ROZDZIAŁ 51

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

               Życie bywa nieprzewidywalne i nieuczciwe. Nie można zaplanować sobie przyszłości, gdyż nigdy nie wiadomo, co może wydarzyć się następnego dnia. Możemy planować coś, co nigdy się nie wydarzy lub martwić się czymś, co nastąpi następnego dnia. Tak naprawdę nikt nie jest w stanie przewidzieć tego, co zdarzy się za następne minuty, godziny czy dni.

               Rzadko kiedy zdarzało mi się martwić o osoby, z którymi nie byłam w żaden sposób spokrewniona. Nie martwiłam się nawet o czarownice czy wampiry, ponieważ oni nie zawsze byli dla mnie mili. Wyznaczyłam swoją własną grupę, o którą postanowiłam dbać każdego dnia i tego postanowienia trzymałam się aż do dnia dzisiejszego.

               Stan Lydii Martin był dla mnie piorytetem na tą chwilę. Martwiłam się o nią, gdy zobaczyłam ją nieprzytomną na ziemi i martwię się teraz, gdy wpatruję się w jej bladą twarz. Nie wyglądała najlepiej i nie wiedziałam, w jaki sposób mogłabym jej pomóc. Cóż, Lydia należała do tej grupy osób, którą ciężko było w jakikolwiek sposób rozgryźć.

               Zaraz po przebudzeniu się Lydii do damskiej szatni wparowała jej mama, Natalie, zaalarmowana przez wystraszoną Sydney. Jak to bywa z ludźmi, dziewczyna powiedziała kobiecie, że Lydia najprawdopodobniej nie żyje, bo leżała bez żadnej oznaki życia. Cóż, jakoś nie zdziwiło mnie to, co powiedziała, bo sama przez moment zastanawiałam się, czy Martin żyje i czy nic jej się nie stało.

               Aktualnie znajdowałyśmy się w gabinecie Natalie, siedząc obok siebie bez słowa. Kobieta wyszła z pomieszczenia chwile po tym, jak nas tu przyprowadziła, ponieważ stwierdziła, że musi teraz uspokoić Sydney, a Lydia jest ze mną bezpieczna. Cóż, nie byłabym tego taka pewna, ponieważ jestem pieprzonym dynamitem mogącym w każdej chwili wybuchnąć, jednak nie powiedziałam jej tego. Niech myśli, że nie jestem żadnym zagrożeniem dla jej córki, bo w przeciwnym razie zapewne zrobi wszystko, aby odciąć mnie od Lydii.

               Nigdy nie przepadałam za bezczynnym siedzeniem w miejscu i żaleniem się na samą siebie i moje życie. Tym razem jednak było całkowicie inaczej, nie próbowałam wpaść na genialny pomysł ani zrobić coś, co mogłoby rozpętać kolejną wojnę światową. Siedziałam po prostu na krześle i wpatrywałam się w jasną ścianę znajdującą się przede mną i w obrazki na niej powieszone. Chociaż, jak mam być szczera, nie potrafiłam zbytnio skupić się na nich i nie potrafiłam przyswoić tego, co się na nich znajdowało. Myślami byłam w całkowicie innym świecie, do którego dostęp miałam tylko ja.

               Nie potrafiłam pogodzić się z tym, że byłam bezradna. Za wszelką cenę chciałam uchronić tych, na których mi zależy, a nie robiłam dosłownie nic, aby tak się stało. Byłam świadoma błędów, jakie zdążyłam do tej pory popełnić, jednak nie zrobiłam nic, aby to naprawić i więcej ich nie popełniać. Wiedziałam, że w pewien sposób ranię bliskich, ale z tym nie zrobiłam nic, co mogłoby nam wszystkim pomóc. Czułam się tak, jakbym była zamknięta w jakiejś cholernej bańce i nie mogła z niej wyjść.

               Za każdym razem, gdy pomyślę o tym, co mogło spotkać moich bliskich lub co już ich spotkało, mam ochotę paść na ziemie i płakać do utraty tchu. To prawda, rzadko kiedy zdarza mi się płakać i użalać się nad sobą i wszystkim dookoła, ale w tym momencie nawet mnie to nie obchodziło. Nie ruszał mnie również fakt, że ktoś mógłby zobaczyć to, jak rozpadam się od środka.

               Mogłam zrobić to, co mi się żywnie podobało. Mogłam w każdej chwili spakować walizki i wyjechać jak najdalej od tego przeklętego miasta. Mogłam przecież zostawić wszystko za sobą i najzwyczajniej na świecie o tym zapomnieć. Mogłam wymazać pamięć przyjaciołom o mnie i opuścić ich, zanim komuś stanie się krzywda. Mogłabym, ale tego nie zrobię. Dlaczego? Odpowiedź jest prosta, jestem pieprzoną egoistką, która nie pozwoli im odejść, a wymazanie im pamięci o mojej osobie właśnie tak by się skończyło. Odeszliby, a wraz z nimi część mnie.

               Miałam wyrzuty sumienia, których teoretycznie nie powinnam mieć. Ponoć kiedyś wyzbyłam się wszystkiego, co mogłoby sprawiać mi ból, więc dlaczego teraz to czuję? Wiedziałam o tym, że nie zrobiłam nic, co mogłoby kogokolwiek zranić. Wiedziałam, że zrobiłam to, aby chronić osoby, na których mi zależy i które kocham. Więc dlaczego czułam się z tym źle?

- Przepraszam – westchnęłam i spojrzałam na swoje dłonie.

- Co? - zapytała Lydia, zwracając na mnie uwagę.

- Przepraszam, że weszłam do Twojej głowy bez Twojej zgody.

- Nina – szepnęła, wciąż uważnie mi się przyglądając.

- Nie powinnam tego robić, wiem o tym. Powinnam poprosić Cię o dostęp albo poczekać, aż odzyskasz przytomność, nie powinnam wchodzić do Twojego umysłu bez Twojej zgody. Ja...

- Nina – przerwała mi dziewczyna. - Nie mam Ci tego za złe – spojrzałam na nią zaskoczona. - Nie zrobiłaś nic, o co mogłabym się pogniewać.

- Twoim zdaniem wchodzenie do czyjegoś umysłu to nic?

- To złe, oczywiście. Nie powinno grzebać się w czyichś myślach.

- Więc dlaczego nie jesteś za to na mnie zła?

- Bo to Ty - wzruszyła lekko ramionami. - Nie mam przed Tobą tajemnic, Nina. Chcę, abyś wszystko o mnie wiedziała. Dzięki temu, że Ty również widziałaś te wspomnienia, czuję się jakoś lepiej.

              Spojrzałam na nią, nie wiedząc nawet, co mam w tej chwili powiedzieć. To, że byłam zaskoczona, było niedopowiedzeniem roku. Byłam w szoku, bo ktoś taki, jak Lydia Martin, nie miała mi za złe wtargnięcia do swojego umysłu. Ruda była jedną z tych osób, które ceniły sobie niezależność, spokój i skrytość. Nie zawsze potrafiła się otworzyć i powiedzieć wszystko, co leżało jej na sercu. Była raczej z tych, które uwielbiały własne tajemnice i doceniały to, że nikt nie mieszał się do ich życia.

              Spokojnie mogłam porównać Lydie do dawnej mnie. Kiedyś, gdy byłam jeszcze nastolatką niemającą pojęcia o całym źle tego świata, również byłam skryta w sobie. Nie pozwalałam każdej napotkanej osobie poznać mojego sekretu, bo to liczyło się z bólem. Nie potrafiłam otwierać się przed innymi, bo najzwyczajniej na świecie bałam się odrzucenia. Chciałam być tajemnicą, zagadką nie do rozwiązania.

- W czym niby pomogło Ci moje wtargnięcie?

- W tym, że nie jestem sama. Jak już mówiłam, nic z tego nie pamiętam. Ty tam byłaś, mogłaś zobaczyć coś, co dla mnie było niewidoczne. Wiem, że pomożesz mi to ogarnąć.

- Pomimo zła, jakie wam wyrządziłam, Ty dalej widzisz we mnie dobro.

- Nigdy nie byłaś zła, Nina – złapała mnie lekko za dłoń. - Podążyłaś po prostu nie tą ścieżką, co trzeba, ale nawróciłaś się, gdy uznałaś, że to zła droga.

             Niby to nie był pierwszy raz, gdy Lydia mówiła do mnie takie rzeczy, jednak to nie zmienia faktu, że zrobiło mi się cholernie miło z tego powodu. Na świecie istnieje dosłownie garstka osób, które jeszcze widzą we mnie coś dobrego. Nie zwracają uwagi na moje złe czyny, które ciągną mnie na dno. Nie patrzą na wampiryzm, który doprowadza do śmierci niewinne osoby. Nie patrzą na demoniczną stronę, a jedynie na tą dobrą.

               Lydia Martin podobała mi się pod wieloma względami. Jest upartość i zaradność to coś, co w niej bardzo ceniłam. Lojalność, o którą w dzisiejszych czasach trudno. Walkę, w której nie każdy chce brać udział. Miłość, którą okazuje szczerze i czasami zbyt głośno. Była ideałem, chociaż sama nigdy tego jakoś szczególnie nie widziała. Gdyby moja orientacja była inna, z pewnością bym ją podrywała.

- Ja naprawdę nic nie pamiętam – westchnęła ciężko dziewczyna. - To tak, jakby...

- Ktoś wymazał Twoje wspomnienia - dopowiedziałam, widząc zmartwiony wyraz twarzy przyjaciółki. - Tak, jakby ktoś mieszał w Twoim umyśle bez Twojej zgody.

- Tak – kiwnęła lekko głową. - Skąd o tym wiesz?

- Bo mam tak samo – wzruszyłam ramionami. - Mam wrażenie, że ktoś siedział w moim umyśle i bawił się moimi wspomnieniami.

- Dlaczego nigdy wcześniej o tym nie mówiłaś?

- Chciałam, ale cały czas coś mnie blokowało - westchnęłam. - Sam fakt, że nie dogadujemy się ostatnio zbyt dobrze, nie pozwolił misie chyba do końca otworzyć. A do tego to mój problem, więc...

- Jak zwykle chcesz wszystko naprawiać sama – westchnęła dziewczyna. - Nina, nie jesteś sama.

- Wiem, ale czasami o tym zapominam.

              To nie było tak, że chciałam zgrywać w każdym momencie bohaterkę i brać na siebie wszystkiego. Czasami nawet bywały momenty, że byłam tym wszystkim cholernie zmęczona i jedyne, o czym marzyłam, to cholerny spokój i odcięcie się od świata żywych. Niestety, moja natura była inna i nawet gdybym ostro z nią walczyła, nigdy bym nie wygrała. Tak zostałam zaprogramowana, działaj sama i walcz do końca.

- Jakie był Twoje wspomnienia? Przypomniałaś sobie coś, prawda?

- Tak – kiwnęłam niepewnie głową. - Gdy byliśmy u Scott'a i każdy z nas czytał książkę, zasnęłam.

- Zauważyłam – odparła spokojnie dziewczyna.

- Wtedy właśnie nawiedził mnie dosyć dziwny sen – mruknęłam cicho. - Widziałam w nim siebie, stałam przed doktorami i krzyczałam na nich.

- Co dokładnie? - Lydia spojrzała na mnie zaciekawiona.

- Nie bardzo pamiętam – spojrzałam w jej oczy. - Nie rozumiałam tego, co oni wtedy mówili, przynajmniej teraz. Za to ja krzyczałam o eksperymentach, badaniach i sukcesach.

- Oni Cie stworzyli? - zapytała niepewnie dziewczyna.

- Zdecydowanie nie – prychnęłam. - Zostałam stworzona przez rodziców, stałam się wampirem przez sama siebie. Doktorzy nie mieszali w mojej naturze.

- Nic z tego nie rozumiem.

- Przynajmniej nie jestem jedyna – parsknęłam cichym śmiechem. - Nie mam pojęcia, co mam dalej z tym robić.

- A może by tak...

               Krzyk, który dotarł do moich uszu, całkowicie zagłuszył wypowiedź Lydii. Krzyk, który już kiedyś słyszałam. Głos, który był cholernie znajomy, a jednocześnie strasznie obcy. Spojrzałam zaskoczona na Martin i stwierdziłam, że ona również to słyszała. Czyli ze mną jednak nie jest tak źle, jak mi się wydawało.

- Słyszałaś? - spojrzała na mnie z nutą strachu w oczach.

- Trzeba to sprawdzić – stwierdziłam i wstałam z miejsca.

               Gdybym żyła w świecie śmiertelników i nie miała na karku kilku wściekłych nadprzyrodzonych istot, to zapewne olałabym to albo zwyczajnie poszła sprawdzić odgłosy z czystej ciekawości. Życie jednak ułożyło się całkowicie inaczej i to, co mogłam tam zastać, napawało mnie lekkim lękiem. Tak, Nina Fortem również czegoś może się obawiać.

               Dzięki wyostrzonemu słuchowi miałam możliwość wyłapywania różnych dźwięków, co w większości sytuacji pomagało mi odnaleźć wroga lub jego ofiarę. Czasami zdarzało mi się na to narzekać, fakt, ale to tylko i wyłącznie przez to, że dosyć często do moich uszu docierały dźwięki, których nigdy nie chciałabym słyszeć. W tym momencie dziękowałam jednak za tą umiejętność, która była cholernie przydatna.

               Wraz z Lydią kroczyłyśmy szybko po korytarzach szkoły, nie zwracając dokładniej uwagi na mijane przez nas osoby. W oczy rzuciła mi się jedynie Natalie Martin, która spojrzała na nas zdziwionym wzrokiem. Lydia coś do niej mruknęła, ale nie zwróciłam uwagi na słowa, które wypłynęły z jej ust. W mojej głowie działo się całkowicie coś innego. Coś, co mogło się skończyć tragicznie, dla nas wszystkich.

             Z pewnym zawałem serca wkroczyłam do klasy biologicznej i w duchu dziękowałam za dar, którym był wampiryzm. Gdyby nie to, z pewnością już kilka razy trafiłabym do szpitala lub dawno leżałabym pod ziemią. W moim życiu przydarzyło się zbyt wiele niebezpiecznych sytuacji, z których śmiertelna osoba by nie wyszła.

              Przedzierałam się przez tłum nastolatków, jakby do tego miało zależeć moje życie. Owszem, czyjeś życie było zagrożone, ale w tym momencie nie było moje. Mój wzrok od razu odnalazł ofiarę, która leżała z ciężkim oddechem na ziemi. Mój również stał się ciężki, moje kły chciały zobaczyć światło dzienne, a nerwy zaczęły prosić o pozwolenie do przejęcia kontroli.

- Coś jest nie tak – mruknęłam nagle, zastygając w połowie drogi.

             Lydia ominęła mnie i szybko klęknęła obok Scott'a, który nie mógł normalnie oddychać. Liam wbiegł do sali z inhalatorem w dłoni i podał go Alfie, coś do niego mrucząc. Uczniowie stali dookoła i z paniką wypisaną na twarzy wpatrywali się w nastolatka opartego o biurko. Nauczycielka wpadała w panikę, chociaż starała się tego nie okazywać. A ja? Stałam w miejscu i niespokojnie rozglądałam się dookoła siebie.

               Rzadko kiedy wpadałam w panikę, rzadko kiedy czegokolwiek bałam się zbyt mocno, aby nie móc normalnie funkcjonować. Rzadko kiedy martwiłam się o czyjeś życie, jeśli nie był związany ze mną. Rzadko kiedy miałam ochotę chronić każdą osobę w moim otoczeniu. Cóż, teraz najwyraźniej wszystko się zmieniło, a ja byłam gotowa oddać życie za dzieciaki, które zebrały się tłumnie za moimi plecami.

              Zapach, który był jednocześnie znajomy jak i nieznany. Głosy, które szeptały do mnie niezrozumiałe i na tyle cicho, abym nie mogła ich dokładnie usłyszeć. Uczucia, które od zawsze mi towarzyszyły i były mi znajome, teraz nagle okazały się być inne, dziwne, niezrozumiałe. Świat, który znałam, zaczął się zmieniać w niepokojąco szybkim tempie, a ja nie potrafiłam go zatrzymać. Coś, co miało być moim domem, azylem, przestało być bezpieczne.

- Nina? - przez mgłę przedostał się do mnie cichy głos należący do Liam'a, który wpatrywał się we mnie ze strachem w oczach.

- Oni tu są – szepnęłam, nie patrząc nikomu w oczy.




Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro