ROZDZIAŁ 8

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

 MARATON 7/8


              Świat nadprzyrodzony skrywa w sobie wiele tajemnic, których nie jesteśmy w stanie ogarnąć. Każdego dnia może zdarzyć się coś, co będzie dla nas całkowicie nowe. Nie ma na świecie osoby, która wiedziałaby wszystko i znała wszystkich. Każdego dnia na świecie pojawiają się nowe wampiry, wilkołaki, rodzą się nowe czarownice. Wszystko, co nas otacza, może się w każdej chwili zmienić. Od zawsze wiedziałam, że nie warto wierzyć we wszystko, co się słyszy i poczuje. Czasami zmysły bywają omylne, a wtedy można nieźle wpaść.

               Beacon Hills jest miastem, w których istnieją istoty nadprzyrodzone. Co prawda nie może równać się z Nowym Orleanem czy Mystic Falls, ponieważ tam zdecydowanie przeważają istoty nadprzyrodzone. W Beacon Hills jest ich dosłownie garstka i bardzo łatwo ich wyłapać, w tym również mnie. Zapach obcego osobnika jest czymś bardzo wyraźnym i nie da się tego ominąć. Miasto jest zbyt małe, aby ktoś mógł tak po prostu tu przyjechać i ukrywać się przed innymi.

                Od razu chciałam zapytać Liam'a, o co chodzi, ale coś mi w tym przeszkodziło. Usłyszeliśmy ryk dochodzący z niedaleka i wszyscy spojrzeliśmy w to samo miejsce. Nie czekając na reakcję przyjaciół, od razu rzuciłam się do biegu, aby jak najszybciej dotrzeć na miejsce. Na szczęście wampirza prędkość dużo mi pomogła, bo już po chwili byłam świadkiem czegoś, czego chyba nie bardzo bym się spodziewała.

               Przed sobą ujrzałam Scott'a McCall'a, naszego Prawdziwego Alfę, który walczył z jakimś innym stworzeniem. Ciężko było mi stwierdzić, kim była owa osoba, bo jej zapach był dosyć zmieszany. Nie pachniał mi do końca wilkołakiem, jakby był jakimś mieszańcem, jednak nie należał do Hybryd, ich zapach znam zbyt dobrze. Poczułam lekkie uderzenie w plecy i już wiedziałam, że reszta dobiegła do mnie i widzi dokładnie to, co ja.

              Chciałam rzucić się do ataku i ratować Scott'a, jednak ktoś mi w tym przeszkodził. Ja wiem, że Beacon Hills to dziwne miasto i tu jest wszystko możliwe, ale bez przesady. Pojawił się przed nami nagle jakiś wilkołak, którego zapachu nie potrafiłam dokładnie określić, i rzucił się Scott'owi do pomocy. Jego zapach był dziwny, całkowicie inny od zapachu Liam'a czy Scott'a. Chyba czegoś tu nie rozumiem, coś mi tu nie pasowało.

- Co to, kurwa, jest? - zapytałam zdziwiona, patrząc na rozgrywającą się przede mną walkę.

               Jak widać, moje zmysły mnie zawodzą, co nie powinno mnie wcale dziwić. Byłam pewna, że gdy tylko pojawi się jakaś nowa istota nadprzyrodzona w Beacon Hills, to będę w stanie ją wyczuć. Przynajmniej w jakiś sposób się ujawni lub pojawi na naszej drodze, a tu taka niespodzianka. Przed nami pojawił się młody wilkołak, który jest zapewne mniej więcej w wieku moich przyjaciół. Rzucił się na wroga Scott'a, starając się pomóc Alfie w walce. Niestety, długo to nie trwało, po chwili wylądował na ścianie.

               Stałam w miejscu jakby sparaliżowana i oglądałam całe widowisko z boku. Moi przyjaciele stali obok mnie i coś wykrzykiwali, ale nie byłam w stanie usłyszeć ich słów. Wpadłam w swego rodzaju trans, z którego nie potrafiłam się obudzić. Czułam się tak, jakby ktoś nagle zamknął mnie w szklanej kuli i kazał tam siedzieć jak najdłużej się da. Czułam się tak, jakby stało tu tylko moje ciało, a duch był w całkowicie innym miejscu.

               Mieliście kiedyś tak, że wasze ciało odmawiało posłuszeństwa? Mózg krzyczał jedno, serce drugie, a wy staliście jak kołki i nie wykonaliście żadnego ruchu? Jeśli tak, to witam w świecie Niny Fortem. W tym momencie właśnie tak się zachowywałam, jakbym była zamrożona i niezdolna do żadnego ruchu. Rozum krzyczał, abym ruszyła do walki, serce krzyczało, abym ratowała przyjaciela, a nogi nie chciały się ruszać. Bezsilność jest czymś, czego nigdy nie potrafiłam znieść.

               Nowy wilkołak wstał nagle z ziemi, otrzepał się i ruszył do kolejnego ataku, próbując odciągnąć wroga od Scott'a. Dlaczego moje cholerne ciało nie chce reagować! Zamknęłam na chwile oczy i skupiłam się na samych dźwiękach, jednocześnie próbując wrócić do siebie. Nie mogłam przecież stać w miejscu i czekać na jakikolwiek cud. Musiałam pomóc Scott'owi i temu drugiemu, którego nie potrafię jednoznacznie określić. To wszystko zaczyna się robić chore, a przez długi czas był spokój.

                Wzięłam głęboki oddech, aby oczyścić umysł. Musiałam skupić się na tym, co teraz było najważniejsze, na ratowaniu bliskich. Otworzyłam oczy i spojrzałam w kierunku walki, natychmiastowo zamierając. Nie widziałam nigdzie tego nowego, widziałam tylko Scott'a i dziwne stworzenie. Scott'a, który właśnie był nadziany na pazury wroga, niezdolny do żadnego ruchu. Mojego przyjaciela, który właśnie w tej chwili może umrzeć, a ja stoję jak kołek i nic z tym nie robię. Czy jest coś gorszego od stanu, w którym aktualnie się znajduję?

- Nina, zrób coś! - krzyknął spanikowany Stiles.

               Głos przyjaciela był dla mnie jak zastrzyk adrenaliny prosto w serce. Natychmiast otrząsnęłam się z transu, w  który wpadłam kilka minut temu, i ruszyłam przed siebie. Pod moimi oczami od razu pojawiły się żyłki, kły wyszły na zewnątrz chcąc zatopić się w tętnicy dziwnego stworzenia. W tej chwili nie obchodziło mnie to, że miałam nie zabijać. Nie obchodziło mnie to, że mogę stracić kontrolę i złamać własną obietnicę daną sobie i bliskim. W tym momencie najbardziej obchodziło mnie to, że Scott jest w niebezpieczeństwie.

                 Podeszłam wystarczająco blisko, aby móc ocenić całą sytuację. Pazury wroga były jedynie wbite w ciało Scott'a, na szczęście nie złapał za serce. W tym momencie wiedziałam, że mogę zrobić dosłownie wszystko, a mój przyjaciel to przeżyje. Ostrożnie podeszłam do wroga od tyłu i wyjrzałam mu przez ramię, patrząc na twarz Scott'a. Chłopak opadał z sił, jego puls zaczął słabnąć, oddech stawał się coraz bardziej urywany. Wiedziałam, że nie mam czasu do stracenia, musiałam od razu zareagować.

                 Złapałam za ramiona wroga i odrzuciłam go z dużą siłą do tyłu, jednocześnie odrywając go od Scott'a. Warknęłam głośno i spojrzałam na niego, na szczęście nie podniósł się z ziemi i nie próbował zaatakować ponownie. Skierowałam swój wzrok na Scott'a, który klęczał z głową opuszczoną i brał głębokie oddechy. Natychmiast przyklękłam koło niego i złapałam jego twarz w swoje dłonie. Gdy nasze oczy się spotkały, posłał mi wdzięczny uśmiech, co od razu oddałam.

- Jest bardzo źle? - zapytałam szeptem.

- Jestem Prawdziwym Alfą – odpowiedział, a jego oczy zaświeciły na czerwono.

                Wygląda na to, że kolejny raz nie doceniłam Scott'a, który jest Prawdziwym Alfą. To nie tak, że w niego nie wierzę, po prostu życie u jego boku nauczyło mnie sprawdzać dosyć często jego stan zdrowia. Co prawda jest przywódcą, ale jest niewyszkolony, co widać podczas każdej walki. Skąd miałam wiedzieć, że przebicie go pazurami nie narobi mu żadnych szkód? Przecież nie umiem przewidywać przyszłości, chociaż wiele razy uratowałoby mi to tyłek. Byłam jednak dumna z McCall'a, który kolejny raz pokazał swoją siłę i chęć walki. Nie poddał się, nie kazał siebie obronić, chciał to załatwić sam, a to się chwali.

               Chciałam coś powiedzieć, ale niestety nie było mi to dane. Ktoś, zapewne nikt z moich przyjaciół, złapał mnie mocno za ramiona i odrzucił z wielką siłą do tyłu. Na drodze mojego lotu znalazła się oczywiście ściana, w którą uderzyłam z niezłym hukiem. Moje ciało poleciało na ziemię, odsypane tynkiem z rozkruszonej ściany. Nie powiem, to coś ma w sobie dużo siły. Zamroczyło mnie na tyle mocno, aby uniemożliwić mi normalne widzenie. Wszystko zdawało się być podwójne, a głosy słowa jakby wypowiadane zza mgły. Cholera, dlaczego to zawsze musi być ściana?

                Jęknęłam cicho i złapałam się za głowę, od razu czując pod palcami ciecz. W tym momencie miałam ochotę rozszarpać to coś za rozwaloną głowę. Dlaczego ja zawsze muszę być ranna?! Zamknęłam oczy i zacisnęłam zęby, aby nie wydobyć z siebie już żadnego jęku. Skupiłam się na zmysłach, które zaczęły w miarę możliwości ze mną współpracować. Zaczęłam powoli odzyskiwać zdolność widzenia i słyszenia, co było dobrym znakiem. Otworzyłam oczy i spojrzałam przed siebie, chcąc jak najszybciej ogarnąć sytuacje.

               W moim życiu najbardziej obawiałam się chwili, w której moi bliscy nie będą mnie już potrzebować. Gdy będą już na tyle silni i wyszkoleni, że ja nie będę musiała ich chronić przed wrogami. Bałam się, że stanę się bezużyteczna i zbędna w ich życiu. Oczywiście miałam świadomość tego, że to się kiedyś wydarzy, ale chciałam, aby było to za jakieś sto lat, a nie teraz czy za tydzień. Zdecydowanie wolałabym zatrzymać czas i pozostać u ich boku, ratując im tyłki tak, jak do tej pory.

               Przed sobą ujrzałam Scott'a, którego oczy świeciły na czerwono. Trzymał mocno za rękę wroga, którego pazury świeciły na dziwny, niebieski kolor. Pierwszy raz się spotkałam z taką sytuacją, nie widziałam jeszcze istoty nadprzyrodzonej, której pazury się świecą. Cóż, jak widać, jeszcze wiele nie wiem na temat świata nadprzyrodzonego. Scott warknął złowrogo na wroga i jednym, płynnym ruchem, wyłamał jego pazury, co spotkało się z krzykiem bólu i rozpaczy. Nic dziwnego, nie chciałabym bym na jego miejscu. Chyba nawet zacznę mu współczuć, pomimo tego, że jest naszym wrogiem i zaatakował mojego przyjaciela.

                Wstałam powoli z ziemi, podpierając się ściany, aby przypadkiem nie spotkać się z podłożem po raz kolejny. Złapałam się jedną ręką za głowę i spojrzałam na resztę przyjaciół. Stiles, Malia i Liam stali w tym samym miejscu, w którym ich zostawiłam. Nie ma co, pomocni z nich ludzie. Dopiero teraz poczułam zapach, którego tak bardzo nie trawiłam. Rozejrzałam się dookoła i zobaczyłam ciemnowłosą dziewczynę leżącą na ziemi, która ze strachem w oczach patrzyła na Scott'a. Dlaczego ten potwór jej nie zabił?

- Dam Ci teraz wybór – usłyszałam głos Scott'a, więc natychmiast na niego spojrzałam. - Możesz zostać i walczyć dalej, aż zginiesz, albo odejść i przeżyć.

- Ja bym go zabiła – odparłam spokojnie i podeszłam do dwójki mężczyzn. - Nie zasługuje na życie.

- Odejdę – powiedział spanikowany stwór.

- Czym Ty jesteś? - zapytałam, mrużąc oczy.

- Odejdę – powtórzył, patrząc na Scott'a.

                Z wielką chęcią wzięłabym go na tortury i starała się wyciągnąć z niego informacje. Wiadome było to, że nie był zwykłym wilkołakiem, a jakimś nieznanym mi mieszańcem. Chciałam wiedzieć, z czym tym razem mamy do czynienia, ale oczywiście nasz kochany Alfa jest zbyt łaskawy. Puścił naszego wroga, który jeszcze niedawno chciał go zabić, i patrzył ze spokojem, jak ten się oddala.

- Oszalałeś? - warknęłam. - Nawet nie wiemy, czym on był.

- Nie zrobi nam już krzywdy – odpowiedział Scott. - Jak głowa?

- Trochę boli – skrzywiłam się.

               Usłyszeliśmy za sobą odgłos biegu i już po chwili byłam złapana w ramiona przez Malię. Dziewczyna wtuliła się we mnie mocno i coś mruczała pod nosem, jednak nie do końca mogłam zrozumieć jej słowa. Zacisnęłam zęby, aby nie wydobyć z siebie żadnego jęku, gdyż kilka minut temu wylądowałam na ścianie i moje ciało nie zdążyło się jeszcze zregenerować. Skąd ona ma tyle siły?

- Ty krwawisz – wyszeptał spanikowany Liam.

- Spokojnie, to małe draśnięcie – machnęłam ręką, uśmiechając się pocieszająco.

- Nie takie małe – wyjęczał Stiles, który zrobił się nagle blady.

- Nawet nie próbuj mdleć – zagroziłam mu. - Nie chcę kolejnej ofiary jakiegoś durnego ataku.

- Boże, Ty możesz umrzeć, wykrwawić się.

- Za jakie grzechy – westchnęłam ciężko. - Scott, jak się czujesz?

- Nie jest tak źle – mruknął Alfa.

                Chciałam sprawdzić jego stan, jednak usłyszałam kroki zbliżające się do nas. Pierwsza podeszła Kira, która uśmiechnęła się do każdego z nas. Oczywiście nie odpowiedziałam jej tym samym, co nie powinno nikogo zadziwić. Następnie, w małej odległości, stanął chłopak, który był najprawdopodobniej wilkołakiem. Przystojny chłopak, trochę wyższy ode mnie, umięśniony i średnio opalony. Brunet z ładnymi, zielonymi oczami, stojący i wpatrujący się w nas.

- A Ty to kto? - zapytałam po chwili ciszy.

- Jestem Theo – odpowiedział z lekkim uśmiechem.



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro