ROZDZIAŁ 85

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

                Sytuacje życiowe miały to do siebie, że nigdy nie szły po naszej myśli. Zawsze coś, lub ktoś, stawał na przeszkodzie do szczęśliwego zakończenia, które w swoim scenariuszu nie posiadało ani grama krwi. Przez te kilkanaście lat życia wśród świata nadprzyrodzonego nauczyłam się tego, aby nigdy nie ufać pozorom, bo wielokrotnie były mylące lub błędnie odczytywane. Nie wszystko, co wyglądało na dobre, takie było.

                 Od pamiętnego wieczoru minęły dwa dni, które mogłam śmiało nazwać męczarnią. Nie potrafiłam znaleźć sobie miejsca, co źle wpływało nie tylko na mnie, ale również na osoby, które znajdowały się w moim towarzystwie. Zaczynałam popadać w lekką paranoję, dookoła siebie widząc Doktorów, którzy zamierzali zabić mnie czymś, co mogło posłać mnie do świata Przodków na zawsze. Zaczynałam wierzyć w to, że śmierć jest cholernie blisko mnie, czując coraz mocniej jej oddech na własnym karku. Po raz pierwszy od bardzo dawna zaczęłam bardziej bać się o własną przyszłość, olewając przy tym życie niewinnych, którzy mogli już zamknąć oczy na zawsze.

                 Przez te dwa dni poczułam, jak kruche może być życie, które toczyło się wokół mnie. Jednego dnia ktoś jest, śmieje się i żyje, a na drugi dzień żałobnicy wybierają dla tej osoby trumnę, w której ma spocząć na pobliskim cmentarzu. Jednego dnia stoi obok Ciebie, szeroko uśmiechnięta, a drugiego dnia ten uśmiech zaciera się tak szybko, jak wspomnienie sprzed kilku lat. Ludzkie życie jest tak kruche, że nikt nie jest w stanie go złapać w dłonie tak, aby go nie zniszczyć.

             Dwa dni temu stało się coś, czego nie chciałam przeżywać kolejny raz. Za wszelką cenę chciałam chronić dziewczynę, której tak na dobrą sprawę nawet nie znałam. Jednak jedyne, co była w stanie zrobić, było odebranie jej bólu i wprowadzenie do jej umysłu pozytywnych wspomnień. Chciałam, aby zapamiętała świat jako piękne i urozmaicone w dobre rzeczy miejsce, a nie jako ból, który został jej tu spowodowany. To wszystko jednak nie miało znaczenia w momencie, gdy jej serce przestało bić.

                 Hayden Romero zmarła zaraz po tym, jak została przetransportowana do szpitala. Liam był pewny, że Melissa McCall będzie w stanie ją ocalić, mając przy sobie medyczny sprzęt, jednak bardzo mocno się mylił. Mama Scott'a znała się na ludzkiej anatomii, z istotami nadprzyrodzonymi miała niemały problem. Nie była w stanie uratować Hayden, nawet mając przy sobie specjalistyczny sprzęt przygotowany do ratowania ludzi. Właśnie, ludzi, a Hayden zdecydowanie się do nich nie zaliczała.

                Scott McCall przeszedł samego siebie, gdy tylko zaczął wydzwaniać do każdego z nas z wielkimi pretensjami, że nikt go nie poinformowało śmierci młodej Romero. Nie patrzył na to, że od kilku dni nie było z nim żadnego kontaktu, dla niego liczyła się jedynie jego osoba. Wielki Prawdziwy Alfa najwyraźniej zapomniał o tym, co tak naprawdę było najważniejsze w tym momencie.

              Pomimo odległości, jaka dzieliła mnie i Liam'a, doskonale czułam jego załamanie, które wybuchało z każdej strony. Nie zamierzałam go jednak uspokajać, ponieważ rozumiałam jego stan. Stracił kogoś, na kim mu zależało, a jego młodzieńcze serce zaczęło mocniej bić dla tego osoby. Było mi cholernie źle z tym, że nie potrafiłam w żaden sposób uratować Hayden przed okrutnym losem, jaki ją spotkał. Nie chciałam zranić Lima'a i pozbawić go ostatniej nadziei na uratowanie dziewczyny, z którą mógł wiązać najbliższą przyszłość.

                Śmierć młodej dziewczyny wpłynęła na mnie na tyle mocno, że chwilowo straciłam czujność. Chwila, w której jej serce przestało bić, było zapalnikiem do zamroczenia, które mnie ogarnęło. W tym czasie Malia zdążyła zniknąć z mojego domu, pozostawiając nas samych. Od dwóch dni była nieobecna moim życiu, co zaczynało mnie delikatnie martwić. Wiedziałam, że dziewczyna ma swoje prywatne sprawy, a polowanie na Pustynną Wilczycę potrafiło ją całkowicie pochłonąć, jednak mogła dać jakikolwiek sygnał, że żyje i nic jej nie jest. Mogła poprosić o pomoc, jednak Malia była za bardzo podobna do mnie, samodzielna, zbyt dumna i głupia.

               Lydia musiała zając się Parrish'em, chociaż, moim zdaniem, on wcale nie potrzebował pomocy. Gdy tylko serce Hayen przestało bić, jego drugie,,Ja'' obudziło się, podpalając w niektórych miejscach moją tapetę znajdującą się w przedpokoju. Lydia, pod pretekstem pomocy mężczyźnie, opuściła mój dom, pozostawiając mnie prawie samą w czterech ścianach. Nie byłam na nią za to zła, bo w tamtym momencie sama nie potrafiłam z sobą przebywać.

             Stiles w bardzo szybkim tempie opuścił nasze grono zaraz po tym, gdy otrzymał telefon od Szeryfa. Ponoć starszy Stilinski miał jakiś trop i chciał to z nami skonsultować, ale ze względu na aktualny brak logicznego myślenia u większości z nas, Stiles postanowił pojechać sam i obiecał, że będzie nas informował na bieżąco. Cóż, mogłam coś przegapić, ale od dwóch dni nie otrzymałam od niego żadnego telefonu.

              Mason zniknął w tym samym czasie, co Liam, chcąc wspierać swojego przyjaciela. Jako jedyny spojrzał na mnie z wymalowanym smutkiem na twarzy i prosił, abym jakoś się trzymała. Jako jedyny przejął się moim stanem i smutkiem, który był widoczny z kilometra. Podszedł, przytulił i stwierdził, że jestem zbyt silna, aby dać się pokonać byle Doktorom. Jako jedyny przeprosił za to, że musi mnie opuścić. Rozumiałam jego postępowanie i byłam mu cholernie wdzięczna za jego zachowanie, tam gdzie nie mogłam być ja, tam był Mason.

               Jedyną osobą, która uparcie trwała przy moim boku, wbrew moim sprzeciwom, była Rebekah Mikaelson. Blondynka należała o tych osób, które zbyt łatwo się nie poddają. Chciała przy mnie trwać tak długo, jak tylko starczy jej sił, jednak w tym momencie ja wcale tego nie potrzebowałam. Chciałam ciszy i chwili spokoju, dzięki któremu mogłabym obmyślić jakiś plan działania na przyszłość. Sama walka mogła nie pomóc, musieliśmy wykończyć wroga w inny sposób. Cóż, Rebekah była innego zdania, dla niej argument siłowy był nie do przebicia.

- Jestem tu, Nina – szepnęła kobieta, kładąc swoją dłoń na moim baku. - Jestem tu dla Ciebie, mała. Cokolwiek by się nie działo, ja zawsze będę przy Tobie.

               Nie odpowiedziałam, nie zareagowałam, nie zrobiłam dosłownie nic. Nie potrafiłam w tym momencie myśleć logicznie, choć od mojej porażki minęły dwa dni. Ja w dalszym ciągu znajdowałam się w dziwnym transie, który za cholerę nie chciał mnie wypuścić i pozwolić normalnie funkcjonować. Znalazłam się w świecie, nad którym nie posiadałam żadnej władzy, a to gubiło mnie jeszcze bardziej.


Perspektywa Rebekah'i


                Za wszelką cenę chciałam przyjechać do Beacon Hills i uratować kogoś, na kim mi naprawdę zależało. Nina Fortem należała do tej grupy osób, za którą mogłabym się dać zasztyletować kołkiem z białego dębu. Była tą, dzięki której każdego dnia na moich ustach widniał uśmiech. Była tą, która wprowadzała radość do mojego świata, nie chcąc nic w zamian. Była tą, dzięki której chciałam w dalszym ciągu oddychać.

                Nie potrzebowałam zbyt wiele, wystarczyła mi informacja, że Nina jest w niebezpieczeństwie, a moje walizki zostały spakowane. Nie słuchałam wtedy słów sprzeciwu rodzeństwa, które kazało mi zostać. Nie słuchałam Marcel'a, który niemal błagał mnie, abym się w to wszystko nie mieszała. Nie słuchałam nikogo, ponieważ w tamtej chwili to właśnie ona, Nina Fortem, była dla mnie najważniejsza.

                Doskonale pamiętam dzień, w którym się poznałyśmy. Gdy tylko ją zobaczyłam, wiedziałam, że będą z nią same problemy. Ta dziewczyna była magnesem, który przyciągał dosłownie wszystko, co łączyło się ze złem. Chyba właśnie dlatego wtedy poczułam, jak bardzo jesteśmy do siebie podobne.

              Nina, jako jedyna, nigdy mnie nie oceniła. Zawsze trwała przy moim boku, znosząc każdy humor, jaki aktualnie mnie opętał. Słuchała moich słów, odpowiadała na moje pytania, wyczuwała moje samopoczucie. Była wtedy, gdy każdy się odwrócił i była wtedy, gdy najbardziej potrzebowałam kogoś bliskiego. Trwała przy moim boku w smutku i radości, w bólu i spełnieniu, w chaosie i ciszy. Była wtedy, gdy cała reszta odpuściła. Była, zawsze była, gdy tego potrzebowałam.

               Byłam przy niej w momencie, w którym odczuwała radość z życia. Byłam wtedy, gdy traciła kontrolę nad własnymi mocami i chciała, aby każdy jej służył. Byłam wtedy, gdy załamywała się psychicznie, próbując zabić samą siebie. Byłam wtedy, gdy jej rodzina zginęła, a ona patrzyła na to, nie mogąc nic z tym zrobić. Byłam wtedy, gdy odradzała się niczym Feniks z popiołów i stawiała czoło najgorszym wrogom. Byłam przy niej w dobrych i złych chwilach, więc dlaczego miałabym teraz opuścić i zostawić ją samą?

               Cała sytuacja zaczynała mnie denerwować, co było widać na pierwszy rzut oka. Byłam wściekła na ludzi, którzy otaczali moją przyjaciółkę. Każdy z nich myślał tylko o sobie, robiąc z Niny żywą tarczę na wrogów. Ona sama, ku mojemu zdziwieni, nie oponowała, zgadzała się każdy z ich warunków. Nie taką Fortem poznałam, nie z taką się przyjaźniłam, nie taką Ninę pokochałam. Coś się stało, a ja zamierzałam dowiedzieć się, co tak naprawdę zmieniło moją przyjaciółkę w miękką kluchę, którą nigdy wcześniej nie była.

             Na tą chwilę miałam ochotę pozabijać wszystkich, którzy w ostatnim czasie kręcili się wokół Niny. Wiedziałam, że jej przemiana miała z nimi jakiś związek i to właśnie mi nie odpowiadało. Nie potrafiłam patrzeć na nią, gdy cierpiała lub gdy poświęcała się dla innych, ryzykując przy tym własne życie. Ona nie należała do osób, które łatwo się poddają, a teraz miałam wrażenie, jakby nagle opadła z sił.

               Nina Fortem była cholernie silna, odporna na ból fizyczny i psychiczny, a przede wszystkim była niezależna. Nigdy nie patrzyła na innych w momencie, w którym jej życie było zagrożone. Zawsze kierowała się własnym rozumem, wypierając słowa tych, którzy chcieli dla niej jak najgorszej. Była tą, która potrafiła sprowadził martwą osobę do świata żywych tylko po to, aby samodzielnie ją uśmiercić. Nina Fortem zdecydowanie była jedną z tych istot, które były cholernie utalentowane i niejednokrotnie z tego korzystały.

            Z każdą chwilą coraz bardziej zastanawiałam się nad spaleniem tego miasta. Beacon Hills zdecydowanie nie wpływało dobrze na Nine, a to właśnie jej stan najbardziej mnie interesował. Jej zachowanie, na tą chwilę, wołało o pomstę do nieba, chociaż tam akurat było mi daleko. Byłam gotowa dla niej zrobić naprawdę wiele, ale nie potrafiłam patrzeć na jej ból i przejść obok tego obojętnie, bez żadnej interwencji.

           Nie wiedziałam, w jaki sposób mogłam pomóc tej dziewczynie. To zdecydowanie nie była moja Nina, która zawsze była silna. Na tą chwilę wyglądała jak załamana osoba, która nie potrafi poradzić sobie z własnymi problemami, jakby wszystko nagle zaczęło ją przygniatać do tego stopnia, że aż nie potrafiła się podnieść. Wyglądała jak mała dziewczynka, która pojawiła się w nieodpowiednim miejscu i nieodpowiednim czasie.

- Ty musisz ze mną rozmawiać, Nina – jęknęłam, patrząc załamaną na dziewczynę. - Ty musisz się przede mną otworzyć.

              Nie otrzymałam żadnej odpowiedzi, co jedynie utwierdzało mnie  w przekonaniu, że Nina Fortem nie była sobą. Ta kobieta zdecydowanie została przez kogoś opętana i nie potrafiła się z tego wyplątać. To musiał być ktoś, kto posiadał o wiele większą siłę od niej, a takich osób w naszym świecie było naprawdę niewiele. W takim przypadku w mojej głowie było tylko jedno pytanie: kto był na tyle silny, aby zagrozić niezniszczalnej Ninie Fortem?

             Powoli zaczynałam wariować nie tylko z powodu sytuacji, którą zastałam w tym przeklętym mieście, ale również z powodu stanu mojej przyjaciółki. Na tą chwilę to ona była dla mnie najważniejsza, ale jeśli chciałam ocalić ją, musiałam myśleć też o jej bliskich. Gdyby ktoś z nich stracił życie z mojej ręki, Nina w życiu by mi tego nie wybaczyła, nawet jeśli to oznaczałoby jej powrót do normalności. Czy mogło być coś gorszego?

- Nie rób tego, Nina – szepnęłam, patrząc na dziewczynę i doskonale wiedząc, że mnie słyszy. - Nie zamykaj się ponownie. Jestem tu dla Ciebie, mała – chciałam, aby jej wzrok, choć na chwile, padł na moją osobę, jednak tak się nie stało. – Nie rób mi tego ponownie, Nina, nie odcinaj się ode mnie, nie odcinaj się od nas.

              Brunetka nie odpowiedziała, jednak ja doskonale usłyszałam szybsze bicie jej serca. Mogłam śmiało stwierdzić, że albo mocno denerwowała się daną sytuacja albo, najzwyczajniej na świecie, chciała mnie uciszyć przez wyrwanie mi serca. Cóż, na tą chwile nie odrzucałam żadnej możliwości, szczególnie widząc ją w takim stanie.

            Doskonale pamiętałam moment, w którym Nina zachowywała się podobnie, jak teraz. Nie była wtedy sobą, chcąc nas wszystkich odsunąć od swojej osoby jak najdalej się dało. Wtedy, jej zdaniem, była osobą, która sprowadzała nieszczęście na osoby, które kochała i na którym jej zależało. Była pewna pecha, który nigdy tak naprawdę nigdy jej nie opętał. Sytuacje z przeszłości były jedynie dziwnym zbiegiem okoliczności, jednak ona wtedy nie dała sobie tego wytłumaczyć, chcąc chronić nas wszystkich przed złem, jakbyśmy nigdy wcześniej nie mieli z nim do czynienia.

             Dziewczyna wstała, nawet na mnie nie patrząc, i skierowała się do schodów, powodując u mnie jeszcze większy napad gniewu. Nie potrafiłam jej zrozumieć, a może nawet nie chciałam? Nie umiałam chyba pogodzić się z faktem, że nagle ludzkie życie było ważniejsze od jej własnego. Nie potrafiłam wyobrazić sobie tego, że była w stanie poświęcić się dla śmiertelnika, oddając to, co było najcenniejsze dla każdego z nas. Nie potrafiłam wyobrazić sobie świata, w którym jej by nie było.

            Chwilowo straciłam panowanie nad własnym ciałem, co nie zdarzało mi się zbyt często. Musiałam jednak wyładować złość, która kumulowała się we mnie przez ostatnie godziny, więc złapałam pierwsze, co było pod moją dłonią, i cisnęłam tym w ścianę, rozwalając na drobny mak. Na moje nieszczęście padło na wazon, który Nina przywiozła prosto z Indii po swojej krótkiej wycieczce po świecie, i który tak bardzo przypadł jej do gustu, że potrafiła za niego zabić, gdyby ktoś, choć trochę, go uszkodził.

               Po tej sytuacji spodziewałam się wszystkiego, od krzyków począwszy do wyrwania mi serca, jednak nie zastałam nic, dosłownie nic. Nina jak zamknęła za sobą drzwi od sypialni, stała się nieobecna w tym domu. Nie zwróciła uwagi na coś, co było dla niej bardzo cenne, jakby nagle jej własne wspomnienia były dla niej nic nieznaczącym elementem jej życia. Co się z nią stało?

             W pewnym momencie zachciało mi się nawet płakać z bezsilności. Najwyraźniej nie byłam najodpowiedniejszą osobą na tym stanowisku, skoro w żaden sposób nie potrafiłam pomóc mojej przyjaciółce. Nie wiedziałam jak się zabrać za jej pocieszanie i uzmysłowienie jej, że to wcale nie ona była temu wszystkiemu winna. To był problem, z którym Rebekah Mikaelson mogła sobie nie poradzić.

              Nie byłam Klaus'em, który większość stresowych sytuacji rozwiązywał siłą, byle by tylko uratować tych, których kochał, nawet w ten najgorszy z możliwych sposobów na świecie. Nie byłam Elijah'em, który w dyplomatyczny sposób potrafił rozwiązać każdy spór, powołując się na niezapomniane wspomnienia i kodeks, który kiedyś sam stworzył, angażując w niego większość z nas. Nie byłam Kol'em, który wszystko brał na zimno i nie dawał się ponieść emocjom, przynajmniej na zewnątrz, aby tylko z zdobyć uwagę i przewagę nad wrogiem. Nie byłam Freya'ą, która używała magii zawsze wtedy, gdy czuła się zagrożona. Byłam Rebekah'ą Miakselson, która aktualnie nie miała nic, co pomogłoby jej w danej sytuacji.

               Słynęłam z tego, że w akcie desperacji łapałam się wszystkiego, co miałam. Nie zawsze moje pomysły były dobre i rzadko kiedy miały pozytywny finał, jednak i tym razem to nie przeszkodziło mi w realizacji tego, co nagle wpadło mi do głowy. Cóż, plan był cholernie ryzykowny, jednak, jak to mówią, kto nie ryzykuje ten nie pije szampana, nie? A ja akurat miałam cholerną ochotę na alkohol, którego tak bardzo mi brakowało w ostatnich godzinach. Dlaczego ja nie podeszłam do tego po pijaku? Świat byłby o wiele lepszy!

- Jak chcesz! - prychnęłam głośno, aby kobieta mnie usłyszała. - W takim razie ich zabiję, wszystkich! - pokreśliłam ostatnie słowo tylko po to, aby na pewno do niej dotarł mój przekaz.

              Wiedziałam, jak wiele znaczyli dla niej Ci jej wielcy przyjaciele. Wiedziałam, że była gotowa oddać za nich życie, nawet jeśli popełniliby największy błąd w swoim istnieniu. Byłam świadoma tego, że Nina Fortem chciała odejść z tego świata z twarzą, narażając na to wszystkich i wszystko wokół siebie, aby tylko Ci, których kochała, przeżyli starcie ze złem. Nie wiedziałam jednak, że moje słowa spłyną po niej jak po kaczce.

               Byłam zła nie tylko na Ninę, ale przede wszystkim na samą siebie. Jakim cudem nie zdołałam jej obronić? Jak mogłam pozwolić jej ryzykować własne życie? Jak mogłam stać z boku i w żaden sposób nie zapobiec jej upadkowi? Jak mogłam być na tyle głupia, aby pozwolić jej wrócić do miejsca, w którym wszystko, co złe, czepiało się jej jak rzep psiego ogona? Tak, to całe przedstawienie było po części moją winą.

                Miałam ochotę kolejny raz krzyknąć głośno z bezsilności, pokazując jednocześnie Ninie, jak słaba byłam, jednak jej telefon skutecznie mnie uciszył. Wystarczyło jedno spojrzenie na ekran, a już wiedziałam, że to nie był telefon z zapytaniem o jej stan zdrowia. Wiedziałam, że to wszystko dotknie ją bardziej, niż cokolwiek innego wcześniej w życiu. Czy byłam w stanie jej na to pozwolić?

- Czego?! - warknęłam, odbierając telefon, ponieważ wiedziałam, że brunetka tego nie zrobi. Na tą chwilę znajdowała się w świecie, do którego a nawet ja nie miałam wstępu.

- Potrzebujemy Cie, Nina, natychmiast – cóż, mój rozmówca najwyraźniej nie był zbyt inteligentny, skoro nie rozpoznał różnicy między jej, a moim głosem.

- Odzywacie się wtedy, gdy jej potrzebujecie – warknęłam wściekle, nie panując nad gniewem. - W innych wypadkach jest wam obojętna, a jej stan psychiczny ani trochę was nie interesuje.

- Rebekah? - zapytał zdziwiony głos po drugiej stronie. - Powiesz Ninie, żeby... - rozłączyłam się, nie chcąc tego słyszeć.

                 Czy w dalszym ciągu nikt z nich nie pojął tego, ile Nina musiała przez nich znosić? Ile ta kobieta musiała poświęcić, aby każdy z nich mógł żyć? Czy nikt z nich do tej pory nie pojął tego, ile ona poświęcała tylko po to, aby wrogowie nie mieli do nich dostępu? Nie, oni to wszystko mieli gdzieś, zapominając o tym, że ona również posiadała uczucia. Nina Fortem robiła wszystko, aby uratować tych, na których jej zależało. Czy było warto w to grać?

- Czyś Ty postradała zmysły?! - czy to oznaczało, że miałam kłopoty?


******************

Hej, Kochani <3

Komu brakowało innej perspektywy? Kogo odczucia i myśli chcielibyście poznać? Kogo perspektywa byłaby ciekawa w tym momencie?

Chciałabym wam życzyć spokojnych i radosnych świąt, chociaż do śmiechu nie jest nikomu z nas. Życzę wam więc jak najwięcej zdrowia i wyrozumiałości oraz cierpliwości. To wszystko kiedyś się skończy, a my po wszystkim powstaniemy jeszcze silniejsi <3

Miłej nocki :* <3

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro