ROZDZIAŁ 63

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

              Ochrona słabszych była zdecydowanie zakodowana w moich genach. Pomimo złości i niechęci, jakie przejawiałam wobec innych, mój organizm sam rwał się do walki z osobami, które mogły zaszkodzić niewinnym. Nie ważne, jak bardzo walczyłabym sama ze sobą, zawsze jedna strona przegrywała z drugą, ukazując swoje ,,dobre'' serce, które niejednokrotnie pragnęłam wyrwać i zakopać głęboko w ziemi.

               Miałam swoje własne grono osób, za które oddałabym życie. Nie brałam pod uwagę innych, to właśnie moi bliscy byli tymi, za których mogłam dać sobie wyrwać serce i spalić się na stosie. Byli moim piorytetem, który za wszelką cenę chciałam chronić. Nie sądziłam jednak, że z czasem to grono powiększy się o kolejne osoby, a ja będę musiała stoczyć walkę z kimś, kogo nigdy wcześniej nie spotkałam na swojej drodze.

              Hayden Romero zdecydowanie należała do tej grupy ludzi, których powinnam albo od razu zlikwidować, albo omijać szerokim łukiem. Skończyło się jednak na tym, że właśnie w tej chwili siedziałam z nią w jednym pomieszczeniu i byłam gotowa walczyć za jej życie. Byłam gotowa poświęcić samą siebie, aby ta dziewczyna dożyła jutra i miała godną przyszłość.

              Od zawsze byłam gotowa na to, co zgotował mi los. Wiedziałam, że moje życie nie będzie usłane różami, a dni nie będą się zawsze kończyły happy end'em. Miałam świadomość śmierci, jaka będzie wokół mnie, a ofiary będę znać osobiście. Wiedziałam, że każdego dnia będę narażała nie tylko swoje życie, ale również innych. Nie przekonało mnie to jednak do zmiany decyzji, niewinne osoby w dalszym ciągu były dla mnie ważne.

- Cofnijcie się pod ścianę – mruknęłam, zaciskając mocno zęby.

               Tym razem udało mi się trafić na grupę ludzi, którzy z łatwością ze mną współpracowali. Nie musiałam im powtarzać jednego zdania dziesięć razy, od razu wykonywali mój rozkaz. Możliwe, że to wszystko ze strachu, ale to i tak nie było ważne. Pozwalali mi działać po swojemu, a to dużo dla mnie znaczyło.

              Tym razem postanowiłam złamać wszystkie stereotypy i zakazy, jakie istniały w świecie nadprzyrodzonym. Czasami mówiło się o tym, że nie krzywdzi się ludzi pochodzących z tego samego świata, jednak ja jakoś szczególnie nigdy nie zwracałam na to uwagi. Viviane Fortem była innego zdania, odmiennego ode mnie, jednak nie zawsze jej słuchałam. Miałam swój własny rozum, który nie zawsze prowadził mnie tam, gdzie miało być mi dobrze czy bezpiecznie. Prowadził mnie tam, gdzie działo się najwięcej.

              Stanęłam najbliżej drzwi, jak to tylko było możliwe, jednocześnie mając na uwadze przyjaciół, którzy stali za moimi plecami. Starałam się być żywą tarczą, która miała ich uchronić przed złem, jakie znajdowało się za drzwiami męskiej szatni. Chciałam zrobić wszystko, aby przeżyli noc, jednak tak naprawdę nie miałam na to większego wpływu. To wszystko zależało od nich i od tego, jak bardzo słuchali moich słów skierowanych w ich stronę.

             Nie musiałam martwić się o Lydie, która zawsze mnie słuchała. Wiedziałam, że Ruda wykona każdy mój rozkaz niezależnie do tego, czego by on dotyczył. Bałam się o Liam'a, którego piorytetem stała się Hayden. Mógł skomplikować kilka spraw, za które ktoś z nas mógł słono zapłacić. Hayden natomiast stanowiła dla mnie zagadkę, którą musiałam rozwikłać, jednak w tej chwili nie miałam na to czasu. Miałam jedynie nadzieję, że każdy z nich, chociaż w małym stopniu, weźmie pod uwagę to, co im przekazuję.

              Byłam zdeterminowana do walki, co ukazywałam co chwile napiętymi mięśniami. Nie bałam się tego, co stanie się ze mną za kilka minut. Bałam się jedynie o to, co może stać się z ludźmi stojącymi za moimi plecami. Wiedziałam, że to starcie może przynieść nam wiele strat, ale mogło również przynieść wiele korzyści. Chciałam uratować Hayden, jednak czy byłam w stanie to zrobić?

               Odczuwałam uczucia bliskich tak mocno, jakbym sama znajdowała się w ich ciałach. Liam był zdeterminowany i gotowy chronić dziewczynę, która tak bardzo go nienawidziła jeszcze kilka dni temu. Lydia była nastawiona na sukces, chociaż wiedziała, że to była czysta loteria, w której mogliśmy przegrać wszystko, co posiadaliśmy. Hayden natomiast denerwowała się z każdą sekundą coraz bardziej, udzielając swój stan również mi. Dziewczyna nie kryła się ze strachem, który odczuwała, co było całkowicie zrozumiałe.

- Wszystko będzie dobrze – do moich uszu doszedł szept Liam'a, zapewne skierowany do brunetki. - Musisz nam jedynie zaufać, a wszystko będzie dobrze.

              Musiałam szczerze przyznać, że Liam potrafił podnieść na duchu niejedną osobę. Potrafił również przemówić niektórym do rozsądku, nie używając przy tym siły. Był kimś, kim sama chciałabym się kiedyś stać. Kimś, kto potrafił rozmawiać, a przemocy używał dopiero wtedy, gdy było to konieczne. Wiele mi brakowało do jego osoby, chociaż cały czas starałam się być tą lepszą, dobrą.

              Wyraźnie słyszałam kroki zbliżające się do naszej kryjówki. Wiedziałam już, że zostaliśmy namierzeni przez doktorów, którzy zapewne nie zawahają się przed atakiem. Musiałam być skupiona na tym, co działo się wokół mnie i jednocześnie pamiętać o tym, kogo powinnam chronić najbardziej. Hayden i Lydia były tymi, które musiały to przeżyć bez walki, ponieważ to właśnie te dwie osoby były cholernie bezbronne. Pomimo motywacji i chęci walki Rudej, nie miała szansy w starciu z kimś, kto był o wiele silniejszy i pochodził z naszego świata.

             Największe zdezorientowanie poczułam wtedy, gdy usłyszałam kroki za mną. W pierwszej chwili pomyślałam, że coś przeoczyłam, a za moimi plecami czaił się wróg, który tylko czekał na to, aby wbić mi sztylet w plecy. Uspokoiłam się dopiero wtedy, gdy zauważyłam Liam'a po mojej prawej stronie, z kłami wystającymi z ust i żółtymi oczami wpatrującymi się w drewnianą powłokę drzwi.

- Sama nie będziesz walczyć – mruknął, nie zaszczycając mnie nawet spojrzeniem.

                 Uśmiechnęłam się pod nosem, wpatrując się w spokojnie stojącego chłopaka. Wiedziałam, że czuł strach, jednak skutecznie starał się to ukryć pod maską pewnego wilkołaka. Chciał pokazać Hayden, że był w stanie ją ochronić i wiedział, co robi. Rzeczywistość mogła okazać się całkowicie inna, jednak nie miałam zamiaru o tym mówić głośno. Chciałam utrzymać spokój tak długo, jak tylko byłam w stanie to zrobić. Dodatkowe nerwy nie były nam potrzebne w zaistniałej sytuacji.

- Na mój znak macie złapać się za ręce – powiedziałam twardo, nie spuszczając wzroku z drzwi. - Macie zrobić to bez względu na to, co może się tu dziać.

              Musiałam chronić wszystkich, to było jasne. Bolał mnie jednak fakt, że Malia, Scott i Jordan byli za zewnątrz, walcząc z tymi, których nie znaliśmy. Nie wiedziałam, co działo się z moimi bliskimi, jednak najgorsze było to, że nie mogłam tego w żaden sposób sprawdzić. Wyjście z kryjówki całkowicie odpadało, a wejście do ich umysłów było cholernie ryzykowne. Mogłabym włamać się do ich umysłów, jednak wtedy mogłam przeoczyć coś, co zaważyłoby na przyszłości Hayden.

- Dlaczego? - zapytała brunetka. - Jaki masz plan?

- Chcę was chronić, to wszystko – mruknęłam, w dalszym ciągu wpatrując się w drewnianą powłokę.

- Dlaczego mamy złapać się za ręce? Co Ty chcesz zrobić?

            Czy już kiedyś wspominałam o tym, że nienawidzę osób cholernie ciekawych świata? Jeśli nie, to właśnie teraz to mówię. Czasami sama taka bywam, ale w sytuacji zagrożenia życia zazwyczaj staram się nie zadawać zbyt dużej ilości pytań, aby nie rozpraszać osoby, która aktualnie chce mnie ochronić. Hadyen zdecydowanie o tym zapomniała, lub może nawet o tym nie wiedziała, i starała się wydobyć ze mnie jakiekolwiek informacje.

             Chciałam jej odpowiedzieć, naprawdę. Planowałam wyznać im wszystko, co ukształtowało się w mojej głowie. Chciałam, aby mieli jasny obraz tego, co może się stać i tego, co planowałam zrobić. Powinni znać prawdę, przynajmniej moim zdaniem. Cóż, nie wszyscy myśleli podobnie do mnie, jak widać.

              Do szatni wkroczył mężczyzna odziany w maskę, która odstraszała samym swoim wyglądem bez właściciela, ubrany w czarne szaty, które przykrywały całe jego ciało. Gdybym zobaczyła go w ciemnym zaułku, oczywiście jako śmiertelnik, mogłabym się wystraszyć. Zapewne skończyłoby się to moim głośnym krzykiem i cholernie szybkim biegiem w stronę ludności. Teraz, gdy byłam kimś, kogo świat nadprzyrodzony rzadko kiedy dziwił, nie bałam się stać twarzą w twarz z osobą, która mogła mnie zamordować jednym ruchem ręki.

- Jesteśmy na częstotliwości, której nie da się zakłócić – powiedział mechanicznym głosem, wprowadzając kolejny niepokój w nasze dotychczasowe życie.

            Czasami wydaje mi się, że nie tylko ja czytam w myślach. Może ktoś inny też ma taką zdolność, jednak się do niej nie przyznaje? Cóż, to byłoby bardzo możliwe, ponieważ to, że jestem jedyna w swoim rodzaju nie zmienia faktu, że na świecie istnieją istoty podobne do mnie. Może to właśnie doktorzy są tymi, którzy mogliby mi zagrozić i posłać mnie prosto do piekła?

              W tym momencie miałam mieszane uczucia. Przede mną stał ktoś, kto mógł wyznać mi prawdę i jednocześnie zniszczyć świat, w który tak cholernie mocno wierzyłam przez ostatnie miesiące. Doktor mógł sprowadzić mnie na ziemie, niszcząc przy tym piękne krajobrazy wspomnień, które zdołały uchronić się w moim umyśle. Mógł również odpowiedzieć na pytania, które od jakiegoś czasu krążyły po mojej głowie i nie pozwalały mi spać spokojnie.

             Czułam na sobie jego przeszywający wzrok, który zapewne kiedyś by mnie onieśmielił. Tak, kiedyś byłam osobą dosyć nieśmiałą, chociaż starałam się to ukrywać pod maską pewnej siebie dziewczyny. Niektóre sytuacje przyprawiały mnie jednak o szybsze bicie serca i czerwone policzki, na to niestety nie miałam wtedy żadnego wpływu.

- Idealna – mruknął doktor, patrząc wprost w moje oczy.

             Byłam gotowa na wszystko, nawet na głupie wyznania tego, który właśnie stał przede mną i wpatrywał się w moje ciało. Przez kilka lat zdążyłam nauczyć się odczytywać uczucia innych, nawet jeśli ich osoby były dla mnie cholerną niewiadomą. Musiałam nauczyć się żyć tak, jakbym tego sama chciała i proszę, efekty są dosyć zadowalające.

- Słyszałam już lepsze komplementy w swoim życiu, mógłbyś się chociaż trochę postarać – prychnęłam, uśmiechając się do niego złośliwie.

             Tak, bywałam agresywna i niezdolna do normalnego myślenia. Często kierowałam się instynktem, nie patrząc na rozum i jego złote rady. Uwielbiałam również prowokować własnych wrogów do ataku, chociaż nikt tego nie potrafił zrozumieć. Zamiast uciekać, robiłam wszystko, aby to oni pierwsi mnie zaatakowali. Ja też tego nie rozumiałam, ale nikt nie musiał o tym wiedzieć.

             Z małej odległości odczuwałam zdezorientowanie osób stojących za moimi plecami i Liam'a, który dalej trwał przy moim boku, gotowy do ataku. Ten chłopak był cudowny, chociaż czasami popełniał błędy. Każdy z nas jest jedynie człowiekiem, który ma prawo do pomyłki, to nic złego. Moim zadaniem było ochronienie ich przed złem i właśnie tego postanowiłam się trzymać.

             Chciałam powiedzieć coś więcej, aby sprowokować do ataku doktora, jednak nie było mi to dane. W pomieszczeniu pojawiły się dwie kolejne osoby, które przyspieszyły bicie mojego serca. Tak, z jednym mogłam sobie jakoś poradzić, jednak trójka ani trochę mi się nie podobała. Byli dla mnie zbyt silni, a ja znajdowałam się aktualnie na straconej pozycji.

- Liam, cofaj się do dziewczyn – mruknęłam, nie spuszczając wzroku z doktorów.

- Co? - zapytał zdezorientowany chłopak.

- Cofaj się do dziewczyn, albo wyrwę Ci serce - warknęłam.

              Chłopak nie zdążył odpowiedzieć, gdyż w moją stronę skierowała się cała trójka znajdująca się w jednym pomieszczeniu z nami. Nie mogłam zrobić nic, oprócz próby ochrony bliskich. Musiałam walczyć z kimś, kto miał nade mną przewagę. Może w normalnych okolicznościach miałabym jakąkolwiek szanse na wygraną, jednak teraz, osłabiona i skupiona na ochronie innych, byłam cholernie rozproszona i mało przydatna.

             Walka, jeśli można było ją tak nazwać, była cholernie nierówna. Za każdym razem, gdy Liam próbował podejść do mnie i wesprzeć mnie w niej, odpychałam go do tyłu, tracąc przy tym moc, której nie miałam zbyt wiele. Chciałam, aby chłopak był bezpieczny, to było dla mnie najważniejsze. A mogliśmy oddać Hayden, nie byłoby tylu problemów.

              Ostatkiem sił, jakie jeszcze we mnie pozostały, odepchnęłam od siebie trzech mężczyzn napierającym na mnie od dwóch minut. Nie powiem, aby to zadanie było łatwe, ponieważ miałam cholernie duże braki w krwi, co dało się odczuć w każdym moim ruchu. Miałam jednak swoje własne zadanie, które napędzało mnie do działania.

- Teraz! - krzyknęłam, trzymając dłonie wyciągnięte przed siebie. - Złapcie się za ręce!

              Po chwili wszystko się zmieniło, co dało mi małą przewagę. Pomimo bólu i straty, jaką poniosłam, byłam w stanie ochronić tych, którzy nie mogli zrobić tego samodzielnie. Uratowałam tych, którzy nie zasłużyli na ból. W tym momencie miałam gdzieś to, co stanie się z moją osobą, nawet jeśli miałabym skończyć jako trup, a moja dusza miałaby trafił do piekła. Byłam gotowa na wszystko wiedząc, że moi bliscy byli bezpieczni.



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro