ROZDZIAŁ 56

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

              Niespodziewane sytuacje są czymś, co dosyć często napawa nas radością. Czymś, co wiele razy podnosi nasze samopoczucie i pozwala pozbyć się złych uczuć, które nas ogarniają. Moglibyśmy myśleć jedynie o czymś miłym, jeśli niespodzianki okazywałyby się być pozytywne. Cóż, jestem Nina Fortem, mnie szczęście zdecydowanie nie obejmuje.

              Gdy byłam małą dziewczynką sądziłam, że szczęście dotrze do każdego z nas. Przecież nie mogło być tak, że pewne osoby znajdujące się w naszym świecie spotykały się jedynie z bólem czy odrzuceniem. Każdy musiał mieć chociaż cień szczęścia, który podnosiłby go na duchu. Cóż, zdecydowanie się z tym minęłam, co mogę odczuć każdego dnia mojej marnej egzystencji.

              Popełnialiśmy błędy, o których nawet nie wiedzieliśmy. Rozniecaliśmy ogień, którego nikt z nas nie potrafił ugasić. Przyciągaliśmy problemy, z którymi nie potrafiliśmy walczyć. Kłopoty stały się naszym drugim ,,ja'' , a my nawet nie mieliśmy pojęcia, w jakie bagno wdepnęliśmy i jak głęboko się w nie zanurzyliśmy.

             Od zawsze wiedziałam, że moje życie będzie trudne i nieprzewidywalne. Zdawałam sobie sprawę z tego, że będę musiała zmierzyć się z wieloma przeciwnościami losu, które będą rzucać mi kłody pod nogi, stając się jeszcze bardziej trudniejszymi do przejścia. Nie mogłam nigdy zrobić czegoś, co było łatwe i bezproblemowe, to nie było w moim stylu. Ale dlaczego w takich sytuacjach nie cierpiałam tylko ja, ale również moi bliscy? Czy to była moja kara za grzechy?

               Jadąc do domu Scott'a nie wiedziałam, z czym tym razem miałam się zmierzyć. Owszem, miałam świadomość istoty, z którą mogłabym stanąć oko w oko, jednak nie miałam żadnej pewności co do tego, kim mogła się stać. W tym momencie Hayden była dla mnie wielką zagadką i nie wiedziałam, czy chciałam ją rozwiązać. Dziewczyna należała do tych osób, które były niewinne, ale czy ja posiadałam w sobie siłę na tyle wielką, aby ją obronić?

               Moje uczucia ponownie walczyły między sobą, nie dając rozumowi dojść do słowa. Z jednej strony byłam szczęśliwa, że Liam odnalazł kolejną zmienioną osobę, a drugiej byłam zła, że tą osobą okazała się być dziewczyna, którą spotykałam codziennie na szkolnych korytarzach. Nie miałam oczywiście pretensji do przyjaciół, a do samej siebie, bo ponownie nic nie wyczułam. Byłam zmęczona, zawładnęły mną nieodpowiednie uczucia, stałam się zagubionym cieniem samej siebie.

               Zaparkowałam pod domem Alfy i błagałam w myślach o dobrą wiadomość, która z pewnością do mnie nie dojdzie. Wiedziałam, że za tymi drzwiami spotka mnie sam ból i zatroskanie, jakim obejmę zarówno swoich bliskich, jak i całkowicie obcą mi osobę, jaką jest Hayden.

               Wysiadłam z samochodu i weszłam do środka budynku, w którym miało mnie spotkać coś złego. Istniała możliwość, że nie czułam nic, ponieważ ostatnimi czasy było zbyt wiele bólu, który mogłabym udźwignąć. Starałam się wyłączać tak wiele uczuć, jak tylko potrafiłam i przestawałam się przejmować tym, co nie dotyczyło mojej osoby. Owszem, na marne były moje starania, jednak coś robiłam z tym, co działo się wokół mnie, a to już coś.

               U szczytu schodów widziałam cień Liam'a, który rzucił mi się w oczy. Dlaczego cień, a nie normalna sylwetka człowieka? Proste, on nie wyglądał normalnie. Jego oczy były zdobione cieniem, który opanował cały wzrok, a uśmiech już dawno wygasł, jakbyśmy co najmniej mierzyli się z jakąś totalną tragedią, z którą nikt z nas nie miałoby szans. Jego uczucia były wyczuwalne na kilometr, co dodatkowo upewniło mnie w przekonaniu, które ogarnęło całe moje serce.

               Scott, który zdążył przyjechać do domu o wiele wcześniej ode mnie przez moją wolną jazdę okrężnymi drogami, stał obok chłopaka, posyłając mi niepewny uśmiech. Wiedziałam, że chciał za wszelką cenę podnieść na duchu nie tylko mnie, ale również samego siebie. Bolał mnie fakt, że sama nie potrafiłam go pocieszyć i w jakikolwiek sposób pomóc poradzić sobie z negatywnymi emocjami. Sama byłam kłębkiem nerwów, co nie wpływało zbyt dobrze na moich bliskich.

               Zaczęłam powoli wspinać się po schodach, w głowie układając sobie scenariusze sytuacji, która za chwile mnie spotka. Mogłam okłamywać każdego, ale nie samą siebie. Byłam wykończona psychicznie, choć fizycznie w dalszym ciągu pozostawałam silna. Nie każdy widział to, co działo się w moim wnętrzu, a ja byłam z tego zadowolona. Nikt nie musi widzieć upadku Niny Fortem, nie potrzebuję żadnych świadków swojej klęski.

- Gdzie ona jest? - zapytałam twardo, starając się opanować drżenie głosu.

- W łazience – wyszeptał Liam, nie patrząc w moje oczy.

               To nie tak, że byłam słaba sama w sobie. Byłam słaba wtedy, gdy komuś niewinnemu działa się krzywda. Może i byłam tą złą, niebezpieczną i morderczą Niną, jednak w dalszym ciągu pozostawałam istotą z uczuciami. Miałam miękkie serce, chociaż nikt tego nie dostrzegał. Każdy widział we mnie mordercę, ale nikt nie zauważał zranionej dziewczyny, której kiedyś odebrano wszystko, co miała. Sama byłam sobie winna, bo to ja stworzyłam kobietę, która znajdowała się w Beacon Hills. To ja chciałam sprawiać wrażenie złej, niestety ludzie w to z łatwością uwierzyli.

               Nie znałam Hayden, nie miałam z nią nic wspólnego, jednak przejęłam się jej losem. Było mi przykro, że ta dziewczyna musiała zmierzyć się z kimś takim, jak doktorzy. Oni byli nieprzewidywalni, chorzy i cholernie silni. Mogli zrobić dosłownie wszystko, nie zwracając uwagi na nic innego. W moich oczach Hayden nie zasługiwała na śmierć, jaka zapewne spotka ją z ich rąk. Ona nawet nie miała nic wspólnego ze światem nadprzyrodzonym, a została w niego wplątana z dnia na dzień bez świadomości zła, jakie pojawiło się na jej drodze.

             Weszliśmy do pokoju Scott'a, który był połączony z łazienką. Z daleka było słychać wysoki puls dziewczyny, która była zamknięta za drewnianą powłoką. W głowie miałam tysiąc scenariuszy na temat tego, w jakim stanie się znajduje i kim mogła się stać. Znając doktorów mogli zamienić ją w dosłownie wszystko, chociaż nie zawsze im to wychodziło. Wiele przemienionych osób kończyło tragiczną śmiercią, zabici przez własnych stwórców. To chore, chociaż cholernie realne.

- Próbowałeś z nią porozmawiać? - skierowałam się w stronę Liam'a, który stał przy wyjściu z pokoju.

- Kilka razy – westchnął chłopak, unosząc na mnie niepewny wzrok. - Ona nie chce mnie słuchać, zamknęła się tam i siedzi odkąd przekroczyliśmy próg domu.

- Jak to się stało, że ona tu jest? Zgarnąłeś ją z klubu?

- Nie do końca – chłopak podrapał się po głowie. - Zrobiłem jej mały test w klubie, z którego wynikało, że jest jedną z nas. Nasze oczy odbijają mocne światło.

- Wiem o tym – przerwałam mu. - Jak ona się tu znalazła?

- Po tym, jak pokazałem jej swoją wilkołaczą twarz, uciekła.

- Co zrobiłeś? - spojrzałam na niego z szokiem wymalowanym na twarzy.

- Chciałem jej jakoś pokazać, że może mi zaufać – wyszeptał chłopak, spuszczając wzrok.

- Nie ważne – mruknęłam. - Co było dalej?

- Doktorzy zaatakowali ją, gdy wracała do domu – kontynuował. - Pobiegłem za nią, bo w dalszym ciągu miałem nadzieję na to, że ją jakoś przekonam do rozmowy. Znalazłem ją w momencie, gdy jej auto zgasło, a oni było niedaleko jej.

- Wyciągnąłeś ją z auta i przywiozłeś tutaj?

- Tak – kiwnął głową. - Potem zadzwoniłem do Scott'a bo nie miałem pojęcia, co mam robić.

- Dobrze zrobiłeś – powiedziałam spokojnie. - Trzeba jakoś przekonać ją do rozmowy.

               Nie miałam zbyt wielu pomysłów, które mogłam teraz zrealizować. Owszem, istniała możliwość przestraszenia dziewczyny i zmuszenia jej do mówienia, jednak nie mogłam tego zrobić. Strach nie zawsze dobrze działa na istoty przemienione po raz pierwszy, więc to odpadało. W prowadzeniu miłych rozmów byłam zdecydowanie zła, ponieważ najczęściej wybuchałam i dochodziło do awantury roku. Cóż, musiałam w jakiś sposób być miła, choć to zadanie nie wydawało się być łatwe.

- Dobra, zrobię to – westchnęłam, podchodząc do drzwi.

- To chyba nie jest najlepszy pomysł – odparł niepewnie Scott. - Ty nie nadajesz się do miłych rozmów.

- Nie przesadzaj – prychnęłam. - Przecież jej nie zabiję.

- W to akurat ciężko mi uwierzyć – mruknął chłopak.

- Trochę wiary, Wilczku – puściłam mu oczko i spojrzałam na drewnianą powłokę. - Hayden? Możesz do nas wyjść?

- Nie – odpowiedziała mocnym głosem dziewczyna.

- Chcemy Ci pomóc, nie zrobimy Ci krzywdy.

- Nie wierzę wam.

- A to nowość – prychnęłam pod nosem. - Masz dwa wyjścia: wychodzisz sama albo Ci w tym pomogę.

- Nina – warknął Scott, patrząc na mnie zły. - Co Ty robisz?

- Przekonuję ją do wyjścia z łazienki – wzruszyłam ramionami.

- W ten sposób niczego nie ugrasz – pokręcił lekko głową. - Ja z nią pogadam.

- Tak, bo Twoje głaskanie po głowie przekonuje każdego – odparłam sarkastycznie.

- Lepsze to od grożenia wszystkim śmiercią.

- Przecież wcale jej nie groziłam śmiercią.

- Ale chciałaś – prychnął chłopak, podchodząc do drzwi. - Hayden, porozmawiajmy na spokojnie.

               Fakt, może czasami mnie ponosi i mówię zbyt wiele w bardzo brutalny sposób, ale tym razem przecież nic złego nie zrobiłam. Chciałam jedynie dać jej wybór, bo w końcu każdemu się to należy. Nie zrobiłam nic, aby ją przestraszyć czy pogrozić, więc nie rozumiem Scott'a, który szuka czegoś, przez co może się do mnie przyczepić. Nie moja wina, że wolę załatwiać wszystko szybko i skutecznie, w porównaniu do niego.

              Wielki Alfa postawił na spokój, który bił od niego na kilometr. Tak się zastanawiam, czy on przypadkiem nie bierze jakiś leków uspokajających, to by wiele wyjaśniło. Ja nie potrafię stać w takiej sytuacji spokojnie i przekonywać kogoś do mojej racji, wolę użyć siły i mieć to szybciej z głowy. Cóż, pod tym względem zdecydowanie się różnie od McCall'a.

              Ciekawa jestem, czy gdyby Scott był ze mną w Mystic Falls podczas śmierci mojej rodziny, moja sytuacja wyglądałaby wtedy inaczej? McCall słynął ze spokoju ducha i chęci pomocy. Może gdyby wtedy był przy mnie, moje życie potoczyłoby się całkowicie inaczej? Może wcale nie wyłączyłabym uczuć, które wtedy były dla mnie zbyt ciężkie do udźwignięcia? Może byłabym teraz kimś całkowicie innym?

- Chrzanić to – mruknęłam, odpychając Scott'a od drzwi. - Albo otwierasz, albo sama Cie stamtąd wyciągnę, a to będzie bolesne.

- Nina! - wrzasnął Scott, chcąc odciągnąć mnie od drewnianej powłoki.

- Odczep się – warknęłam. - Potulnie nigdy tego nie załatwisz.

- I co? Mam jej grozić tak jak Ty?

- Owszem – kiwnęłam głową. - W ten sposób załatwisz o wiele więcej spraw.

- Oszalała – mruknął Liam. - Do reszty zwariowałaś!

- Myślałam, że znasz mnie wystarczająco długo, aby to dawno odkryć – prychnęłam. - A teraz dajcie mi pracować.

- Chyba żartujesz – jęknął Beta.

- Ani trochę – pokręciłam głową. - Hayden, otwórz drzwi.

- Nie – odparła dziewczyna. - Nigdzie nie wyjdę.

- Masz zamiar zostać tam na zawsze? - zapytałam spokojnie, oczekując odpowiedzi, która nie nadeszła. - Co mam zrobić, abyś wyszła?

- Odejdźcie stąd – zaszlochała. - Nie chcę nikogo widzieć.

- Nikt nie zrobi Ci krzywdy – zapewniłam, zaciskając dłonie w pięści. - Wyjdź, chcemy Ci pomóc.

- Nigdzie nie wyjdę!

- Jeszcze chwila, a wyważę drzwi – warknęłam, uderzając w ścianę. - Cholera!

              Nie panuję nad sobą, to akurat żadna nowość. Nie potrafię się opanować, gdy ktoś nie chce mnie słuchać. Owszem, czasami nawet dobrze robi, jednak nie w tej chwili. Chcę pomóc młodej, a ona cholernie się buntuje i doprowadza mnie tym do szału. Chcę ją zrozumieć, ale nie potrafię. Nie w chwili, gdy w moich żyłach buzuje krew, a kły mają ochotę wyjść na zewnątrz. Odczuwam coraz większe pragnienie, a Hayden nie ułatwia mi zadania.

- Boję się – wyszeptała ledwo słyszalnie dziewczyna. - Boję się wyjść i wam pokazać.

- Hayden, nic Ci nie zrobimy – Liam stanął po mojej prawej stronie, patrząc na mnie błagalnie. - Chcemy Ci pomóc.

- Czy jeśli otworzę drzwi, nie zabijecie mnie?

- Nie – odpowiedział Scott. - Nie zrobimy Ci krzywdy.

- A ona? - zaszlochała.

- Kto? - spojrzałam zdziwiona na chłopaków. - Że ja? - Scott kiwnął mi głową, patrząc na mnie ostro. - Nie zabiję Cię – westchnęłam. - Jeśli otworzysz teraz drzwi i wyjdziesz do nas, nie zrobię Ci krzywdy.

- Obiecujesz? - cichy szept dotarł do moich uszu, dziwnie ściskając moje serce.

- Obiecuję – odparłam szczerze, cofając się o krok.

               Usłyszałam dźwięk otwieranych drzwi i wzięłam głęboki oddech. Spodziewałam się zobaczyć okropną twarz obrośniętą długim futrem, krwiożerczo czerwone oczy i ogromne dłonie ozdobione ostrymi paznokciami. Zobaczyłam jednak wystraszoną brunetkę z żółtymi, świecącymi oczami, długimi, wilkołaczymi pazurami oraz kłami wystającymi z jej ust. Cóż, mogło być gorzej, nie?

-Jeszcze nam tego brakowało – mruknął Scott, patrząc na dziewczynę z szeroko otwartymi oczami. 



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro