ROZDZIAŁ 58

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

               Życie każdej osoby na tym świecie jest cholernie kruche. W każdej chwili może się rozpaść, wtrącając bliskich w otchłań bólu i rozpaczy, z której ciężko jest wyjść. Nas natomiast sprowadza do miejsca, w którym nigdy nie chcielibyśmy się znaleźć. Nikt z nas nie wie, co spotka go po śmierci, z wyjątkiem mnie samej.

                Niewiele różnię się od opisu ludzi, którzy go stworzyli. Jestem zła, nieobliczalna i mordercza. Nie zaprzeczałam nigdy temu, że nie posiadam złych cech. Nigdy nie starałam się grać kogoś, kim nigdy w życiu nie byłam. Chciałam być szczera ze wszystkimi, a szczególnie z samą sobą. Mogłam kłamać wszystkich, patrząc im prosto w oczy, jednak nigdy nie oszukałabym własnego serca i rozumu.

               Wiele razy podejmowałam złe decyzje, za które przyszło mi później zapłacić. Nic nie dzieje się bez echa, bo wtedy życie nie miałoby najmniejszego sensu. Za każdym razem musiałam przekonać się na samej sobie, że wybór był zły i cholernie bolesny. Nie potrafiłam słuchać innych, musiałam to sprawdzić na samej sobie. Cóż, w tej kwestii niewiele się zmieniło, nie ukrywam.

               Chronienie Hayden było jedną z tych decyzji, którą podjęłam w zaskakująco szybkim tempie. Szczerze powiedziawszy nie miałam zbyt długiego czasu na zastanowienie się nad sytuacją, w której aktualnie się znajdowaliśmy, ale i tak zgodziłam się na wszystko bez mrugnięcia okiem. Z czasem okaże się, czy słusznie wybrałam drogę, którą właśnie szłam.

              Siedząc w męskiej szatni miałam dziwne wrażenie, jakbym zaraz miała wybuchnąć przez ilość emocji, jaka się tu zebrała. Każdy z moich bliskich siedział cholernie mocno skupiony na zadaniu, które było dla nich największą zagadką. Nikt nie znał w całości planu Scott'a, oprócz mnie i Stiles'a. Wszyscy jednak chętnie przyjęli to, co zaproponował im Alfa, nie pytając o żadne szczegóły. A mówią, że to ja bywam głupia i naiwna.

             Wiele razy miałam ochotę wyjść stąd i prowokować doktorów tak długo, aż w końcu by przybyli. Siedzenie w jednym miejscu bez konkretnego celu czy działania doprowadzało mnie do szału, co łatwo dało się zauważyć. Moje ciało co chwile niekontrolowanie trzęsło się, gotowe do działania i walki, która za cholerę nie chciała przyjść. Nie byłam cierpliwą osobą, nie ukrywałam tego faktu przed nikim.

              Niepostrzeżenie obserwowałam ludzi, którzy zgromadzili się w pustej, męskiej szatni szkolnej. Scott, zresztą jak zwykle, stał najbliżej drzwi, nadsłuchując dźwięków dochodzących z zewnątrz i gotowy do zaatakowania wroga. Stiles siedział wraz z Lydią i Malią nieopodal Alfy, będąc gotowy do interwencji, która niewiele by mu dała. Malia co chwile zaciskała pięści, jakby gotowa do skoku na wroga, który nie chciał przejść przez próg szatni. Lydia skupiała się na swoich dłoniach lub podłodze, która rozciągała się pod nią, ciężko było mi to stwierdzić. Liam i Hayden siedzieli najdalej od drzwi, będąc ochronionymi przez naszą obecność i mur, który stworzyliśmy wspólnie. Jordan krążył co chwile wokół nas, doprowadzając mnie tym do szału. A ja? Cóż, cholernie mocno się nudziłam i błagałam o jakąkolwiek atrakcję, która umiliłaby mi czas. Nawet, jeśli miałby to być atak tych cholernych doktorów, zniosłabym wszystko.

               Od kilku lat zaczęłam przekładać życie innych ponad swoje. Ludzie, wokół których się znajdowałam i żyłam na co dzień, zmienili mnie połowicznie, ponieważ całościowo nie byli w stanie tego zrobić. W dalszym ciągu posiadam cechy dawnej Niny, między innymi wrogość, arogancja czy chęć mordu na winnych. Zmieniło się jednak to, że zaczęłam inaczej postrzegać świat i ludzi w nim żyjących. Przestałam mierzyć wszystkich jedną miarką i wrzucać do jednego wora. Czy ta zmiana przyjdzie mi na dobre?

               Mój wzrok najbardziej był skupiony na Hayden, która siedziała w towarzystwie znienawidzonego wcześniej przez siebie Lima'a. Ta dwójka była cholernie zabawna i w pewnych momentach aż głupia, jednak nie zamierzałam wyznawać tego zbyt głośno, ktoś mógłby się jeszcze obrazić lub źle to odebrać, a chwilowo nie brakuję mi adrenaliny w życiu. Hayden nie wyglądała na kogoś, kto mógł w tej chwili rzucić się na nas z pazurami, jednak i tak postanowiłam mieć ją na oku. Nigdy nie wiadomo, co komu strzeli do głowy lub kto nagle zostanie opętany. Trzeba dmuchać na zimne, jak to mawiał mój ojciec.

           Odczuwałam zdenerwowanie każdej osoby znajdującej się w jednym pomieszczeniu ze mną. Czułam strach, jaki nimi zawładnął oraz niepewność, która zaczynała przebijać się przez ich grube mury, które sami sobie postawili. Nie miałam im tego za złe, bo gdybym była śmiertelna, nawet jeśli mój organizm regenerował się szybciej od ludzkiego, czułabym strach, który nie pozwalałby usiedzieć mi w spokoju.

            W tej całej sytuacji najgorzej było z Hayden, wiedziałam to od początku. Dziewczyna nie miała szansy poznać dokładnie świata, w który została bezwiednie wplątana, a już ktoś czyhał na jej życie. To nie było w porządku zarówno dla niej, jak i dla innych, podobnych jej osób. Byłam zła za to, że ktoś postanowił zabawić się jej kosztem, pomimo tego, że była cholernie niewinna.

               Nie należałam do osób, które uwielbiały podnosić na duchu nieznajomych. Pomimo przemiany, jaką zdążyłam przejść przez pobyt w Beacon Hills i spotkanie ludzi, którzy zaczęli kierować mnie na całkowicie inną ścieżkę, nie potrafiłam być miła dla wszystkich. Tym razem jednak postanowiłam choć przez chwile pograć kogoś, kim mogłabym w życiu nie być i pocieszyć biedną dziewczynę, która w każdej chwili mogła zejść nam na zawał przez nawał uczuć i informacji, który na nią spłynął w zaledwie kilka godzin.

- Nie martw się na zapas – mruknęłam, patrząc na brunetkę. - Jeszcze nikt od zwykłego czekania nie umarł.

- Oni po mnie przyjdą, prawa? - zapytała, niemal szepcząc.

- Z pewnością – odparł Stiles zdenerwowanym głosem. - Nie zostawią Cie przy życiu.

- Stilinski! - warknęłam, patrząc na niego wkurzona. - Czasami wolę, gdy siedzisz cicho i udajesz niemowę.

              Uwielbiałam Stiles'a w większości sytuacji spotykanych na mojej drodze. Ten chłopak potrafił mnie rozśmieszyć w kilka sekund, ale również miał ukryty talent do wkurzania w zaskakująco szybkim tempie. Czasami miałam ochotę go udusić gołymi rękoma, ale tylko czasami. W większości chciałam go jedynie przytulać i zapewniać, że nasi wrogowie nigdy go nie dosięgną, ponieważ wcześniej to ja wymierzę mu karę śmierci, niż oni.

- Nie słuchaj go – odparł stanowczo Scott, mordując przyjaciela wzrokiem.

- Nie mam pojęcia, kogo mam słuchać - jęknęła załamana dziewczyna. - Ty chciałaś mnie zabić - wskazała na mnie dłonią - a Ty cały czas mnie straszysz - wskazała na Stiles'a.

- Nie byłabyś moją pierwsza ofiarą - powiedziałam spokojnie, patrząc w jej oczy.

- Nina - warknął Liam, patrząc na mnie znacząco.

- Nikt Cie nie skrzywdzi, gdy my jesteśmy na straży – powiedziałam spokojnie, lekko się do niej uśmiechając. - Nie ruszą Cię, dopóki jesteś z nami, ze mną.

- Chyba, że wyrwą Ci serce lub je przebiją, a wtedy padniesz martwa na ziemie. Co prawda tylko na kilka godzin, ale jednak.

- Stiles, zaraz urwę Ci język – zagroziłam, mając zaciśnięte zęby. - Ty naprawdę nie wiesz, kiedy masz się zamknąć.

- Słuchaj tylko Niny – odparł spokojnie Liam, tuląc ją do swojego boku. - Ona może zapewnić Ci bezpieczeństwo bez urazów fizycznych.

- To prawda – mruknęła Malia, kiwając przy tym głową. - Gorzej z psychiką, ale dasz sobie jakoś radę.

- Kolejna – westchnęłam, łapiąc się za głowę. - Nie macie innych tematów do rozmów?

               Czasami zastanawiam się, jakim cudem los przysłał tą gromadę na moją drogę. Może to jakaś kara? A może jednak zbawienie? Nie oszukujmy się, gdyby nie grupa tych ludzi, byłabym całkowicie kimś innym. Pomimo starań Rebeca'i, która starała się utrzymać moje człowieczeństwo i Elijah'y, który pilnował mnie na każdym kroku, byłabym morderczą maszyną bez uczuć. Może właśnie teraz powinnam dziękować Przodkom, zamiast ich krytykować?

- Theo – warknął nagle Stiles.

- Co? - spojrzałam na niego zdziwiona, nie do końca rozumiejąc jego ton rozumowania.

- Theo został sam pod kliniką – wyjaśnił do razu, patrząc w moje oczy. - Nie powinien zostawać sam.

- Stiles, nie zaczynaj znowu – jęknął Scott. - Mamy ważniejsze sprawy na głowie od...

- Stiles może mieć rację – przerwałam Alfie, patrząc na niego. - Theo nie powinien zostawać sam.

- Dalej w to wierzysz? Theo nie jest zły, to tylko wytwór waszej wyobraźni.

- Skoro oboje mamy takie same odczucia co do jego osoby, to coś musi być nie tak – wyjaśniłam spokojnie. - Nie możemy tego lekceważyć, Scott.

- I co? Mamy teraz wszyscy się zrywać, bo wy macie jakieś chore przeczucia?

- Nie wszyscy – powiedział spokojnie Stiles. - Ja tam pojadę, tu i tak się nie przydam.

- To nie jest dobry pomysł – odparł Scott. - Doktorzy mogą Cie dorwać.

- Nie jestem jednym z was, przynajmniej w ich ocenie – odpowiedział Stilinski. - Jestem zwykłym człowiekiem, a ich ktoś taki nie interesuje.

- Możesz być zagrożony przez kontakt z nami.

- Będę miała go na oku – wtrąciłam, patrząc na Alfę. - Mogę utrzymywać z nim stały kontakt poprzez myśli.

- A jeśli oni przyjdą jednocześnie do dwóch miejsc? Co wtedy zrobisz? - zapytał Scott, mrużąc przy tym oczy.

- Rzucę wszystko i uratuję Stiles'a – wzruszyłam ramionami. - Wy macie większe szanse w walce niż on.

- Dlaczego nie ufacie Theo? - zapytała cicho Hayden, podnosząc na mnie niepewnie wzrok.

- Ja mam to w naturze – ponownie wzruszyłam ramionami. - Nie ufam nowo poznanym ludziom. Na wszystko trzeba sobie zasłużyć, szczególnie w naszym świecie.

- Theo jest zakłamany – wtrącił Stiles. - Od początku coś knuje, pojawia się tam, gdzie są doktorzy i dochodzi do walki. Niby nie zna naszych planów, a nasze ścieżki ciągle się krzyżują.

- A to nie jest zwykły zbieg okoliczności – dokończyłam, czując na sobie wzrok Scott'a. - W każdym razie ten chłopak nie powinien zostawać sam.

- Mi również nie ufacie, prawda? - zapytała dziewczyna, spuszczając wzrok na swoje dłonie zaplecione nad zgiętymi kolanami.

- To nie do końca tak – mruknęłam, podchodząc o krok bliżej. - Tobie możemy ufać, ale nie ufamy doktorom. Dopóki nie wiemy, co dokładnie z Tobą zrobili i jaką mają nad Tobą władzę, musimy być ostrożni.

- Ale to wcale nie oznacza, że Cie zamkniemy w piwnicy – wtrącił szybko Liam. - Tak się to nie skończy.

- Wcale o tym nie pomyślałam – parsknęła dziewczyna, mrużąc oczy na młodego.

- Ta rozmowa zmienia swój bieg – mruknęłam, patrząc na Stiles'a. - Idziemy?

- Tak, im szybciej tym lepiej.

- Jesteś pewien, że chcesz tam jechać? - zapytał spokojniej Scott.

- Tak, jestem pewien – przytaknął Stiles. - Ktoś musi go pilnować, a tutaj nie bardzo się wam przydam.

- Twój kij jest spoko, jakieś szkody potrafi wyrządzić – parsknęłam, wzruszając ramionami.

- Ona cały czas jest sobą, nikt jej nie podmienił – stwierdził Stilinski, wskazując na mnie palcem. - Za jakie grzechy?

- Za mroczną przeszłość, słońce – uśmiechnęłam się słodko. - A teraz w drogę, nie chcę spotkać doktorów po drodze z Tobą u boku.

- A to niby dlaczego? - spojrzał na mnie zdziwiony.

- Bo wtedy miałabym dwa tyłki do ochrony, a nie tylko jeden. No wiesz, bez swojego kija jesteś łatwym celem.

- Zabijcie to coś zanim złoży jaja – jęknął załamany Stiles.

- O to się nie martw, nie zamierzam się mnożyć w najbliższym czasie.

- I chwała wszystkim tam na górze – uniósł oczy do góry.

               Tak, ja również czasami zastanawiam się, czy z każdym z nas jest wszystko dobrze. Nie ważne, w jakiej sytuacji byśmy się nie znaleźli, każdy z nas potrafi choć lekko zażartować, lub chociaż próbować, aby rozładować astmosefę. Bez tego bylibyśmy jedynie bezmyślnymi maszynami czekającymi na pierwszy krok wroga, który czai się gdzieś za rogiem.

- Skończyliście? - zapytała Lydia, udając znużoną naszym zachowaniem, jednak zdradzał ją mały uśmiech błąkający się na ustach. - Znając was, moglibyście tak stać i się sprzeczać do jutra.

- Ale przyznaj, uwielbiasz to – uśmiechnął się szeroko Stiles.

- Ciebie nie da się uwielbiać.

- Auć, cios poniżej pasa – mruknęłam z niewielkim uśmiechem. - Na nas już chyba czas.

- Tak, idziemy – warknął Stiles, mierząc Lydie wzrokiem. - Niektórzy tu nie chcą mnie widzieć.

- Głupoty gadasz – parsknęłam śmiechem. - Co nie zmienia faktu, że tam jest Theo, którego trzeba pilnować.

- To właśnie główny powód, dla którego musimy się ruszyć. Długo masz zamiar się jeszcze ociągać?

- Zaraz kopnę Cie tam, gdzie słońce nie dochodzi – mruknęłam złośliwie.

             Jak czasami uwielbiam Stiles'a, tak samo potrafię go nienawidzić. Ten chłopak miewa zmienne humorki częściej ode mnie. Wystarczy mała iskra w jego stronę, aby on rozpalił ogień wielkości całego Beacon Hills. Nie potrafię go ogarnąć i chyba nawet nigdy nie próbuję, życie zdecydowanie jest mi jeszcze miłe. On ma zbyt wiele tajemnic, abym mogła w stu procentach powiedzieć, że go znam. Nikt jednak nie powiedział, że w przyszłości nie spróbuję tego zrobić.

- Nina – usłyszałam głos Jordan'a, gdy byłam przy drzwiach, więc odwróciłam się do niego twarzą. - Uważaj na siebie i bądź ostrożna.

- Zawsze taka jestem – odparłam z lekkim uśmiechem.

- Tak, a świnie potrafią latać.

- Stiles, zaraz zginiesz śmiercią tragiczną i cholernie bolesną – warknęłam, starając się nie zaśmiać.

- Jasne, bo Ci w to uwierzę – parsknął śmiechem.

               Kolejny raz zostaje wykorzystywane coś, co jest moją cholernie słabą stroną. Każdy z moich bliskich wie, że nigdy nie byłabym w stanie umyślnie ich skrzywdzić. Mogę jedynie grozić, straszyć, ale w życiu nie doszłoby między nami do rękoczynów. Owszem, czasami robiło się między nami gorąco i mało brakowało do ataku, jednak zawsze starałam się opanować. Największą słabość miałam jednak do Stiles'a i Lydii, którzy nie byli w stanie się ze mną zmierzyć przez brak siły, która przypisana jest istotą nadprzyrodzonym.

               Przemierzaliśmy puste szkolne korytarze, idąc ramię w ramię. Musiałam skupić się na dźwiękach, które nie pochodziły do nas lub od osób, które pozostały w szatni. Jednocześnie nasłuchiwałam rozmów Scott'a zresztą, aby być ze wszystkim na bieżąco. Do tego dochodziło rozglądanie się na wszystkie strony po to, aby nie zostać zaskoczona przez doktorów, których nie zawsze potrafiłam wyczuć. Czy moje życie było łatwe? W tym momencie zdecydowanie nie, ale i tak nie narzekałam.

              Martwiłam się, to jasne. Przerażała mnie wizja walki i tego, co może się podczas niej stać. Bałam się o bliskich, którzy mogli zostać zaatakowani w każdej chwili. Bałam się o Scott'a, który był wstanie poświęcić swoje życie dla reszty stada. Obawiałam się o Stiles'a, który jechał do Theo po to, aby go przypilnować. Nie miałam żadnej pewności, że chłopak nie zaatakuje mojego przyjaciela, a ja nie zdołam go uratować. Do tego wszystkiego dochodzi sen, który nie tak dawno mnie nawiedził. Czy naprawdę mogłam mieć coś wspólnego z doktorami, ale o tym nie pamiętałam?

- Pewnie nie powiesz mi, co jest grane? - zapytał nagle Stiles, gdy znaleźliśmy się na szkolnym parkingu.

- Co? - spojrzałam na niego zdziwiona.

- Jesteś dziwnie cicha i przygaszona, to nie podobne do Ciebie.

- To wszystko przez krew – wyjaśniłam szybko. - Dużo jej straciłam podczas walki, a teraz odczuwam tego skutki.

- Mam Ci w to uwierzyć i zaakceptować tą wymówkę?

- A dlaczego miałbyś tego nie robić?

- Bo ewidentnie kłamiesz, Nina – zatrzymał się i spojrzał mi w oczy. - Jest coś, co Cie cholernie mocno gryzie.

- Każdy z nas ma tajemnice, nawet Ty – stwierdziłam, patrząc poważnie na chłopaka.

- Nie rozumiem, o co Ci teraz chodzi – odpowiedział, spuszczając wzrok.

- Nie zmuszę Cie do wyznania prawdy, Stiles – odparłam, wpatrując się w jego miodowo- brązowe oczy.



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro