ROZDZIAŁ 77

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

               Podejmowanie decyzji nie leży w naturze każdego człowieka. Jedni uwielbiają wydawać rozkazy i są do tego wręcz stworzeni, inni natomiast wolą je spełniać, nie będąc w centrum uwagi. Jedni robią to, co im się powie, a drudzy robią to, co sami uważają za słuszne, nie zwracając na nikogo innego uwagi. Wszystko zależy od charakteru i tego, co wydarzyło się w przeszłości danej osoby.

                 Od najmłodszych lat rodzice powtarzali mi, że będę kimś wielkim, wyjątkowym, silnym. Za każdym razem, gdy to słyszałam, wierzyłam w ich słowa. Z biegiem lat wiem jednak, że to było cholerne kłamstwo, które miało mnie jedynie utrzymać przy dobrej stronie. Nie było w tym nic, co mogłoby być prawdą.

               Moi rodzice od zawsze chcieli udowodnić mi to, że jestem kimś dobrym i pomocnym. Chcieli wychować mnie na kogoś, kto niesie pomoc i dobroć, która miała być moją cechą wrodzoną. Okazało się jednak, że byłam cholernie wadliwym produktem, którego powinno pozbyć się zaraz po stworzeniu. Nie byłam taka, jak oni, ja niosłam ból i śmierć, która była dla nich ciężka do zaakceptowania. Byłam kimś, kogo oni nigdy nie chcieli stworzyć. Wybryk natury, który wyrósł dzięki dziwnym eksperymentom, które zapewne były nielegalne.

                 Zawsze chciałam iść własną ścieżką, która była niezgodna z innymi. Chciałam odkrywać świat na swoich zasadach, nie słuchając przy tym nauk i ostrzeżeń innych. Myślałam, że nauka na własnych błędach jest o wiele lepsza od tego, czego mogłabym się nauczyć od starszych. Miałam swoje własne cele i przekonania, których nikt nie potrafił zmienić przez moją upartość, która była moją cechą dominującą. Moi rodzice byli bezradni, chociaż niejednokrotnie starali się wmawiać mi to, co było słuszne, przynajmniej według nich.

                Chyba właśnie ze względu na własną przeszłość nie potrafiłam pozwolić bliskim na popełnianie własnych błędów. Chciałam ich uchronić od tego, co przytrafiło się mi. Za wszelką cenę chciałam zmusić ich do myślenia w całkowicie inny sposób, niż mój, gdy byłam w ich wieku. Nie potrafiłam zaakceptować tego, że oni mogliby popełnić jakiś błąd, z którym ja spotkałam się już kiedyś w przeszłości. Chciałam się pozbyć każdego zła,które mogło zagnieździć się w ich życiu, sprowadzając sam bóli smutek na ich drodze. Nie przemyślałam jednak tego, że to ja byłam największym złem w ich życiu.

                Wielokrotnie byłam nazywana tą złą, bez serca i bez jakichkolwiek pozytywnych uczuć. Zdążyłam przyzwyczaić się do tego, że jedyne, co w oczach innych potrafiłam, to zadawanie bólu i śmierci, która była nieodłącznym elementem mojej osoby. Z czasem przestałam się tym interesować i całkowicie olałam sprawę, chcąc jedynie robić to, co chcę i to, w czym byłam najlepsza. Gdy okazało się, że pod moimi skrzydłami jest więcej osób, zmieniłam swoje życie i robiłam wszystko, aby nie musieli przejść tego, co mnie spotkało w życiu.

                 Moi przyjaciele byli dla mnie wszystkim i chyba właśnie dlatego mina Lydii mnie zraniła. Dziewczyna wpatrywała się we mnie nie tylko ze zdziwieniem, ale również ze strachem, którego nigdy nie chciałam u niej wywołać. Nie chciałam jej wystraszyć, jednak moje zachowanie mówiło co innego. Mówiłam jedynie to, co miało ją zatrzymać, a w takich sytuacjach nie bardzo myślałam nad swoim zachowaniem, co było moim ogromnym błędem. Działałam impulsywnie, a to mogło mnie kiedyś zgubić, jeśli już tego nie zrobiło.

- Co Ty robisz? - zapytała niepewnie dziewczyna, cofając się o krok do tyłu.

- Nie pójdziesz do niego, nie pozwolę Ci na to.

- Dlaczego? - spojrzała na mnie całkowicie zdezorientowana.

                Nie potrafiłam racjonalnie wytłumaczyć swojego zachowania. Nie wiedziałam, dlaczego tak bardzo bałam się jej spotkania z Jordan'em. Z jednej strony broniłam go jak tylko mogłam, jednak z drugiem miałam wrażenie, że nie był z nami do końca szczery. Owszem, mógł nie być świadomy swoich mocy i tego, co robił, jednak równie dobrze mógł nas wszystkich okłamywać i udawać amnezje związaną z jego drugą stroną. Kiedyś popełniłam podobny błąd i do tej pory płaciłam za to słoną karę, nie chciałam powtórki z rozrywki. Nie chciałam ponownie stawać nad czyimś grobem i wyzywać samej siebie za błąd, który zapewne bym popełniła. Chciałam uratować każdego, chociaż nie wiedziałam, w jaki sposób mam to zrobić. Postawiłam sobie cel, do którego nigdy nie było mi dane dotrwać.

- Nie spotkasz się z Jordan'em – zaczęłam spokojnie, w głowie układając sobie plan działania. - On jest niebezpieczny, Lydia.

- Na jakiej podstawie to stwierdzasz? Przecież sama twierdziłaś, że nie wiesz, kim on jest i do czego jest zdolny.

- Nie wiem tego, to fakt – przytaknęłam. - To nie zmienia jednak faktu, że Parrish może być niebezpieczny.

-Przecież nawet Ty w to nie wierzysz – prychnęła dziewczyna. - Jordan nie jest zły.

- Nie znamy jego planu działania – chyba właśnie zaczynałam gubić się we własnych zeznaniach, ale co innego mogłam zrobić ? - Nie znamy go i nie wiemy, do czego jest zdolny. Jordan może współpracować z doktorami, którzy mordują niewinnym ludzi. Nie możemy tego tak po prostu zostawić i to olać, idąc dalej.

- To nie jest wytłumaczenie, Nina. Musi być coś, co nie pozwala Ci działać dalej w tym kierunku.

              I co ja miałam jej powiedzieć? Lydia była jedną z tych osób, które znały mnie na wylot. Ta dziewczyna potrafiła przewidzieć prawie każdy mój ruch, który starałam się skrupulatnie dopracować. Znała moje myśli i zachowania, więc krycie przed nią czegokolwiek było zwyczajnie bezsensowne. Była tą, która wiedziała o mnie najwięcej i tą, która zagrażała mi najbardziej.

- Nie chcę, aby ktoś ponownie został zraniony – powiedziałam w końcu to, co leżało mi na sercu. - Nie dam rady przeżyć kolejnej śmierci przez własną głupotę. Właśnie dlatego nie puszczę Cie do Jordan'a, Lydia. Nie dam rady przeżyć Twojej śmierci po tym, gdy on Cie zabije.

                Chciałam rozwiązać sprawę doktorów, ale nie kosztem bliskich. Musiałam dotrzeć do nich w sposób, który nie dotyczyłby bezpośrednio moich bliskich. To nie było łatwe zadanie, ale musiałam się z nim zmierzyć. Tym razem musiałam wyrzucić wszystkie karty na stół, nie ukrywając przy tym żadnego asa w rękawie. Nie przeżyłabym kolejnej śmierci, która spowodowana byłaby moją głupotą. Zbyt wiele błędów popełniłam, aby teraz pozwolić sobie na kolejny.

- Nie przesadzaj, przecież nic mi się nie stanie – twierdziła lekceważąco dziewczyna.

- Bardzo wiele osób tak twierdziło – stwierdziłam spokojnie. - Nikt nie wyszedł z tego żywy, Lydia. Nie pozwolę kolejnej osobie wpaść w sidła wroga, nie dam im zabić kolejnej ważnej dla mnie osoby. Zbyt wiele straciłam, aby pozwolić wrogom przejąć moje życie i kontrolę nad nim.

- Przecież sama twierdziłaś, że Jordan jest po naszej stronie.

- Nigdy nie mam całkowitej pewności, Ruda. Wszystko może zmienić się w ułamku sekundy, nawet wtedy, gdy Ty się tego całkowicie nie spodziewasz.

                Byłam niekiedy samolubna i egoistyczna, ale nie w tym przypadku. Miałam świadomość tego, ile osób zginęło za moją sprawą i to właśnie dlatego tak bardzo starałam się chronić swoich bliskich z Beacon Hills. Do tej pory narażałam osoby należące do świata nadprzyrodzonego i istoty nieśmiertelne, które nie mogły zniknąć od zwykłego wyrwania serca. Przy zwykłych ludziach bardziej się starałam, więc i tym razem musiałam z tym uważać. Nie chciałam brać udziału w kolejnym pogrzebie i tłumaczyć się bliskim zmarłych, dlaczego właśnie tak się stało. Nie potrafiłam dłużej kłamać w tych sprawach, chociaż nazywano mnie najlepszym kłamcą stulecia. Cóż, najwyraźniej wyrosłam z tego i zaczynałam powoli porzucać dawną siebie.

- Przesadzasz – prychnęła dziewczyna. - Jordan od zawsze był dla mnie miły, nie mógłby zrobić mi krzywdy.

- A ja? - spojrzałam na nią uważnie. - Ja również byłam od zawsze dla Ciebie miła, nie licząc małym epizodów na naszej drodze. Gdybym nie była tak blisko, uwierzyłabyś w to, że nie jestem wstanie Cie zabić?

- Nina, to całkowicie inna sprawa.

- Odpowiedz – warknęłam, wbijając w dziewczynę ostrzegawcze spojrzenie.

- Nie - szepnęła zmarnowana. - Nie uwierzyłabym w to, że nie mogłabyś mnie zabić.

                Jej odpowiedź całkowicie wystarczyła mi do opinii na mój temat. Dla nieznajomych byłam tą, która niosła śmierć. Byłam kimś, kto jedynie potrafił niszczyć, nie tworząc przy tym niczego dobrego. Należałam do tej grupy osób, które uwielbiały rozlew krwi, nie dając od siebie nic w zamian. Tym właśnie byłam nie tylko dla obcych mi osób, ale również dla moich bliskich, którzy starali ukrywać się pod maską osób kochających mnie.

- Więc przestań mówić o tym, że do niego pójdziesz.

- Nie mogę – jęknęła dziewczyna. - On jest jedyną osobą, która może nam pomóc.

- A ja jestem jedyną osobą, która może Cie zahipnotyzować, przynajmniej na tą chwile – warknęłam, robiąc krok w jej stronę. - Możemy sprawdzić to, czy jestem do tego zdolna.

- Nie znamy zbyt dobrze Jordan'a – stwierdził nagle Stiles, stając pomiędzy nami. - On może być tym złym, Lydia.

                Od początku czułam, że Lydia będzie stać po stronie Jordan'a. Z jednej strony nie potrafiłam tego zrozumieć, gdyż ani trochę go nie znała, jednak z drugiej strony coś musiało być między nimi. Nie mogłam uwierzyć w to, że Lydia dostała nowy dar i nagle potrafiła odczytywać intencje innych osób. Może bywałam naiwna, ale nie w tym przypadku, tu działałam na podstawie dowodów.

- Jordan nie jest zły – powiedziała Lydia, patrząc mi prosto w oczy. - To wy nie potraficie odnaleźć w nim dobra.

- Potrafię odnaleźć dobro w najgorszych osobach chodzących po tym świecie – stwierdziłam bez nerwów. - Jordan chwilowo nie należy do tej grupy.

                Nie potrafiłam jednoznacznie określić Parrish'a, gdyż nigdy nie byłam z nim blisko. Mogłam określić każdego człowieka, który znajdował się w moim otoczeniu, bo znałam ich rasę i pochodzenie, jednak on pozostawał dla mnie zagadką. Był pieprzonym znakiem zapytania, którego nie potrafiłam rozszyfrować. To był mój słaby punkt, do którego nigdy nie chciałam się głośno przyznać. Nina Fortem nie była wcale tak idealna, jak niektórzy myśleli.

- On wcale nie jest zły, Nina – oburzyła się dziewczyna, strzelając we mnie piorunami. - Zaczynasz wariować i widzisz w każdym wroga.

- Widzę wroga w tych, którzy współpracują ze złem. Jordan zabiera ciała zabitych przez doktorów chimer, w jaki sposób niby chcesz to wyjaśnić?

- Przecież sama powiedziałaś, że jest nieświadomy! On nawet nie wie, co dokładnie robi w danej chwili!

- To są tylko moje spekulacje, które mogą nie być prawdziwe –warknęłam, coraz bardziej zirytowana tą sytuacją. Najgorsze było to, że sama zaczynałam powoli gubić się we własnych zeznaniach. - On może nie być tym dobrym, a jakoś nie mam zamiaru wysyłać Cie do paszczy lwa.

- On mnie nie skrzywdzi! Parrish jest policjantem, więc jego obowiązkiem jest ochrona cywili. Nie może mnie zranić, bo to byłoby wbrew jego zasadom.

- Gdy jest się pod wpływem kogoś silniejszego, to żadne zasady nie mają znaczenia, Lydia. On może współpracować z doktorami, a to oznacza, że... - przerwałam, słysząc dźwięk swojego telefonu. Ktoś ma wyczucie czasu, nie ma co. - Jeśli to nic ważnego, to Cie zabiję – warknęłam do słuchawki, nawet nie patrząc na ekran.

- Mamy kolejną martwą chimerę – stwierdził damski głos po drugiej stronie. - W szkole doszło do następnego morderstwa.

- Co? - zapytałam zdziwiona, odrywając wzrok od wściekłej Lydii. - Jak to się stało?

- Za jednej z lekcji zauważyłam dziwne zachowanie jednej z uczennic, Beth – zaczęła roztrzęsiona Malia. - Jej włosy zostawały na jej dłoniach za każdym razem, gdy ich tylko dotykała. Zaczęła ciężko oddychać i zachowywać się w sposób, który zwrócił moją uwagę.

- Może jest na coś chora?

- Raczej była – mruknęła posępnie dziewczyna. - Wybiegła nagle z klasy, więc podążyłam za nią. Chciałam z nią porozmawiać i sprawdzić, co się z nią dzieje, jednak ta od razu mnie zaatakowała. Rzuciłam się w pościg, ale nie zdążyłam jej dorwać.

- Doktorzy byli pierwsi, zgadza się?

- Tak – westchnęła ciężko. - Dorwali ją zaraz po przekroczeniu progu. Zabili ją, Nina, a ja byłam tego cholernym świadkiem i nie zrobiłam nic, aby ją uratować.

                 Wychodziło na to, że doktorzy przestawali ukrywać się ze swoimi zachowaniami i morderstwami. Spodziewałam się po nich naprawdę wiele, ale nie pomyślałabym nigdy, że zaczną zabijać w biały dzień w miejscach, które były oblegane przez dużą ilość osób. Oni natomiast robili wszystko, aby zadziwić mnie jeszcze bardziej, posuwając się o krok do przodu w swoich zbrodniach. To wszystko zaczynało być coraz bardziej popieprzone, a ja nie miałam nad tym żadnej kontroli, co tylko dodatkowo mnie wkurzało.

- Gdzie jest Scott? - warknęłam z zaciśniętymi zębami. - Gdzie jest pieprzony Alfa?

- Nie wiem – jęknęła załamana dziewczyna. - Zniknął zaraz po tym, jak Corey'a zabrała karetka. Chłopak był cały w krwi i rtęci.

- I dlaczego ja nic o tym nie wiem?!

                Komunikacja między nami zdecydowanie zaczęła szwankować. Kiedyś potrafiliśmy przekazywać sobie nawet najmniejsze błahostki tylko po to, aby nie mieć przed sobą żadnych tajemnic. Na tą chwile nie potrafiliśmy być ze sobą szczerzy, a kłamstwa zaczynały zalewać nas z każdej strony. Doskonale wiedziałam o tym, że to jedynie wprowadzi nas w cholerny dół, z którego możemy się nigdy więcej nie podnieść, jednak w dalszym ciągu nie zrobiłam nic, aby to powstrzymać. Dalej ktoś twierdzi, że mam w sobie dobro?

- Nina, przepraszam, ja naprawdę...

- Nie ruszaj się stamtąd – przerwałam dziewczynie, zaciskając wolną dłoń w pięść. - Zaraz tam będę.

                 Nie chciałam zachowywać się źle względem przyjaciół, ale czasami nie potrafiłam się powstrzymać. Malia nie była winna temu, co działo się dookoła nas i nie ona powinna za to obrywać. Chciałam dla wszystkich jak najlepszej przyszłości, jednak wychodziło na to, że ściągałam ich w otchłań, w którą kiedyś sama weszłam. Chyba właśnie dlatego już kiedyś chciałam uciec i odciąć się od nich tylko po to, aby nie zabrać ich do miejsca, w którym sama się znalazłam.

- Co robimy? - zapytał niepewnie Stiles.

- Muszę jechać do szkoły i to sprawdzić – westchnęłam, patrząc na nich spokojnie. - Co z wami?

- Ja jadę z Tobą, mogę się do czegoś przydać.

- Ja odnajdę Scott'a – stwierdziła Lydia i choć wiedziałam, że kłamie, nie miałam siły na dalszą kłótnie z nią. - Spóbuję się czegoś dowiedzieć.

- Wiesz, że Twoja śmierć nie przyniesie nikomu ulgi?

- Wiem o tym, Nina, i nie zamierzam tak młodo umierać. Przeżyję, obiecuję.

- Uważaj na siebie i daj znać, jeśli coś pójdzie nie tak.

- Będziemy w ciągłym kontakcie, obiecuję.

                Pomimo tego, że nie wierzyłam w słowa Lydii odnośnie Scott'a, nie mogłam siłą zatrzymać jej i zmusić do zmiany myślenia. Ruda była inteligentna i wiedziała, co robić i jak zachować się w danej sytuacji. Nie mogłam jej ograniczać, bo wtedy nigdy by sobie beze mnie nie poradziła. Była mądrą osobą, która potrafiła podejmować rozsądne decyzje, nawet jeśli czasami były one według mnie złe. Musiałam jej zaufać, pomimo głupiego głosu, który szeptał mi, abym tego nie robiła.

               Zaraz po wyjściu z lasu rozdzieliliśmy się, żegnając się jedynie małymi uśmiechami. Bałam się, że to był ostatni moment, w którym widziałam Lydię żywą. Nie potrafiłabym sobie bez niej porazić, pomimo tego, że to ja byłam tą starszą. Martin wpadła do mojego umysłu i zrobiła w nim cholerny bałagan, za co byłam jej wdzięczna. Pozwoliła mi myśleć o czymś innym, niż zabijanie i śmierć. Pomogła mi ponownie się pozbierać, nawet jeśli od dawna twierdziłam, że już dawno sobie ze wszystkim poradziłam. Pomogła mi, chociaż jej sposoby nie zawsze były przeze mnie akceptowane. Bez niej świat byłby inny, taki cichy i smutny. Lydia Martin nie mogła odejść, bo wtedy wszystko straciłoby swój sens.

- Nina, możesz mi o wszystkim powiedzieć, wiesz o tym? - zapytał cicho Stiles, gdy tylko włączyłam się do ruchu, wyjeżdżając z leśnego parkingu.

- Wiem o tym – uśmiechnęłam się lekko, nie patrząc w jego stronę. Nie chciałam, aby ujrzał fałsz wymalowany na mojej twarzy.

- Wyrzuć to z siebie, będzie Ci łatwiej.

              I to był właśnie ten moment, w których chciałam zahipnotyzować każdego, kto mnie doskonale znał. Stiles, podobnie do Lydii, potrafił odczytywać moje myśli i uczucia. Nie było mi to na rękę, ponieważ z każdym dniem było mi coraz trudniej ich okłamać. Czasami wolałam nie być z nimi szczera tylko po to, aby ich nie martwić. A jeśli właśnie to ich martwiło najbardziej?

- Wszystko się pieprzy, Stiles - westchnęłam ciężko, stawiając na kompletną szczerość. - To, co dzieje się wokół nas, to jebana komedia pomieszana z tragedią. A to dopiero początek, bo prawdziwe kłopoty dopiero za niedługo się zaczną.



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro