ROZDZIAŁ 68

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

              Marzenia mogą się spełnić, jeśli ktoś bardzo tego chce. Wystarczy jedynie spojrzeć gdzieś dalej, poza horyzont, aby dostrzec to, co jest niewidzialne na pierwszy rzut oka. Czasami warto jest iść za światłem, które prowadzi nas do miejsca, w którym wszystko wydaje się być inne, ciekawsze, lepsze. Wystarczy tylko odrobina chęci i zaangażowania, a cały świat może paść nam do stóp.

              Kiedyś byłam zwykłą dziewczyną, która również posiadała marzenia. Chciałam mieć życie, o którym większość osób mogła jedynie marzyć. Mogłam mieć wszystko, czego bym tylko chciała. Wszystko zależało od tego, jak rozegram daną partię i którą drogą podążę. Na moje nieszczęście wybrałam to, co było dla mnie najgorsze, śmierć.

              Od najmłodszych lat byłam przyzwyczajona do bólu zarówno psychicznego czy fizycznego. Nie mam tu na myśli znęcania się nade mną przez rodziców, oni zawsze byli dla mnie dobrzy. Chodzi mi raczej o rówieśników, którzy od najmłodszych lat widzieli we mnie wroga. Za wszelką cenę chcieli się mnie pozbyć nawet wtedy, gdy ja nie byłam świadoma swojej mocy.

             Wiele razy starałam się zrozumieć zachowanie innych i to, czym się kierują. Starałam się odnaleźć w sobie te złe cechy, które zmuszały ich do złego zachowania wobec mnie, jednak nigdy nie potrafiłam dostrzec czegoś wartościowego. To, kim byłam i z jakiej rodziny pochodziłam dawało im prawo do traktowania mnie z góry, przynajmniej w ich odczuciu. Jak miałam to zrozumieć, mając jedynie dziesięć lat?

            Teraz, stojąc przed wyborem, którego wolałabym nie mieć, wiem, że wszystkie moje decyzje były czymś poparte. Zawsze kierowałam się instynktem i intuicją, która rzadko kiedy mnie okłamywała i wprowadzała w błąd. Przeczucia były moją główną cechą rozpoznawczą, ponieważ dzięki nim przeżyłam wiele lat polanych cierpieniem i śmiercią. Nic nie zmieniło jednak mojego zachowania z dnia na dzień. To było coś, co ukształtowało się we mnie przez lata, pielęgnowane przez ból, strach i śmierć.

            Czasami niektórzy dziwą się, jakim sposobem jeszcze trwam i żyję. Sama mam problem z tym, aby to wszystko logicznie ogarnąć, ale nigdy nie przyznaję się do tego publicznie i głośno. Czasami wolę pozostawiać takie sytuacje dla siebie, aby móc to na spokojnie przemyśleć. Bywam trudna w obyciu, ale za to ciężko mnie rozpracować i pokonać. To zawsze jakiś plus, prawda?

            Cała sytuacja z każdą chwilą stawała się coraz bardziej zagmatwana i niebezpieczna. Ginęło coraz więcej osób, a my tak naprawdę nie mieliśmy żadnego punktu zaczepienia. Nie wiedzieliśmy gdzie szukać doktorów, a tym bardziej jak ich pokonać. Jak zwykle posiadaliśmy więcej pytań niż odpowiedzi i tym razem nie zapowiadało się na to, aby ta sprawa została szybko zakończona.

            Miałam żal do samej siebie o to, że kolejny raz pozwoliłam dać się wkręcić w jakąś chorą grę, której zasad nie znałam. Ponownie starałam się uratować kogoś, kogo nie byłam w stanie obronić. Chciałam zrobić jak najmniejsze zamieszanie, chociaż było ono nieuniknione. Może w końcu nadszedł czas, aby dawna Nina Fortem wróciła do żywych? Wtedy przynajmniej szybciej wszystko doszłoby do skutku, co prawda z wieloma ofiarami po drodze, ale jednak.

- Tam gdzie ciała, tam i doktorzy – stwierdziłam bez emocji. - Trzeba ich znaleźć i zabić.

- Jak chcesz to niby zrobić, skoro posiadają wielką siłę? - zapytała Malia.

- Tak jak zawsze – wzruszyłam ramionami. - Będę atakować ich tak długo, aż sami padną z wycieńczenia i będą błagali o śmierć.

- To nie wyjdzie – mruknął Scott. - Zresztą nie możemy zostawiać po sobie trupów. Mamy ludzi ratować, a nie ich zabijać.

- Nie nazywać ich ludźmi – warknęłam. - Mam dosyć bycia miłą i opanowaną, to do niczego nie prowadzi. Gdybyś już dawno pozwolił mi być sobą to nie byłoby takiej sytuacji. Każdy bałby się zaatakować Beacon Hills wiedząc, że jestem w mieście.

- I co? Zrobiłabyś to samo co Pierwotni w Nowym Orleanie? - prychnął zdegustowany.

- A żebyś, kurwa, wiedział. Zrobiłabym czystkę i pozbyłabym się każdego, kto stanąłby na mojej drodze do sukcesu.

              Miałam dość bycia uciszaną i kontrolowaną. Mogłam od samego początku wdrożyć swój plan w życie, a wtedy wszystko byłoby całkowicie inne. Mystic Falls było znane z istot nadprzyrodzonych, co działało negatywnie na obcych. Każdy obawiał się utraty serca w trakcie nocnego spaceru, ale przynajmniej był spokój. W Nowym Orleanie wszystko wyglądało jeszcze lepiej, tak każdy był świadomy tego, co działo się po zmroku. Nawet turyści byli o tym ostrzegani, chociaż i tak znalazł się jakiś dureń, który był pewien, że wygrał życie na loterii. Tam panowała rodzina Pierwotnych i mało kto chciał wchodzić im w drogę. Każdy wiedział, że najazd na miasto skończy się rozlewem krwi, który nie był w żaden sposób ukrywany przed ludzkością. Tu powinno być to samo, wtedy miasto byłoby o wiele bardziej bezpieczne.

- Nie powinniśmy podejmować pochopnych decyzji – odparł spokojnie Scott.

- I co? Masz zamiar teraz usiąść wygodnie na kanapie i rozmyślać nad genialnym planem, gdy doktorzy zabijają? - prychnęłam, mając ochotę strzelić go w głowę. - Tam umierają ludzie, niewinne istoty. Skąd masz pewność, że kolejnym celem doktorów nie będzie ktoś od nas? Co w momencie, gdy doktorzy zabiją Twojego przyjaciela?

- Nie możemy działać pod presją, bo to nam nie wychodzi – Scott zachowywał się tak, jakby wcale nie słyszał moich pytań.

- No chyba Tobie – parsknęłam śmiechem. - Mi tam nie przeszkadza nieplanowany atak czy morderstwo.

- Tym razem zgodzę się ze Scott'em – powiedziała niepewnie Lydia. - Ty jesteś silna, owszem, ale my? Nie mamy szans w starciu z doktorami. Nie wiemy nawet kim oni są i jakie mają możliwości. Powinniśmy przemyśleć nasze postępowanie względem nich.

- Chyba żartujesz – oburzyła się Mlaia, wstając na równe nogi. - Nie ma na co czekać, trzeba ich od razu atakować. Oni nie będą siedzieć potulnie w domku i czekać na nasz kolejny krok.

- I to jest moja dziewczyna! - uśmiechnęłam się do brunetki, jednocześnie kiwając jej z uznaniem głową. - Tak powinien myśleć każdy z nas. Oni nie będą na nas czekać, zrobią wszystko, aby nas pokonać. Owszem, nie znamy ich planów, ale to wcale nie oznacza, że mamy siedzieć na dupie i nic nie robić.

- Nie mamy z nimi szans, Nina – westchnął Scott. - Nie znamy ich planu działania, nie wiemy kim są, nie wiemy nawet..

- Nie ma na co czekać – przerwałam mu nudny wykład na temat bezpieczeństwa. - Nie możemy czekać na ich atak, musimy sami wykonać pierwszy krok w ich stronę. Oni zapewne nie spodziewają się tego, że ich zaatakujemy, skoro do tej pory nie rzucaliśmy się na nich, a jedynie broniliśmy przed nimi. Zaskoczmy ich, to nam wyjdzie na dobre.

             Naprawdę nie miałam ochoty z nikim kłócić się na ten temat. Chciałam dla wszystkich jak najlepiej, jednak w tym wszystkim dosyć często zapominałam o samej sobie. Znałam swoje możliwości i wiedziałam do czego byłam zdolna. Miałam świadomość tego, że walka z doktorami nie będzie łatwa, ale kto nie ryzykuje ten nie pije szampana, prawda?

- Nie możemy zostawić Corey'a samego – zdawało mi się, że Lydia stara się znaleźć jakikolwiek pretekst do zrezygnowania z misji. - Mogą po niego wrócić.

- Nikt nie powiedział, że zostanie sam - stwierdziłam spokojnie. - Ktoś musi z nim zostać.

- Najbezpieczniejszy będzie z tobą – podjął grę Scott, jakby czytając w myślach Rudej. - Tylko Ty masz jakiekolwiek szanse z doktorami.

- Zapewne wpadłeś na to wtedy, gdy rzucali mną o ścianę – prychnęłam sarkastycznie. - Nie potrafię się ich pozbyć, a walka z nimi też nie sprawia mi łatwości. Mam zamiar jednak walczyć z nimi do ostatnich chwil swojego życia.

             Byłam pewna samej siebie jak rzadko kiedy. To prawda, że doktorzy posiadali moc, o jaką w życiu bym ich nie posądziła, jednak to wcale nie oznaczało, że zamierzam się poddać. Musiał być na nich jakiś sposób, na każdego z nas jest. Musi istnieć broń, która mogła ich pokonać. Skoro zdołałam pozbyć się kilkusetletniego demona, to z doktorami sobie nie poradzę?

- Chcę iść z wami – odezwał się nagle Corey. - Mogę wam się do czegoś przydać.

- Jako mięso armatnie byłbyś idealny – stwierdziła Malia.

- Mówiłam już, że Cie kocham? - uśmiechnęłam się do dziewczyny. - Ale fakt, w niczym nam nie pomożesz.

- Przecież mam dzięki nim jakieś tam moce, prawda? Mógłbym wam pomóc w walce, każda para rąk się przyda.

- Owszem – kiwnęłam głową. - Pod warunkiem, że jesteś świadom tego, co posiadasz. Umiesz walczyć?

- Nie – odpowiedział od razu chłopak.

- Potrafisz korzystać ze swojej super mocy? Znasz swoje nowe zdolności? Jesteś w stanie zatrzymać doktorów, jeśli będą na nas napierać?

- Nie – westchnął cicho.

- Czyli odpowiedź jest prosta, zostajesz tutaj.

- Tu jest niebezpiecznie – powiedział szybko Scott. - Mogą tu po niego przyjść.

- Wszędzie go mogą dorwać, Alfo. Nie ważne jest jego miejsce, oni znajdą sposób, aby sprowadzić go spowrotem do siebie.

- Idę z wami – powiedział ostrzej Corey.

- Prędzej mi kaktus na czole wyroście – prychnęłam rozbawiona, patrząc na niego z rozbawieniem. - Nie masz żadnych szans z doktorami. Nie przetrwasz minuty w starciu z nimi.

-Nie znacie mnie – stwierdził spokojnie, wpatrując się w moje oczy. - Dlaczego więc zamierzacie dla mnie ryzykować? Dlaczego staracie się chronić kogoś, kto mógłby być waszym wrogiem i wbić wam sztylet w plecy, gdy tylko się odwrócicie?

- Też się nad tym czasami zastanawiam – szepnęłam sama do siebie.

               Prawda była taka, że nie potrafiłam rozszyfrować samej siebie, więc nigdy nie oczekiwałam tego od kogoś innego. Byłam na tyle skomplikowana, aby ktoś mógł napisać do mnie instrukcje obsługi. Chciałam być dla wszystkich, a jednocześnie być tylko dla siebie. Chciałam ratować innych, jednocześnie ochraniając samą siebie. To nie było coś, z czym mogłam się na co dzień mierzyć, jednak czasami nie było wyboru.

- I to jest właśnie Nina, która uwielbiam – stwierdził z uśmiechem Theo.

- Tobie radziłabym się zamknąć – mruknęłam, patrząc na niego zła.

- Oj, no weź. Jesteś jedną z najsilniejszych i najseksowniejszych osób na świecie. Masz moc, o której większość mogłaby jedynie pomarzyć. Jesteś praktycznie nie do zabicia, zdolna do wszystkiego. Ty nie dasz rady ochronić nas wszystkich?

- Mam nadzieję, że w tych ,,nas'' nie uwzględniłeś siebie – prychnęłam, odwracając od niego wzrok.

- Przestań, przecież każdy wie, że na mnie lecisz.

- Naprawdę zaraz wyrwę Ci język. Ciekawa jestem, czy odrośnie – udałam zastanowienie, starając się nie rzucić na niego z pazurami i kłami, które chciały wyjść na światło dzienne.

- Nie byłabyś w stanie mnie zabić, Nina – spojrzał wprost w moje oczy. - Ty nie krzywdzisz niewinnych, prawda?

- Ty do takich nie należysz – warknęłam. - Poza tym nie masz prawa głosy, więc lepiej się zamknij, zanim Cię zabiję.

- I jak tu jej nie uwielbiać – westchnęła z przejęciem Malia.

             Miałam wielu wrogów, z którymi musiałam się liczyć i na nich uważać. Wokół mnie natomiast znajdowało się naprawdę mało osób, którym mogłam ufać bezgranicznie. Malia była jedną z tych osób, którym zaufałam prawie do razu. Skradła moje serce, równocześnie znajdując w nim swoje własne miejsce. Było to dla mnie dziwne, jednak rzadko kiedy kłóciłam się z własnym instynktem. Malia posiadała moje pełne zaufanie i miałam tylko nadzieję, że nie postanowi go zaprzepaścić z byle głupoty.

- Powinniśmy działać razem – stwierdził zniesmaczony Scott. - Jesteśmy stadem, do cholery, musimy współpracować.

- Więc co on tu robi? - wskazałam na Theo. - On nie jest jednym z nas.

- Jest wilkołakiem, Nina, to wystarczy.

- W życiu mu nie zaufam – prychnęłam. - Ten chłopak ma w sobie więcej tajemnic, niż ja.

           Theo Raeken był dla mnie zagadką, która stawała się z dnia na dzień coraz trudniejsza do rozwiązania. Nie potrafiłam go rozszyfrować, skazując samą siebie na nieprzespane noce. Doskonale wiedziałam o tym, że z tym chłopakiem jest coś nie tak, ale w żaden sposób nie potrafiłam tego udowodnić. Bez dowodów nie ma zbrodni, nie?

- Corey nie może zostać sam - zaczęłam spokojnie. - Ktoś musi z nim zostać w razie ataku doktorów.

- To jasne – potwierdził Scott.

- Więc postanowione – klasnęłam zadowolona w dłonie. - Theo, Lydia, Mason oraz Corey zostają, a my jedziemy na ratunek do szpitala.

             Niewiele myśląc wyszłam z domu, mając cichą nadzieję, że cała reszta wyjdzie za mną. Nie miałam ochoty wysłuchiwać jęków rozpaczy innych, ponieważ to nie był dla mnie ważne w tej chwili. Liczyła się dla nas każda minuta, a my traciliśmy tak cenny czas na głupie gadanie i niepotrzebne sprzeczki. Musieliśmy działać natychmiast, jeśli chcieliśmy przechytrzyć doktorów, albo chociaż ich dorwać.

          Na moje, i ich, szczęście, pozostała trójka wpakowała się do mojego samochodu, zachowując całkowitą cisze. Czułam się tak, jakbym ponownie mogła kierować całą grupą. To było takie wspaniałe uczucie, że w drodze do szpitala byłam lekko uśmiechnięta, ciesząc się z małego sukcesu, który osiągnęłam. Nigdy się nie poddaję, tym razem nie może być inaczej. To ja jestem tu najstarsza i najsilniejsza, więc wszystko ma spaść na mnie.

            Parkując pod szpitalem spodziewałam się sztabu policjantów, którzy pilnowaliby wejść do budynku. Zastałam jednak jedynie kilka aut i wiele pustych miejsc parkingowych. Nie powiem, aby mnie to nie zaniepokoiło, jednak nie miałam zamiaru się do tego przyznawać. Dopiero co dostałam władzę, nie mogłam jej tak łatwo zmarnować.

             Wyszliśmy z samochodu i od razu skierowaliśmy się do wyjścia. Odczuwałam uczucia moich towarzyszy, które wskazywały na strach i niepokój, co było całkowicie normalne. Nikt z nas nie mógł wiedzieć, co spotka nas po przekroczeniu progu. Mogłam przewidzieć wiele, nawet atak doktorów zza rogu, ale to wszystko potoczyło się całkowicie inaczej.

- Coś jest nie tak – zdążyłam powiedzieć, zanim ogłuszył nas wybuch, który odrzucił moje ciało na kilkanaście metrów do tyłu. 



***********************************

Hej, Kochani :*

Mam do was sprawę: Czy ktoś z was zna lub sam robi okładki? Zależy mi bardzo na czasie, więc gdyby ktoś z was lub z waszych znajomych był w stanie mi pomóc, to dajcie znać, błagam. W zamian za to wstawię niespodziankę, którą mam już napisaną ;)

Miłej nocki <3

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro