ROZDZIAŁ 83

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

               Każdy człowiek zachowuje się inaczej w danej sytuacji. Jedni potrafią być opanowani i przyjmują wszystko na spokojnie, inni wybuchają gniewem i sieją zamęt, a jeszcze inni olewają wszystko wmawiając sobie, że ich ta sprawa nie obchodzi. Nasze podejście do sprawy rozpoczyna ciąg wydarzeń, które później albo obrócą się przeciwko nam, albo pójdą po naszej myśli. Wszystko tak naprawdę zależy od podejścia i myśli, którą zaczynamy się kierować.

               Na samym początku swojej drogi kierowałam się głównie spokojem, który był zarezerwowany tylko dla mnie i tylko ja wiedziałam, że pomimo złości, jaką okazuję na zewnątrz, wewnątrz byłam cholerną oazą spokoju. Nigdy nie chciałam pokazywać innym własnego opanowania, bo wiedziałam, że każdy wróg spróbowałby wyprowadzić mnie z równowagi, a to najczęściej kończyło się śmiercią niewinnych. Cóż, nawet wampir może mieć serce i dobroć w sobie.

                Z doświadczenia wiedziałam, że złość i gniew nie prowadzą do niczego dobrego. Tak samo, jak niepokój, który dosyć często kazał mi działać spontanicznie, co, nie oszukujmy się, nie zawsze kończyło się tak, jakby wszyscy tego chcieli. W takich chwilach podejmowałam decyzję, których na trzeźwo bym nie podjęła, biorąc na siebie całe ryzyko, jakie wiązało się z następnymi krokami. Szkoda tylko, że nie tylko ja obrywałam za późniejsze konsekwencje wiążące się z nieprzemyśleniem moich kroków.

                 Telefon od przyjaciela wprowadził do mojego umysłu kolejny mrok, który jakoś ostatnimi czasy nie chciał się ode mnie odczepić. Na moment zastygłam w miejscu, niezdolna do jakiegokolwiek ruchu, nie wspominając już o odpowiedzi. Najzwyczajniej na świecie spuściłam rękę, w której znajdował się telefon, wpatrując się w przestrzeń przede mną. Słyszałam głos po drugiej stronie, ale nie potrafiłam nic odpowiedzieć. Byłam jak w transie, z którego chwilowo nie było wyjścia.

                To była chwila, w której dotarły do mnie jego słowa. Chwila, w której zrozumiałam sytuację. Chwila, w której wpuściłam do swojego umysłu myśl, że ktoś z mojego otoczenia może stracić życie. Nie liczyło się dla mnie teraz to, że na dobrą sprawę nie znałam Hayden, tak naprawdę nic nie wiedziałam o tej dziewczynie. Nie liczyło się to, że była stworzona przez Doktorów i mogła być aktualnie pod ich wpływem, chcąc nas zdetronizować w najgorszy z możliwych sposobów. Liczyło się dla mnie to, że kolejne serce może przestać bić, i to pod moim nosem.

- Jedziemy – mruknęłam, wsiadając do samochodu. - Po moim trupie ona umrze.

               Nie zwracałam uwagi na to, że Stiles dosłownie wypalał we mnie dziurę swoim spojrzeniem. Nie zwracałam uwagi na to, że w samochodzie zrobiła się tak gęsta atmosfera, którą można by było ciąć nożem. W tej chwili w moim umyśle widniała jedna myśl, której się trzymałam: uratować Hayden. Za cholerę nie pozwolę zginąć dziewczynie, która była tak cholernie niewinna, jak ona.

- Nina, o co chodzi? - zapytał wystraszony chłopak, gdy gwałtownie skręciłam w lewo. - Zabijesz nas!

- Nikt dzisiaj nie zginie – warknęłam, powtarzając swoje słowa sprzed kilku godzin. - Nie na mojej warcie.

               Nie panowałam nad tym, co robię. Nawet cichy głos w głowie mówiącymi o tym, że wiozę śmiertelnika, nie był w stanie mnie powstrzymać przed szybką jazdą. Jak zawsze zwracałam na to uwagę, tak teraz było mi to obojętne. Chciałam jedynie jak najszybciej znaleźć się w domu, w którym znajdowała się zagrożona osoba, a ja mogłam ją jakoś uratować przed najgorszym losem, jaki mógł ją spotkać.

                  Byłam wściekła na samą siebie, ponieważ myślałam, że właśnie w moim domu Hayden będzie najbezpieczniejsza. Zostawiłam ją pod opieką Pierwotnej, do cholery! Nie przyjmowałam wcześniej do wiadomości tego, że Hayden może być w jakikolwiek sposób zagrożona, ponieważ wiedziałam, że Rebekah ją ochroni przed Doktorami. Okazało się jednak, że moje myślenie było cholernie błędne, a taka ochrona była zbyt słaba, aby powstrzymać psychopatów chodzących po naszym mieście. Czułam się coraz gorzej, kolejny raz biorąc na siebie całą winę za to, co mogło się wydarzyć.

- Co się dzieje, do cholery! - wrzasnął Stiles, wyrywając mnie z transu.

- Przeklinanie nie jest zbyt ładne, nie bierz ze mnie przykładu – odparłam, ponownie skręcając zbyt gwałtownie. - Jesteś na to za młody.

- Albo mi powiesz, co się dzieje, albo wyskoczę z auta.

- Nawet ja bym tego nie zrobiła, a co dopiero Ty – prychnęłam.

- Jesteśmy w tym razem, tak? - zapytał chłopak, co złapało mnie za serce. Niby zwykłe słowa, dla niektórych nic nie znaczące, dla mnie były całym światem. - Mamy być ze sobą szczerzy, Nina. Nie możesz mnie okłamywać, jeśli mamy przeżyć.

- Właśnie kolejna osoba z naszego towarzystwa chce umrzeć. Tyle Ci wystarczy? - odpowiedziałam, zerkając na niego kątem oka i widząc u niego przerażenie.

                W żaden sposób nie zamierzałam go denerwować czy wywoływać u niego strachu, który aktualnie był cholernie mocno wyczuwalny w naszym otoczeniu. Za wszelką cenę chciałam powstrzymać się przed powiedzeniem słów, które mogłyby go zranić czy jeszcze bardziej przerazić. Nie chciałam wprowadzać zamętu, który i tak już istniał w naszych kręgach. Nikt z nas nie potrzebował większego zamieszania, aktualne zdecydowanie nam wystarczało.

                Najbardziej w całej tej sytuacji było mi szkoda Stiles'a, który obwiniał się o większość sytuacji, które nas spotkały. Uważał się za zwykłego człowieka, który nie był w stanie pomóc nam w walce ze złem. Nie zdawał sobie sprawy z tego, że jego świetna umiejętność dedukcji oraz opanowanie w sytuacjach zagrożenia życia dawały nam przewagę nad przeciwnikiem. Nie widział tego, że sama jego obecność podnosiła nas na duchu, a przynajmniej mnie, i pozwalała trzeźwo myśleć. Stiles był nam potrzebny, nawet jeśli uważał się za nic nie znaczącego człowieka.

- Nie denerwuj się, mam wszystko pod kontrolą.

- Aktualnie nie kontrolujesz nawet własnej prędkości – prychnął chłopak, co dało mi nadzieję, że z nim wszystko w porządku. - Jak chcesz kontrolować resztę?

- A co Ty myślisz, że ja wymyślam plany na poczekaniu?

- A tak nie jest? - spojrzał na mnie zdziwiony. - Za każdym razem wpadałaś na coś nowego i myślałem, że wszystko działa u Ciebie spontanicznie.

- Każdy tak myśli – mruknęłam pod nosem. - Tak naprawdę wszystko planuję od razu.

- Czyli co, przewidujesz przyszłość?

- Nie – pokręciłam głową. - Za każdym razem, gdy pojawiają się nowe informacje, w mojej głowie układa się nowy plan, który zazwyczaj wprowadzam w życie. Czasami jednak zdarzają się sytuację,w których nie mam wpływu na przyszłość.

- Niech zgadnę, takie jak teraz – stwierdził chłopak, na co kiwnęłam jedynie głową. - Czyli co, nie masz planu? Nie wiesz, co masz zrobić?

- Nikomu z was nie pozwolę odejść, Stiles – powiedziałam twardo, patrząc prosto w jego oczy. - Jesteście za młodzi na śmierć.

                  Nie zamierzałam mówić Stilinskiemu, że cholernie bałam się przyszłości, która była dosyć blisko nas. Czasami potrafiłam ugryźć się w język, aby nie powiedzieć czegoś głupiego, i w tym momencie bardzo sobie za to dziękowałam. Nie potrafiłam denerwować Stiles'a, który, moim zdaniem, i tak miał wystarczająco problemów na swojej głowie. Chciałam to wszystko ogarnąć sama, chociaż nie byłam pewna, czy jestem w stanie to zrobić.

                  Jazda do mojego domu nie wpływała dobrze na naszą dwójkę. Ponownie utonęliśmy we własnych myślach, co nie zawsze było dla nas dobre. Ja osobiście zastanawiałam się nad przyszłością i nad tym, co zrobić, aby moi bliscy pozostali bezpieczni. Stiles natomiast walczył  sam ze sobą, czy chcieć zmiany w istotę nadprzyrodzoną czy też nie. Tak, weszłam w jego myśli, i tak, wiedziałam czego w tej chwili chciał. Ani trochę mi się to nie podobało.

                Wiem, że grzebanie w myślach przyjaciół nie było czymś dobrym, ale czasami nie potrafiłam się powstrzymać, i chociaż tym razem miałam rację. Stiles Stilinski aktualnie rozważał fakt zostania wampirem, który mógłby w lepszy sposób ochronić swoich bliskich. Dlaczego akurat wampirem, a nie wilkołakiem? Odpowiedź jest prosta , istniało większe prawdopodobieństwo, że jako wampir przeżyje. Po ugryzieniu wilkołaka jego organizm mógłby nie przyjąć jadu i chłopak najprościej na świecie by umarł. Jako wampir musiał jedynie wypić ludzką krew, aby dokończyć przemianę, i właśnie to go motywowało do działania.

- Nawet o tym nie myśl – warknęłam parkując pod własnym domem. - Nie ma takiej opcji.

- Ale dlaczego? - zapytał, jakby doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że siedziałam w jego umyśle.

- Bo nigdy nie zamienię kogoś, kogo kocham, w potwora, którym sama się stałam – odparłam twardo i wysiadłam z samochodu.

               Do tej pory zdarzało mi się klnąć na ojca, który posiadał wampirzy gen. Pomimo tego, że kochałam tatę całym sercem i nie zamieniałbym go na kogoś innego, wielokrotnie wyobrażałam sobie, jakby wyglądało moje życie, gdyby był czarodziejem lub zwykłym człowiekiem. Chciałam poznać życie, które nigdy nie było mi dane. Chciałam żyć tak, jak nigdy nie mogło mi się nawet śnić. Musiałam pogodzić się z tym, kim byłam i kto był tym, który mnie stworzył.

                  Gdy tylko stanęłam pod własnymi drzwiami domu wiedziałam, że atmosfera w nim jest cholernie napięta. Nie byłam pewna, czy jestem gotowa na zmierzenie się z rzeczywistością, jaka tam mnie czekała. Odczuwałam strach bliskich, którzy znajdowali się w budynku, a stan Stiles'a i jego myśli o przemianie ani trochę mi nie pomagały. Nie mogłam jednak się poddać, tu nie chodziło tylko o moje życie, ale również o życie osób, które były mi bliskie. Moim zadaniem było zrobienie wszystkiego, co w mojej mocy, aby ich podnieść na duchu i pomóc przetrwać ten trudny dla nas wszystkich czas.

- Ona nie jest od wszystkiego! - ryknęła Rebekah, co usłyszał nie tylko Stiles, ale również cała okolica.

                Rebekah Mikalson dosyć często przesadzała w swoich osądach. Jej zdaniem każdy, kto tylko zaliczał się do jej bliskich, był zagrożony i potrzebna była mu opieka. Nigdy nie uważała siebie za kogoś, kogo trzeba chronić, zawsze chciała być tarczą dla innych. Między innymi właśnie dlatego od razu złapałam z nią taki dobry kontakt, byłyśmy cholernie podobne do siebie pod tym względem. Chociaż, nie powiem, że nie, wielokrotnie takim zachowaniem podnosiła mi ciśnienie. Cóż, tym razem nie było inaczej.

- No co? - zapytałam Stiles'a, który wpatrywał się we mnie zdziwiony. - Ona od zawsze gadała głupoty – wzruszyłam ramionami. - Idziemy?

                   Rebekah była naprawdę mądrą kobietą i rzadko kiedy się myliła. Jej instynkt był o wiele lepszy od mojego, co niejednokrotnie w przeszłości doprowadzało mnie do szału i kłótni pomiędzy nami. Nie mogłam jednak powiedzieć, że Mikaelson w wielu sprawach nie miała racji, ta kobieta była chodzącą wyrocznią, której słowa sprawdzały się w codziennym życiu.

                Weszłam niepewnie do własnego domu, czując się jednocześnie jak intruz. To było cholernie dziwne, chociaż w tej sytuacji nic nie powinno mnie zdziwić. Cała sprawa wydawała się nie mieć końca, wprowadzając w nasze życie chaos, który z czasem mógł okazać się być niepotrzebny. Każdy z nas chciał zapobiec inwazji zła, zapominając o zwykłych, codziennych sprawach, które o wiele mocniej mogły nas dotknąć.

               Gdy tylko spojrzałam na sam salon, chciało mi się płakać. Rozumiałam trudność tego, w czym się znaleźliśmy. Do samego końca chciałam wierzyć w to, że każdy z nas pogodził się z trudną sytuacją i chciał znaleźć najbezpieczniejsze rozwiązanie. Cóż, widząc stan mojego domu stwierdziłam, że chyba każdy myślał o czymś innym, a nasze cele były cholernie odległe.

               W naszych kręgach rozpoczynało się coś, z czym ciężko było walczyć: panika. Od lat każdy w jakiś sposób uświadamiał sobie,że to najgorszy przyjaciel człowieka, jednak nie robił nic, aby to powstrzymać. Przy każdej katastrofie i katakliźmie należy zachować zdrowy rozsądek, a nie wpadać w panikę i paranoje, która powadzi nas na samo dno, sprowadzając na nas najgorsze kataklizmy świata. W takich przypadkach nic wrogiego nie jest nam potrzebne, zabijamy sami siebie przez zwykłą głupotę.

               Starałam się znaleźć jakieś pozytywy w tej sytuacji. I tak, coś takiego dało się znaleźć w tym całym zamieszaniu. Nie było to trudne, bo w moim domu znajdowały się osoby zdolne, dosłownie, do wszystkiego. Jak to mówią, znajdź pozytywy w każdej złej sytuacji, a Twoje życie będzie o wiele piękniejsze, czy jakoś tak. Chyba czas się z tym oswoić, bo czeka mnie kilka ciekawych dni, jak nie tygodni.

- Gratulacje – mruknęłam, rozglądając się przez chwile po pomieszczeniu, aby na sam koniec utkwić wzrok w jednej osobie. - Nikogo nie zabiłaś.

- Dziwnym trafem akurat Ty jesteś pierwsza na mojej liście, co jest absolutnym wyjątkiem – warknęła blondynka, zabijając mnie wzrokiem. - Czy Ty jesteś normalna?!

- Sprecyzuj słowo ,,normalna'', proszę.

- Nina, do jasnej cholery! Czy Ty wszystko musisz robić po swojemu?!

- Nie przeklinaj, w tym pomieszczeniu znajdują się osoby niepełnoletnie, które nie powinny słyszeć słów, które teraz wylatują z Twoich ust.

- Filozof się znalazł – prychnęła zniesmaczona Pierwotna. - Co to było?!

- Próba uratowania bliskich – odpowiedziałam spokojnie, przechadzając się po salonie. - Musieliście zrobić taki burdel?

- Twoja przyjaciółka nie bardzo panuje nad emocjami – odparła Malia, patrząc wprost na mnie.

- Cóż, ona nigdy nad tym nie panowała.

- Nie zmieniaj tematu! - Rebekah z wampirzą prędkością znalazła się przy mnie. – Po jaką cholerę tam szłaś?!

- Czego nie zrozumiałaś z mojej wypowiedzi? - zapytałam, zaciskając dłonie w pięści. Jak chciałam być spokojna, tak przy niej nie potrafiłam taka być. - Poszłam uratować kogoś, kto należy do mojej rodziny.

- I, Twoim zdaniem, rzucenie się w ręce wrogów miało Ci w tym pomóc?

- Nie było tam Doktorów, jeśli do tego pijesz.

- Ja Cie, kurwa, zabiję. Jak możesz być tak nieodpowiedzialna?!

- Przestań przeklinać, do cholery! - wrzasnęłam, tracąc kontrolę nad nerwami. - Tu są dzieci!

- Dzieci, które prowadzą Cie na cmentarz własnymi wyborami! Czy Ty kiedyś zaczniesz myśleć o sobie?!

- A czy Ty przestaniesz kiedyś krzyczeć? - zapytała cicho Malia, jednak jej słowa wyraźnie dotarły do Rebekah'i, która aktualnie obmyślała w głowie plan jej zabicia.

- Nawet o tym nie myśl – warknęłam, patrząc na Pierwotną. - Nie masz prawa jej ruszyć.

- Ta mała doprowadza mnie do szału.

- To tak jak Ty mnie, a obie chodzimy jeszcze po tym świecie.

- Narażasz się dla osób, które nigdy Ci się nie odwdzięczą.

- Wystarczy mi ich obecność, to rekompensuje wszelki ból.

- Kolejny raz nie myślisz o tym, że możesz zginąć.

- Na każdego z nas przyjdzie czas na śmierć – argumentowałam, nie chcąc tym razem przegrać z Pierwotną.

- Kolejna osoba może Cie zaatakować czymś, co Cie zabije.

- Nie będzie pierwszą i, zapewne, nie ostatnią.

- Tym razem walczycie z czymś, czego kompletnie nie znacie. Nie wiecie, do czego są zdolni Ci cali Doktorzy.

- I właśnie dlatego w naszym mieście pojawił się ktoś, kto może nam pomóc – wskazałam na nią ręka z wielkim uśmiechem na twarzy.

- Ja mam zamiar uratować tylko Ciebie, a nie całą resztę.

- Chcąc uratować mnie, musisz uratować i ich. Oni są w pakiecie ze mną – wzruszyłam ramionami. - Twój wybór, Rebekah, my wszyscy albo powrót do Nowego Orleanu.

                 Za każdym razem, gdy dochodziło do konfrontacji z Rebekah'ą, musiałam znaleźć punkt zaczepienia, który poniósłby mnie do zwycięstwa. Nie zawsze było to trudne, tak jak w tym przypadku, ponieważ zaszantażowanie jej moim życiem najczęściej przynosiło pozytywne skutki, przynajmniej dla mnie. Wiedziałam, ile znaczyłam dla Pierwotnej i niejednokrotnie to wykorzystywałam, aby tylko wygrać starcie z jej osobą. Cóż, może i był to cios poniżej pasa, ale za to jak bardzo skuteczny.

- Przestań to robić, do cholery – warknęła wkurzona Pierwotna. - Dobrze wiesz, że zawsze wybiorę Twoje życie.

- W takim razie wybierasz i ich – ponownie wzruszyłam ramionami. - Oni są w pakiecie.

- Zaraz cały ten Twój pakiet straci życie.

- A ja razem z nimi. Pamiętasz, że znam broń, która może zakończyć moje życie?

- Cisza! - krzyknął nagle Liam, przez co podskoczyłam lekko w miejscu. - Hayden umiera, do cholery!

                To był moment, w których przypomniałam sobie o misji, z jaką przyjechałam do własnego domu. Byłam tak pochłonięta małą awanturą z Rebekah'ą, że zapomniałam o tym, co powinno być dla mnie w tej chwili najważniejsze. To nie ja powinnam być w centrum uwagi, a Hayden, która aktualnie umierała pod moim dachem. W życiu nie pozwolę na trupa we własnych czterech ścianach, choćby groziło mi za to sto lat w świecie Przodków. Nie narażę się na złe duchy, które później prześladowałyby mój dom.

               Niewiele myśląc porzuciłam swoje dotychczasowe zajęcie i skierowałam się do schodów, które miały zaprowadzić mnie prosto do Hayden. Totalnie olałam krzyki Rebekah'i, która, jak zwykle, panikowała i ostrzegała mnie przed konsekwencjami, jakie mogły mnie spotkać. W jednym jednak miała racje, kolejny raz stawiam życie innych nad swoim własnym. Może to wina genów, które odziedziczyłam po mamie?

                 Podbiegłam do łóżka, w którym znajdowała się brunetka. Od otwarcia drzwi pokoju czułam, że wszystko idzie nie tak, jakbym tego chciała. Od początku czułam, że dziewczyna balansuje na granicy życia i śmierci. Potrafiłam uleczyć człowieka, wampira czy czarownicę, ale nie bardzo wiedziałam jak zabrać się za uratowanie wilkołaka, który został stworzony przez Doktorów. Nawet nie byłam pewna, czy ona jest czystym wilkołakiem, czy przypadkiem czegoś jej nie dodali do krwi podczas eksperymentu.

                 Na wstępie potrafiłam ocenić stan Hayden jako zły, cholernie zły. Ciało dziewczyny było rozpalone, miała drgawki i nie do końca potrafiła ogarnąć to, gdzie się znajduje. Z własnego doświadczenia wiedziałam, że to nie wróżyło niczego dobrego, a śmierć była bliżej, niż mogliśmy sobie wyobrazić. Bałam się powiedzieć to głośno, jednak dziewczyna miała małe szanse na przeżycie, zbyt późno doszło do interwencji, a raczej do jej próby.

- Nie jest dobrze – powiedziałam szczerze, wpatrując się w dziewczynę. Tym razem zamierzałam być szczera, nie chciałam nikogo okłamywać. - Ona odchodzi.

- Co? - do moich uszu doszedł zdziwiony i jednocześnie przerażony głos Liam'a. - Ona nie może umrzeć!

- Nie mamy na to większego wpływu, Liam – stwierdziłam spokojnie, czując niemałe ukłucie w sercu.

- Ty masz, do cholery! Potrafisz ją uratować!

- To nie jest takie proste, ja nie jestem Bogiem, Liam. Nie potrafię powstrzymać śmierć za każdym razem, gdy jest w pobliżu mnie.

                Niestety, moje słowa rozpoczęły to, czego tak bardzo chciałam uniknąć. Liam wpadł w szał, a Rebekah chciała za wszelką cenę go uspokoić, biorąc na siebie wszystkie jego ciosy skierowane w moją stronę. Cóż, chociaż teraz na coś się przydała. Tak naprawdę, w głębi duszy i serca, byłam jej cholernie wdzięczna za samą obecność, bo jakoś dziwnym trafem podnosiła mnie na duchu.

              Chciałam się wyciszyć, za wszelką cenę chciałam przestać słyszeć głosy moich bliskich. Potrzebowałam chwili dla siebie, dzięki której mogłam uspokoić własne myśli. W mojej głowie aktualnie dział się chaos, nad którym już dawno straciłam kontrolę. Jak miałam uratować swoich przyjaciół, skoro już dawno przestałam ogarniać to, co działo się wokół mnie?

- Zamień ją – powiedział nagle i twardo Liam. - Zamień ją, Nina, to ją uratuje.

- Nie jestem Klaus'em, Liam – stwierdziłam smutno, patrząc mu prosto w oczy. - Nie mogę jej przemienić, nie potrafię tego robić.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro