ROZDZIAŁ 70

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

               Każdego dnia, gdzieś na świecie, odchodzi stare życie, aby nowe mogło się narodzić. Malutka istotka, która w pierwszych miesiącach życia jest zdana jedynie na swoich rodziców. Z upływem lat mały człowiek zaczyna dorastać, odkrywając świat kawałek po kawałku. Uczy się każdego dnia jak żyć, co robić i jak myśleć. Codziennie podejmuje decyzje, które niejednokrotnie mają odzwierciedlenie w przyszłości. Decyzje, od których nie da się później uciec. Decyzje, które zmieniają nieodwracalnie całe życie.

               Za każdym razem, gdy patrzę w swoje odbicie, widzę inną osobę. Raz to radosna kobieta z chęcią do życia i niesienia pomocy innym, następnym razem smutna osoba z nieciekawą przeszłością i bólem w sercu, a jeszcze innym razem kobieta, która ma ochotę roznieść całe miasto, w którym aktualnie się znajduje. Coraz częściej trudno mnie opisać, gubiąc się w moich emocjach i zachowaniach. Chyba właśnie dlatego czasami nie dziwię się ludziom, którzy chcą mnie zabić.

              Wczorajszy dzień był jednym z tych dni, w których wolałabym zasnąć i nie obudzić się przez następny wiek lub chociaż wyrwać sobie serce i przenieść się do świata Przodków na kilka godzin. Ostatnimi czasy takie dni zdarzają mi się coraz częściej, nie dając od siebie odpocząć, a to robi się coraz bardziej niepokojące. Zaczynałam gubić się we własnym życiu, zapominając o ważnych sprawach, które powinny być dla mnie najważniejsze, a to nie wróżyło niczego dobrego, przynajmniej nie dla mnie.

               Kolejna noc zakończyła się nie tak, jak powinna. Wpatrywanie się w biały sufit i analizowanie własnych błędów to coś, czego wręcz nienawidzę. Przed oczami w kółko ukazywały mi się obrazy porażek, jakie ostatnimi czasy poniosłam, a było ich cholernie dużo. Widziałam swoje błędy, doskonale zdawałam sobie z nich sprawę, jednak za cholerę nie potrafiłam ich naprawić i nie dopuścić do powtórki. Zatrzymałam się w miejscu, nie mając drogi, która poprowadziłaby mnie prosto do celu.

               Byłam kłębkiem nerwów, co nie tylko odbijało się na moim stanie psychicznym, ale również na relacjach z przyjaciółmi. Zaczęłam zauważać ich błędy, a żeby tego było mało, zaczęłam je również im wytykać. Chyba poprzez takie zachowanie starałam się zapominać o swoich porażkach, a może zwyczajnie chciałam udowodnić samej sobie, że nie tylko ja nie jestem idealna?

                Od pewnego czasu zauważyłam, że każdy z nas zaczyna się coraz bardziej oddalać. Wiedziałam o tym już wcześniej, jednak teraz było już coraz gorzej. Każdy angażował się we własne sprawy, nie zdradzając innym szczegółów. Pomimo tego, że w dalszym ciągu współpracowaliśmy w walce z doktorami, to poza tym zaczynaliśmy żyć osobno. Tak, jakbyśmy przestali dla siebie coś znaczyć, jakbyśmy przestali być stadem.

              Chciałam odnaleźć w sobie coś, co pozwoli mi iść do przodu. Potrzebowałam dostać mały zastrzyk energii, aby rozwiązać zagadkę związaną z doktorami. Znałam ich, byłam tego niemal pewna, jednak za cholerę nie potrafiłam odnaleźć w umyśle ich obrazu z przeszłości. Wszystko przez wczorajszą sytuację, przez którą aktualnie miałam małe wyrzuty sumienia.


               Wróciłam do szpitala cholernie wściekła. Miałam ochotę walnąć głową w ścianę tak mocno, jak było to tylko możliwe. Zgubienie zapachu osoby, która zabierała ciała zabitych przez doktorów nastolatków, było dla mnie kolejną porażką, z którą musiałam się pogodzić. Ten trop mógł doprowadzić nas wprost do wrogów, którzy wprowadzili zamieszanie w nasze życie, stawiając coraz to nowsze przeszkody. To wszystko było trudne do zrobienia, a wkurzony wzrok Scott'a wcale nie poprawiał sytuacji.

- Zgubiłaś go, prawda? - zapytał przez zaciśnięte zęby, wyprowadzając mnie tym z równowagi.

- No coś Ty, znalazłam go i postanowiłam przybiec i was o tym poinformować, dając mu uciec z miejsca zdarzenia – prychnęłam sarkastycznie. - Sam mogłeś znaleźć trop, Panie Alfo –warknęłam. - Nie jestem cudotwórcą, a tym bardziej tropicielem. Jego zapach zatarł się z zapachem dymu.

- Dymu? - Malia spojrzała na mnie zdziwiona. - Ktoś rozpalał ognisko w lesie czy jak? - skąd ona wie, że byłam w lesie?

- Nie wybielaj się – powiedział Scott, ignorując słowa brunetki. - Niby jesteś we wszystkim najlepsza, a gubisz łatwy trop.

- Masz racje, zgubiłam go – kiwnęłam głową, patrząc mu prosto w oczy. - Co nie zmienia faktu, że mogłeś sam go wytropić, w końcu jesteś wilkołakiem.

- Wyczułem go później od Ciebie – odparł, na chwile spuszczając wzrok. - Mogliśmy wziąć ze sobą Theo, on jest w tym o wiele lepszy od Ciebie.

- Theo, tak? Ostatnimi czasy to on jest tym najlepszym, a my schodzimy na dalszy plan. W takim razie wzywaj go sobie do każdej sprawy, żal mu się ze swoich niepowodzeń, zwierzaj mu się z własnych sekretów, spędzaj z nim wolne chwile, mi to wcale nie będzie przeszkadzać.

- A żebyś wiedziała, że tak zrobię!

                Głupota ludzka nie znała granic, ale głupota moich przyjaciół, a szczególnie Scott'a, czasami przekraczała wszelkie granice. Byli tacy, co potrafili przyznać się do porażki i tacy, którzy byli pewni, że ich myślenie i poczynania są dobre. McCall był wyjątkowy, ponieważ ufał każdej napotkanej osobie, nie sprawdzając jej intencji, jak to ja miałam w zwyczaju. Był zbyt ufny, jednak nigdy, nawet gdy ktoś go zdradził, nie przyznawał się do porażki. Nie uczył się ani na własnych błędach, a tym bardziej na błędach innych. To był jego największy problem, który ciągnął go na samo dno bez jego świadomości.

- Wiesz co, Scott? Jesteś żałosny myśląc, że Raeken Ci pomoże. Jesteś głupi myśląc, że robi coś bezinteresownie. Jesteś cholernym kretynem, bo ufasz mu bardziej niż nam.

- Jestem kretynem, bo zaufałem Tobie – warknął, robiąc krok w moją stronę. - Theo miał co do Ciebie racje, jesteś podła, egoistyczna i wredna. Chcesz pokazać wszystkim, że jesteś najlepsza, a w rezultacie nie robisz nic, aby uratować niewinnym.

- W takim razie coś Ci powiem, Prawdziwy Alfo, choć zdecydowanie nie zasługujesz na ten tytuł – wlepiłam w niego wzrok, chcąc go zamordować. - Pierdol się, Scott.


             W tamtej chwili nie potrafiłam myśleć racjonalnie i mówiłam to, co mi ślina na język przyniosła. Nie myślałam o konsekwencjach swoich słów, bo najzwyczajniej na świecie mnie to nie interesowało. Ważne było dla mnie to, co zdołam przekazać innym, nawet jeśli forma była troszeczkę brutalna. Cóż, wybrałam drogę na skróty i pewnie będę musiała za to zapłacić. To nie była nowość, cały czas płaciłam za swoje błędy, pokutując każdego dnia.

             Gdy tylko weszłam do łazienki i spojrzałam w lustro myślałam, że padnę na zawał. Moja cera stała się blada, sińce pod oczami idealnie się odznaczały, a usta straciły swój naturalny kolor, zlewając się z bladą twarzą. Byłam przerażona własnym stanem, jednak doskonale wiedziałam, czym on był spowodowany. To była moja wina, nawet jeśli nie tylko ja zawiniłam w całej tej sytuacji. Brałam wszystko na siebie, bo może tylko ja potrafiłam to udźwignąć.

              Weszłam do wanny napełnionej po brzegi wodą i pianą. W powietrzu roznosił się zapach lawendy i wanilii, choć nawet to nie ukoiło moich nerwów. Zatopiłam się we własnych myślach, zalewając całkowicie ciało i zamykając oczy, by choć na chwile odpoczęły. Potrzebowałam chociaż chwili relaksu, który w tym momencie by mi się cholernie przydał. Nie potrafiłam funkcjonować w stanie, w którym aktualnie się znajdowałam.

               Od zawsze wiedziałam, że zmęczenie jest moim największym wrogiem. Kiedyś nawet starałam się z tym walczyć, przesypiając chociaż kilka godzin dziennie, jednak w ostatnim czasie całkowicie o tym zapomniałam. Fakt, jako wampir byłam w stanie przeżyć kilka dni bez zmrużenia oka, jednak w dalszym ciągu byłam w połowie czarownicą, która równie potrzebowała odpoczynku. Bez tego nie potrafiłam racjonalnie myśleć, gubiąc się we własnym świecie zalanym falą myśli i wspomnień, które zdecydowanie nie należały do tych przyjemnych.

               Nie miałam pojęcia, przez jak długi czas leżałam bezczynnie w wodzie, delektując się chwilą spokoju. Słyszałam z oddali dźwięk telefonu, jednak jakoś nie miałam ochoty na zlokalizowanie go. Tak naprawdę to nawet nie wiedziałam, gdzie go wczoraj rzuciłam, a to wszystko przez nerwy, które mną zawładnęły. Kolejny wróg, który potrafi cholernie namieszać w życiu.

            Opatulona białym ręcznikiem wyszłam z łazienki i skierowałam się do garderoby, nakładając wcześniej makijaż na twarz, aby zakryć efekty nieprzespanej nocy. Złapałam czarny komplet koronkowej bielizny, która już po chwili była na moim ciele, i spojrzałam na zawartość szaf znajdujących się w pomieszczeniu. Wybór miałam ogromny, mogłam zawdzięczać to Lydii, która idealnie odnalazła się w roli mojej nowej stylistki. Dzisiaj, na przekór jej i mnie samej, wybrałam czarną bluzkę na ramiączkach z głębokim dekoltem, czarne spodnie oraz czarne botki na wysokim obcasie. Do tego dobrałam czarną skórę i srebrną biżuterię, która już po chwili zdobiła mój dekolt, uszy oraz dłonie.

             Gdy tylko wyszłam z garderoby i skierowałam się na dół zrozumiałam, że dzisiaj powinnam pojawić się w szkole. Słowo ,,powinnam'' było kluczowe, ponieważ to wcale nie oznaczało, że chcę tam być. Byłam pewna, że dzisiejszy dzień nie będzie należał do tych najlepszych, a moja wizyta w tej placówce może jedynie zaognić sytuację, która i tak była napięta między mną, a moimi przyjaciółmi. Może by tak zrobić sobie małe wagary i zregenerować siły do dalszej walki?

              Przechodząc obok salonu usłyszałam cichy dźwięk wydobywający się z mojego telefonu, którego chciałabym się niejednokrotnie pozbyć. Wiele razy chciałam się go pozbyć, ponieważ jego dźwięk zawsze sprowadzał kłopoty, a tego cholernie nienawidziłam. Właśnie dlatego czasami klnęłam na rozwiązania dwudziestego pierwszego wieku.

- A więc tu Cie zostawiłam – mruknęłam, biorąc urządzenie do ręki.

             Nie dziwiłam się myśląc, że mój telefon jest pełen wiadomości i nieodebranych połączeń. Cała historia zaczynała się jeszcze wczorajszego dnia, co cholernie mocno mnie zdziwiło. Byłam na tyle zamyślona przez całą noc, że nie słyszałam dzwonka, który irytował mnie za każdym razem, gdy tylko go słyszałam. I tak, zmieniałam go wiele razy, ale jakoś żaden dźwięk nie przypadł mi do gustu. Może to dlatego, że każdy telefon sprowadzał ze sobą kolejne kłopoty?

            Najwięcej nieodebranych połączeń miałam od Lydii, co ani trochę mnie nie zdziwiło. Ruda już od dłuższego czasu postanowiłam stanąć na wysokości zadania i sprowadzić mnie na dobrą drogę, kontrolując każdy mój ruch. Nie byłam o to na nią zła, chociaż w normalnych okolicznościach pewnie chciałabym rozerwać jej gardło. Malia i Liam również próbowali się ze mną skontaktować, wysyłając ponad sto wiadomości o różnej treści, jednak postanowiłam tego nie czytać. Po co denerwować się z samego rana? Na mojej liście znalazł się nawet Mason, co lekko mnie zdziwiło, bo nie przypominam sobie, abym podawała mu swój numer telefonu. Do całej puli swoje pięć groszy dołożył Stiles, który dzwonił i pisał na przemian. Jego wiadomości również chciałam od razu skasować, jednak jedna z nich przykuła moją uwagę:

,,Przepraszam za wszystko. Nie zostawiaj mnie, błagam.''

             W pierwszej chwili nie bardzo wiedziałam, o co mu chodzi. Dlaczego miałabym go nie zostawiać? Przecież nawet nie miałam takiego zamiaru, a jeśli już miałabym go opuścić to zapewne trwałoby to naprawdę krótko, przynajmniej dla mnie, ponieważ zawsze do nich wracałam. Dopiero po chwili dotarło do mnie to, co chciał mi przekazać przez tą wiadomość. Tak, czasami moje myślenie nie działało zbyt szybko, a dzisiaj do tego dochodziła nieprzespana noc, więc wszystko było jasne.

              Stiles Stilinski miał skomplikowany charakter, który ciężko było czasami rozszyfrować. Starał się być szczery wobec nas, czasami nawet przekraczając granicę, jednak chciał, abyśmy o wszystkim wiedzieli. Ostatnimi czasy jednak coś się w nim zmieniło, choć starał się ukrywać to pod maską pewnego siebie chłopaka. Jego małe gesty, takie jak nie patrzenie w oczy podczas rozmowy czy nerwowe zaciskanie pięści, wyraźnie mówiły o tym, że chłopak coś ukrywa lub czegoś się boi. Z doświadczenia wiedziałam, że to drugie było tylko w połowie prawdą, więc wychodziło na to, że Stilinski miał tajemnice, którą nie chciał się podzielić razem z nami. Z jednej strony potrafiłam go zrozumieć i nawet mu to wybaczyć, ponieważ wielokrotnie zachowywałam się podobnie, jednak z drugiej byłam lekko zła, ponieważ doskonale wiedział, że może na mnie liczyć w każdej sytuacji. Nie byłam Scott'em, nie rzuciłabym się na niego, nawet gdyby kogoś zabił.

               W moim umyśle rozpoczęła się mała wojna, która nie dawała mi spokoju. Ta rozsądna strona cały czas powtarzała, abym pojawiła się w szkole i zrobiła wszystko, aby uratować siebie i przyjaciół, a druga w kółko mówiła, abym to olała i czekała na rozwój sytuacji, modląc się o rozlew krwi. Owszem, wiele razy chciałam uwolnić tą ,,złą'' stronę siebie, jednak za każdym razem coś mnie hamowało. Czy tym razem uda mi się ją zatrzymać?

               Oczywiście, jak to zawsze bywa, wygrała dobra strona mówiąca o powstrzymaniu agresji i pojechaniu do szkoły w celu zjednania przyjaciół. Wewnętrzny głosić powtarzał mi cicho, abym ich wszystkich zjednoczyła tak, jak kiedyś, jednak ja wcale nie byłam pewna, czy uda mi się to zrobić. Kiedyś każdy z nich miał mniej tajemnic i o większości spraw ze sobą rozmawiali, a ja tak naprawdę byłam tylko przybłędą, która do nich doszła. Nie byłam w stanie zbyt wiele zdziałać, jednak chyba musiałam chociaż spróbować. Przynajmniej później nie będę pluć sobie w twarz, że nie zrobiłam nic, aby poprawić naszą sytuację.

                Z dużym westchnieniem skierowałam swoje kroki do kuchni. Zdecydowanie potrzebowałam wzmocnienia, bez którego mogłabym rzucić się na kogoś i pozbawić go życia. Sięgnęłam po dwa woreczki z krwią i usiadłam przy stole, jednocześnie wykonując wolną ręką bliżej nieokreślone ruchy, aby wyczarować sobie kawę. Tak, czasami robiłam coś całkowicie bezmyślnie i nieodpowiednio, jednak zawsze z pozytywnym skutkiem.

               Po kilkunastu minutach, z wielkim bólem serca, skierowałam się do wyjścia. W dalszym ciągu walczyłam z pokusą pozostania w domu, jednak musiałam zaryzykować, bo miałam dla kogo. Jeśli w tym wszystkim chodziłoby tylko o mnie, to zapewne nie ruszyłabym się z domu, jednak tu w grę wchodziło więcej niż jedno życie, więc dla mnie wybór był prosty.

               Wyszłam z domu, zamknęłam drzwi na klucz i wsiadłam do samochodu, biorąc wcześniej kilka głębszych oddechów. Zaczynałam powoli obawiać się tego, do czego ta cała sytuacja nas doprowadzi. Miałam dziwne wrażenie, że od jakiegoś czasu przestaliśmy kontrolować własne życia. Czułam się tak, jakby każdy z nas był pieprzoną marionetką, a ktoś pociągał za sznurki, każąc nam tańczyć tak, jak on będzie chciał.

               Jazda do szkoły cholernie długo mi się ciągnęła. W pewnym momencie miałam wrażenie, jakbym kręciła się w kółko, nie mając żadnego celu, do którego chciałabym dotrzeć. Przez chwile poczułam się tak, jakbym już taką sytuację przeżywała. Jeździłam w kółko bez celu, szukając czegoś, ale było to winnym mieście. Obrazy zlewały się ze sobą, nie pozwalając wychwycić mi pewnego elementu, który doprowadziłby mnie do rozwiązania. Tak, jakby ktoś nie chciał, abym za wiele pamiętała. Tak, jakby ktoś chciał w połowie zatrzeć moje wspomnienia, o których wcześniej nie miałam pojęcia.

- Pieprzony kutas! - krzyknęłam przez uchylone oko na kierowce, który klaksonem wyrwał mnie z dziwnego transu.

               Zaparkowałam na szkolnym parkingu z coraz to gorszymi przeczuciami. Do tego doszło dziwne wrażenie, jakby każdy mnie obserwował, analizował każdy mój ruch. Czułam się jak zwierzę, na które ktoś w każdej chwili może napaść. Najśmieszniejsze w tym wszystkim było to, że jeszcze nie tak dawno temu to ja byłam drapieżnikiem poszukującym ofiary, więc w którym momencie mojego życia ta rola się zmieniła?

              Powolnym krokiem szłam w stronę naszego codziennego miejsca spotkań. Chciałam na własne oczy sprawdzić, czy z moimi bliskimi jest wszystko w porządku. Przez te dziwne odczucia zaczynałam popadać w paranoje, widząc wroga w każdej napotkanej przeze mnie osobie. To robiło się coraz bardziej chore, jednak nie wiedziałam, jak to powstrzymać.

- Hej – powitałam się z Lydią buziakiem w policzek i rozejrzałam się dookoła. - A gdzie reszta?

- To trochę dziwna sytuacja – mruknęła niepewnie dziewczyna.

               Strach przed utratą bliskich był dla mnie gorszy od śmierci. Każdego dnia, od śmierci mojej rodziny, bałam się kogoś stracić. Miałam świadomość tego, że każdy kiedyś odejdzie z tego świata i poniekąd potrafiłam się z tym pogodzić. Sytuacje zmieniał jednak fakt naszego oddalania się od siebie, bo traciłam ich każdego dnia coraz bardziej.

- O co chodzi? - zapytałam, starając się nie okazywać zdenerwowania. - Tylko nie mów mi, że nagle wszyscy się rozchorowali.

- Nikt się nie rozchorował – westchnęła ciężko. - Stiles, jak tylko mnie zobaczył, odwrócił się i uciekł w przeciwną stronę. Scott był wkurzony o wczorajszą sytuacje i właśnie rozmawia z Theo, bo, jak twierdzi, tylko on jako jedyny może mu pomóc. Malia nie przyjechała do szkoły, tłumacząc się prywatnymi sprawami, o których nie chciała rozmawiać przez telefon, a reszty nie widziałam. A Kira... - przerwała, zerkając na mnie niepewnie, więc kiwnęłam jej głową, aby dokończyła swoją wypowiedź. - Kira wyjechała.

- A mówią, że marzenia się nie spełniają – odparłam z wielkim uśmiechem na twarzy, patrząc na grymas Lydii. - No co? Nigdy jej nie lubiłam.

- To poważna sytuacja, Nina. Właśnie straciliśmy osobę, która mogła pomóc nam w walce z doktorami.

- Chyba przeszkodzić – prychnęłam. - Daj spokój, ona nie potrafiła obronić samej siebie, nie nadawała się do niczego. Nie było szans, aby pomogła nam w walce.

               Fakt, w pewnych momentach byłam zwyczajnie uprzedzona do Kiry ze względu na jej pochodzenie. Teraz jednak oceniałam ją nie jako wroga, a sprzymierzeńca. Kira Yukimura najzwyczajniej na świecie nie potrafiła walczyć, nie nadawała się do tego. Nie wyglądała mi również na osobę, która dałaby sobie pomóc w nauce i pozwoliła nauczyć się kilku ruchów.

- Myślisz, że się rozpadamy? - zapytała cicho Lydia zaniepokojonym głosem, który za wszelką cenę starała się ukryć.

- Myślę, że ktoś nam w tym celowo pomaga. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro