ROZDZIAŁ 92

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

               Każda z naszych decyzji ma wpływ na przyszłość, niezależnie od tego, czy jest dobra czy zła. Wszystko, co robimy, ma odzwierciedlenie w tym, co nas spotka. Wszystkie nasze ruchy były zapisywane po to, aby łatwiej było podstawić nam kłody pod nogi. Wszystko, co robiliśmy, miało na celu zdobycie szczytów, o których nawet niemieliśmy pojęcia.

               Każdy z nas w pewnym monecie życia uświadamiał sobie, że został stworzony po coś. Nikt z nas nie powstał dlatego, że miał powstać. Każdy z nas miał na swoim koncie cel do osiągnięcia, chociaż nawet o tym nie wiedział. Mieliśmy wykonać misję, która została nam narzucona z góry przez tych, którzy żyli przed nami. Szkoda tylko, że nikt nie poinformował nas o niebezpieczeństwie, jakie nas czeka w przyszłości.

               Dbająco siebie, zapominałam totalnie o innych. Na pierwszym miejscu byłam ja, inni całkowicie przestawali się dla mnie liczyć. Moje dobro było ponad wszystko, nawet jeśli liczyło się to z mordem tysięcy śmiertelników. Nie miało to dla mnie żadnego znaczenia, ponieważ w mojej głowie najważniejszą osobą w dalszym ciągu byłam ja.

                Z biegiem czasu wszystko zaczęło się zmieniać. Każdy mój ruch był uzależniony od sytuacji i osób, które znajdowały się moim otoczeniu. Każda chwila w moim życiu zaczynała być podporządkowana osobom, które były obok mnie. Nie liczyło się to, czy byli bliscy mojemu sercu czy zaliczali się do grona, które z wielką chęcią pozbawiłabym krwi. Ważne było jedynie to, że byli słabsi, podatni na wrogów, przed którymi w żaden sposób nie mogli się obronić. Liczyło się jedynie to, że ja byłam lepsza, silniejsza, bardziej odporna na ból.

                Po podjęciu decyzji o zmianie miejsca zamieszkania wiedziałam, że to wszystko nie skończy się tak, jak na początku myślałam. Byłam pewna tego, że na mojej drodze pojawi się ktoś, za kogo, bez mrugnięcia okiem, oddam własne życie. Wiedziałam, że moje własne piorytety całkowicie się zmienią, a groźna Nina Fortem zniknie ze sceny na jakiś czas. Nie wiedziałam jednak, że tak łatwo było się w tym pogubić.

               Moje myślenie w aktualnej sytuacji było powolne, zdecydowanie. W dalszym ciągu walczyłam wewnątrz ze sobą o to, kogo jako pierwszego mam ratować. Każda z narażonych osób była mi bliska, nikt z nich nie był na pierwszym miejscu, a może oboje na nim byli? Różnił ich jedynie fakt, że jedno z nich należało do świata nadprzyrodzonego, a drugie jedynie o nim wiedziało. I, jak to bywało w moim przypadku, musiałam wybierać tego, kto bardziej potrzebował mojej osoby do przeżycia.

                 Na szczęście w całym tym cholernym nieszczęściu nie tylko ja byłam pod ścianą. Wiem, że nie powinnam cieszyć się z problemów innych, a przede wszystkim z problemów moich bliskich, ale tym razem jakoś podnosiło mnie to na duchu. Scott McCall, wielki Prawdziwy Alfa, znajdował się w dokładnie takiej samej sytuacji, co ja. Oboje zadawaliśmy sobie to samo pytanie: ratować śmiertelnika czy oficjalnego członka naszego stada?

               Nie wątpliwie trzeba było stwierdzić fakt, że ten śmiertelnik, o którym tak bardzo rozmyślaliśmy, w jakiś sposób należał do naszego stada. Noah Stilinski był jednym z niewielu śmiertelników, za których byłam gotowa oddać własne życie. Był kimś, kto zawsze wierzył w moje zwycięstwo i bardzo dużo wiary pokładał w tym, że jest we mnie choć kropla dobra.

                Szeryf Stilinski był osoba dobrą, uczynną i uczciwą. Zawsze dbał o swoich obywateli, a jak tylko dowiedział się o świecie nadprzyrodzonym, zaczął odgrzebywać sprawy, które nie zostały kiedyś rozwiązane i na nowo rozpoczynał prywatne śledztwa. Nigdy nie musiał tego robić, nie musiał mieszać się w coś, co go nie dotyczyło, jednak jego własne sumienie nie pozwalało mu tego tak zostawić. Był kimś, kto walczyć o dobro innych, czasami zapominając o samym sobie.

                 Podziwiałam Noah za to, jaki był i jak wiele pracy potrafił włożyć w to, co robił. Dla niego nie miało znaczenia to, czy ktoś jest nieśmiertelny, walczył o każdego jednakowo. Nie patrzył na innych przez pryzmat tego, jak zostali stworzeni, jego jedynie interesowało to, kto i w jaki sposób był zagrożony. Robił coś, co do niego nie należało, a niejeden śmiertelnik już dawno by się poddał. Ratował nas, nadprzyrodzonych, a przynajmniej starał się to robić najlepiej, jak potrafił.

                Nie mogłam również powiedzieć złego słowa o Lydii Martin, która starała się nas wspierać ze wszystkich sił. Ta dziewczyna, pomimo przeciwności losu, w dalszym ciągu szła do przodu i nie dawała się pokonać przeszkodom znajdującym się na jej drodze. Dla niej zawsze liczyło się dobro innych, nawet jeśli niejednokrotnie chciała to ukryć przed światem. Zgrywała pustą dziewczynę o sercu wykutym w lodzie, jednak rzeczywiście była kimś, kto potrafił to serce rozgrzać.

                  Doskonale pamiętam dzień, w którym poznałam Martin. Pierwsze moje skojarzenie jej osoby było mylne, ponieważ od razu wzięłam ją za pustą laskę, której na niczym nie zależy. Dla mnie była dziewczyną zainteresowaną tylko swoim wyglądem i swoją pozycją w społeczeństwie szkolnym. Cholernie mocno pomyliłam się w jej przypadku i, tak szczerze powiedziawszy, do tej pory pluję sobie w brodę za ten błąd.

                  Najgorsze w tym wszystkim dla mnie było to, że musiałam wybierać. Byłam między kimś, kto był śmiertelny, a mimo tego, walczył z czymś, co nie do końca rozumiał, a między kimś, kto znał, przynajmniej w większości, świat nadprzyrodzony i mniej więcej wiedział, z czym to się je. Byłam w potrzasku, ponieważ zarówno Martin jak i Szeryf Stilinski byli mi bliscy na tyle mocno, że nie potrafiłam jednego z nich skazać na śmierć.

               Po długiej rozmowie, głównie chłopaków, sytuacja stała się jasna. Pomimo tego, że nie chciałam wybierać między osobami, które były bliskie mojemu sercu, ten moment kiedyś musiał nadejść. Chłopcy zgodnie stwierdzili, że mniejsze szanse na przeżycie ma Szeryf, który potrzebował pomocy od osoby, która mogła wiele zdziałać. Dziwnym trafem, w ich mniemaniu, tą osobą byłam ja, więc, chcąc nie chcąc, musiałam podążyć śladem starszego Stilinskiego i ratować jego tyłek.

                 Z jednej strony byłam zadowolona z tego wyboru, ponieważ Noah ma specjalne miejsce w moich sercu. Ten mężczyzna niejednokrotnie mi zaimponował, pomimo tego, że jest śmiertelnikiem. Udało mu się pozbierać, przynajmniej fizycznie, po śmierci żony i wychować syna na dobrego, uczciwego chłopaka. Był jedną z tych osób, które informacje na temat świata nadprzyrodzonego przyjęły dosyć łagodnie, chociaż pod wpływem alkoholu. Cóż, każdy ratuje się tak, jak może.

                Z drugiej strony było mi przykro, ponieważ nie byłam w stanie się rozdwoić. Chciałam uratować również Lydię, która zyskała moją sympatię. Ta dziewczyna, pomimo początkowego udawania głupiutkiej, zyskiwała sympatię u prawie każdej napotkanej osoby. Była kimś, kto potrafił podnieść mnie z dołku i kimś, kto nie bał się powiedzieć mi prawdy w oczy, gdy sytuacja tego wymagała. Najprościej na świecie mówiąc, jako jedyna z nielicznych, nie bała się mojej osoby, a to ceniłam najbardziej.

                Decyzja zapadła, a wraz z nią nasze plany. Chłopcy zgodnie stwierdzili, że Szeryfa powinnam szukać ja i Stiles, a Scott odnajdzie Lydię. Nie byłam przekonana do rozdzielania sił, jednak w tym wypadku chyba nie mieliśmy szans walczyć razem. Śmiertelnik miał większe szanse u mojego boku, niż u boku wilkołaka, nawet tego Prawdziwego Alfy. Nie ważne było to, jak bardzo bym się kłóciła, moje wewnętrze mówiło mi, że to najlepsza decyzja, jaką mogliśmy podjąć, a raczej jaką oni mogli podjąć.

                  W taki oto sposób znalazłam się w samochodzie wraz ze Stiles'em, który, gdyby mógł, obgryzłby palce z nerwów. Wiedziałam, że ta sytuacja była dla niego trudna, w końcu sama straciłam rodziców. Wiedziałam, że jego stres był uzasadniony, więc tym bardzie nie zdenerwowało mnie jego co chwilowe strzelanie palcami i stukanie w szybę. Nie wkurzało mnie również to, że co chwile próbował się dodzwonić do ojca, który nie odbierał telefonu. Wyjątkowo potrafiłam postawić się na miejscu kogoś, kto nie był mną.

                  Nasze poszukiwania były dziwne, delikatnie mówiąc. Zaraz po tym, jak pożegnaliśmy się ze Scott'em, wsiedliśmy do samochodu i ruszyliśmy przed siebie. Problem polegał na tym, że kompletnie nie wiedzieliśmy, gdzie dokładnie mamy się kierować, w którą stronę podążać. Dziwnym trafem nie mogłam wejść do głowy Szeryfa, a to napawało mnie jedną, czarną wizją: On nie żyje. Mimo tego w dalszym ciągu powtarzałam sobie, że to Doktorzy robią wszystko, abyśmy go nie odnaleźli, a jego śmierć jest jeszcze daleka. Czy miałam rację?

                Byłam na siebie wściekła, ponieważ minuty uciekały, a czas grał tu najważniejszą rolę. Nie potrafiłam znaleźć Szeryfa, tym samym skreślając powoli jego szanse na przeżycie. Byłam zła, ponieważ zostałam wykiwana przez kogoś, kto, przynajmniej tak mi się wydawało, powinien już dawno temu wąchać kwiatki od spodu. Okazało się, że zostałam wykiwana w sposób, którego najbardziej nienawidziłam. Dałam się podejść jak mała dziewczynka niemająca żadnego życiowego doświadczenia.

               Nie wiedziałam, gdzie mam szukać Szeryfa. Nie posiadałam żadnego śladu, który doprowadziłby mnie do miejsca jego przetrzymywania. Jednocześnie miałam problemy z namierzeniem jego osoby, co dodatkowo było dla nas utrudnieniem. Wszystko, co związane z Noah Stlinski, było dla nas nieznane i nie do rozwiązania. Mieliśmy problem, z którym chyba nikt z nas nie potrafił się zmierzyć.

                Podczas jazdy wyczuwałam złe samopoczucie Stiles'a i doskonale wiedziałam, skąd one się brało. Chłopak cholernie mocno bał się o swojego ojca, a to było dla mnie zrozumiałe. Noah Stilinski był jego jedyną rodziną, z krwi i kości. Brunet za żadną cenę nie chciał go stracić, a ja zamierzałam zrobić dosłownie wszystko, aby mogli ze sobą spędzić kolejne lata.

                Wiele razy otwierałam usta, aby coś powiedzieć, jednak żadne słowa nie chciały wypłynąć na zewnątrz. Czułam się bezradna, jednocześnie chcąc jakoś podnieść na duchu przyjaciela. Obawiałam się jednak tego, że skoro nie potrafię pocieszyć samej siebie, to w jaki sposób miałabym pocieszyć jego? Cóż, czekało mnie ciężkie zadanie, z którym zamierzałam się zmierzyć, nawet jeśli miałabym przegrać.

- Znajdziemy go, zobaczysz – powiedziałam, łapiąc chłopaka wolną ręką i uśmiechając się lekko w jego stronę.

              Wiedziałam, że Stiles coraz bardziej zaczynał wierzyć w to, że nie odnajdziemy jego ojca, a przynajmniej nie żywego. Nie chciałam dopuszczać do siebie takiej myśli, jednak wiedziałam, że z minuty na minutę nasze szanse na odnalezienie Szeryfa całego i zdrowego malały. Z każdą sekundą jego życie ulatywało, a my coraz bardziej zbliżaliśmy się ku przepaści.

              Najbardziej w tym wszystkim wszystkim byłam wściekła sama na siebie i na swoją bezradność. Okazywało się bowiem, że potęga i tytuł ,,Jednej z najsilniejszych istot na świecie'' to nie wszystko, co jest potrzebne do zwycięstwa. Momentami zaczynałam wątpić w to, kim jestem i do czego zostałam stworzona. Może to wszystko było mylnie zinterpretowane?

               Od zawsze byłam znana z kretyńskich pomysłów, na które niejednokrotnie wpadałam. Byłam szalona, tego nikt nie mógł mi odebrać. Moje wizje przyszłości niejednokrotnie splatały się z nieszczęściem, które miało spaść na mnie czy na osoby znajdujące się w moim towarzystwie. Cóż, z wiekiem to wcale nie mijało, a jedynie nasilało się, sprowadzając niebezpieczeństwo na każdą osobę, która miała ze mną jakąkolwiek styczność.

               Niewiele myśląc skręciłam gwałtownie i zaparkowałam na poboczu, które cudem udało mi się znaleźć w ciemnościach. Jak mam być szczera, to zrobiłam to całkowicie instynktownie, nie będąc do końca pewną, czy tam faktycznie znajduje się miejsce, na którym bezpiecznie mogłam  zaparkować. Tak jak wspominałam, wpadałam często na durne pomysły.

                  To, co chciałam zrobić, było cholernie ryzykowne, ale, jak to mówią, kto nie ryzykuje, ten nie pije szampana. Skoro i tak byliśmy już na granicy życia i śmierci, to dlaczego miałam nie spróbować tego, co mogło zaprowadzić mnie wprost w ramiona piekła? I tak było mi wszystko jedno, gdzie trafię po śmierci, chociaż miejsce dla mnie już od dawna było grzane w jednym z tych miejsc.

                  Nie byłam pewna tego, czy postój w tym miejscu jest dozwolony, ale to jakoś nie miało dla mnie większego znaczenia. Miałam swój cel, do którego chciałam dostać się wszelkimi środkami, nawet jeśli liczyło się to ze złamaniem prawa. Cóż, w tym akurat byłam wyjątkowo dobra.

                Byłam cholernie zdeterminowana, ponieważ życie kogoś mi bliskiego wisiało na włosku. Byłam gotowa zrobić naprawdę wiele tylko po to, aby uratować tą osobę. Wyjątkowo przestałam myśleć tylko o sobie i stawiać swoją osobę na pierwszym miejscu. Chciałam uratować kogoś, kto był przy mnie, niezależnie od sytuacji. Chciałam uratować kogoś, kto wierzył we mnie i był wtedy, gdy odwracali się inni. Chciałam uratować kogoś, kto po prostu był, nie zważając na słowa innych, a jedynie wierząc w to, co sam czuł.

                Noah Stilinski był dla mnie kimś, za kim chciałam wskoczyć w ogień. Ten mężczyzna zaskakiwał mnie na każdym kroku, nawet jeśli byłam pewna tego, że nikt nie był w stanie tego zrobić. Był osobą, która, pomimo nie należności do nadprzyrodzonego świata, była mi cholernie bliska. Czułam, że muszę go chronić, nawet jeśli nie był jednym z nas. Musiałam go uratować, nawet jeśli nigdy miał nie należeć do mojego świata, przynajmniej teoretycznie.

- Co Ty, do jasnej cholery, robisz? - zapytał lekko spanikowany i zdenerwowany Stiles.

- To wszystko może być prostsze, niż nam się wydaje – stwierdziłam spokojnie, stając w miejscu. - Skoro mam z nimi coś wspólnego, to posiadam również wspomnienia związane z nimi –spojrzałam na chłopaka poważnie, nie kryjąc swoich uczuć. - To jest mój umysł i żadne zasrane Doktorki mi tego nie odbiorą.

                 Byłam pewna swoich słów, przynajmniej wypowiadając je głośno. W umyśle dalej panowała bariera, która momentami wydawała się być nie do przebicia. Posiadałam zbyt wielką wiarę to, że jestem zdolna wygrać każdą walkę. Miałam na uwadze to, że tym razem walczę nie o swoje życie, a o życie kogoś, kto niejednokrotnie podnosił mnie z ziemi. Musiałam uratować tego, który wierzył w moją osobę w każdym momencie, nawet jeśli sytuacja wydawała się być tragiczna.

              Nie byłam pewna tego, czy moja wizja się spełni. Nie mogłam dać sobie uciąć głowy, a nawet nie dałabym sobie uciąć małego palca u nogi, że wszystko pójdzie tak, jak wyobraziłam to sobie w mojej głowie. Miałam plan, miałam zarys wygranej, jednak nigdy nie mogłam być pewna tego, że wszystko pójdzie po mojej myśli. Szczególnie wtedy, gdy zderzałam się z kimś, kto był poza moim umysłem, a jego moc i siła była mi cholernie mocno nieznana.

                 Ryzykowanie w takich sytuacjach nie było tym, co popierali inni. Sama niejednokrotnie wolałam mieć jakiś plan, niż improwizować i dawać się złapać w sidła zła. Tym razem jednak nie miałam planu, a wszystko, co robiłam, było totalną prowizorką. Na dobrą sprawę nawet nie mogłam być pewna tego, że ja i Doktorzy spotkaliśmy się w mojej przeszłości, która, jak się okazywało, była owiana coraz to większą tajemnicą.

               Nie zważając na krzyki Stiles'a, zamknęłam oczy i skupiłam się na tym, co chwilowo było dla mnie najważniejsze. Za wszelką cenę chciałam znaleźć osoby odpowiedzialne za zaginięcie Szeryfa. Spuściłam wszystkie bariery mające na celu utrzymanie mojego zdrowego rozsądku i mocy, której ostatnimi czasy mi brakowało. Miałam cel, do którego zmierzałam, nie patrząc na żadne przeciwności losu.


                W jednej chwili znalazłam się w miejscu, którego kompletnie nie znałam. Czułam wewnątrz siebie, że nie powinnam iść dalej, jednak to zrobiłam. Byłam jak duch przemierzający się po pomieszczeniach i nie dający o sobie znać. Byłam niewidzialna, a to dodawało mi odwagi. W moim chwilowym mniemaniu byłam niezniszczalna, niewidzialna, zwycięska. Wystarczyło mi kilka sekund, aby to wszystko zamieniło się w proch, a moje własne myślenie pękło niczym bańka mydlana.

                 Widziałam wyraźnie postacie Doktorów ubranych w czarne szaty z maskami na twarzach. W pierwszej chwili zdębiałam, nie do końca wiedząc, co w tej sytuacji mam zrobić. Po krótkiej chwili postanowiłam być czujnym obserwatorem, który ma wyłapać wszystkie szczegóły, które miały być dla niego interesujące. Nie wiedziałam jednak tego, jak wielką rolę w tym przedstawieniu odegra moja własna rodzina i ja, w roli głównej.

                  Patrząc na to wszystko z boku czułam się źle. Wiedziałam, że w tym momencie mogłam odkryć jakieś rodzinne sekrety, które powinny już dawno temu spocząć w grobie. Sama przed sobą mogłam szczerze powiedzieć, że cholernie mocno bałam się tego, co mogę zobaczyć i poczuć, gdy wszystkie wspomnienia w całości do mnie powrócą. Pierwszy raz bałam się poznać prawdę, która mogła na zawsze zmienić moje życie.

- Nie tkną jej, obiecuję - usłyszałam głos ojca dobiegający z salonu i w bardzo w szybkim tempie się tam udałam. - Oni nie mają do niej żadnych praw.

- A jeśli mają? - zapytała, szlochając, mama. - Boże, dlatego każdy chce ją mieć?

- Bo jest wyjątkowa, a oni doskonale o tym wiedzą – stwierdził spokojnie tata. - Nina jest kimś, kto nigdy przedtem na tym świecie nie istniał.

- Ale przecież Elizabeth jest taka sama.

- Nie, Kochanie, Elizabeth jest całkiem inna od Niny. Ona posiada w sobie coś, czego nie ma nawet jej własna siostra.

               Chciałam jakoś zareagować, coś powiedzieć, jednak moje własne wspomnienia w dosyć szybkim tempie zmieniły się w krajobraz polany i ciszy, której teraz wyjątkowo potrzebowałam. Chciałam się wyciszyć, jednak wiedziałam, że to nie był odpowiedni moment. Teraz musiałam być skupiona na wszystkim, co mogło pomóc mi w złapaniu wrogów.

- Oni powrócą, John – westchnęła ciężko mama. - Nie dadzą jej spokoju.

- To prawda – przytaknął tata. - Ale nie znam silniejszej osoby od niej. Nina poradzi sobie ze wszystkim.

                Słysząc słowa taty, chciałam zaśmiać się najgłośniej, jak tylko potrafiłam. To prawda, na zewnątrz wydawałam się być osobą mocno stąpającą po ziemi i nie dającą się wyrolować. W rzeczywistości byłam jednak kompletnie kimś innym. Kimś, kto niejednokrotnie postawił krok w złą stronę i musiał za to słono zapłacić. Kimś, kto niejednokrotnie popełniał błędy, za które musiał w niedalekiej przyszłości zapłacić. Kimś, kto był cholernie słaby, nawet jeśli inni tego nie dostrzegali.

                Obrazy zmieniały się w zastraszającym tempie, a ja nie byłam w stanie wyłapać, kiedy i gdzie dana sytuacja miała miejsce. Stałam w miejscu i patrzyłam na to, co rozgrywało się przed moimi oczami, nie rozumiejąc przy tym dosłownie nic. Byłam tam, ale tylko ciałem, ponieważ umysł i dusza znajdowały się całkowicie innym, odległym miejscu, które z tą sytuacją nie miało nic wspólnego.

                 Wiedziałam, że w tej sytuacji powinnam skupić się najbardziej i najmocniej, jak tylko potrafię. To byłą nasza szansa, której za cholerę nie mogłam zmarnować. Musiałam kontrolować to, co widzę i to, co potrzebowałam ujrzeć. Dla mnie każdy szczegół związany z miejscem przetrzymywania Szeryfa był ważny, i właśnie dlatego zamierzałam się skupić na wszystkim, co widziałam, ponownie łącząc każdy element mojej osoby w jedno.

                  Nagle, nie wiadomo skąd, przed moimi oczami pojawił się stary budynek, który był w złej kondycji budowlanej. Na pierwszy rzut oka wyglądało mi to na miejsce, które już dawno powinno być z burzone, gdyż zagrażało życiu osób, które odważyły się do niego zajrzeć. Cholernie mocno czułam to, że jedną z tym ryzykujących osób mogłam być właśnie ja.


- Chyba mam trop – mruknęłam, powoli powracając do swojego świata.

- Co? - zapytał zdezorientowany Stiles. - Co masz na myśli?

- Jedziemy, Stiles, mam trop – powiedziałam stanowczym głosem, kierując się w stronę samochodu. - Tym razem moja intuicja nie może nas zawieść.

- A jeśli zawiedzie?

- To będzie oznaczało to, że jestem najgorszą przyjaciółką i bohaterką na świecie.

                  Na dobrą sprawę to, co widziałam i to, co czułam, mogło być jednym, wielkim kłamstwem. Nie miałam żadnej pewności, że miejsce, w które zamierzałam się udać, było chwilowym więzieniem Szeryfa. Mogłam gdybać, jednak z tego nic nigdy dobrego nie wyszło. Skoro miałam jakiś trop, to musiałam go sprawdzić, w końcu chodziło tu o ludzkie życie kogoś, na kim cholernie mocno mi zależało.

                 Miałam lekkie obawy, owszem, jednak starałam się tego po sobie nie pokazywać. Wolałam widzieć na twarzy Stiles'a nadzieję, niż ponownie ujrzeć jego smutek. Bałam się przede wszystkim tego, że to miejsce nie będzie miało nic wspólnego z przetrzymywaniem Szeryfa, a my stracimy cenny czas, który aktualnie grał główną rolę. Bałam się tego, że przez mój własny błąd człowiek, którego szanuje, straci swoje życie, bo zabraknie kilku minut, które mogłyby go ocalić.

- Cholera, to może się udać – usłyszałam szept Stiles'a. - Znajdziemy go, prawda? Teraz pójdzie już z górki.

- Znajdziemy go, mamy trop – powiedziałam z pewnością w głosie, która nijak współgrała z moim sumieniem.

- Matko, Nina, gdyby nie Ty, to chyba strzeliłbym sobie w głowę. Co ja bym bez Ciebie zrobił?

                I co ja miałam mu powiedzieć? Że odnalezienie jego ojca wcale nie jest proste? Że miejsce, w które chcę jechać, wcale nie musi być związane z jego tatą? Nie chciałam go zawieść, nie chciałam widzieć bólu wypisanego na jego twarzy. Nie mogłam dopuścić do żałoby, która ogarnęłaby pół miasta. A przede wszystkim nie mogłam dopuścić do śmierci Noah Stilinskiego, który zbyt wiele znaczył dla większego grona osób.

- Zrobiłbyś obiad – palnęłam pierwsze, co przyszło mi do głowy.

- Serio? - chłopak spojrzał na mnie sceptycznie, a ja miałam ochotę palnąć sobie w łeb.

- No co? - wzruszyłam ramionami, ciągnąć te przedstawienie cholernej żenady. - Nie jestem najlepszym kompanem do gotowania.

- Ty może nie, ale Twoja magia bywa niezwykle pomocna.

- Od tego jest właśnie magia, Stiles. Pomaga wtedy, gdy jest najbardziej potrzebna.

- Czyli, Twoim zdaniem, magia powinna służyć jako pomoc przygotowaniu?

- Może nie koniecznie powinna, ale cholernie dobrze ją mieć przy sobie. Chyba nie myślałeś, że każdy posiłek, który wam przygotowuje, to ręcznie zrobiona praca? W życiu bym się aż tak bardzo dla was nie poświeciła, stojąc przez kilka godzin przy garach.

                  Właśnie w tym momencie ujrzałam szczery, niczym nie wymuszony, uśmiech na twarzy bruneta. Pierwszy raz od kilkudziesięciu godzin Stiles uśmiechnął się szczerze, z głębi serca. Kto by pomyślał, że moje głupie teksty potrafią rozśmieszyć kogoś, kto jedną nogą jest w okresie żałoby. Cóż, Nina Fortem czasami potrafi rozbawić, a czasami zmartwić. Miałam cichą nadzieję, że tym razem do końca  pozostanę przy tej pierwszej opcji.

- A jeśli go nie ma? - zapytał Stiles, zaraz po wejściu do samochodu.

- Daj spokój – prychnęłam, w głębi serca prosząc o to, aby żadne moje negatywne emocje nie wyszły na światło dzienne. - Czy kiedykolwiek Cię zawiodłam?

- W kwestii ratunku bliskich? Ani razu – stwierdził od razu chłopak. - Ale co, jeśli tym razem się mylisz? Jeśli wcale nie odnajdziemy taty, a przynajmniej nie żywego?

- Jeśli go tam nie będzie, to jestem pierdolonym jednorożcem – stwierdziłam twardo, ruszając samochodem z miejsca. Oby jednak tam był, cholernie mocno nie pasuje do roli jednorożca.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro