ROZDZIAŁ 67

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

                Nigdy nie byłam idealną osobą, która mogła wszystko. Owszem, wiele razy myślałam podobnie, jednak rzeczywistość zawsze okazywała się być inna. Wielokrotnie musiałam wzmagać się nie tylko z wrogami, ale również z samą sobą. Nie potrafiłam panować nad gniewem, który był głęboko zakorzeniony w moich żyłach. Nie potrafiłam racjonalnie myśleć i oceniać sytuację na spokojnie. Zawsze robiłam coś, co miało później opłakany finał.

               Niejednokrotnie w swoim życiu słyszałam o pozytywnym myśleniu. Wiele osób sądziło, że takie nastawienie do życia pomaga przejść przez każdą trudność, robiąc z nas coraz silniejsze osoby. Często pomaga to w dojściu do celu i dostaniu tego, czego się naprawdę mocno pragnie. Cóż, nigdy nie słuchałam takich osób i z ręką na sercu mogę powiedzieć, że kompletnie się myliły.

               Przez prawie całe życie byłam uważana za tą złą, którą powinno omijać się szerokim łukiem. Taka opinia nie była bezpodstawna, ponieważ sama wykreowałam dla siebie taki opis. Walczyłam z wieloma osobami tylko po to, aby pokazać im swoją potęgę. Chciałam, aby się mnie bano, choć nigdy wcześniej nie przemyślałam porządnie tego scenariusza. Jak już kiedyś wspomniałam, zawsze najpierw robię, a później myślę, nigdy odwrotnie.

               W pewnym momencie swojego życia postanowiłam odpokutować własne błędy. Nagle, z wrednej i nie liczącej się z innymi osoby, stałam się wzorem do naśladowania. Z dnia na dzień porzuciłam swoje złe ,,ja'' tylko po to, aby udowodnić sobie, że potrafię robić coś innego niż zabijanie. Pragnęłam zobaczyć uśmiech i dumę na twarzach rodziców, którzy od zawsze mnie wspierali. Najgorsze w tym wszystkim jednak było to, że wartości, które od lat mi wpajali, zaczęłam rozumieć zbyt późno.

                Z dniem dzisiejszym mogę spokojnie i głośno stwierdzić, że jestem totalnie porąbana. Jedno mówi, drugie robi, to idealnie opisuje moją osobę. Co z tego, że jestem zła, skoro w jednej sekundzie mogę stać się potulna jak baranek? Co z tego, że staram się być kobietą o złotym sercu, skoro za chwile obserwuję swoją potencjalną ofiarę w celu zabicia jej i pozbawienia krwi? Mnie tak naprawdę nie da się ogarnąć, nie można mnie zrozumieć. Dziwię się moim bliskim, że jeszcze ode mnie nie uciekli.

                Od jakiegoś czasu w moim umyśle jest zakodowana jedna, bardzo ważna wiadomość: ,,Chroń tych, którzy nie mogą ochronić się sami''. Z biegiem czasu mam ochotę się z tego śmiać, ponieważ kilka ładnych lat temu te same słowa słyszałam od rodziny Łowców, która później, częściowo, zaatakowały podobne mi istoty. Ironia? Nie, to zwykła głupota świata, która zawsze wygrywa z całą resztą.

                Z czystym sumieniem, stojąc przed swoim domem znajdującym się w Beacon Hills, mogłam powiedzieć, że moje teraźniejsze życie wcale nie jest takie złe, na jakie wygląda. Owszem, niejednokrotnie mam dość użerania się z młodszymi i kierowania ich na odpowiednie tory. Owszem, dosyć często mam ochotę powyrywać wszystkim serca i upajać się ich bólem w ostatnich minutach życia. Owszem, jestem psychopatycznym mordercą, który chętnie wypiłby krew każdego mieszkańca Beacon Hills. Jednak jestem również przyjaciółką, przyszywaną siostrą i członkiem stada, który posiada własne zasady. Jestem osobą, która nie pozwoli skrzywdzić niewinnego, który ma jeszcze wiele lat przed sobą. Nie zawsze mi to wychodzi, to prawda, jednak same starania również się liczą, prawda?

                Miałam lekkie obawy przed zostawieniem Hayden samej w domu, jednak nie było innego wyjścia z tej sytuacji. Co prawda rzuciłam blokadę, która uniemożliwia jej wyjście poza mury domu, jednak bałam się bardziej tego, co zastanę w środku po moim powrocie. Z własnego doświadczenia wiem, że istoty nadprzyrodzone są zdecydowanie niezrównoważone psychicznie i nigdy nie wiadomo, co im przyjdzie do głowy i co zrobią w danym momencie.

              Wsiadając do samochodu na miejsce kierowcy wiedziałam, że trasa, jaką muszę pokonać, nie będzie należeć do tych przyjemnych. Niby uwielbiałam jeździć i od zawsze czułam, że to jest mój żywioł, w tamtym momencie miałam lekkie obawy. Ponownie nie bałam się o siebie, bo skoro nie zabije mnie żaden zwykły wypadek to nie było czym się przejmować, ale bałam się o moich pasażerów. O ile mnie nie mogło zabić prawie nic, tak ich mogło zabić prawie wszystko.

- Jesteś pewna, że dasz radę? - zapytał niepewnie Scott, zajmując miejsce z przodu.

- A czemu miałabym nie dać rady? - udawałam, że wszystko jest dobrze. Nie miałam zamiaru nikogo martwić, bo po co?

- Nie wyglądasz zbyt dobrze – mruknął niepewnie.

- Nie spałam zbyt dobrze – odparłam lekceważąco.

               Mogłam podać mu wiele powodów, dla których wyglądałam niczym ubiór z horroru. Jednym z nich byłaby walka z doktorami, którą stoczyliśmy wcale nie tak dawno. W sumie dzisiejszego dnia dwa razy staliśmy naprzeciwko doktorom, a raczej leżeliśmy u ich stóp. Jakkolwiek źle by to nie brzmiało, ukazywało prawdę naszego upadku. Byli szybcy, silni i nie do pokonania. Chociaż? Można było się ich pozbyć, jak każdego z nas, ale w jaki sposób?

- Nie wygląda mi to na brak snu – stwierdził Liam, którego wzrok wyłapałam w lusterku wstecznym.

- Chcesz iść z buta? - zapytałam, ucinając naszą krótką wymianę zdań.

            Aktualnie nie miałam ochoty na spowiadanie się komukolwiek z moich problemów czy wątpliwości. Chciałam, zresztą jak zwykle, załatwić wszystko na własną rękę, nie wciągając w to bliskich. Prowadziłam swoją własną wojnę, w której nikt nie był przegranym czy wygranym. Wychodziło na to, że ja i doktorzy byliśmy na tym samym miejscu i tylko następny krok mógł zadziałać na naszą przewagę. Kto będzie pierwszy?

               Zastanawiałam się nad zachowaniem i stylem bycia doktorów. Jakim cudem posiadali w sobie moc, która mogła równać się z moją? Na świecie nie istniało wiele osób, które mogły się ze mną mierzyć. Wyjątkiem byli Pierwotni, ale oni znajdowali się w kategorii, do której ja nigdy nie trafię. Doktorzy zostawali dla mnie zagadką, którą chciałam rozwiązać, ale kompletnie nie wiedziałam, z której strony ugryźć. To było coś, czego nienawidziłam najbardziej na świecie, brak odpowiedzi i pomysłów.

             Kompletnie zatraciłam się we własnych wspomnieniach dotyczących naszych nowych wrogów. Przestałam rejestrować to, co działo się wokół mnie. Bardziej interesował mnie sen, który mnie nawiedził z nimi w roli główniej i to, kim są i czego od nas chcą. Zapomniałam o ludziach, których wiozę i o tym, że oni nie są nieśmiertelni. Jeden błąd, a może tak wiele zmienić.

- Kurwa! - wrzasnęłam, w ostatniej chwili zjeżdżając na swój pas i unikając kolizji z innym autem. - Wszyscy cali?

             Tak, w tej chwili powinnam sobie pogratulować inteligencji. Przecież to jest całkiem normalne, że kierowca naraża swoich pasażerów na utratę zdrowia czy życia. W jakim ja świecie żyję? Dlaczego coś, co nie powinno zajmować całego mojego umysłu, ma nad nim aktualnie władzę? Gdzie się podziała Nina Fortem, która miała wszystkich i wszystko gdzieś?

- Żyjemy – odparła Malia, wychylając się do przodu. - Wy cali?

- My tak – odpowiedział jej Scott, patrząc prosto na mnie.

- Przepraszam - mruknęłam, wzdychając ciężko. - To nie powinno mieć miejsca.

              Czy czułam się z tym źle? Cholernie. Wystarczyła chwila, aby czyjeś życie właśnie w tym momencie się zakończyło. Wystarczył moment nieuwagi, aby kilka osób posłać do piekła, w którym nikt nie miał łatwo. Dlaczego nie potrafiłam myśleć racjonalnie i choć raz postarać się o to, aby ludzie mi bliscy dotarli na miejsce w całości?

- Jeszcze chwila i oszaleję - warknęłam, zaciskając mocno zęby z nerwów.

              Nie potrafiłam się na niczym skupić, mając w głowie wizje sprzed chwili. Byłam głupia myśląc, że jestem w stanie wszystko ogarnąć samodzielnie. Prawda była taka, że potrzebowałam cholernej pomocy, o którą w każdej chwili mogłabym prosić. Jednak nie byłabym sobą, gdybym nie spróbowała zgrywać bohaterki, którą tak naprawdę nie byłam.

            Niejednokrotnie przyłapywałam się na tym, kim bym była, gdyby nie te wszystkie wydarzenia z przeszłości. Czy mogłabym żyć spokojnie w jakimś małym domku i założyć rodzinę? Gdybym była zwykłym śmiertelnikiem, to czy moje życie byłoby równie ciekawe, co te teraz? Wiele razy chciałam wyrzec się magii i zatrzymać wampiryzm tak, jak zrobiła to moja mama z tatą i z nami, ale czy było warto? Czy byłabym w stanie odnaleźć się w zupełnie innej rzeczywistości?

- Może lepiej się zmienimy – mruknął niepewnie Scott, patrząc na moją twarz.

- Nie, nie ma takiej potrzeby – pokręciłam niepewnie głową. - Przepraszam, to się więcej nie powtórzy.

- Znowu zaczynasz brać wszystko na siebie – odparła pewnie Malia, wysuwając głowę między przednie siedzenia.

- Tak krótko mnie zna, a wie o mnie prawie wszystko – mruknęłam pod nosem. - Jestem najstarsza, więc to do mnie należy obowiązek ochrony was – powiedziałam twardym głosem, ruszając w dalszą podróż. - To ja powinnam chronić was, nigdy odwrotnie.

               Czasami, gdy coś mówimy, nie zdajemy sobie sprawy z tego, jak wielką moc to ma. Składałam obietnice, które nie miały żadnego poparcia. Wiele razy powtarzałam, że jestem w stanie kogoś ochronić, ale czy potrafiłam ochronić samą siebie? Skoro to ja byłam największym problemem, to czy potrafiłam rozwiązać inne? Czy potrafiłam ocalić bliskich, skoro sama stanowiłam dla nich największe zagrożenie?

             Od zawsze działałam spontanicznie i nie przemyślanie, chociaż za każdym razem mogłam rozwiązywać to w całkowicie inny sposób. Dlaczego tak było? Nie mam pojęcia, już taka się urodziłam. Zawsze kierowałam się instynktem, który niby nigdy mnie nie oszukał, ale czasami potrafił mnie wyprowadzić w pole. A może to ja go źle słuchałam?

               Sama nie wiem, kiedy droga do domu Scott'a mi minęła. Po raz kolejny odpłynęłam w otchłań własnych myśli, powodując niebezpieczeństwo ludziom znajdującym się w tym samym samochodzie, co ja. Miałam naprawdę gdzieś innym kierowców, oni nie byli dla mnie teraz ważni tak, jak moi przyjaciele. Dlaczego ja chociaż raz nie mogę być rozważna i zwracać uwagę na to, co jest w danej chwili najważniejsze?

- Dotarliśmy – odetchnęłam z ulgą, gdy tylko opuściliśmy mój samochód. - I do tego wszyscy żyjemy.

- Chciałaś nas posłać na tamten świat, wiem o tym – mruknęła Malia, próbując ukryć uśmiech wypływający na jej usta.

- Kurde, rozgryzłaś mnie – parsknęłam śmiechem. - Następnym razem będę bardziej ostrożna .

- Lepiej nie – odparł Scott, wchodząc do swojego domu. - Mogłabyś faktycznie nas pozabijać.

- To nie byłaby pierwsza taka próba – zaśmiałam się, chociaż nawet nie wiedziałam, czy było z czego. - Zresztą, nie masz co narzekać, przecież...

               Kolejny raz poczułam się tak, jakby ktoś kopnął mnie w tyłek lub, co najmniej, trzasnął w głowę czymś cholernie ciężkim. Wielokrotnie czułam się tak, jakby ktoś próbował mnie nieumyślnie zabić, zadając kilkanaście ran, które nie mogły pozbawić mnie pulsu. Tym razem poczułam się lekko zdradzona, lecz za wszelką cenę chciałam pozbyć się tego uczucia. Nie mogłam wiecznie obwiniać o wszystko moich przyjaciół, którzy chcieli wszystkich uratować.

- No chyba sobie, kurwa, żartujecie – warknęłam, mierząc złowrogim wzrokiem Raeken'a.

- Nina, to nie tak jak myślisz – powiedział niepewnie Scott,patrząc mi błagalnie w oczy.

- Czyli przede mną wcale nie stoi Theo pieprzony Raeken, którego tu nie powinno być? - zironizowałam, patrząc złośliwie na przyjaciela.

               Tak, dla mnie nie ważne było to, jak bardzo starałam się być miła, to wszystko i tak ze mnie wychodziło. Mogłam udawać spokojną osobę, jednak moje wnętrze i tak po jakimś czasie dawało o sobie znać. Chciałam zabić Theo, ponieważ go nie znałam i nie wiedziałam, czego tak naprawdę od nas chce. Zostałam nauczona, aby niszczyć zło i to, co mogło mi zaszkodzić, więc to wcale nie mogło być aż takie dziwne.

- Co zrobiłeś Stiles'owi?! - warknęłam, zaciskając mocno dłonie.

- Nic, a co miałem mu zrobić?

- Był z z Tobą pod kliniką weterynaryjną, a teraz go tu nie ma. Co mu zrobiłeś?!

- Nina, uspokój się – szepnęła Lydia, patrząc na mnie błagalnie.

- Zaraz mnie coś trafi! - moje ręce wystrzeliły po góry, całkowicie wymykając się spod mojej kontroli. - To chyba jakiś cyrk.

- Nic mu nie zrobiłem – odparł Theo, jak dla mnie za spokojnie. - Siedzieliśmy w samochodzie i rozmawialiśmy, aż tu nagle coś wybuchło.

- O czym rozmawialiście? O jednorożcach?

- Nie, o życiu – odparł, w dalszym ciągu mając spokój wymalowany na twarzy. Ten chłopak coraz mocniej podnosił mi ciśnienie. - Nie wiem, jakim cudem coś wybuchło, nie mam pojęcia kto to ani co to było, ale ktoś skutecznie odciął nas od kliniki.

- Kto i po co miałby to robić? - zapytała Malia, stając po mojej prawej stronie.

- Pewnie po to, aby zabrać ciało - wzruszył ramionami.

- Czyli daliście się wykiwać – prychnęłam. - Jak zwykle, czego ja miałam się po Tobie spodziewać?

- Nie mogliśmy tego przewidzieć, to coś było szybsze.

- To coś? - parsknęłam,podchodząc do niego bliżej. - To coś było pewnie doktorami albo ich sługami, należysz do nich?

- Nina, nie przesadzaj – warknął Scott. - On nic złego nie zrobił.

- Skąd masz taką pewność? - zapytałam przyjaciela. - Czytasz mu w myślach?

               Byłam niesprawiedliwa, doskonale o tym wiem. Starałam się znaleźć wyjście z każdej sytuacji, nawet jeśli musiałam pociągać na dno swoich bliskich. Sama sobie stawiałam kłody pod nogi, a później narzekałam, że coś poszło nie po mojej myśli. Jednak w takich momentach, jak ten, nie potrafiłam racjonalnie myśleć. Byłam zła, zmęczona i wykończona zdarzeniami, które miały już miejsce. Nie chciałam myśleć o tym, co nas jeszcze czekało, bo wtedy zapewne padłabym trupem na ziemię, błagając Przodków, aby już się do mnie dobrali i zabrali z tego świata.

- Tym razem masz szczęście – szepnęłam do Theo, stojąc naprzeciwko niego. - Ale pamiętaj, że mam Cie na oku.

- To nawet podniecające – odparł z uśmiechem na twarzy. - Lecisz na mnie.

- Jeszcze słowo, a wyrwę Ci serce.

- To później – przerwał mi Scott, podchodząc do naszej dwójki. - W szpitalu jest kolejne ciało.



Hej, Kochani :*

Kurde, długo mnie tu nie było :/ Tęskniliście? Bo ja cholernie mocno <3

Cóż, w życiu bywa różnie, czasami jest lepiej, a czasami gorzej. Nie oczekuję tego, że każdy z zapartym tchem oczekiwał kolejnej przygody Niny, bo, nie oszukujmy się, to nie jest jakaś rewelacja, na którą nikt nie może się doczekać. Mam jednak cichą nadzieję, że ktokolwiek z was został i pozostanie do końca <3

Postaram się dodawać rozdziały regularnie, ale bezterminowo. Tym razem jednak nie będzie miesięcznej przerwy, obiecuję :*

Dajcie znać, czy ktoś jeszcze jest i chce dalej to czytać ;)

Miłej nocki <3

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro