ROZDZIAŁ 7

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

MARATON 6/8


               Czasami zastanawiam się, jakby to było żyć w normalnym świecie. Jakby to było, gdyby na świecie nie było istot nadprzyrodzonych, żadnych wampirów, wilkołaków czy małych wróżek w różowych sukienkach. Gdyby na świecie istnieli tylko ludzie, którzy codziennie stoją w korku, chcąc dostać się do pracy. Gdyby świat nadprzyrodzony był tylko w filmach i bajkach, a ludzie jedynie wyobrażaliby sobie ich życie. Czy wszystko nie byłoby o wiele łatwiejsze?

               Kiedyś wiele razy wyobrażałam sobie siebie jako zwykłą nastolatkę żyjącą w świecie ludzi. Chciałam spróbować czegoś, co nigdy nie było mi dane. Chciałam poczuć się jak normalny człowiek, normalna nastolatka, która ma problemy w szkole i kłóci się z rówieśnikami. Nastolatka, która imprezuje do białego rana i idzie do szkoły z wielkim kacem. Nastolatka, która zaczyna dorosłe życie, poznaje nowych chłopaków, ma złamane serce i również je łamie innym. Ktoś zwykły, zniszczalny, prosty.

              Niejednokrotnie patrzyłam na świat jako ktoś, kto nigdy nie umrze. Patrzyłam na to, jak życie uchodzi z innych ludzi, którzy nie mogli być mną. Patrzyłam na głupie kłótnie kochanków, które dosyć często prowadziły do rozstania. Patrzyłam na bójki chłopaków, którzy kłócili się o status w szkole i najfajniejsze laski. Czy chciałabym należeć do takiego grona osób? Kiedyś myślałam, że tak, ale teraz to nieistotne. Z czasem pogodziłam się z tym, kim jestem i do czego zostałam stworzona. Wiedziałam, że życie nigdy nie będzie dla mnie miłe i łagodne, ale wiedziałam również, że łatwo się nie poddam. Pokonam każdą przeszkodę, którą spotkam na swojej drodze. Pokonam każdego wroga, który będzie chciał skrzywdzić mnie czy moich bliskich. Rozwiążę każdy problem, jaki pojawi się w moim życiu i spalę wszystkie mosty, które nie będą mi już potrzebne.

               Z czasem zaczęłam czerpać radość ze swojego życia i swojej odmienności. Wiedziałam, że nie ma na świecie takiej samej osoby, jak ja. Podnosiło mnie to na duchu i dawało swojego rodzaju satysfakcje. Mogłam być kimś ważnym, silnym, niezniszczalnym. Mogłam zawładnąć światem i nikt nie był w stanie mnie pokonać. Jeden mój ruch, a reszta mogła leżeć na ziemi martwa. Jedno moje machnięcie ręką, a całe miasta mogły płonąć, zabierając życie niewinnym. Czy tego właśnie chciałam? Początkowo tak, jednak to szybko mi minęło, na całe szczęście. Zaczęłam rozróżniać dobro od zła, zaczęłam panować nad sobą i swoimi emocjami. Zaczęłam dostrzegać to, czego inni nie byli w stanie zrobić.

               Nie myślałam nad tym, co miało przynieść jutro. Żyłam teraźniejszością i cieszyłam się każdą chwilą spędzoną w gronie najbliższych. Po śmierci rodziny miałam wszystkiego dość. Chciałam zniknąć z powierzchni ziemi i pojawić się po stu latach, aby zawładnąć światem. Na mojej drodze jednak znalazły się osoby, które skutecznie mnie od tego odciągnęły. Znalazł się ktoś, kto nauczył mnie żyć z tym bólem, który nosiłam w swoim sercu. Pokazali mi świat, którego kompletnie nie znałam. Pokazali mi coś, co było dla mnie niesamowitą nowością. Zyskałam nowych przyjaciół, nową rodzinę, nową nadzieję na przyszłość.

               Wyjazd z Mystic Falls okazał się być strzałem w dziesiątkę. Nigdy nie sądziłam, że opuszczenie mojego rodzinnego miasta przyniesie ze sobą tyle radości i szczęścia. Nie miałam pojęcia, że mogę spotkać osoby, które szczerze będę mogła nazwać własną rodziną. Nie wiedziałam, że to odmieni moje życie, które w tamtej chwili było totalnie do dupy. Dostałam kolejną szansę od losu i nie zamierzałam jej spieprzyć, choćby nie wiem co. Chciałam ją wykorzystać jak najlepiej potrafiłam i udowodnić sobie, że jestem warta o wiele więcej, niż myśleli inni.

               Beacon Hills okazało się być dla mnie nowym domem, z którego niechętnie wyjeżdżałam. Pomimo kłótni i niezadowolenia w niektórych chwilach, chciałam tu być. Odkryłam nowe miejsce, w którym czułam się wspaniale. Wiedziałam oczywiście, że nie zostanę tu na zawsze, jednak chciałam cieszyć się chwilą, która została mi dana. Chciałam czerpać z tego jak najwięcej, aby nie żałować niczego. Chciałam zacząć nowy rozdział w swoim życiu, a to miasto świetnie mi w tym pomogło.

               Jechałam właśnie do miejsca, w którym nigdy nie chciałam znaleźć się ponownie. Do miejsca, które kiedyś omijałabym szerokim łukiem. Do miejsca, w którym nie powinnam się ponownie znaleźć. Do miejsca, w którym spędzałam swoje wolne przedpołudnie w towarzystwie przyjaciół. Tak naprawdę szkoła była tym, czego nie chciałam ponownie w swoim życiu. Mogłabym zaszywać się w domu i nie znajdować czasu na naukę, jednak chciałam to robić. Nie ze względu na kształcenie się czy poznawanie historii, ponieważ tego miałam nadmiar. Chciałam spędzać każdą wolną chwile z przyjaciółmi, którzy spędzali tam połowę swojego życia. Chciałam być blisko i pomóc w każdej chwili, jeśli by tego potrzebowali. Chciałam trzymać rękę na pulsie i nie pozwolić ich skrzywdzić.

               To dziwne, że człowiek po krótkiej chwili potrafi się przestawić na całkowicie inny tor myślenia. Wcześniej nie myślałam o tym, że mogę należeć do jakiegokolwiek stada i pomagać nastolatkom w potrzebie. Nigdy nie myślałam, że będę stać za ludźmi murem i ratować ich z opresji. Nie sądziłam, że przyjdzie mi walczyć z demonami potężniejszymi ode mnie. Jednak w tej chwili nie chciałabym tego zmieniać. Chciałam tu być, w Beacon Hills, w moim nowym domu, w moim miejscu na ziemi.

                Podjechałam na szkolny parking i zaparkowałam samochód. Zauważyłam kilka pojazdów, zapewne należących do uczniów ostatnich klas. Byłam podekscytowana całym przedsięwzięciem, chociaż to całkowicie do mnie nie pasowało. Kiedyś w życiu nie wzięłabym udział w czymś takim, a teraz? Robiłam to z wielkim uśmiechem na twarzy, i to nie tylko ze względu na przyjaciół. Robiłam to dla samej siebie, dla swojego spokoju i radości.

                Wysiadłam z samochodu i uśmiechnęłam się sama do siebie. Z daleka ujrzałam Jeep'a Stiles'a, który by na tyle uparty, że wolał jechać nim, niż moim samochodem. Jego miłość do tego gruchota była niesamowicie wielka i nie zamierzałam tego zmieniać. Jeep był dla niego świętością, której w życiu by nie oddał w ręce kogoś innego. To był jego znak rozpoznawczy i każdy o tym wiedział. Czasami zastanawiałam się nad tym, czy to normalne, jednak zdecydowanie takie było. Ja osobiście zabiłabym za własne samochodu, więc wcale mu się nie dziwiłam.

- Mówiłam, że będę musiała czekać – parsknęłam śmiechem na widok Malii i Stiles'a.

- Gdyby to coś jechało szybciej, to nie byłoby takie złe – zaczęła narzekać Malia.

- Następnym razem idziesz z buta – warknął Stiles.

               Czy ja już kiedyś wspominałam coś o tym, że uwielbiam tą parę? Są od siebie tak cholernie różni, że aż podobni. To dziwne, zdaję sobie z tego sprawę. Stiles jest człowiekiem, który należy do inteligentnej, lecz leniwej grupy. Wszędzie chciałby być i wszystko robić, uwielbia pakować się w kłopoty, a później trzeba go najczęściej ratować. Malia to kojotołak, który przez kilka ładnych lat nie znał innego życia, jak zwierzęcego. Dziewczyna o wielkiej energii, nie cierpiąca kłamstwa i zdrady, ciężka do przegadania. Waleczna i nie bojąca się ryzyka, walcząca sama o siebie, nie potrzebująca pomocy innych. Dopełniają się pod każdym względem, a to czyni ich wyjątkowych.

- Kłócicie się jak stare małżeństwo – parsknęłam śmiechem. - Kiedy ślub?

- Nie wkurzaj mnie – warknęła Malia. - Ten idiota bierze wszystko do siebie.

- Przykro mi bardzo, że Twój żart o seksie z innym facetem mnie nie rozśmieszył.

- Przecież ja tylko odpowiedziałam na pytanie!

- Bardzo głupio odpowiedziałaś! - Stiles uniósł dłonie, a mi zachciało się jeszcze bardziej z nich śmiać.

               Czasami zastanawiałam się, jakim cudem oni oboje jeszcze żyją. Pomimo tego, że są do siebie podobni i zgrani, kłócą się w kółko i mało brakuje, aby któreś z nich zabiło tego drugiego. Ja z pewnością już dawno bym nie wytrzymała i popełniła morderstwo doskonale, albo po prostu morderstwo. Chyba właśnie dlatego nie jestem w żadnym związku, nikt by nie dał sobie ze mną rady. Ja sama ze sobą czasami nie daje rady, więc nie mam zamiaru nikogo skazywać na tak ciężki los, jak życie u mojego boku.

- Dajcie już spokój – przerwałam ich wymianę zdań. - To się robi nudne.

- Nudne? - Stiles prychnął z niedowierzaniem.

- Tak, nudne – potwierdziłam. - Kłócicie się o byle gówno, a tak nie powinno być.

- Słyszałaś jej słowa w szpitalu?

- Słyszałam, Stiles, głucha nie jestem. Tak tylko powiedziała, nie przyznała się do tego, że by to zrobiła, kretynie.

               Jeszcze bardziej upewniam się w tym, że lepiej żyć bez faceta u boku, niż z nim. Oni mają jakieś problemy ze sobą, wszystko biorą dosłownie i później dochodzi do kłótni. Znam to z własnego doświadczenia, zamiast normalnie porozmawiać, wierzą we wszystko, co usłyszą i robią awanturę na pół miasta. Z Derekiem było podobnie, nie miał zamiaru ze mną nic wyjaśniać, od razu rzucił oskarżenia w moją stronę, nie dając mi się w żaden sposób obronić. No cóż, faceci już tacy są.

               Rozejrzałam się dookoła i stwierdziłam, że zdążyło przybyć kilka aut na parking szkolny. Wychodzi na to, że każdy chce jak najszybciej odbębnić swoje zadanie i cieszyć się ostatnim rokiem nauki w szkole. Brakuje oczywiście naszych kochanych przyjaciół, Lydii i Scott'a wraz z Kirą, która dla mnie mogłaby się nie pojawiać. Tak, zaczęłam znosić jej obecność i pogodziłam się z faktem, że jest w związku ze Scott'em, ale w dalszym ciągu nie pałam do niej miłością. To jest coś, czego nie jestem w stanie przeskoczyć, nawet jakbym bardzo tego chciała.

- Chyba nie powinnam brać w tym udziału – mruknęła cicho Malia.

- Co? - spojrzałam na nią zdziwiona, nie wiedząc, o co jej chodzi.

- Jakby nie patrzeć, nie mamy pewności, że będę w ostatniej klasie.

- Przestać, z pewnością wszystko zdałaś i jesteś w ostatniej klasie.

- Nie dostałam odpowiedzi, a jeśli dostałam, to nawet nie mogłam jej odczytać.

- Bądź dobrej myśli – uśmiechnęłam się do niej lekko.

- Łatwo Ci mówić – prychnęła. - Ty zawsze jesteś dobrej myśli.

- Dobry żart – zaśmiał się Stiles.

- Dokładnie – przytaknęłam chłopakowi. - Akurat należę do tej grupy osób, która ma zawsze czarne myśli.

- Jakim cudem Ty jeszcze żyjesz? - Malia spojrzała na mnie z uniesionymi brwiami.

- A bo ja wiem - wzruszyłam ramionami. - Po prostu zawsze jestem przygotowana na najgorsze, aby później mieć miłą niespodziankę z pozytywnych wiadomości.

- Więc dlaczego każesz mi myśleć pozytywnie?

- Bo na to zasługujesz – podeszłam do niej i złapałam ją lekko za ramie. - Zdałaś to, uwierz w siebie.

               Z pozytywnym nastawieniem do świata jest u mnie różnie. Rzadko kiedy mam pozytywne myśli ze względu na to, co wydarzyło się w mojej przeszłości. Czasami po prostu nie potrafię myśleć o czymś, co równie dobrze mogłoby się nie wydarzyć. Nie ma sensu być do czegoś pozytywnie nastawionym, skoro może się to spieprzyć. Malia z pewnością zdała swoje testy i przejdzie do ostatniej klasy. Skąd to wiem? Wierzę w nią i wiem, że sobie poradziła. Wbrew pozorom to naprawdę mądra dziewczyna, tylko czasami brakuje jej wiary w samą siebie.

- Zaraz mnie coś strzeli – warknął nagle Stiles.

- Czemu? - spojrzałam na niego zdziwiona.

- Sama zobacz, ludzie już wchodzą, a my tu stoimy.

- Uspokój się, przecież zaraz przyjedzie Lydia i Scott wraz z Kirą.

- Nie tylko o to chodzi – szepnął sam do siebie.

- O co jeszcze? - zaciekawiła się Malia.

               Nie powiem, aby mnie to nie zaciekawiło. Odkąd tu jestem, zwróciłam uwagę na dziwne zachowanie Stiles'a. Zawsze uśmiechnięty, sarkastyczny i pozytywnie nastawiony chłopak stał się dziwnie cichy i drażliwy. Miałam obawy, że jego choroba wróciła lub znowu coś się z nim dzieje. Już raz przez to przechodziłam, drugi raz nie dam rady. Miałam cichą nadzieję, że ten stan nie jest związany ze światem nadprzyrodzonym, inaczej chyba oszaleję.

- Rozmawiałem ostatnio z tatą – zaczął chłopak i westchnął ciężko. - On nie utrzymuje kontaktu ze swoimi przyjaciółmi ze szkoły.

- Stiles – jęknęłam. - Znowu zaczynasz?

- Was to nie rusza? Nie rusza was to, że po zakończeniu szkoły nie będziemy utrzymywać ze sobą kontaktu?

- Skąd wiesz, że tak będzie? - zapytałam spokojnie.

- Utrzymujesz kontakt z kimś ze swojej szkoły?

               Dobra, tu akurat odpowiedź jest prosta i przewidywalna. Nie utrzymuję kontaktu z nikim, z kim spędzałam czas w szkole. Jednak nie jest to spowodowane tym, że się rozstaliśmy i każdy pojechał w swoją stronę, a raczej tym, że nie mogłam utrzymywać kontaktu z takimi kretynami, których miałam w klasie. Każdy z nas rozszedł się w swoją stronę i nie chciał utrzymywać kontaktu z innymi, bo nie był zbytnio przywiązany. To się zdarza, dla mnie to nic dziwnego.

- Nie – odpowiedziałam spokojnie. - A to dlatego, że chodziłam z kretynami.

- Widzisz? - jęknął załamany Stiles.

- Z nami będzie inaczej – pocieszyłam go. - Każdy będzie miał kontakt z każdym, nie rozstaniemy się i nie zapomnimy o sobie.

- Czyli wszyscy studiujemy w jednym miejscu?

- Mnie na studia na pewno nie przyjmą – mruknęła Malia.

- Nie chodzi o to, abyśmy byli w jednym miejscu, Stiles. Będziemy razem, nawet jeśli będą dzielić nas kilometry.

- Każdy z nas zacznie swoje życie i zapomni o reszcie – wyszeptał załamany.

- Ja o was nigdy nie zapomnę – uśmiechnęłam się do niego lekko. - Nie da się zapomnieć o kimś, kto potrafi włamać się do Twojego domu i podnieść mi ciśnienie w pięć sekund.

- Dlaczego w takim razie inni stracili kontakt ze swoimi szkolnymi przyjaciółmi?

- Z nami będzie inaczej – zapewniłam go. - Zawsze będziemy razem, niezależnie od sytuacji.

               Z całą pewnością rozumiałam Stiles'a i zgadzałam się z nim w pewnych kwestiach. Sama miałam obawy, że wszystko się zakończy, jednak nie chciałam dać tego po sobie poznać. Prawda jest taka, że bałam się, że gdy oni skończą szkołę i wyjadą z Beacon Hills, wszystko się skończy. Jestem do nich cholernie przyzwyczajona i nie wyobrażam sobie życia bez nich. Są dla mnie zbyt ważni, abym mogła z nich tak po prostu zrezygnować.

- Co jest? - zapytała zdziwiona Malia, a ja spojrzałam na nią.

               Stanęła wyprostowana i zaczęła rozglądać się dookoła, jakby czegoś szukała. Chciałam jej zapytać, o co chodzi, ale nie zdążyłam. Upadła nagle z dużą siłą na ziemie, przygnieciona czyimś ciałem. Dopiero po kilku sekundach dotarło do mnie, że to Liam wpadł na Malię i ją przewrócił. Zmarszczyłam brwi i podeszłam do leżącej dwójki, łapiąc Liam'a za rękę i podnosząc do góry.

- Co to, kurwa, było? - warknęła zła Malia.

- Scott ma kłopoty – wysapał wystraszony chłopak.



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro