ROZDZIAŁ 52

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Jullcia26 z góry przepraszam za późną godzinę, wcześniej nie dałam rady :/ Mam nadzieję, że tym razem dasz radę spokojnie spać <3


               Moje ciało nie jest takie samo, jak kilka lat temu. Mój umysł nie działa tak samo, jak kiedyś. Moje zmysły nie są takie same, jak za młodu. Moje życie zmieniło się w dniu, w którym zabiłam własną rodzinę. W dniu, w którym wyrzekłam się człowieczeństwa. W dniu, w którym straciłam wszystko, co posiadałam i kochałam. Dzień, który zmienił wszystko, zaczynając ode mnie.

               Uczucie bólu czy straty nie jest mi obce. Zbyt wiele razy byłam narażona na niebezpieczeństwo, aby nigdy nie uzyskać nowych ran na moim ciele. Zbyt wielu ludzi walczyło po mojej stronie, abym nigdy nikogo nie straciła. Rodzimy się po to, aby umierać? Tak, ale dlaczego ta śmierć przychodzi w najmniej oczekiwanym momencie naszego życia?

               Wiele razy zastanawiałam się nad śmiercią, choć nie zawsze miała ona dotyczyć mnie. Sposób, w który ktoś opuści świat żywych. Kara, jaka spotka winnego. Ból, jakiego doświadczy w ostatnich sekundach swojego życia. Strach, który będzie widoczny z bliska i wyczuwalny z daleka. Ostatnie życzenie wypowiedziane przez usta, które otworzyły się po raz ostatni.

               Myśl o śmierci wielokrotnie pozwalała mi pozostać na powierzchni. To nie tak, że chciałam zabić tylko innych, ponieważ na tej chorej liście znajdowało się również moje nazwisko. Gdyby nie fakt, że broń, od której mogę umrzeć raz na zawsze, jest tak cholernie dobrze skryta i ciężka do uzyskania, to zapewne już dawno zatopiłabym ostrze we własnym sercu. Dlaczego? Cóż, nie zawsze jestem silna i obojętna. Zdarzają się chwile, w których wolałabym przejść na drugą stronę, tak dla spokoju własnego i innych.

               W swoim świecie, po wielu upadkach i tragediach, odnalazłam swój celi swoje miejsce. Kto by pomyślał, że Nina Fortem, znana jako ta zła i mordercza, zamieni się w Anioła Stróża wielu osób? Cóż, chyba nikt, w tym także ja. Moja długa droga okazała się być na tyle zawiła i popaprana, że sama zaczęłam się na niej gubić. To doprowadziło mnie do tego momentu, w którym postanowiłam być tą dobrą, pomocną Niną, o której inni mogli jedynie śnić i marzyć.

               W tej chwili odczuwam cholerne zmęczenie, nie wiadomo czym spowodowane. Na dobrą sprawę nie zrobiłam dzisiaj nic meczącego, oprócz wejścia do umysłu Lydii. Nie stoczyłam jednak walki, a czuję się tak, jakbym walczyła z całym oddziałem wampirów i wilkołaków razem wziętych. Stojąc na nogach, w cholernej klasie biologicznej, modliłam się jedynie o to, aby przypadkiem nie upaść na ziemię i nie stracić przytomności z natłoku zdarzeń.

               W jednej chwili wszystko zlewało się w jedną całość, aby po chwili wyostrzyć się do niesamowitych rozmiarów. Nie potrafiłam myśleć logicznie, co w tej sytuacji cholernie mocno by mi się przydało. Nie umiałam odezwać się do przyjaciół, od których odczuwałam strach i zdezorientowanie. Nie potrafiłam powiedzieć im czegoś, aby podnieść ich na duchu i dać otuchy oraz mojego wsparcia. Byłam gdzieś, gdzie nikt wcześniej nie miał wstępu, nawet ja sama.

- Chyba za dużo wrażeń jak na jeden dzień – mruknęłam, patrząc w ścianę.

- Fakt – przytaknęła mi słabym głosem Lydia. - Spadamy?

- Kim jesteś i co zrobiłaś z Lydią Martin? - zapytał zszokowany Stiles, pojawiając się nie wiadomo skąd.

- Każdy z nas ma na dzisiaj dosyć, a jeszcze zbyt długa droga przed nami, aby marnować ją w szkole.

               Cóż, czy już kiedyś wspominałam o tym, że uwielbiam Rudą? Jest tak cholernie nieprzewidywalna, że aż zaczyna mi się to coraz bardziej podobać. Fakt, zaczęła się zgarszać przez moje towarzystwo, ale jakoś w tym momencie miałam to gdzieś i nie zamierzałam jej umoralniać i wypominać jej zachowania, zanim pojawiłam się w Beacon Hills i krótko po tym.

- Spadamy – stwierdziłam, pomagając Scott'owi wstać z ziemi.

- Dzięki – mruknął, uśmiechając się do mnie lekko.

- Nie przyzwyczajaj się – parsknęłam lekkim śmiechem. - Nie zawsze będę Cie nosić na rękach.

- Przecież tego nie robisz – spojrzał na mnie zdziwiony.

- Bo wtedy mógłbyś się do tego szybko przyzwyczaić – puściłam mu oczko. - Poza tym, nie mam zamiaru znosić dziwnych spojrzeń uczniów w takich chwilach. Jakby to wyglądało, jakbym niosła Cie na rękach?

- Zabawnie - parsknął śmiechem Liam.

             Jedyny plus tej sytuacji był taki, że przestaliśmy sobie skakać do gardeł, przynajmniej na chwile. To wiele dla mnie znaczyło, biorąc pod uwagę stan, w jakim ostatnio się znajdowałam. Nie bardzo potrafiłam odróżnić prawdę od fikcji, realu od snu, prawdy od kłamstwa. Taka odskocznia była czymś cholernie miłym, czymś, co mogłabym zachować na zawsze.

             Wyszliśmy ze szkoły, ciesząc się chwilą spokoju. Dobra, może nie wszyscy, ponieważ ja w dalszym ciągu miałam swoje własne obawy. To skończyło się zbyt szybko i prosto, aby mogło być prawdziwe. Możliwe, że to tylko wytwór mojej wyobraźni, ale nic nie poradzę na to, że jestem cholernie przewrażliwiona na punkcie bezpieczeństwa moich bliskich.

               W drodze do samochodów musiałam być świadkiem słownej przepychanki Sliles'a, Scott'a i Liam'a. Tych dwóch pierwszych twierdziło, że młody nie powinien zrywać się z lekcji i jechać z nami, gdziekolwiek zresztą byśmy mieli teraz zmierzać. Chłopak jednak był innego zdania i stwierdził, że jest członkiem stada, a jego obowiązkiem jest chronienie i służenie swojemu Alfie.

- Dajcie mu spokój – mruknęłam, starając się załagodzić spór przyjaciół. - Niech jedzie z nami.

- Czy Ty siebie słyszysz? - Stiles spojrzał na mnie zdziwiony. -Przecież to jeszcze dziecko, musi chodzić do szkoły.

- Ty również, Panie Bystrzaku – puściłam mu oczko. - Nikt jeszcze nie umarł od niechodzenia do szkoły.

- Ale może przez to nie zdać – mruknęła cicho Lydia.

- Bez przesady, przecież to tylko kilka godzin lekcyjnych, szybko to nadrobi.

- Właśnie, odrobię wszystkie lekcje z dzisiejszego dnia - zapewnił Liam.

- Poza tym nie możemy zostawić go w szkole – kontynuowałam, mając w głowie swój przebiegły plan. - A co, jeśli nagle doktorzy się tu pojawią i go zaatakują?

- Wezwie nas i po sprawie.

- Dobrze wiesz, że tak to nie działa, Scott. Możemy nie zdążyć z pomocą i przez to Liam'owi może stać się krzywda, albo mogą go nawet zabić.

              Tak, od zawsze wiedziałam, w jaki punkt uderzać, aby postawić na swoim. Każdy z moich przyjaciół miał słabość, a ja niezbyt kulturalnie to wykorzystywałam na swoją stronę. Przynajmniej tym razem nie próbowałam nikogo szantażować, jedynie pograć na jego poczuciu winy. Każdy z nas wiedział, że Scott nie pozwoli skrzywdzić młodego, nawet jeśli sam miałby rzucić się na pożarcie lwom. Był zbyt honorowym i upartym Alfą, aby pozwolić na krzywdzenie niewinnych, w tym nawet jego małą Betę.

- Dobra, jedziesz z nami – westchnął Scott, patrząc na młodego. - Ale słuchasz się nas i trzymasz się blisko.

- Przecież jedziemy tylko do Niny, co może mi się stać? - Liasm spojrzał zdziwiony na każdego z nas.

- Zło może Cie dopaść w każdej chwili i w każdym miejscu – mruknęłam, rozglądając się dookoła. - Jak już jesteśmy w temacie zła, gdzie zniknął Raeken?

- Ależ się uparła na niego – prychnął Scott.

- Nie moja wina, że mu cholernie mocno nie wierzę i za cholerę nie ufam.

- Jestem tego samego zdania, on coś kombinuje – poparł mnie Stiles.

- Macie bujną wyobraźnie – Alfa pokręcił głową. - Został w szkole, chyba musiał coś załatwić czy coś tam.

               Musiałam przyznać sama przed sobą, że ostatnio zbyt często bywałam za bardzo rozkojarzona i nieuważna. Zawsze starałam się chronić każdego, na kim mi zależy, a w tym momencie zdałam sobie sprawę, że brakuje kogoś pośród nas. Cóż, mój umysł nie działa jak należy i nie mogłam temu zaprzeczyć. Miałam cholernie złe przeczucia, które kazały mi natychmiast wracać do szkoły.

- Jedźcie sami, ja muszę coś sprawdzić – mruknęłam, patrząc ze zmrużonymi oczami na budynek szkoły.

- Niby co takiego? - zapytał zdziwiony Scott. - Mamy jechać do Twojego domu bez Ciebie?

- Tak – odarłam, wyciągając kluczyli z kieszeni. - Wiesz, jak się otwiera drzwi?

- To nie jest zabawne, Nina. O co chodzi?

- Nie ważne – machnęłam lekceważąco ręką. - Muszę coś sprawdzić, dołączę do was.

- Może lepiej będzie, jak każdy pojedzie do siebie? - zapytała cicho Lydia.

- Róbcie co uważacie za słuszne, mam drugą parę kluczy od domu – odpowiedziałam i skierowałam się w stronę szkoły.

              Czasami moje przeczucia są wkurzające, bo często niszczą moje plany. Innym razem są cholernie przydatne, bo chronią innych przed śmiercią lub nieszczęściem. Rzadko kiedy zdarza się tak, że one mnie okłamują i jedynie pakują w same kłopoty. Owszem, jestem cholernym magnesem na kłopoty, ale to inna sprawa.

              Szybkim krokiem skierowałam się do szkoły, z której uczniowie wychodzili dosyć szybkim tempie. To fakt, była późna godzina i większość z nich skończyła właśnie swoje zajęcia, ale mogę się założyć, że połowa z nich zwyczajnie ucieka, nie chcąc marnować swojego życia w tym budynku. Cóż, na ich miejscu zrobiłabym dokładnie to samo.

              Nie byłam do końca pewna tego, kogo mam szukać najpierw, Malie czy Raeken'a? Moja przyjaciółka mogła wpakować się w kłopoty i teraz właśnie oczekiwać na moją pomoc, ale to właśnie Theo był moim głównym kłopotem. Tym razem jednak ktoś z góry był dla mnie cholernie wyrozumiały i pomógł mi w wyborze, za co byłam w połowie wdzięczna. Gdy tylko skupiłam się na zapachu tej dwójki, poczułam, że oboje znajdują się w tym samym miejscu. Mam się cieszyć czy bać?

               Nie wiedziałam co mam myśleć, gdy kierowałam się w ich stronę .Owszem, byłam trochę zła, ale nie wiem, czy bardziej na chłopaka, czy na dziewczynę. Zauważyłam zmianę w zachowaniu Malii i to, jak zachowuje się w towarzystwie Theo, ale wzięłam to zwyczajnie za nienawiść, jaką mogła do niego żywić. Czyżbym się myliła?

             Zamierzałam to wszystko jak najszybciej sprawdzić i upewnić się, że Malii nie grozi żadne niebezpieczeństwo ze strony chłopaka. Byłam bardziej niż pewna, że jeśli zrobiłby zły ruch w jej stronę, natychmiast wyrwałabym mu serce, nawet bardziej się nad tym nie zastanawiając i nie wahając się ani chwili. Przyjaciele byli dla mnie wszystkim, a Malia zdecydowanie do nich należała.

              Mój plan polegał na wpadnięciu do siłowni, w której się zatrzymali, i wyciągnięciu stamtąd Malie siłą, ewentualnie uszkadzając przy tym Theo. Zmieniłam jednak szybko zdanie, zatrzymując się gwałtownie przy drzwiach i wsłuchując się w ich głosy. Tak, podsłuchiwałam, i pierwszy raz od dawna nie miałam żadnych wyrzutów sumienia. Czy to źle? Myślę, że nie, skoro chcę jedynie dobra dla swoich bliskich.

- Po co to robisz? - zapytała Malia, zapewne zaciskając dłonie w pięści.

- Co niby robię? - Theo i jego głupi głos, to wystarczające do wkurzenia mnie.

- Po co się przy nas kręcisz? Dlaczego taki jesteś?

- Miły? A może po prostu jestem dla was dobry?

- Wiem, że czegoś od nas oczekujesz.

- Dlaczego tak sądzisz? - dlaczego jego głos musi być rozbawiony?

- Dlaczego nie powiedziałeś im o mojej wizji?

              Chwila, jakiej wizji, do cholery? Dobra, może byłam ostatnio zacofana i zbyt mocno skupiłam się na swojej osobie, ale żeby ominąć coś takiego? Owszem, sama zataiłam przed przyjaciółmi informacje o moim śnie i doktorach, którzy się w nim pojawili, ale to wcale nie oznacza, że wszyscy mają powtarzać moje błędy. Nikt nie powinien brać ze mnie przykładu, nie jestem w tym idealna.

- Nie jestem wcale taki zły, za jakiego mnie bierzecie.

- Nie ufamy Ci, w szczególności Nina.

- Zdążyłem zauważyć – parsknął chłopak. - Nie zamierzam jednak mówić im o Twojej wizji z Pustynną Wilczycą w roli głównej.

              Cholera, chyba zdążyłam się pogubić. Jeśli dobrze kojarzę, a tak na pewno jest, Pustynna Wilczyca, inaczej nazywana Corinne, jest matką Malia. Tą prawdziwą, biologiczną matką. Malia miała prawo mieć wizję z nią w roli głównej, biorąc pod uwagę fakt, co działo się ze mną, gdy tylko przeczytałam książkę o tych przeklętych doktorach. Ona zrobiła to o wiele wcześniej, ale dlaczego nic nam o tym nie powiedziała?

- Czego chcesz w zamian?

- W zamian za co? - zapytał chłopak.

- Za utrzymanie tego w sekrecie – szepnęła dziewczyna. Co?

- Dobrze wiesz, czego chcę.

- Nie mogę tego zrobić – teraz zapewne kręci głową, zbyt dobrze ją znam. A może wcale jej tak dobrze nie znam?

- Chcę dołączyć do waszego stada.

- To nie zależy ode mnie, dobrze o tym wiesz.

- Dobrze wiem, że potrafisz być przekonująca. Możesz zmienić ich zdanie na mój temat, musisz się jedynie postarać.

              W tym momencie chyba nie obchodzi mnie dosłownie nic. Nie ważne jest dla mnie to, że Malia nas okłamała. Nie ważne jest to, że w tajemnicy spotykała się z Theo. Nie obchodzi mnie to, że najwyraźniej przestała nam ufać i stwierdziła, że historia z jej matką nie ma dla nas znaczenia. W tej chwili czułam złość, lecz nie była ona skierowana w jej stronę, a w jego. Nie mogłam pozwolić mu na manipulowanie nią, nie, gdy ja jestem w pobliżu. Ten chłopak chyba nigdy wcześniej nie dostał po swojej przystojnej gębie, a ja właśnie zamierzam to zmienić.

- Żebyś się, kurwa, nie zdziwił – warknęłam, wchodząc do pomieszczenia i mierząc go złowrogim wzrokiem.




Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro