ROZDZIAŁ 75

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


              Skrywane tajemnice potrafią być czasami boleśniejsze od najgorszej prawdy. Jednego dnia myślisz, że znasz kogoś na wylot, a drugiego nagle okazuje się, że ten ktoś jest całkowicie inną osobą. W takich chwilach całkowicie tracisz zaufanie i nie wiesz, czy kiedykolwiek zdołasz zaufać ponownie. Jak można wierzyć komuś, kto już kilkukrotnie Cie okłamał? Skoro zrobił to raz, to nie zawaha się zrobić tego ponownie.

                Siedząc naprzeciwko zdezorientowanego Stiles'a i zdziwionej Lydii miałam wrażenie, że właśnie utraciłam kawałek ich zaufania. Możliwe, że odbudowanie tego , co mieliśmy kiedyś, jest wręcz nierealne do zrobienia. Winne nie są tu przeszkody, które musieliśmy po drodze pokonać, a ludzie, którymi zaczęliśmy się otaczać. Winne jest to, co stało się z nami przez osoby, które mieszały w naszych umysłach, chcąc zrobić w nich jak największy bałagan.

- Co? - zapytał Stiles, odzyskując władzę nad własnym ciałem. - Co Ty powiedziałaś?

- Jordan Parrish jest winny – powtórzyłam wolniej, aby wszystko do niego dotarło. - To on zabiera ciała zamordowanych przez doktorów chimer.

- Skąd o tym wiesz? - wykrztusiła w końcu Lydia. - Dosyć długo szukaliśmy winnego, a Ty o tym wiedziałaś i nic nie powiedziałaś?

- Od kiedy to wiesz? - wtrącił Stiles, wchodząc Rudej w słowo.

- A bo ja wiem? - wzruszyłam ramionami, odpowiadając Stilinskiemu na pytanie. - Samo jakoś przyszło, kobieca intuicja mi podpowiedziała.

- I co? Postanowiłaś zostawić to dla siebie?

- Nie wiem – westchnęłam, zerkając na Lydię. - Nie byłam pewna, że to on. Nie złapałam go za rękę, a moja intuicja uwielbia się mylić.

               Tak, znałam winnego i tak, nie zdradziłam nikomu jego imienia. Na swoją obronę miałam to, że nie byłam pewna tego, co czułam. Owszem, moja intuicja bardzo często doprowadzała mnie do odpowiedzi, jednak również często potrafiła się mylić i sprowadzać mnie na fałszywy tor. Nie mogłam ufać jej na sto procent, gdyż wtedy z pewnością już dawno szybowałabym wśród Przodków, uciekając przed ich karami za moje grzechy. Wolałam sama zobaczyć to, co ona mi podpowiadała, i dopiero wtedy komukolwiek o tym powiedzieć.

              Nie byłam z siebie dumna, ponieważ kolejny raz robiłam coś, za co powinnam zostać ukarana. Obiecywałam sobie, że nigdy więcej nie okłamię swoich bliskich, jednak ponownie postanowiłam to zrobić. Nie potrafiłam być z nimi szczera w momencie, gdy ich życie było zagrożone. Chciałam ich chronić, chociaż nigdy nie patrzyłam na konsekwencje, które z tym się łączą.

               Czułam na sobie wzrok przyjaciół, więc za wszelką cenę chciałam udowodnić im, że ta sytuacja ani trochę na mnie nie wpływa. Chciałam udawać to, że to wszystko nie miało dla mnie większego znaczenia, ponieważ byłam kimś, kto potrafi wszystko ogarnąć. Szkoda tylko, że prawda była inna, a ja nie potrafiłam ukryć tego przed samą sobą. Byłam słaba i nie wiedziałam, do czego to wszystko mnie zaprowadzi.

- Co teraz? - zapytał Stiles, wpatrując się we mnie. - Co z tym robimy?

- Nic – stwierdziłam spokojnie. - Czekamy na rozwój sytuacji.

- Jak to nic? Przecież trzeba jakoś to ogarnąć.

- Jordan tego nie pamięta. On nie jest świadomy tego, co robi. Musimy poczekać na rozwój sytuacji, dopiero wtedy zareagujemy. Nie ma sensu panikować wcześniej.

               Oczywiście, że powinniśmy już zacząć panikować, jednak nie miałam zamiaru im tego powiedzieć. Nie chciałam siać niepotrzebnej paniki, bo tak naprawdę nawet nie miałam całkowitej pewności, że to właśnie Jordan jest za to odpowiedzialny. Tym bardziej nie mogłam stwierdzić, że współpracuje z doktorami. Mogłam się mylić, więc nie chciałam oskarżać człowieka, który mógł być niewinny.

               Byłam pełna nadziei na rozwiązanie tej sytuacji pozytywnie. Chciałam uratować jak najwięcej istnień, nie wprowadzając przy tym żadnego chaosu. Mój spokój jednak szybko wyparował w momencie, w którym przypomniałam sobie o przyjeździe Rebekah'i do Beacon Hills. Ona z pewnością nie przyniesie mi ulgi, a jedynie zamieszanie, którego aktualnie ani trochę nie potrzebuję. Za jakie grzechy mnie to spotyka?

- Nie możemy tego tak zostawić – oburzyła się Lydia, wstając z fotela. - Musimy coś zrobić, do cholery!

- Przestań - jęknęłam załamana, chowając głowę w dłoniach. - Szykuje się gorący czas, daj choć chwile odpocząć.

             Już nie tylko walka z doktorami była moim piorytetem, co zaczynało mnie przerażać. Rodzina Mikaelson, która zawsze była mile widziana u mojego boku, tym razem cholernie mocno mi zagrażała. Nie chciałam dodatkowych kłopotów, ponieważ te dotychczasowe w zupełności mi wystarczyły. Musiałam jednak uzbroić się w cierpliwość i prosić tych na górze o odrobinę wyrozumiałości, której zapewne i tak nie otrzymam. Cóż, bycie złą do czegoś zobowiązuje, a to transakcja obustronna.

- O czym Ty mówisz, Nina? - zapytała zdezorientowana Lydia. - Owszem, mamy mały problem z doktorami, ale to nie jest coś, czego nie damy rady przezwyciężyć. Poradzimy sobie z tym, spokojnie, potrzebujemy tylko czasu.

- Gdyby tylko o doktorów chodziło – mruknęłam, podnosząc wzrok. - Tu chodzi o coś o wiele gorszego od doktorów.

- To coś takiego może się stać?

- Może, przynajmniej według Niny - odpowiedział wystraszonej Lydii Stiles. - Coś, czego Nina nie może znieść.

- Chyba nie umierasz, prawda? Nina, do cholery, nie waż i się teraz odchodzić z tego świata, bo wyciągnę Cie z zaświatów i skopię Ci tyłek.

- Na moje nieszczęście jeszcze trochę pożyję – prychnęłam. - To będzie gorsze od mojej śmierci.

               Nie miałam żadnego planu, który wyciągnąłby mnie z kłopotów. Chciałam uratować każdego, jednak nie potrafiłam uratować nawet samej siebie. W tej chwili musiałam skupić się na każdym, nawet najmniejszym szczególe, który mógł doprowadzić mnie do rozwiązania zagadki związanej z doktorami i ich chimerami. Nie mogłam jednak oddać się temu na sto procent, bo gdzieś z tyłu głowy widniała mi myśl zbliżającej się Pierwotnej, która mogła przewrócić mój świat do góry nogami.

- Dalej nic z tego nie rozumiem – stwierdziła zdezorientowana Lydia.

- Otóż do Beacon Hills przyjeżdża ktoś, kto przewróci nasz świat do góry nogami.

- Kto? - spojrzała na mnie zainteresowana i jednocześnie zestresowana.

- Nikt inny, jak sama Rebekah Mikaleson. Ta sama, która znana jest z roznoszenia chaosu i z wprowadzania zamieszania. Ta sama, której przyjaciółką jest sama śmierć.

               Z jednej strony zachowuję się jak wariatka, gdyż w momencie, w którym stado się rozpada i aktualnie każda para rąk przyda się do walki z doktorami, ja szaleję i klnę na osobę, która chce mi pomóc. Jednak z drugiej strony mój gniew jest uzasadniony, przecież to wszystko nie wzięło się znikąd. Po prostu czuję w kościach, że lada chwila stanie się coś, przez co nasze stado całkowicie się rozpadnie.

- Teraz przynajmniej rozumiem Twoje zachowanie – powiedziała spokojnie Lydia.

- Rozumiesz? - spojrzałam na nią z lekkim zdezorientowaniem i zdziwieniem.

- No tak – dziewczyna wzruszyła ramionami. - Do miasta przyjeżdża Pierwotna, a TY obawiasz się tego, co wyniknie z tej wizyty.

- Co niby ma wyniknąć? - prychnął Stiles, krzyżując ramiona na klatce piersiowej. - Rebekah pomoże nam w walce z doktorami, co może pojść nie tak?

- Teoretycznie to nic, praktycznie to wszystko.

- Dokładnie – przytaknęła mi Lydia. - Rebekah może nam pomóc, a jednocześnie nam zaszkodzić.

- A Ty niby skąd o tym wiesz? - spojrzał na nią zdegustowany chłopak.- Zobaczyłaś ją raz na oczy i już stwierdzasz, że jest zła?

- Bo w porównaniu do Ciebie ja uważnie słucham opowieści Niny –odgryzła mu się dziewczyna. - To dlatego uciekliście?

- Co? - spojrzałam na nią zdezorientowana. Czy ja zacznę ogarniać rzeczywistość?

- To z powodu Rebekah'i uciekliście ze szkoły? Pewnie się tym zdenerwowałaś, co?

- Tak – skłamałam szybko widząc, ze Stiles, chciał coś powiedzieć. Spojrzałam na niego twardo, dzięki czemu chłopak zrezygnował z jakichkolwiek wyjaśnień. - Właśnie dlatego musiałam wrócić do domu, aby chociaż trochę się uspokoić i nikomu nie zrobić krzywdy.

               Szczerze powiedziawszy nie miałam pojęcia, że Lydia wpadnie na taki pomysł. Spodziewałabym się tego dosłownie po każdym, ale nie po niej. Dlaczego nie zaprzeczyłam i okłamałam przyjaciółkę? Cóż, odpowiedź jest bardzo prosta: Stiles. Stałam między młotem, a kowadłem, i wybrałam mniejsze zło, tak po prostu. Gdybym przyznała się, że powodem naszej ucieczki ze szkoły wcale nie był telefon od Rebekah'i, to drążyła by temat tak długo, aż w końcu bym niewytrzymała i wszystko bym jej wyśpiewała tylko po to, aby dała mi w końcu święty spokój.

- Oszalałyście – stwierdził nagle Stiles. - Nie tylko Ty – wskazał na mnie palcem. - Obie oszalałyście.

- A to dlaczego? - zapytała zdziwiona Lydia.

- A to dlatego, że do miasta przyjeżdża ktoś, kto może nam pomóc, a wy stwierdzacie, że to źle.

- Dobrze wiesz, że to wcale nie tak – warknęła Ruda. - Obie po prostu wiemy, z czym łączy się przyjazd Pierwotnej do Beacon Hills.

- Wariatki, otaczają mnie same wariatki.

- Dopiero teraz na to wpadłeś? - prychnęłam, uśmiechając się psychoptycznie.

- Nie patrz na mnie tak, jakbyś chciała wyssać ze mnie krew, a później poćwiartować moje ciało i rzucić dzikim zwierzętom na pożarcie.

- A to niby ja jestem psychopatką – parsknęłam rozbawiona, kręcąc przy tym lekko głową.

               I w taki właśnie sposób można poprawić sobie humor, nawet jeśli wokół Ciebie panuje totalny chaos i zagrożenie wojną, na skutek której zginie wiele niewinnych osób, a Ty i bliskie Ci osoby możecie straci życie. Nie mam nic przeciwko, bo dzięki temu, choć na chwile, z mojego umysłu wylatuje obraz doktorów i kataklizmu, jaki przywiezie ze sobą Rebekah. Lepiej się śmiać, niż płakać, prawda?

- Trochę zboczyliśmy z tematu – stwierdziła Lydia, patrząc raz na mnie, a raz na Stiles'a.

- Masz rację – westchnęłam, przyjmując prawdę na klatę. - Musimy coś zrobić z Jordan'em.

- Kim jesteś i co zrobiłaś z Niną? - zapytała zdziwiona Lydia. - Jeszcze przed chwilą twierdziłaś, że nic z nim nie zrobimy i poczekamy na rozwój sytuacji.

- Chwilę temu nie myślałam logicznie – mruknęłam cicho pod nosem. - Nieważne, musimy coś z nim zrobić.

- Masz jakiś pomysł? - zapytał Stiles, przez co wraz z Lydią wlepili we mnie swoje spojrzenia.

- Nie do końca – stwierdziłam spokojnie. - Wiem jednak, że gdzieś musi odkładać te ciała, a raczej nie zabiera ich do swojego domu.

               Dobra, moje racjonalne myślenie wróciło na miejsce, więc była nadzieja na to, że wpadnę na genialny pomysł, który wyciągnie nas z bagna zwanego Jordan'em Parrish'em. Nie mogłam mieć jednak żadnej pewności, gdyż facet był cholernie tajemniczy, a jego aura i zapach niejednoznaczne. Byłam jednak pewna tego, że stał po naszej stronie, a nawet mogłam dać sobie za to uciąć małego palca u lewej stopy, więcej bym nie zaryzykowała.

- Musimy mieć o nim jakieś informacje – stwierdziła pewnie Lydia. - Wiesz coś o nim? - zapytała, patrząc na mnie.

- Nie – westchnęłam, pocierając dłonie. - Nie mam pewności co do tego, kim on jest. W księgach mamy są wzmianki o kimś takim, jak Jordan, jednak nie jest nazwane wprost to, kim on jest.

- Czyli nie wiesz kim on jest?

- Mam pewne podejrzenia, ale wolałabym sama się w tym upewnić, zanim zacznę rzucać oskarżenia.

              Nie chciałam wyjawiać prawdy w sprawie Jordan'a. Nie dlatego, że nie ufałam bliskim czy dlatego, że zbyt bardzo mi na nim zależało. Najprościej na świecie nie chciałam rzucać bezpodstawnych oskarżeń wobec kogoś, kto mógł być niewinny i być całkowicie kimś innym. Nie potrafiłam jednoznacznie stwierdzić, kim tak naprawdę był Jordan Parrish. Był dziwny i tajemniczy, a to w dziwny sposób mi się podobało i jednocześnie nakręcało mnie.

- I znowu wracamy do punktu wyjścia – mruknął niewyraźnie Stiles.

- Co? - spojrzałam na niego zdziwiona. - Do jakiego punktu wyjścia? Przecież mamy już jakieś poszlaki, które mogą nas doprowadzić do celu.

- Znowu zaczynają się tajemnice – stwierdził, patrząc mi prosto w oczy. - Sama mówiłaś, że tajemnice są złe, Nina. Teraz ponownie zamykasz się we własnym świecie, praktycznie nic nam o nim nie mówiąc.

- To nie tak – zaczęłam, do końca nie wiedząc, co tak naprawdę chcę mu powiedzieć.

- Nie? - spojrzał na mnie z kpiącą miną. - To niby jak?

- Tajemnice czasem są dobre, Stiles – zaczęłam, nie będąc do końca pewna, skąd wzięły się we nie te słowa. - W tajemnicy kryje się prawda, która czasami nie powinna ujrzeć światła dziennego. W tajemniczych miejscach najczęściej odkrywa się prawdę, która...


             Nie jestem pewna, w którym momencie z mojego własnego salonu przeniosłam się do miejsca, którego na pierwszy rzut oka nie ogarniałam. Zamiast widzieć Stiles'a i Lydię, którzy zapewne patrzyli na mnie jak na wariatkę, widziałam drzewa, które kołysały się delikatnie w rytm wiatru. Sceneria zmieniła się tak szybko i niespodziewanie, że nawet tego nie zdołałam zauważyć. Chyba czas być bardziej uważna, zdecydowanie na dobre mi to wyjdzie.

            Znalazłam się w miejscu, które już wcześniej widziałam. Miałam przynajmniej taką nadzieję, bo pewnością bym tego nie nazwała. Widziałam pełno drzew, które mieszały się między sobą, tworząc przy tym niesamowity krajobraz i uczucie, które było ze mną od lat. Czułam dziwny spokój, który w obcym miejscu powinien być dla mnie czerwonym światełkiem. Pośrodku stało coś, co już kiedyś widziałam, chociaż w pierwszej chwili nie potrafiłam pokojarzyć faktów.

             Naokoło było pełno osób ubranych w ciemne szaty. Gdyby to była rzeczywistość, to zapewne wybuchnęłabym śmiechem i skomentowałabym ich ubiór, jednak teraz byłam nimi zainteresowana. Wiedziałam, że to nie są zwykli ludzie, którzy udają, że cholernie mocno wierzą w w szatana. To były osoby, które mogły sprowadzić na nas gniew tych, którzy od jakiegoś czasu znajdowali się tam, na górze. Dosyć szybko połączyłam fakty i wiedziałam, co tu jest grane.


- Musimy odnaleźć Nemeton – powiedziałam, gdy tylko udało mi się wyrwać z tej dziwnej wizji. - Tam jest odpowiedź.



Hej, Kochani :*

Zapytam z czystej ciekawości, ponieważ już  jakiegoś czasu się nad tym zastanawiam: wolicie więcej dialogów czy opisów?

Miłej nocy <3

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro