ROZDZIAŁ 57

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

- Dlaczego ja zawsze muszę się w coś wplątać? - westchnęłam ciężko, patrząc na drogę rozciągającą się przede mną.

               Prawda była taka, że Nina Fortem zdecydowanie równało się z pechem. Nikt nie potrafił dokładnie wytłumaczyć pozycji, w jakiej się znajdowałam, i bólu, jaki mnie spotykał. Miałam na swojej karcie zapisane samo rozczarowanie i życie pełne biegu, w którym zaczynałam się powoli gubić.

               Każdy z nas inaczej radził sobie z uczuciami. Scott tłumił wszystko, co było niewygodne dla jego bliskich, Stiles ukrywał to pod maską szczęśliwego i głupiego chłopaka, Malia wybuchała gniewem, Lydia starała się opanować innych, a Liam najzwyczajniej na świecie panikował. Ja natomiast zawsze ukrywałam to, co działo się w moim wnętrzu.

              Od najmłodszych lat miałam dziwne wrażenie, że nie spotka mnie nic dobrego. Pomimo tych radosnych chwil przewijających się przez moje życie, moja intuicja podpowiadała mi, że nic nie będzie miało szczęśliwego zakończenia. I o to jestem w mieście pełnym kłopotów, które nawet przebija sam Nowy Orlean. W miejscu, w którym niemożliwe staje się możliwe. W mieście, które nocą nie śpi, a przestępstwa są tu na porządku dziennym. W miejscu, w którym odnalazłam sama siebie.

             Od zawsze miałam słabość do ludzi, którzy byli bliscy mojemu sercu. Mogłam dla nich zrobić dosłownie wszystko, nie zwracając uwagi przy tym na samą siebie. Nic więc dziwnego w tym, że postawiłam Scott'a i całą resztę stada nad samą siebie i zgodziłam się na plan, który w moim odczuciu wydawał się głupi i bezsensowny. Cóż, miałam zbyt małe prawo głosu, co nie było zbyt częstym zjawiskiem spotykanym w moim życiu.

               Takim właśnie sposobem znalazłam się w jedynym samochodzie z Liam'em i Hayden, która w dalszym ciągu stanowiła dla mnie zagadkę. Scott bowiem zawziął się i postanowił kolejny raz udowodnić wszystkim, że jest najlepszym Alfą na świecie, Ja, jako jego dobra przyjaciółka, postanowiłam nie wcinać się w jego słowa i potulnie zrobić to, co właśnie zaplanował sobie w swojej głupiej główce. Nie mogę jednak stwierdzić, że byłam ze wszystkiego zadowolona.

             Przebywanie w towarzystwie Liam'a było przyjemne, nie mogę zaprzeczyć. Jednak bycie w jednym aucie z Hayden było dla mnie cholernie ciężkie, co dało się wyczuć na kilometr. Pomimo tego, że była jedną z tych niewinnych osób kroczących po ulicach miasta, była również stworzeniem doktorów, o którym nie wiedzieliśmy dosłownie nic. Mogła w każdej chwili rzucić się na nas i rozerwać gardła, a w szczególności Liam'owi, który zajmował wraz z nią tylnie siedzenie.

             Skupiałam się na drodze tak mocno, jak tylko byłam w stanie. Miałam świadomość tego, kogo wiozę i jakie konsekwencje tego czynu mogę ponieść. Wiedziałam, że musiałam skupiać uwagę nie tylko na otoczeniu, ale również na pewnej brunetce znajdującej się w samochodzie. Nie ufałam jej w tej chwili za grosz, co chyba zdążyła niestety zauważyć.

              Byłam zła z natury, taka już się urodziłam. Miałam wiele za uszami, a krew swobodnie przepływała przez moje palce ukazując wrogom, co się z nimi stanie, gdy zadrą z niewłaściwą osobą. Tym wrogiem jednak nie była Hayden, przynajmniej nie całościowo. Dziewczyna nie miała prawa znać zasad panujących w naszym świecie, a tym bardziej nie wiedziała, kogo tak naprawdę powinna się obawiać. Nie wiedziała, kim jestem ja czy reszta moich przyjaciół, a tym bardziej nie wiedziała, kto ją w to wszystko wkręcił.

              Chciałam być dobra i postanowiłam przez dłuższy czas się nie odzywać. Nie chciałam wpływać na nieprzyjemną atmosferę, która i tak zakiełkowała wśród nas. Pragnęłam tego, aby Hayden poczuła się w naszym towarzystwie dobrze, spokojnie i przede wszystkim swobodnie. Wiem, że moja postawa jej w tym nie pomagała, jednak nie mogłam zbyt wiele zrobić. Byłam zbyt wyczulona na niebezpieczeństwa, aby choć na chwile stracić czujność, która mogła okazać się być naszym jedynym ratunkiem.

              Nie byłam przekonana do planu Scott'a, to było akurat pewne, Chciałam jedynie zapewnić Hayden bezpieczeństwo, na które tak bardzo zasługiwała, więc nie odezwałam się słowem słysząc plan Alfy. Chciałam być miła i właśnie dlatego wylądowałam w miejscu, w którym aktualnie się znajdowałam.

             Uparcie kręciłam się wokół miasta, czekając cierpliwie na znak od reszty, Musiałam trzymać Hayden blisko siebie i jednocześnie daleko od doktorów, którzy zapewne zaczęli już polowanie na jej osobę. Chciałam się na coś przydać i głupia zaproponowałam jej moją ochronę, która, nie oszukujmy się, mogła się nie sprawdzić. Już po ostatniej walce miałam dosyć, a teraz, będąc niedożywiona i bez perspektyw na najbliższy pokarm, byłam cholernie podatna na ból.

- Dlaczego tak właściwie jedziemy akurat z nią? - zapytała szeptem Hayden, najwyraźniej nie zdając sobie sprawy z tego, że doskonale ją słyszę.

- Bo tylko ona jest w stanie Cie uratować i zapewnić Ci bezpieczeństwo – odparł spokojnie i jednocześnie stanowczo Liam.

             To była jedna z cech, za które uwielbiałam Liam'a. Nie ważne, co działoby się w naszym życiu, ten chłopak stał na mną murem. Mogłabym próbować go zabić, a on z otwartymi ramionami oczekiwałby na mój cios. Był tak cholernie pewny mojej osoby i tak mocno mi wierzyć, że dałby się zabić za mnie i przeze mnie. Z jednej strony to było coś wspaniałego, ale z drugiej bałam się, że gdy przyjdzie odpowiedni moment, on nie będzie w stanie zrobić odpowiedniego kroku w moją stronę.

             Uśmiechnęłam się lekko, patrząc przez chwile we wsteczne lusterko, wyłapując wzrok Liam'a. Ten chłopak był mi bliski od początku, chociaż nie zawsze to ukazywałam. Od zawsze starałam się być zdystansowana do nowych osób pojawiających się w moim otoczeniu przez wgląd na wrogów, którzy czaili się za rogiem na mój najmniejszy błąd. Wiedziałam, że ten chłopak wiele wniesie do mojego życia, a ja chciałam go chronić za wszelką cenę przed złem związanym z moją osobą.

- Nie zabiję Cie, chociaż mogłabym to zrobić bez najmniejszego problemu – odparłam, patrząc na Hayden w lusterku. - Nie zrobię Ci krzywdy, nie musisz się to o martwić.

- Dlaczego? - zapytała cicho dziewczyna, wpatrując się w swoje kolana.

               Dobre pytanie, na które nie potrafiłam w żaden racjonalny sposób odpowiedzieć. Z jednej strony chciałam ją chronić, ponieważ była niewinna, a z drugiem wiedziałam, że prędzej czy później mogła nas zaatakować, będąc pod wpływem doktorów. Musiałam mieć na nią oko, jednocześnie nie próbując jej zabić. To było trudne zadanie, nawet jak na mnie.

- Jesteś niewinna, a to mi wystarczy – chciałam jak najszybciej zakończyć tą rozmowę.

- Dlaczego tak sądzisz?

- Nie jesteś jedną z nas, nie jesteś taka, jak my – wytłumaczyłam spokojnie, ruszając na zielonym świetle. - Zostałaś wplątana w coś, co nigdy nie powinno Cie dotyczyć.

- A jednak chciałaś mnie zabić.

- Nie zrobiłabym tego – prychnęłam. - Może i jestem niezrównoważona i często wybucham, jednak w życiu nie zraniłabym kogoś, kto na to nie zasługuje.

              Prawda była taka, że byłam mordercą. Nie próbowałam w żaden sposób tego ukrywać, bo nie miało to dla mnie większego znaczenia. Ludzie oceniali mnie jako tą najgorszą, jednak nie robiło mi to nigdy większego znaczenia. Byłam jaka byłam, nie zamierzałam tego zmieniać tylko dlatego, że ktoś uważał mnie za tą złą. Byłam sobą i to liczyło się dla mnie najbardziej.

- W pierwszej chwili naprawdę uwierzyłam w to, że jesteś w stanie mnie zabić.

- Nie zrobiłaby tego – pokręcił głową Liam. - Nina nie jest zła.

- Sprawiam takie wrażenie, to wszystko - wzruszyłam ramionami. - Nie chcę zabijać, chociaż czasami to nieuniknione.

- Ja też taka będę ? - zapytała niepewnie dziewczyna. - Będę musiała zabijać?

- Nie – pokręciłam głową, parkując na szkolnym parkingu. - To Ty decydujesz o tym, kim się stajesz i jaka będziesz w przyszłości. Nikt nie ma prawa narzucić Ci swojego wyboru, to wszystko zależy jedynie od Ciebie.

              Każdy z nas ma prawo stać się tym, kim tylko chce. Nie ma znaczenia to, z jakiej rasy pochodzimy i kim jesteśmy w oczach innych. Najważniejsze jest to, co my czujemy i kim chcemy się stać w przyszłości. Nad wszystkim można zapanować, jeśli tylko się tego chce. Ja, pomimo tego kim jestem i za jaką jestem uważana, nie stałam się czystym mordercą z kilkoma tysiącami ofiar na koncie, a mogłabym to zrobić.

- Teraz posłuchajcie mnie bardzo uważnie – spojrzałam na dwójkę nastolatków, którzy wysiedli z samochodu. - Nie oddalajcie się ode mnie, dopóki nie dostaniemy się do reszty.

- Grozi nam coś? - zapytała niepewnie Hayden.

- W tym mieście wszystko jest możliwe, słońce – uśmiechnęłam się lekko. - Doktorzy mogą być blisko, dlatego nie oddalajcie się ode mnie, jasne?

- Jasne – kiwnął głową Liam.

- Jakim cudem chcesz nas ochronić sama? Przecież ich może być o wiele więcej.

- Hayden, jeszcze mnie nie znasz i mało o mnie wiesz – parsknęłam śmiechem. - Owszem, moje szanse na wygraną są marne, ale to wcale nie oznacza, że mam zamiar poddać się na starcie.

- Walczysz nawet wtedy, gdy wiesz, że przegrasz?

- Największa przegrana walka to taka, której się nie podejmuje ze względu na strach czy niepewność. Zawsze walcz, nawet jeśli masz marne szanse na wygraną.

             Jeszcze kilka lat temu nie pomyślałabym, że mogę robić za ochroniarza nastolatków. Jeszcze wcale nie tak dawno temu sądziłam, że jedyną osobą, którą będę chronić, będę ja sama. Teraz, patrząc na moje myślenie z perspektywy czasu, wiem, że popełniłabym ogromny błąd. Nie miałabym teraz tych wszystkich wspaniałych ludzi wokół siebie, nie czułabym adrenaliny we krwi, a tym bardziej nie miałabym przynajmniej raz w tygodniu rannego ciała. Cóż, to ostatnie akurat mogłam sobie odpuścić.

              Bez zbędnych słów weszliśmy do szkoły, zachowując całkowitą ciszę. Liam i Hayden dzielnie szli za mną, chcąc zachować jak najmniejszy dystans między nami. Gdyby mogli, to zapewne wskoczyliby mi na plecy, biorąc moje słowa dosłownie. Cieszę się jednak, bo to oznacza, że jeszcze posiadam jakiś autorytet i jestem komuś potrzebna. To przyjemne uczucie, naprawdę.

- Reszta jest już na miejscu – mruknęłam z małym uśmiechem na twarzy.

- Skąd o tym wiesz? - do moich uszu doszedł szept Hayden.

- Z czasem przywykniesz - wzruszyłam ramionami. - Odczuwamy wszystko o wiele mocniej od przeciętnego człowieka.

- Więc ja też będę odczuwać innych?

- Już teraz możesz to zrobić, ale nie wiesz jak. Spokojnie, wszystkiego się nauczysz – zerknęłam na nią przez ramię i puściłam jej oczko. - Zaraz zacznie się bal.

              Wiedziałam, że walka z doktorami była ciężka. Czy chciałam jednak stawać z nimi do boju? Zdecydowanie nie, gdyby oczywiście nie chodziło o moich bliskich. Zapewne odpuściłabym ich sobie zaraz po tym, gdy dowiedziałam się o tworzeniu przez nich nowych istot. Tu jednak na szali były życia tych, których kocham i tych, na których mi zależy. Nie mogłam przejść obok tego obojętnie, nigdy tak nie robiłam.

              Wkroczyliśmy do męskiej szatni, w której zebrała się cała reszta moich przyjaciół. Lydia i Stiles stali nieopodal małego okienka, co chwile przez nie zerkając. Scott, który najwyraźniej starał się zachować kamienną twarz, co chwile kręcił się wokół szafek. Malia wraz z Jordan'em stali nieopodal drzwi, przez które właśnie weszliśmy, obserwując nasze ruchy. To będzie ciekawe, nie ma co.

              Spojrzałam na każdego z nich z osobna i na wszystkich razem. Mimo wszystko cholernie mocno podziwiałam każdego, kto znajdował się w tym pomieszczeniu. Pomimo tego, że wcale nie musieli tu być, oni są i chcą walczyć dla dziewczyny, którą widzieli może kilka razy na oczy. Są gotowi walczyć z kimś o wiele silniejszym, mając nadzieję na sukces. Są tu, bo nie pozwolą nikomu skrzywdzić kogoś tak niewinnego, jak Hayden.

- Nie dajcie się zabić – powiedziałam twardo, patrząc im wszystkim po kolei.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro