ROZDZIAŁ 82

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

                  W życiu każdego człowieka pojawiają się wątpliwości i strach przed tym, co nieuniknione. Każdy z nas, w mniejszym lub większym stopniu, odczuwa stres przed wydarzeniami, na które nie mamy żadnego wpływu. Najważniejszy w tej sytuacji jest spokój, który jako jedyny może nas uratować. Stach, gniew i stres to najgorsi wrogowie, jacy mogą nam towarzyszyć w życiu.

                 Od zawsze starałam się utrzymywać maskę, na której było widoczne jedynie znużenie oraz obojętność, która była nieodłącznym elementem mojego życia. Nigdy nie pozwalałam widzieć innym moich emocji, ponieważ to liczyło się ze zrzuceniem maski i pokazania prawdziwej mnie, która niejednokrotnie nie była dobra dla mojej przyszłości. Każdy z ludzi, których mijałam podczas swojego istnienia, musiała widzieć we mnie silną i niezależną, olewającą wszystko dookoła osobę, która nie boi się nikogo i niczego.

                 W Beacon Hills przetrwanie liczyło się z ujawnieniem prawdziwej mnie. Jak w Nowym Orleanie czy Mystic Falls potrafiłam utrzymać opinię złej i obojętnej kobiety, tak tu wielokrotnie rzucałam na stół karty i odkrywałam coś, czego wcześniej w życiu bym nie zrobiła. W tym mieście, niezależnie ode mnie, musiałam czasami grać emocjami, które kiedyś były mi obce.

                Nie nastawiałam się na pozytywny odbiór moich słów, ponieważ doskonale znałam osoby, które znajdowały się w tym samym pomieszczeniu, co ja. Wiedziałam, że ktoś wyrazi swój sprzeciw i nawet miałam swojego faworyta, który zrobi to jako pierwszy. Zawsze byłam przygotowana na atak ze strony osób, które były mi bliskie. W takich przypadkach zawsze starałam się odnaleźć w swoim umyśle odpowiedzi, które byłyby satysfakcjonujące dla nich, abym mogła ich w jakiś sposób udobruchać. Cóż, nie zawsze wychodziło to tak, jakby tego chciała.

- Ty chyba oszalałaś?! - warknęła wściekle Pierwotna. - Mam Ci pozwolić iść na pewną śmierć?

- Jaką pewną śmierć? - prychnęłam lekceważąco. - Przecież mam jechać na rozmowę ze Scott'em, a nie na walkę z wrogami.

- Z tego, co zdążyłam zauważyć, Scott nie do końca jest po naszej stronie.

- Niechętnie muszę się z nią zgodzić – mruknęła pod nosem Malia.

- Widzisz? Nawet ta wariatka się ze mną zgadza.

- Tylko nie wariatka – warknął kojotołak. - Za to mogę wyrwać Ci sercę.

- A ja mogę Cie zabić – prychnęła Rebekah. - Tak na stałe.

- Nikt nikogo dzisiaj nie zabija – ostrzegłam stanowczo, nie chcąc doprowadzić do kolejnego rozlewu krwi. - Przynajmniej nie dzisiaj.

- Dobrze, że dzisiejszy dzień za niedługo się kończy.

- Rebekah! - warknęłam, wściekła na przyjaciółkę. - Nie tkniesz ich bez mojej zgody.

- A Ty kiedykolwiek liczyłaś się z moim zdaniem? Czy kiedykolwiek zrobiłaś coś, o co Cie poprosiłam?

- Z tego, co pamiętam, to nie jesteś moją matką, więc nie masz prawa dyktować mi warunków życia i postępowania. Do tego nie przypominam sobie, abyś kiedykolwiek o coś prosiła, Ty zawsze wydajesz rozkazy.

- Ale to ja Cie uratowałam! - krzyknęła, po raz kolejny wyprowadzona z równowagi. - To ja się za Tobą wstawiłam, gdy reszta chciała się Ciebie pozbyć. To ja byłam przy Tobie po śmierci Twojej rodziny.

- To był cios poniżej pasa – warknęłam zdegustowana. - Nie powinnaś tego wspominać przy mnie.

- W inny sposób nie potrafię do Ciebie dotrzeć.

- Więc może czas pozwolić mi żyć tak, jakbym tego chciała? Może czas, aby pozwolić mi iść ścieżkami, które sama sobie wybiorę?

                Od zawsze chciałam robić coś tak, jak tego chciałam. Robić to, co chcę i odbierać to, co mi się należało. Chciałam być niezależna, jednak zawsze na mojej drodze stawał ktoś, kto był starszy ode mnie i próbował dyktować mi warunki. Miałam tego serdecznie dość, nawet jeśli chodziło o rodzinę Pierwotnych, którzy uratowali mi życie przed Deucalion'em. Chciałam zacząć żyć dla siebie, a nie dla innych.

               Nigdy nie było mi dane żyć w spokoju, to zdecydowanie nie było do mnie podobne. Marne szanse były na spokojną starość, w której oglądałabym biegające wnuki w moim ogródku pełnym czerwonych róż. Nie mogłam liczyć na piękny ślub, wspaniale życie po małżeńskie i gromadkę dzieci, które rozświetlałyby każdy dzień mojego życia. Nie mogłam marzyć o stabilnej pracy i codziennych czynnościach, które z czasem zamieniłyby się w monotonnie dnia. Nigdy nie mogłam liczyć na to, co było ludzkie.

               Już dawno pogodziłam się ze swoim losem. Od najmłodszych lat stosowałam magię, która była nieodłącznym elementem mojego życia. Nie ukrywałam się z tym, byłam z tego dumna. Wampiryzm również nie był mi obcy, gdyż spotykałam istoty nadprzyrodzone każdego dnia, od urodzenia. W młodości nigdy nie myślałam o stabilności i założeniu rodziny. Myślałam jedynie o tym, aby podbić świat, a przede wszystkim być niezależna.

                Podporządkowywanie się innym zdecydowanie nie należało do moich mocnych stron. Od zawsze byłam niezależna, albo raczej chciałam taka być. Walczyłam o to, co uważałam za słuszne i robiłam to, co było według mnie dobre. Nigdy nie pozwoliłam wmówić sobie, że było inaczej, jeśli mój umysł i serce mówiło mi, ze mam rację. Nigdy nie pozwoliłam się kontrolować i ustawiać życia pod dyktando innych. To było coś, co miało należeć tylko do mnie.

                Po śmierci mojej rodziny zmieniło się zbyt wiele, abym mogła to skontrolować. Byłam w amoku, z którego nikt nie mógł mnie wyciągnąć. To był moment, w którym zgubiłam samą siebie i to, o co tak długo walczyłam. Przestałam zwracać uwagę na rozum i serce, dałam się prowadzić przez życie osobom, których tak naprawdę nie znałam. Zaufałam komuś, kogo widziałam kilka razy w życiu. Pozwoliłam kontrolować siebie komuś, kto był dla mnie wielką zagadką.

                Wiem, że gdybym cofnęła się w czasie, zrobiłabym dokładnie to samo. Wiem, że gdybym mogła zmienić bieg wydarzeń, ponownie zaufałabym bez pamięci Pierwotnym, którzy wyciągnęli mnie z rąk mordercy. Wiem, że zamiast w dalszym ciągu walczyć o to, w co kiedyś wierzyłam, pozwoliłabym obcym mi ludziom poprowadzić mnie przez życie tak, jakby oni tego chcieli. To był mój błąd, którego nigdy bym nie naprawiła.

- Ty zawsze popełniasz ten sam błąd, Nina – westchnęła smutno Rebekah. - Zawsze chcesz wszystkich uratować, nawet jeśli wiesz, że to nic nie da. Zbyt często poświęcasz się dla osób, które nigdy Ci się nie odwdzięczą. Wierzysz w dobro, choć doskonale wiesz, że to nie istnieje.

- Wierzę w to, co podpowiada mi serce – odpowiedziałam spokojnie, nie chcąc drażnić Pierwotnej. - Chcę zrobić to, czego nikt przede mną nie dokonał.

- Nie zbawisz całego świata, Nina, to wręcz nierealne.

- Wiem o tym. Chcę jedynie uratować tyle istnień, ile jestem w stanie. Nie możesz odebrać mi wiary we własną siłę, Rebekah. Pozwól mi wierzyć w to, że jestem w stanie dokonać czegoś wielkiego.

- Od zawsze w Ciebie wierzyłam. Nie potrafię jednak zrozumieć tego, że chcesz oddać życie za kogoś, kto nigdy Ci się nie odwdzięczy.

- Nie każdy chce coś w zamian za dobry uczynek.

- Zbyt często ulegasz sercu, a zbyt rzadko słuchasz rozumu – chyba właśnie ktoś zaczyna się wkurzać. - Popełniasz cały czas te same błędy, które pozwalają Twoim wrogom Cie dopaść.

- To zaczyna robić się nudne – ziewnęła lekceważąco Malia. - Nina i tak nigdy nie zmieni swojego postępowania, po jaką cholerę zabierasz jej czas?

- Po co Ty się odzywasz? - warknęła wściekła Rebekah. - Nikt nie pytał Cie o zdanie.

- Mamy wolny kraj, mogę odzywać się i mówić to, co chcę. Nic Ci do tego, cholerna pijawko.

- Zapamiętaj sobie jedno, gówniaro – warknęła wściekle Pierwotna, ruszając w jej stronę. - Jestem starsza, a to liczy się z tym, że jestem o wiele silniejsza od Ciebie.

- Jakby mnie to obchodziło – prychnęła lekceważąco brunetka.

                 Nigdy nie chciałam dopuścić do zderzenia dwóch różnych światów należących do mojego życia. Tym razem jednak postanowiłam pójść sobie samej na rękę i w żaden sposób nie próbować uspokoić osób, które były mi bliskie, nawet jeśli chciały się pozabijać. Musiałam wykorzystać chwilę ich nieuwagi i zrobić coś, co nie było zbyt mądrym posunięciem z mojej strony. Cóż, do odważnych świat należy.

- Chodź – szepnęłam do Stiles'a, łapiąc go za rękę. - To jest nasza szansa.

               Pociągnęłam zdziwionego chłopaka do wyjścia, puszczając wcześniej oczko zdezorientowanej Hayden. Współczułam jej pozostanie w jednym budynku z tak odmiennymi osobami, jednak w tym momencie nie mogłam jej ochronić. Tylko tam była bezpieczna, a ja nie chciałam ryzykować tym, że doktorzy ją w końcu dorwą i pozbawią życia w niezbyt miły i bezbolesny sposób.

- To powinno ją powstrzymać - mruknęłam, narzucając dodatkową barierę na dom.

- Wiesz, że się wkurzy i najprawdopodobniej wyrwie Ci serce?

- Najpierw musi stamtąd wyjść – odparłam spokojnie. – Nie mamy czasu, później zacznę martwić się o własne życie.

- To ją powstrzyma? - zapytał niepewnie Stiles, wchodząc do samochodu i patrząc na mój dom.

- Nie na długo, więc załatwmy to szybko – odparłam, odpalając samochód i ruszając w stronę kliniki weterynaryjnej.

                 Tak szczerze powiedziawszy to nawet nie byłam pewna czy ta bariera była w stanie powstrzymać Rebeka'ę na pięć minut, a co dopiero na kilka godzin. Ona była Pierwotną, a to zmieniało postać rzeczy w prawie każdej sytuacji. Nie każde zaklęcie działało na Mikaelson'ów, czego niejednokrotnie byłam świadkiem. Oni byli inni, niepowtarzalni, niepokonani. Chyba właśnie dlatego nigdy nie chciałam zostać ich wrogiem, ponieważ walka przeciwko Pierwotnym nie mogła się dla mnie dobrze skończyć.

                 Chciałam jak najszybciej załatwić tą sprawę, aby raz na zawsze zakończyć spór między nami, a Scott'em. Nie ukrywam, że kłótnie z Alfą nie były mi na rękę, ponieważ to właśnie w nim pokładałam największe nadzieje. Myślałam, że po moim odejściu to właśnie on mnie godnie zastąpi, ratując swoich bliskich i zapewniając bezpieczeństwo tym, którzy tego potrzebowali. Na tą chwilę nie był godnym mnie zastępcą i właśnie to chciałam za wszelką zmienić.

                Cała sytuacja z doktorami i buntem Mcall'a nie wpływała dobrze na nikogo z nas. Każdy chodził rozdrażniony, wkurzony i niepewny. Najbardziej obrywał Stiles, który nie miał pojęcia w jaki sposób wyznać prawdę przyjacielowi i wybrnąć z całej sytuacji cało, bez awantur. Ja osobiście byłam rozdarta, ponieważ do końca nie wiedziałam, czy chcę zamordować Scott'a czy próbować go wyrwać z rąk śmierci.

                 Większość drogi do gabinetu weterynaryjnego spędziliśmy w ciszy, która jak najbardziej mi odpowiadała. Nie chciałam zaczynać rozmowy ze Stiles'em, gdyż w mojej głowie aktualnie działo się coś, co było dla mnie istnym armagedonem. Wolałam uspokoić najpierw samą siebie i dopiero później próbować dotrzeć do tych, który nie mieli wstępu do moich myśli.

                  Nienawidziłam być myślami w dwóch miejscach jednocześnie. W takich sytuacjach nie bardzo potrafiłam skupić się na jednym zadaniu, nie myśląc o tym drugim. Nigdy nie robiłam czegoś na sto procent, co później nieźle odbijało się nie tylko na mnie, ale również na moich bliskich. Za własne grzechy karałam nie tylko siebie, ale również moich przyjaciół. Nigdy się z tym nie pogodziłam i wiem, że nigdy się z tym nie pogodzę.

                   Nieważne jak bardzo próbowałabym się skupić tylko na sobie. Nieważne, jak mocno chciałabym się wyłączyć na wszelkie emocje płynące od ludzi wokół mnie. Zawsze wszystko kończyło się tak samo, Nina Fortem biegła na ratunek i robiła wszystko, aby naprawić sytuację, zostawiając samą siebie na samym końcu listy. Nigdy nie potrafiłam przejść obojętnie koło czyjejś krzywdy, niezależnie od tego, czy był to człowiek czy nadprzyrodzona istota.

- Nie stresuj się tak – mruknęłam cicho, skręcając w prawo. - Przez Ciebie nie mogę się skupić.

- Przepraszam – szepnął Stiles, wpatrując się w zaciśnięte pięści. - Nie umiem się uspokoić.

- Nie musisz się niczym denerwować, wszystko się jakoś ułoży.

- Ułoży? - prychnął chłopak. - Jest źle, Nina, cholernie źle.

- Owszem, jest źle – przytaknęłam mu spokojnie, parkując pod gabinetem weterynaryjnym. - Jest źle, ale jakoś z tego wyjdziemy.

- A jeśli nie? A jeśli pogorszymy sytuacje?

- Nie pogorszymy – zapewniłam, odwracając się w jego stronę i łapiąc go za dłonie. - Nie ma sytuacji bez wyjścia, Stiles. Ze wszystkim sobie poradzimy, nawet jeśli miałaby to być najgorsza rzecz na świecie.

                 Nie chciałam dołować Stiles'a własną intuicją i myślami, które jasno wskazywały na to, że coś się odpieprzy. Podświadomie czułam, że nie wyjdziemy z tego cało, a echo naszego rozstania odbije się na każdym z nas. Nie chciałam w to wierzyć, chociaż wszystkie wskazówki prowadziły mnie do jednej drogi, na końcu której każdy z nas miał iść gdzie indziej.

                 Wyłączając silnik czułam się tak, jakbym pakowała się w kolejne gówno, z którego zbyt szybko się nie obmyję. Wiedziałam, że starcie ze Scott'e nie będzie łatwe, biorąc pod uwagę fakt, ile wiedziałam na temat jego przyjaciela. Miałam dziwne wrażenie, że właśnie po to ściągnął nas tutaj Alfa, jednak wolałam nie krakać zbyt wcześnie. Chociaż, znając moje szczęście, nie skończy się to zbyt kolorowo.

- Mam złe przeczucia – mruknął chłopak, opuszczając mój samochód.

- Ja też, Stiles, ja też – westchnęłam, po chwili powtarzając jego czynność.

                     Nie zamierzałam nikomu przyznawać się do tego, co aktualnie czuję. Wiedziałam, że moje załamanie nerwowe może źle wpłynąć na moich przyjaciół, którzy, w mniejszym lub większym stopniu, widzieli we mnie ratunek. Musiałam chociaż w połowie spełnić ich oczekiwania, aby nie wprowadzać dodatkowego zamieszania. Mieliśmy już wystarczająco problemów, które powinny zapełnić nasz grafik na najbliższe miesiące, jak nie lata.

                 Miałam coraz gorsze przeczucia, czekając na Scott'a przed wyjściem z gabinetu weterynaryjnego. Normalnie wpadłabym tam i narobiła niezłego zamieszania, ale Alfa poprosił nie w myślach, aby spotkanie było na zewnątrz, bo, jak stwierdził, będzie mniej świadków. Jego myślenie niejednokrotnie zaprowadziło nas do kłopotów, jednak tym razem, wyjątkowo, zgodziłam się na jego warunki.

                 Gdy tylko pojawiły się pierwsze krople deszczu wiedziałam, że będzie źle. Pogoda od zawsze ukazywała mi własne wskazówki, które odczytywałam niemal od razu. Od początku czułam, że to wszystko działo się dzięki mojej mamie i tego, że miała niesamowity kontakt z przyrodą, i jakoś do tej pory w to wierzyłam. Trzymałam się tego tak długo, jak tylko byłam w stanie to robić.

                 Gdy tylko usłyszałam dźwięk otwieranych drzwi wiedziałam, że właśnie teraz zaczyna się moje kolejne piekło. Z jednej strony bałam się spojrzeć na przyjaciela, nawet jeśli jego uczucia były dla mnie zbyt wyraźnie i doskonale wiedziałam, w jakim stanie do nas wyszedł, jednak z drugiej strony chciałam mu pokazać, że jego postawa w żaden sposób mnie nie peszy i nie odstrasza. Nie wiedziałam tylko, która wersja mnie będzie lepszym rozwiązaniem.

- Scott? - zapytał niepewnie Stiles, robiąc krok do przodu. - O co chodzi? Po co nas tu ściągnąłeś?

- Może porozmawiamy w środku? - zasugerowałam, patrząc na niego. - Deszcz nie prędko nas opuści.

- Okłamałeś mnie – warknął Scott, ignorując moją osobę. Cóż, to akurat żadna nowość w jego wykonaniu, ostatnio robił to coraz częściej. - Jak mogłeś mi to zrobić?

- O czym Ty mówisz? Scott, ja nic z tego nie rozumiem.

- Okłamałeś mnie! - wrzasnął chłopak, aż musiałam zakryć sobie uszy. - Dlaczego?!

- A co miałem zrobić, co?! Ty byś mnie nie zrozumiał!

- Jesteśmy przyjaciółmi, do cholery! Powinieneś mi o tym powiedzieć!

- To nie była moja wina – zawył zasmucony Stiles. - Musiałem się jakoś bronić.

- Zabijając niewinną osobę kluczem?!

- Co? - Stilinski spojrzał na niego zdziwiony. - O czym Ty mówisz?

- O tym – Scott rzucił w Stiles'a kluczem, który szybko złapałam, aby nie uderzył chłopaka w głowię. - To jest Twoja samoobrona?!

- Nie użyłem tego, Scott, Ty musisz mi uwierzyć.

- Ja już w nic nie wierzę! Okłamałeś mnie, chociaż kiedyś obiecywałeś, że nigdy nie będziemy mieli przed sobą tajemnic!

- Nie miałem wyjścia, do cholery!

- Tylko bez przekleństw, proszę – mruknęłam pod nosem.

- Zawsze jest jakieś wyjście, Stiles! Nie musiałeś go zabijać!

- Nie jestem Tobą, Scott! - warknął wściekle Stilinski, nie panując nad emocjami. Robi się coraz ciekawiej. - Nie mam takich umiejętności, jak Ty! On groził mi i mojemu tacie, on chciał go zabić.

- I to jest ten Twój powód? Zabiłeś niewinnego człowieka!

- On chciał zabić mojego tatę!

- My nie zabijamy! Mogłeś mi o tym powiedzieć!

- Byłeś za bardzo skupiony na nowym przyjacielu, aby mnie słuchać!

- To idzie za daleko – mruknęłam, stając między chłopakami. - Ogarnijcie się, oboje. Jesteśmy przyjaciółmi, porozmawiajmy o tym na spokojnie.

- Oczywiście, jeszcze Ty – zaśmiał się bez krzty radości McCall. - Ty o wszystkim wiedziałaś, prawda?!

- Nie da się ukryć – odparłam spokojnie. - To jednak nie jest powód do kłótni.

- Nie jest? - prychnął Scott. - Kolejny raz coś ukrywasz przede mną!

- Zbyt często dajesz się ponieść emocjom, Scott. To nie moja wina, że ufasz każdej napotkanej osobie, przestając słuchać swoich przyjaciół.

- Przestań bawić się w pierdolonego psychologa!

- Nie muszę się w niego bawić, bo doskonale widzę Twoją zmianę, Panie Alfo. Przestałeś nas słuchać, spędzać z nami czas,rozmawiać z nami. To wszystko zaczęło Cię przerastać, ale Twoje ego jest zbyt duże, aby przyznać się do błędu.

- Pojawiłaś się nagle i zniszczyłaś wszystko, co udało mi się zbudować.

- Przypominam Ci, że to na Twoje życzenie przyjechałam do miasta. To Ty mnie tu ścąagnąłeś, Scott, pamiętaj o tym.

- I to był mój największy błąd, jaki popełniłem w swoim życiu.

                Słowa, te cholerne słowa, które dla jednych nic nie znaczą, dla drugich są całym światem. Dla mnie znaczyły zbyt wiele, abym mogła wymazać je z pamięci. Szczególnie, gdy ktoś, kto był mi bliski, odzywał się do mnie tak, jakbyśmy byli najgorszymi wrogami. Nigdy nie potrafiłam tego przetrawić, ponieważ to właśnie moi przyjaciele byli moją nową rodziną, której chciałam strzec niczym oka w głowie.

               Ból, który aktualnie rozsadzał mnie o środka, był nie do opisania. Nie chodziło o same słowa, a o osobę, która je wypowiedziała. Scott był dla mnie niczym młodszy brat, którego nigdy nie miałam. Odkąd się poznaliśmy dbałam o niego i prowadziłam tam, gdzie mógł się rozwijać i był daleko od zagrożenia. Chciałam dla niego jak najlepszej przyszłości, ukrywając przed nim moje złe wcielenie. Dla niego zawsze chciałam być tą dobrą, idealną, starszą siostrą, której nigdy nie miał.

- Jesteś niesprawiedliwy, Scott – przerwałam, wyczuwając nowy zapach, który nie był zbyt przyjemny dla moich nozdrzy. - No tak –prychnęłam lekceważąco. - Teraz wszystko jest jasne.

- O czym Ty pieprzysz, do cholery?

- To wszystko jego wina – zaśmiałam się bez krzty wesołości w głosie. - To on jest temu winien.

- Znowu wpadłaś w durny trans, z którego nie możesz wyjść –prychnął Scott.

- Nie, Scott, i to jest właśnie Twój problem – odpowiedziałam spokojnie. - Nie widzisz tego, że ktoś wokół Ciebie zaczyna cholernie mocno kręcić. Tak bardzo uwierzyłeś w swoją moc ratowania wszystkich dookoła, że przestałeś zwracać uwagę na intencję innych.

- Nie straciłem kontroli – warknął Alfa.

- Kolejny raz próbujesz okłamać samego siebie – pokręciłam lekko głową, spuszczając wzrok. - Nie uratuję Cie kolejny raz, Scott, nie mam już na to sił.

- Nie potrzebuję Twojej pomocy – prychnął chłopak. - Poradzę sobie bez Ciebie – stwierdził, odwracając się do nas plecami i wracając do kliniki. - Nikt nie jest mi o tego potrzebny.

                 Nie byłam pewna, czy bardziej uderzyły we mnie słowa Scott'a czy jego zachowanie. Był jaki był i niejednokrotnie udowadniał mi, że chce iść własnymi ścieżkami, na które ja nie mam wpływu. Nigdy nie próbowałam go powstrzymywać, ponieważ doceniałam chęć walki, którą on zdecydowanie prezentował. Szkoda tylko, że nie zawsze myślał nad konsekwencjami, które mogą go kiedyś dopaść.

- Jeszcze do niego dotrzemy – powiedziałam do Stiles'a, obejmując go ramieniem i kierując się do samochodu. - To nie koniec, nie oddam go bez walki.

- A jeśli wybrał inną ścieżkę? Jeśli on ma inne plany?

- To z wielką chęcią je pokrzyżuję, akurat w tym jestem dobra – wzruszyłam ramionami i wyciągnęłam z kieszeni telefon, otwierając drzwi od samochodu Stiles'owi. - Co jest?

- Hayden umiera, pospieszcie się – usłyszałam po drugiej stronie wystraszony głos, który zapalił we mnie kolejną bombę, która miała za niedługo wybuchnąć.



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro