. Przyjdą po nas wszystkich – wyszeptała, po czym jej serce przestało pracować.

               Wpatrywałam się zdekoncentrowana w jej bladą skórę i szeroko otwarte oczy. Poczułam smutek i strach małej dziewczynki stojącej po mojej prawej stronie. Ujrzałam Natalie Martin, która siedziała obok wanny i była wcześniej dla mnie niewidoczna. Przed moimi oczami miałam jedynie obraz starszej kobiety z krwawiącą głową i strachem wymalowanym na twarzy. Smutek w jej oczach był cholernie przejmujący i łapał mnie za serce. Ta kobieta cierpiała, a ja nie mogłam zrobić nic, aby jej pomóc.


- Nina! - mocne szarpnięcie zmusiło mnie do otwarcia oczu i spojrzenia na osobę wzywającą moje imię. - Co wam jest?!

- Nie wiem – mruknęłam, nie mogąc wyjść z szoku.

             Spojrzałam na Lydię, która jeszcze kilka minut temu leżała bez życia na ziemi w damskiej szatni. Teraz siedziała wyprostowana i wpatrywała się w moją twarz, jakby wiedziała, co przed chwilą zrobiłam i co zobaczyłam. W jej oczach czaił się strach i zdezorientowanie. Nie zwracałam nawet uwagi na stojącego przed nami Scott'a i Theo, który przypatrywał nam się z zaciekawieniem. Najważniejsza była teraz Martin, która nie potrafiła chyba otrząsnąć się z sytuacji, jaka przed chwilą miała miejsce.

- Ja nic nie pamiętam – mruknęła dziewczyna, patrząc prosto w moje oczy.



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro